Mick poczuł ciepło na policzku a natarczywa jasność wkradła się pod jego powieki. Obudził się obolały, z ćmiącym bólem głowy. Jego ciało było ociężałe a każdy najmniejszy ruch przychodził mu z trudem. Bandaże na nadgarstkach drażniły go, przypominając o wczorajszych wydarzeniach. Obtarcia od kajdan były powierzchowne, ale dotkliwe, jak przecięcia papierem. Próbował się podnieść, ale jego ciało protestowało.
Minęła chwila nim zorientował się, że leży na ciepłym torsie Drake'a. Musiał wtulić się w niego przez sen. Dostrzegając to, prychnął bezgłośnie z obrzydzeniem, aż zebrało go na mdłości. Z wysiłkiem, ale udało mu się wreszcie usiąść. Rozejrzał się po pokoju, nie dostrzegając żadnych oznak tego, co Pan robił z nim w nocy. Pościel była czysta i pachnąca, zabawki pochowane a on sam umyty i w bokserkach. Spojrzał na uśpioną twarz Drake'a.
Mężczyzna wyglądał na niegroźnego i bezbronnego. Rysy jego twarzy były łagodne a jej wyraz spokojny. Mick wręcz nie mógł uwierzyć, że to ten sam człowiek, którego tak bardzo się bał. Migawki wczorajszej nocy, ale nie tylko, wróciły do niego w jednej chwili. Przeszywający ból, niekończące się upokorzenie i obezwładniający strach. Wszystkie te emocje wezbrały w nim niczym fala przypływu.
Przez chwilę zastanawiał się, jak wyglądałby jego świat, gdyby udało mu się uwolnić od Drake'a. Wrócić do domu. Czy byłby w stanie znów normalnie żyć? A może przekroczył już granice, zza której nie było powrotu?
Jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę sejfu, ukrytego w jednej z szafek, w którym Pan schował minionego wieczoru broń. Pomimo ochrony sam również wolał być zabezpieczony. Mick widział, jak wpisuje kod, znał go. 352094, jeśli się nie mylił. Mógłby wstać po cichu i wyjąć berettę. Niegdyś używał już tego typu broni, gdy siostra w ramach prezentu urodzinowego, zabrała go na strzelnicę. Potrafiłby ją przeładować, odbezpieczyć i oddać strzał.
Spróbował zwizualizować sobie tę scenę. Jak ostrożnie unosi się z łóżka, jak cicho stąpa po dywanie krok po kroku. Jak omija stolik, na którym stoi niedopita butelka wody, starając się nie narobić zbytniego hałasu. Kod wpisałby drżącymi rękoma, ale starannie naciskałby guziki. W tym momencie nie mógłby już pozwolić sobie na błąd. Drzwiczki otwarłyby się bezgłośnie i poczułby chłód metalu pod palcami. Ciężar broni pewnie by go zaskoczył, ale paradoksalnie dodałby mu odwagi. Przeładowałby pistolet, upewniając się, że w magazynku są naboje, odbezpieczyłby broń i podszedł do łóżka.
Wystarczyłby jeden strzał. Drake nawet by się nie obudził. A może usłyszałby, jak odciąga kurek? Może zdążyłby otworzyć oczy? Czy wówczas dostrzegłby w nich zrozumienie? Czy może jednak strach? Świadomość nieuchronnego końca. Ten ułamek sekundy, nim jego mózg rozbryznąłby się po pościeli i ścianach, był wart wszystkiego. Moment, w którym Pan zrozumiałby swoją winę...
Mick przesunął stopy do krawędzi wielkiego łóżka, chcąc zsunąć się bezszelestnie na podłogę. Serce niemal stanęło mu w piersi, gdy usłyszał za plecami skrzypnięcie materaca. Pan poruszył się przez sen, zmieniając pozycję, ale nie przebudził się. Wciąż miał więc szansę. Spuścił nogi na dywan i kilka długich chwil patrzył na swoje stopy, usiłując uspokoić oddech. Czuł pulsowanie tętna w skroniach. Naprawdę chciał to zrobić. Zakończenie życia drugiego człowieka było tak proste i trudne zarazem.
Obejrzał się przez ramie, chcąc upewnić się, że Pan wciąż głęboko śpi. Drake poruszał ustami, mamrocząc coś bezwiednie. Mick widział jak czerwony język migocze pomiędzy wargami i niespodziewanie nieruchomieje. Grymas zniekształcił twarz mężczyzny, by zniknąć i pozostawić ją spokojną. To była jego szansa. Kolejnej mogło nie być. Przygotował się by wstać...
Nagle rozległo się natarczywe pukanie do drzwi, które zmroziło go w pół ruchu. Pan westchnął ciężko a łóżko wydało z siebie żałosne skrzypnięcie, jakby jęk rezygnacji. Do apartamentu, zamaszystym krokiem, wszedł Misaki. Wyglądał na gotowego do walki, czego dowodem była dłoń osadzona na pistolecie, gdy badał otoczenie czujnym spojrzeniem. Nie widząc jednak zagrożenia, odrobinę się rozluźnił.
- Nie odpowiada szef na wiadomości – poskarżył się, tłumacząc swoje wtargnięcie.
Drake usiadł, drapiąc się po głowie i ziewając. Wydawał się kompletnie nie przejęty zachowaniem swojego podwładnego.
- Spałem. Która godzina? – spytał, usiłując zlokalizować komórkę. – Dlaczego budzik nie dzwonił? – zapytał bardziej sam siebie, dostrzegając urządzenie na nocnej szafce.
Kiedy udało mu się wreszcie odblokować telefon sprawdził jaką godzinę ustawił na budziku. Widząc ją uniósł brew, spoglądając na Misaki'ego jakby ochroniarz właśnie zabrał mu ulubione ciastko. Alarm miał rozbrzmieć dosłownie za dwie minuty. Wyłączył go więc i skupił się na Mick'u, który siedział na brzegu łóżka i zdawał się o wiele bardziej przytomny niż on sam.
- Jak tam Mick, wyspałeś się? Bo ja nie – spytał i skwitował jednocześnie, rzucając Misaki'emu znaczące spojrzenie.
Chłopak pokręcił głową w zaprzeczeniu, ale zaraz skinął nią.
- Trochę pan chrapał, sir... - wydukał, nie wiedząc, czy powinien wstać, czy może bezpieczniej było położyć się jeszcze na kilka chwil.
Bał się, że jeśli spojrzy Panu w oczy, ten wszystkiego się domyśli, przejrzy jego niedoszły zamiar. Jak w ogóle mógł sądzić, że zdoła wyrządzić Drake'owi jakąkolwiek krzywdę, kiedy jego ludzie byli w pobliżu? A nawet jeśli dałby radę odstrzelić mu łeb to co potem? Huk wystrzału zwabiłby tu ochroniarzy w kilka chwil. Hotel aż roił się od podwładnych właściciela kasyna. Sam nie wyszedłby stąd żywy.
Drake wstał z łóżka, narzekając, że czuje się, jakby miał kaca. Jego ruchy były spowolnione i niepewne. Spojrzał oskarżycielsko na butelkę wody z afrodyzjakiem. Dostał go od właściciela kasyna. Powinien był wiedzieć, że to będzie jakieś gówno. Nie umywało się do tego, co kupował od swoich sprawdzonych dostawców u siebie w kraju. Świetnie się po tym bawili z Mick'iem, ale dzisiejsze samopoczucie nie było tego warte.
- Cholera, czuje się jakbym pił całą noc – mruknął znikając w łazience, by doprowadzić się do porządku.
Zimny prysznic przyniósł pewną ulgę, ale wciąż ćmiło go w skroniach. Zdecydowanie musiał bardziej uważać na substancje z nieznanych źródeł. Sądził jednak, że osobnik, który zajmuje się sprzedażą ludzi na kurwy, będzie miał lepszy towar.
Ogolił się z niechęcią, starając się nie patrzeć na swoje zmęczone odbicie w lustrze i wrócił do pokoju. Mick nie ruszył się przez ten czas z miejsca, był blady i spocony. Wyglądał jakby miał się zrzygać. Ujął jego podbródek i popatrzył mu w oczy, nieco zaniepokojony. Były szkliste i płochliwe.
- Będzie lepiej, jeśli zostaniesz dziś w pokoju – stwierdził, sprawdzając czy opatrunki nie przesiąkają krwią.
Na szczęście obtarcia na nadgarstkach nie były zbyt poważne. Zdjął chłopakowi bandaże i obejrzał je. Były trochę zaognione, ale może wystarczy, jeśli pooddychają? Stwierdził, że tak, ale spojrzał na ochroniarza, który, zachowując pełen profesjonalizm, sprawdzał, czy za oknem nie czaił się jakiś snajper. Po ostatnich zamach jego ludzie byli stanowczo zbyt przewrażliwieni.
- Misaki – zwrócił na siebie uwagę mężczyzny. – wiem, że miałeś mieć dziś wolne, ale może zostaniesz z Mick'iem? – zapytał, choć jego ton brzmiał bardziej jak polecenie.
- Żaden problem, szefie. Nie miałem planów na dziś – ochroniarz odpowiedział, uśmiechając się delikatnie w stronę chłopaka.
Mick pozostał jednak spięty i nic na to nie odpowiedział. Również, gdy Pan informował go, że wróci wieczorem, by zjedli razem kolację. Dopiero kiedy Drake ubrał się i wyszedł, odczuł ulgę i sam zabrał się za poranną toaletę. Przez zamknięte drzwi łazienki słyszał, jak ochroniarz zamawia im śniadanie. To było miłe, ale przy obecnym samopoczuciu, jego opiekuńczość po prostu go drażniła. Nie był małym dzieckiem, nie trzeba było stać nad nim, gdy bawił się klockami. Nie wetknie sobie przecież główki figurki lego w nos.
Splunął pastą do umywalki i spojrzał na swoje podkrążone oczy. O czym on w ogóle myślał? Przecież przed chwilą chciał zabić Pana bez choćby mrugnięcia okiem. Oczywiście, że Misaki powinien mieć go na oku. Jego obecność odciągnie jego umysł od tych idiotycznych planów. Gdyby został w apartamencie sam pewnie ciągle podchodziłby do sejfu i otwierał go, by upewnić się, że pamięta prawidłowy kod. W końcu ktoś by go na tym przyłapał. Czy sam Drake, czy choćby głupia obsługa hotelowa, która przyszłaby posprzątać pokój. Wzdychając ochlapał zimną wodą twarz. Szansa przepadła i tyle. Nie był to ani odpowiedni czas, ani miejsce. Musiał wymyśleć coś innego.
Kiedy wrócił do pokoju ochroniarz pilnował osób, które przyniosły im posiłek. Zdaje się, że właściciel kasyna (muszę mu dać jakieś imię, bo nazywanie go tak, robi się męczące xD) przysposabiał jednego ze swoich chłopców do pracy w hotelu. Młodzieniec z czarną, skórzaną obrożą na szyi rozkładał dania na stole, nieco drżącymi rękoma. Mężczyzna, który mu towarzyszył upominał go natarczywie za najmniejszy błąd, co wyraźnie mu nie pomagało. Misaki w końcu zareagował i odebrał od chłopaka czajnik z herbatą. Chyba wszyscy, oczami wyobraźni zobaczyli już, jak młodzieniec ląduje z nim na podłodze, potykając się o własne nogi. Mick'owi było go żal. Zapewne zbierze niezłą chłostę za swoją nieporadność. I nikogo nie będzie obchodziło, że robił to pierwszy raz.
Przez całe to przedstawienie, jedzenie kompletnie mu nie smakowało. Grzebał niemrawo w talerzu, gapiąc się w sałatkę z niechęcią. Misaki obserwował go z ukosa. Jego uważne spojrzenie przyprawiało Mick'a o irytację, ale nie miał siły, by coś z tym zrobić. Scena z chłopakiem z obsługi nie dawała mu spokoju. Kompletnie wybiła go z równowagi. Przecież sam mógł być na jego miejscu, gdyby Drake go nie kupił. Nie wiedział już, co było gorsze.
- Mick...? – Misaki zagadnął do niego ostrożnie. – Co się dzieje? Od wczorajszego obiadu w restauracji nie zachowujesz się normalnie – spytał z nieudawanym niepokojem.
Chłopak poczuł, jak wzbiera w nim gniew, który majaczył mu gdzieś z tyłu głowy od momentu przebudzenia. Prychnął pogardliwie, rzucając sztućce na talerz i wbijając w ochroniarza spojrzenie pełne nienawiści, która jednak nie była skierowana bezpośrednio w niego.
- Sprecyzuj, co w tej sytuacji uważasz za definicję normalności?! - wykrzyczał. - Ty jeden chyba wiesz, co się tu dzieje. Jestem niewolnikiem. Pieprzoną zabawką Drake'a! Jak mam niby zachowywać się normalnie?!
Misaki zamarł, zaskoczony wybuchem Mick'a. Nie wiedział, jak odpowiedzieć. Przez chwilę milczał, a potem powoli odłożył filiżankę z kawą na spodek.
- Rozumiem, że to trudne... - zaczął powoli, ale Mick przerwał mu, gniewnie wstając od stołu, aż mało nie przewrócił krzesła.
- Nie, nie rozumiesz! - przerwał mu. – Ty możesz stąd wyjść, pójść, dokąd tylko zechcesz! Ja nie mogę decydować nawet o kolorze swoich pieprzonych włosów! - krzyczał dalej, łapiąc się za włosy i wskazując na ich ciemną barwę, bliski płaczu.
Misaki zamilkł, nie wiedząc, jaka odpowiedź będzie właściwa. Każda wydawała mu się zła. Wiedział, że Mick miał rację. Jego życie było piekłem, z którego nie było ucieczki. A mimo to musiał w nim trwać. Nie był typem samobójcy. O nie, ten dzieciak miał w sobie taką chęć życia i samozaparcie, że wręcz budził jego podziw.
Oczy Misaki'ego nabrały stalowej powagi i chłodu, jakby dystansował się od sytuacji.
- Masz rację – zaczął tonem o kilka stopni zimniejszym, wywołując w chłopaku dreszcz – twoje życie ssie i nikt nie przyjdzie ci z pomocą.
Zaskoczenie odbiło się na twarzy Mick'a i wyraźnie zbiło go z tropu. O to właśnie chodziło. Teraz miał szansę, żeby jakkolwiek go wysłuchał, odsuwając od siebie rozżalenie i gniew, które mąciły mu umysł.
- Nie chcę dawać ci głupiej nadziei, że w przyszłości cokolwiek się zmieni, bo pewnie nie. Wiem, że to brzmi brutalnie, ale taka jest rzeczywistość.
Mick wpatrywał się w niego, wciąż oszołomiony słowami, które właśnie usłyszał. Misaki kontynuował, wiedząc, że teraz ma jego uwagę.
- Nie mamy kontroli nad wieloma rzeczami w naszym życiu. Ale to nie znaczy, że nie możemy wziąć spraw w swoje ręce na tyle, ile się da. Jesteś bystry, na pewno znajdziesz sposób. Dzisiaj mogę ci w tym pomóc. Mogę dać ci chociaż namiastkę wolności – oznajmił, wyjmując z kieszeni spodni portfel.
Chłopak chyba zrozumiał, że próbował nim nie tylko wstrząsnąć, ale też wyciszyć jego nadmierne emocje. Chciał pokazać mu, że mimo pracy dla Drake'a, nie jest jego wrogiem. Co ten powinien już dawno wiedzieć, ale może za słabo mu to pokazywał?
- Co masz na myśli? – spytał właśnie, głosem o wiele spokojniejszym niż wcześniej.
Misaki wyciągnął z portfela kartę kredytową i położył ją na stole.
- Szef dał mi ją na drobne wydatki. Na koncie jest niezła kwota, bo nie lubię szastać forsą – wyjaśnił.
Mimo niechęci do wydawania cudzej kasy teraz oddałby wszystkie pieniądze świata, byle poprawić młodemu nastrój. Musiał przyznać, że na prawdę go polubił. Mick był inny niż te tępe ruchadła i dziwki, z którymi zwykł zadawać się Drake. A to co szef z nim robił było naprawdę nie w porządku, wiedział to. Tylko co on sam miał niby na to poradzić? Zawdzięczał mu zbyt wiele, by nawet myśleć o sprzeciwie, a co dopiero o jawnym okazaniu go. W pewnym stopniu też był przez niego zniewolony, na własne życzenie.
Mick wziął kartę do ręki, obracając ją w palcach ze ściągniętymi brwiami.
- I co niby mam z nią zrobić? – spytał, nie rozumiejąc.
Misaki uśmiechnął się lekko a jego twarz złagodniała.
- Możemy zejść do kasyna i rozpierdolić całą jego forsę na automatach, albo przegrywając w pokera – wyjaśnił, starając się nie roześmiać na widok szoku, jaki odmalował się w oczach chłopaka.
Wiedział, że to nie zmieni nic w jego sytuacji, ale mógł chociaż pomóc mu rozładować napięcie, które ewidentnie go przerastało, gdy nie mogło znaleźć drogi ujścia.
Mick przesunął opuszkami palców po wytłaczanych numerach seryjnych, na poważnie rozważając tę propozycję. Wydawała się absurdalna a jednocześnie zaskakująco kusząca. Mógł zrobić coś za plecami Drake'a, coś niedozwolonego. Coś, na co sam wyrazi zgodę. Może Misaki pozwoli mu nawet napić się alkoholu. Przygryzł dolną wargę, czując jednocześnie ekscytację i strach. Zacisnął dłoń na kawałku plastiku.
- Dobra. Zróbmy coś na maksa pojebanego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz