Makoto zszedł cicho na dół, chcąc zacząć przygotowywać śniadanie. Gdy tylko zajrzał do salonu, zatrzymał się w pół kroku. Na kanapie zobaczył Drake’a, Akihito i Lu śpiących w zaskakująco ciasnym układzie.
Zawahał się przez chwilę, ale w końcu podszedł bliżej. Przez moment przyglądał się Lu, który leżał na boku z głową ułożoną na udzie Pana. Akihito spał na siedząco, lekko opadając na oparcie kanapy, a na jego drugiej nodze rozłożył się Drake, wyglądający na zbyt zrelaksowanego jak na kogoś, kto spał w tak niewygodnej pozycji.
Chłopak dotknął ostrożnie ramienia swojego Pana a ten przebudził się z wyraźnym wysiłkiem, mrugając powoli.
- Która godzina? – zapytał zachrypniętym głosem, rozglądając się leniwie.
- Po szóstej – Mako odpowiedział półszeptem i poszedł zająć się śniadaniem.
Akihito skrzywił się, czując sztywność w karku. Musiał spać przez całą noc z głową wychyloną w tył, co teraz dawało o sobie znać. Zerknął na Lu, który wciąż spał spokojnie, przytulony do jego uda. Jego twarz momentalnie złagodniała a rozdrażnienie ustąpiło miejsca ciepłemu uśmiechowi.
Zbudził chłopaka delikatnym głaskaniem po głowie. Lu poruszył się niespiesznie, otwierając oczy i siadając zaspany. Akihito uśmiechnął się, pochylając do niego, by złożyć na jego skroni czułego całusa.
- Idź się ogarnąć – powiedział cicho.
Lu spojrzał na niego zaskoczony, jakby nie do końca rozumiał, co się dzieje.
- Spaliśmy na kanapie? – zapytał, przecierając oczy.
Akihito skinął głową z lekkim uśmiechem.
- Chyba zasnęliśmy podczas filmu – stwierdził jakby nigdy nic.
Lu szybko wstał i pobiegł na górę, by się umyć i przebrać a Aki spojrzał na Drake’a, który wciąż leżał mu na nodze. Przez chwilę patrzył na niego z podobnym rozczuleniem, ale zaraz jego uśmiech zmienił się w złośliwy grymas.
Wstał gwałtownie, zrzucając przyjaciela z kanapy.
Drake spadł na podłogę z głuchym łoskotem, łapiąc się brzegu szklanego stolika, by nie upaść jeszcze bardziej niezdarnie. Zaraz usiadł, nieco wstrząśnięty.
- Co do cholery… – zaczął, przecierając twarz dłonią.
Akihito roześmiał się, stając nad nim z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Cóż, przynajmniej wreszcie wstałeś. Wydawało mi się, że nie żyjesz. Chociaż trup nie chrapałby tak donośnie – stwierdził ze śmiechem.
- Mógłbyś obudzić mnie jak człowiek – odparł Drake, patrząc na niego z wyrzutem.
- Nie byłoby w tym tyle frajdy – skwitował Aki z przekąsem. – Poza tym, na kanapie zrobiło się za ciasno
Drake wywrócił oczami, przy czym dźwignął się z podłogi i przysiadł na brzegu kanapy, pocierając twarz.
- Następnym razem śpij na podłodze, skoro ci ciasno – rzucił z irytacją w głosie.
Akihito tylko parsknął śmiechem i ruszył w stronę kuchni, zostawiając Drake’a, który zdaje się jeszcze w pełni się nie obudził. Podszedł cicho do Makoto, który właśnie mieszał coś w dużej misce. Objął go luźno wokół bioder od tyłu i pochylił się, spoglądając mu przez ramię.
- Co dobrego zjemy? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Makoto zesztywniał w pierwszej chwili, czując dotyk Pana, ale zaraz się rozluźnił. Przechylił się lekko w stronę Akihito, jakby nieświadomie szukając oparcia, nie przerywając przy tym mieszania.
- Omlety z grzybami – odpowiedział spokojnie. – Nie mamy zbyt wiele czasu
- Racja – przyznał Akihito, prostując się. – Zaraz po posiłku jedziemy do świątyni
Do kuchni wszedł Drake, wciąż wyglądając na nieco rozeźlonego twardą pobudką. Włączył ekspres do kawy, rzucając krótkie spojrzenie w stronę pozostałej dwójki.
- Po co właściwie chcecie tam jechać? – zapytał ze znużeniem w głosie, bez specjalnej ciekawości.
Akihito puścił chłopaka i zwrócił się do przyjaciela.
- To przecież tradycja, żeby odwiedzić świątynię na Nowy Rok
Drake uniósł brew.
- No właśnie. Na Nowy Rok. Czyli jutro – zauważył nieco kąśliwie.
- Jutro nie będę miał czasu a chciałbym, żeby Kaname zobaczył świątynię. Nigdy nie był w takim miejscu – Aki wyjaśnił.
Drake prychnął, zabierając spod ekspresu filiżankę pełną aromatycznej kawy.
- Raczej w żadnym miejscu – rzucił sucho.
Akihito uśmiechnął się lekko.
- Właśnie dlatego chcę go gdzieś zabrać – odpowiedział spokojnie, jakby nie zauważył sarkazmu w głosie przyjaciela.
Chwilę później do kuchni zaczęli schodzić pozostali chłopcy. Mick wszedł jako ostatni, przecierając oczy i wyglądając na wciąż zaspanego. Usiadł przy wyspie, nie chcąc w niczym przeszkadzać i tylko słuchał dalszej wymiany uroczych uszczypliwości między mężczyznami. Na niektóre zwroty wywracał oczami i zastanawiał się, czy to naprawdę oni są tu najstarsi. Słysząc jednak o wycieczce do świątyni aż się skrzywił.
- Też jedziemy? – spytał z niechęcią.
Drake parsknął, siadając do stołu.
- Nie. To strata czasu. Zostajemy tutaj i robimy trening w siłowni na dole. Zaniedbaliśmy to ostatnio – przyznał, zabierając się za posiłek.
Mick tylko skinął głową, nic nie odpowiadając. W myślach nawet cieszył się z tego pomysłu. Nie miał ochoty na świętowanie ani na towarzyszenie reszcie. Co prawda Pan pozwolił mu tej nocy odpocząć, ale i tak niespecjalnie mu to pomogło. Dręczyły go koszmary, w których dzwonił do warsztatu ojca i albo ktoś go na tym przyłapywał albo, co gorsza, ktoś odbierał telefon. Zwykle była to złośliwa Charlotte, która oznajmiała mu, że wszyscy zdążyli już o nim zapomnieć i nie chcieli jego powrotu.
Jednak przy jednej próbie sygnał wyjątkowo się przedłużał i gdy już miał się poddać nieoczekiwanie usłyszał w słuchawce zmęczony głos ojca, który pytał kto dzwoni. Jednak nim Mick zdążył się odezwać ostry dźwięk budzika wkradł się w jego sny i przywołał brutalnie do rzeczywistości.
Po takiej nocy wysiłek fizyczny wydawał mu się świetnym rozwiązaniem. Czymś, co pozwoli mu oczyścić głowę i skupić się na czymś konkretnym. Zmęczenie, które powinno po nim przyjść albo go nakręci albo przytępi zmysły. Jedno i drugie rozwiązanie było akceptowalne.
W siłowni panowała kameralna atmosfera, mimo, że pomieszczenie okazało się spore. Jedynie odgłos kroków i szum wentylatora przerywały panującą w niej ciszę, ale na szczęście Drake włączył radio. Szybko odbębnili solidną rozgrzewkę i mogli przejść do konkretnych ćwiczeń. Najpierw wysiłkowych, by podnieść kondycje chłopaka, a potem siłowych.
Mick czuł, jak jego ciało z każdą minutą nabiera energii, ale było coś w zachowaniu Drake’a, co sprawiało, że nie czuł się komfortowo. Dziś Pan był wyjątkowo drażliwy i co chwile zwracał mu uwagę na drobne błędy, jakby każda jego pomyłka była nieakceptowalna.
- Nie stój tak, rozluźnij ramiona – upomniał go na przykład, gdy stał przez chwilę w bezruchu, przygotowując się do kolejnego ćwiczenia. – Jesteś sztywny jak deska – strofował go.
Mick kiwał głową, ale w jego oczach pojawiał się coraz wyraźniejszy cień irytacji. Mimo to kontynuował ćwiczenia, starając się poprawić swoją postawę. Głęboko w sobie wiedział, że to, co teraz robił, było lepsze niż bezczynność. Słuchał uważnie, choć każda uwaga mężczyzny wbijała się w jego umysł niczym ostrze.
Wreszcie Drake wskazał na worek bokserski, który wisiał w kącie sali.
- Pokażę ci, jak go używać, żebyś nie zrobił sobie krzywdy – powiedział, podchodząc do worka. – Pamiętaj, nie wystarczy tylko walić. Technika to podstawa
Mick nawet tego nie skomentował. Przecież Hatoru pokazał mu podstawowe ćwiczenia i wiedział, jak ma uderzać, ale wolał się nie narażać. Stanął w gotowości i wysłuchawszy tyrady Drake’a, przystąpił do zadania. Jednak zanim zdążył zadać pierwszy cios, mężczyzna od razu zaczął go poprawiać.
- Nie rób tego jak małpa. Jeśli nie ustawisz ciała w odpowiedni sposób, zaraz nabawisz się kontuzji – zauważył chłodno, przyglądając się uważnie, jak Mick zbliża się do worka.
- Przede wszystkim musisz używać bioder, nie tylko ramion. Jeśli będziesz walił na oślep, zaraz odczujesz ból w łokciach i nadgarstkach
Chłopak próbował dostosować się do wskazówek, ale i tak czuł, jak napięcie między nimi rośnie. Drake nie oszczędzał go, upominając za każdą drobnostkę.
- Znowu źle – warknął kolejny raz, zbliżając się i poszturchiwaniem poprawiając jego postawę.
Mick czuł jak jego ciało sztywno poddaje się tym zabiegom, układając należycie.
- Boksowanie to nie tylko siła. Jeśli nie kontrolujesz swojego ciała zrobisz sobie więcej krzywdy niż przeciwnikowi – Drake tłumaczył gderliwie.
Blondyn próbował się skoncentrować, ale widział, że Pana nic nie zadowalało. Każdy jego cios, choć poprawiony, nie był wystarczająco dobry.
- Tu też jesteś zbyt sztywny – warknął Drake, po czym pokazał mu, jak zwinąć dłoń w odpowiedni sposób, żeby cios był bardziej naturalny. – Cały czas się napinasz. Odpuść trochę, nie musisz być twardzielem w każdej sekundzie
Mick milczał, czując, jak jego ciało reaguje na kolejne poprawki. Na swój sposób wiedział, że Drake miał rację, ale był też zmęczony byciem ciągle poprawianym. W końcu nie mógł nie zauważyć, że z każdą uwagą, jaką otrzymywał, jego frustracja rosła.
- Lepiej – powiedział wreszcie Drake, obserwując go uważnie. – Tylko nie zapomnij o oddechu, bo zaraz dostaniesz zadyszki – zaznaczył jednak.
Mick uśmiechnął się półgębkiem, ale to był tylko zewnętrzny gest. W głowie miał burzę a fizyczny wysiłek nie poprawiał jego nastroju. Każda uwaga Pana, choć względnie pomocna, była jak kolejny ciężar, który musiał dźwigać.
Drake uśmiechnął się ukradkiem, obserwując chłopaka, który od wielu dni dusił w sobie narastające emocje. Widział to jak na dłoni. Złość i frustracja gromadziły się w nim a brak ujścia tylko pogarszał jego stan psychiczny. Drake był cierpliwy, czekał, aż Mick w końcu pęknie. Wiedział, że to nieuniknione, ale widać musiał mu w tym nieco pomóc. Wreszcie zdecydował się zmienić taktykę.
- Może lepiej pójdzie ci z tarczami – rzucił lekko, sięgając po sprzęt i zakładając go na dłonie.
Mick spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, ale posłusznie ustawił się i zaczął zadawać ciosy. Drake celowo zaczepiał go, rzucając kolejne uszczypliwe uwagi.
- Wkładasz w to jakąkolwiek siłę? – prychnął, celowo akcentując słowa. – Nawet dziewczyny uderzają mocniej. Przyłóż się, Mick’i, bo zasnę!
Jego słowa działały jak iskra na beczkę prochu. Zadawane przez blondyna uderzenia stawały się coraz bardziej chaotyczne i niezgrabne, gdy pozwolił owładnąć się gniewowi i nawet zaczął krzyczeć przy niemal każdym z nich.
- No dalej! – Drake podjudzał go nieustannie, z chytrym uśmieszkiem. – Uderz porządnie!
Wściekłość Mick'a osiągnęła szczyt. Jego oczy płonęły a cała uwaga skupiła się na twarzy Drake’a. Zamachnął się z zamiarem starcia mu tego cholernego uśmiechu z twarzy. Drake zdawał się to przewidzieć, bo jedynie wychylił się w bok, ale to wystarczyło, by Mick chybił. Siła uderzenia była tak duża, że nie mógł się zatrzymać i z impetem zawisł mu bezwładnie na ramieniu.
Przez chwilę żaden z nich się nie poruszył. Mick dyszał ciężko, bojąc się podnieść głowę. Wiedział, że właśnie świadomie zaatakował Pana i nie miał odwagi spojrzeć na jego twarz. Strach ścisnął mu gardło a ciało napięło się jak struna.
Wzdrygnął się, gdy nieoczekiwanie poczuł, jak Drake obejmuje go w pasie i przygarnia do siebie. Gest był zaskakująco łagodny. Całe napięcie zniknęło z Mick’a w jednej chwili, zastąpione falą żalu, który tłumił w sobie przez ostatnie dni. Nieświadomie wtulił się w pierś mężczyzny, szukając ukojenia. Drake zrzucił tarcze z rąk na podłogę i pogładził Mick'a po głowie.
- Brakowało ci tego? – zapytał miękko.
Mick pokiwał głową z lekkim wahaniem, nie odrywając się od jego torsu. Trudno było mu przyznać się nawet przed samym sobą, że rzeczywiście brakowało mu bliskości Drake’a. Nie tej brutalnej, która towarzyszyła ich relacji w łóżku, ale zwykłej, codziennej. Głupiego gestu, jakim było pogłaskanie po głowie. W silnych ramionach poczuł się nagle mały i słaby, ale jednocześnie niesamowicie bezpieczny. Przymknął oczy, wdychając jego zapach, mieszankę perfum, proszku do prania i potu. Drake pozwolił mu trwać w tym uścisku jeszcze chwilę, dając mu czas, by ochłonął.
- Widzisz różnicę? – zapytał w końcu, przerywając ciszę.
Chłopak nie potrzebował żadnych wyjaśnień. Doskonale wiedział, co Pan miał na myśli. Pogrywał z nim przez ostatnie dni, celowo pokazując, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby traktował go jak zwykły przedmiot do zaspokajania swoich potrzeb. Mick wolał go takim, jak teraz. Troskliwym, uważnym, dającym mu poczucie bezpieczeństwa.
Westchnął głęboko, odsuwając się z lekkim zawstydzeniem i nieśmiało unosząc głowę.
- Rozumiem lekcję, sir… – przyznał cicho.
Drake skinął mu głową z lekkim uśmiechem zdradzającym zadowolenie. Niespiesznie podniósł tarcze z podłogi i założył je na dłonie.
- Świetnie. A teraz zostało jeszcze pół godziny treningu – oznajmił tonem, w którym znów zabrzmiała znajoma nutka rozbawienia.
Mick od razu przyjął pozycję, tym razem czując się znacznie spokojniejszym. Jego umysł oczyścił się z natłoku niepotrzebnych myśli i znów mógł skupić się na tym co tu i teraz. Na postaci Pana stojącego przed nim. Na wypełnianiu jego poleceń. To przecież było takie proste.
Wieczór sylwestrowy w posiadłości Akihito nabierał tempa. Mick postanowił odsunąć na bok wszelkie rozterki związane z sytuacją w tym domu i skupić się na tym co najważniejsze, na chłopakach. Wiedział, że to jego ostatni wieczór tutaj przed powrotem z Drake’iem do apartamentu na szczycie wieżowca. Nie chciał rozstawać się z Mako, Lu i Kaname w takiej atmosferze, więc włożył całe serce w przygotowania do imprezy.
Kiedy chłopcy wrócili z odwiedzin w świątyni, od razu zaproponował swoją pomoc. Nie było zbyt wiele do zrobienia, bo dekoracje już wisiały a jedzenie zostało zamówione przez Akihito. Mimo to Lu jeszcze coś pichcił, przygotowując swoje autorskie przekąski a Mick mógł mu pomóc, krojąc składniki i uważnie słuchając Kaname, który z entuzjazmem opowiadał o wycieczce.
Chłopiec niemal nie przestawał mówić, wyrzucając z siebie potok słów. Opisywał każdy szczegół, który widział w świątyni, podając najdrobniejsze detale. Mick momentami czuł się tym zmęczony, ale widząc euforię na jego twarzy, nie miał serca mu przerywać.
- Były tam takie ogromne bramy torii, wiesz? – mówił Kaname, gestykulując żywo. – A potem te lampiony, wszystkie w rzędach i dzwon, taki wielki dzwon. I wiesz co? Pan wziął mnie na ręce, żebym mógł go dosięgnąć i zadzwonić!
Mick parsknął wreszcie lekkim, szczerym śmiechem, który przyniósł mu niespodziewaną ulgę. Nie był nawet pewien, co dokładnie go rozbawiło. Czy wyobrażenie Akihito dźwigającego Kaname, czy sposób, w jaki chłopak opowiadał to, jakby przynajmniej polecieli na księżyc. Śmiech był oczyszczający a jego dźwięk wypełnił kuchnię.
Lu, który kroił coś przy blacie, również się roześmiał a biedny Kaname wyglądał na nieco skonfundowanego.
- Co was tak bawi? – zapytał, przekrzywiając głowę.
Wtedy do kuchni zajrzał Makoto, który od razu zwrócił uwagę na wesołą atmosferę.
- Skończyliście już? – zapytał, opierając się o brzeg blatu. – Zaraz przyjadą goście. Lepiej idźcie się przebrać – polecił.
Mick spojrzał na niego zaskoczony.
- Przebrać? Po co? – spytał z resztką śmiechu w głosie.
Mako zlustrował go wymownie, unosząc brew.
- Chcesz przywitać nowy rok w dresie? – zapytał znacząco.
- My też będziemy świętować? – Mick dopytał z niedowierzaniem.
Makoto uśmiechnął się z lekką nutą pobłażliwości.
- Oczywiście, że będziemy – Wskazał na prezenty ustawione obok telewizora. – Uważasz, że po co stoją tam te wszystkie pakunki?
Mick zerknął na stos pudełek, które kilka dni temu sam owijał kolorowym papierem i wstążkami. Na myśl o przyjęciu, które jednak nie będzie jedynie dla Panów, poczuł mrowienie ekscytacji w brzuchu.
- No dobra, już się zbieramy – powiedział, odwzajemniając uśmiech.
Makoto pokiwał głową i pogonił ich, żeby się pospieszyli. Wszyscy w pośpiechu pobiegli na górę, aby się przebrać, a Mick czuł, że pierwszy raz od dawna rzeczywiście cieszy się na nadchodzący wieczór.
Tymczasem rozbrzmiał dzwonek do drzwi, zwiastujący przybycie Kenji’ego i Lachlan’a. Już od progu Akihito przywitał ich spojrzeniem pełnym dezaprobaty, krzyżując ręce na piersi.
- Spóźnieni – rzucił sucho, jakby podkreślając oczywistość tego faktu.
Kenji wywrócił oczami, zdejmując kurtkę.
- Miałem pilne wezwanie. Powinieneś się cieszyć, że w ogóle dotarliśmy
- Oczywiście – odpowiedział Akihito, uśmiechając się z fałszywą uprzejmością. – Zawsze ta sama wymówka, panie sumienny lekarzu
Lachlan stał obok, nieco zdezorientowany, trzymając się w cieniu Kenji’ego. Gdy tylko obaj zdjęli kurtki i buty, mężczyzna podał mu niewielką paczuszkę.
- Wręcz to Akihito – zachęcił, klepiąc go po ramieniu. – Śmiało
Rudzielec spojrzał na paczkę z przerażeniem, jakby trzymał w dłoniach coś wybuchowego. Jednak posłusznie ruszył w stronę pana domu, skupiając się na podarku tak bardzo, że nie zauważył rozłożonego na podłodze dywanu. Potknął się o jego brzeg i upadł na jedno kolano, w obronnym geście unosząc ręce z paczką. Cała scena wyglądała, jakby składał hołd Akihito.
Drake właśnie odwrócił się od barku, z którego zabierał butelkę whisky, i zobaczył całą sytuację. Roześmiał się głośno, podchodząc bliżej.
- Rakuran czyżbyś oświadczał się Aki’emu? – powiedział teatralnym tonem – Taka świetna partia, że sam bym klęknął!
Kenji rzucił mu spojrzenie, którym mógłby zabić, ale Drake wydawał się tego nie zauważać. Akihito z rozbawieniem przyjął paczuszkę z rąk chłopaka i zaczął ją otwierać. Gdy zajrzał do środka, wybuchł gromkim śmiechem.
- Sygnet uczelni? – zapytał, wyciągając przedmiot i pokazując go Drake’owi. – Serio?
Rzeczywiście, w pudełeczku znajdował się sygnet uczelni, na której cała trójka kiedyś studiowała. Jednak tylko Kenji faktycznie ukończył swój kierunek, podczas gdy Aki i Drake zmienili wydziały w trakcie roku, nigdy nie kończąc tego, co pierwotnie zaczęli. Teraz przedmiot ten wyglądał wręcz symbolicznie, jakby Lachlan rzeczywiście się oświadczał.
Rudzielec zerwał się z podłogi, otrzepując spodnie z wyraźnym zawstydzeniem.
- To… to był pomysł pana Kenji’ego – wymamrotał, unikając spojrzeń.
Drake zagwizdał, przyglądając się sygnetowi.
- Nieźle – powiedział z, tylko na pozór, udawanym podziwem. – A co masz dla mnie, Kenji?
Lekarz spojrzał na niego oceniająco, zanim prychnął z udawaną wyższością.
- Nic. Ciesz się, że nie każę ci płacić dodatkowo za te nocne wezwania do twoich ludzi. To jest twój prezent – oznajmił.
Drake skrzywił się teatralnie, ale Kenji w końcu wyciągnął coś z kieszeni płaszcza. Kopertę. Podał ją przyjacielowi z miną, która nie zdradzała żadnych emocji. Drake otworzył ją z mieszanką sceptycyzmu i ciekawości, domyślając się, że nie będą to pieniądze. Widok zawartości jednak kompletnie go zaskoczył. W środku znajdowały się zdjęcia z czasów ich wspólnych szkolnych lat. Przez chwilę patrzył na nie w milczeniu, a po jego twarzy przemknął cień wzruszenia, który natychmiast ukrył.
- Bierze cię na takie sentymenty? To chyba starość– rzucił z udawaną beztroską.
Kenji nie dał się sprowokować i zachował pełną powagę.
- Gdzie alkohol? – zapytał krótko.
Drake tylko zaśmiał się lekko i wskazał na barek.
- Tam, staruszku. Ale musisz sam sobie nalać – oznajmił.
Kenji przewrócił oczami i ruszył w stronę barku, zostawiając Drake’a wciąż przyglądającego się zdjęciom z lekkim uśmiechem. W końcu schował je do kieszeni, udając, że nie zrobiły na nim większego wrażenia. Ale w duchu musiał przyznać, że Kenji naprawdę trafił z prezentem.
Akihito przeniósł się na kanapę i przeciągnął na niej leniwie, przyglądając z rozbawieniem przyjaciołom.
- Skoro chłopcy jeszcze się szykują, możemy wymienić się resztą prezentów – zaproponował, podając Drake’owi średniej wielkości pudełko. Ten uniósł brew, ale podał mu kopertę w zamian.
- Co dziś z tymi kopertami? – zapytał Aki z nutką złośliwego rozbawienia, patrząc na przyjaciela.
Drake otworzył swój prezent a w środku znalazł elegancki, skórzany portfel i kolczyk, identyczny jak ten, który blondyn miał dziś w uchu.
- Oho, chyba starczy na dziś tej symboliki – rzucił z udawanym rozdrażnieniem. – Bo aż mnie mdli
Na dnie pudełka dostrzegł jednak jeszcze coś. Zaproszenie na kurs masażu dla par. Podniósł je z wymownym spojrzeniem, kierując je w stronę Akihito.
- Naprawdę? – zapytał powoli.
Aki wzruszył ramionami z nonszalancją.
- Nie martw się, znajdę dla ciebie czas, żebyśmy mogli tam pójść – zapewnił z powagą.
- Dziecinada – parsknął Kenji, który właśnie kończył robić sobie drinka. - Wciąż się w to bawicie? W szkole wszyscy myśleli, że naprawdę ze sobą sypiacie
- Idealna przykrywka – stwierdził Drake, popijając whisky. – Żadne rozhisteryzowane baby nie kręciły się nam pod nogami
Kenji wyszczerzył zęby, unosząc szklankę jak do toastu.
- Fakt. Wszystkie miałem dla siebie
- O ile któraś cię w ogóle chciała – odparował Akihito, rzucając mu przelotne spojrzenie pełne prześmiewczej kpiny.
Otwarł swoją kopertę i uniósł brwi, wyjmując karnet na przelot wahadłowcem kosmicznym. Jego uśmiech stał się szeroki i pełen szczerego rozbawienia.
- Ty i te twoje prezenty – mruknął Kenji, wywracając oczami. – Nie mógłbyś choć raz zrobić komuś zwykłego, taniego prezentu? – spytał, siadając na drugim końcu kanapy.
Aki wyszczerzył zęby, obracając karnet w palcach.
- To byłoby nudne – odpowiedział z przekonaniem.
Drake udał, że się zamyśla, opierając podbródek na dłoni.
- W takim razie... – zaczął, patrząc na niego z błyskiem w oku – mam rozumieć, że nie chcesz tej nowoczesnej kliniki, którą postawiłem na końcu ulicy? Ta twoja obecna wygląda, jakby lata świetności miała już dawno za sobą – zasugerował.
Kenji wytrzeszczył oczy, niemal upuszczając drinka.
- Ty chuju! – zaczął, po czym z pretensją uderzył Drake’a pięścią w ramię. – Myślałem, że to konkurencja rośnie mi pod nosem! Jasne, że ją chcę!
Drake roześmiał się i sięgnął po przygotowany wcześniej dokument. Wręczył przyjacielowi akt własności z nonszalanckim uśmiechem, jakby to była błahostka.
- Wesołego Nowego Roku – rzucił lekko, rozbawiony reakcją lekarza.
Ten przez chwilę patrzył na papier, wciąż oszołomiony, ale jego wyraz twarzy zdradzał, że nie zamierza się długo sprzeczać. Podpisał dokument, gdzie trzeba i kazał Lachlan’owi schować go głęboko w wewnętrznej kieszeni swojej kurtki.
Wieczór sylwestrowy nabrał rozpędu, gdy do panów w salonie dołączyli chłopcy. Atmosfera była lekka, pełna śmiechu i ciepła, które rzadko gościło w posiadłości Akihito.
Mick, choć zwykle źle znosił większe towarzystwo, dziś świetnie się bawił. Może to z powodu wypitego alkoholu a może po prostu dlatego, że postanowił cieszyć się tym ostatnim wieczorem z przyjaciółmi. Drake i Akihito zadbali o to, by poza Kaname każdy miał w ręku kieliszek, czy to whisky, wina, czy wykwintnego koktajlu. Jednak Kaname nie został pominięty a dostał swoje specjalne, niskotłuszczowe przekąski i napój, żeby jego żołądek znów nie wykonał potrójnego salta z przewrotem i też mógł cieszyć się przyjęciem.
W pewnym momencie wszyscy wyszli do ogrodu, by odpalić zimne ognie. Chłodny nocny wiatr muskał ich twarze a delikatne iskry tańczyły w ciemności, oświetlając uśmiechy zgromadzonych. Drake i Kenji, korzystając z okazji, wyjęli papierosa. Wypalając go wspólnie. Stanęli nieco na uboczu, zaciągając się dymem i żartując o starych czasach, gdy robili to samo jako nastolatkowie, chowając się przed nauczycielami.
Kaname był zachwycony niczym małe dziecko, gdy Makoto pokazał mu, jak kreślić zimnym ogniem świetliste wzory w powietrzu. Iskry zostawiały krótki powidok światła a Kaname chichotał za każdym razem, gdy udało mu się stworzyć jakiś kształt.
Mick patrzył na to wszystko z lekkim uśmiechem. Nawet Lachlan wydawał się bardziej pewny siebie niż zwykle. Rudzielec trzymał zimny ogień w ręku i rozmawiał z Lu, który na ogół sam był dość wycofany, ale słuchał z uwagą, jak Lachlan opowiadał o jakiejś anegdocie z pracy. Gdyż okazało się, że Kenji szkoli go na pielęgniarza.
Jednym słowem, wszyscy świetnie się bawili. Nawet Akihito, który zazwyczaj utrzymywał w posiadłości porządek silną ręką, tego wieczoru był w wyjątkowo dobrym humorze, co udzielało się całemu towarzystwu.
Gdy zimne ognie powoli gasły a ogrodowe oświetlenie znów przejęło swoją rolę, Aki zarządził powrót do ciepłego wnętrza.
- Wracamy do środka, zanim nas tu zamrozi. Jeszcze trochę a Mako będzie mógł rzeźbić z nas lodowe posągi – zażartował.
Śmiech rozbrzmiał wśród wszystkich a goście powoli zaczęli wracać do salonu, by kontynuować zabawę.
O północy wszyscy zebrali się w salonie, trzymając w dłoniach kieliszki z szampanem lub, jak w przypadku Kaname, szklankę soku. Gdy wskazówki zegara spotkały się na dwunastce, wznieśli wspólny toast.
- Szczęśliwego Nowego Roku! – wykrzyknęli radośnie.
Śmiechy, uściski i dźwięki stukających kieliszków wypełniły pomieszczenie. Akihito rozejrzał się po obecnych i kiwnął na Makoto, mówiąc, że teraz jest czas na rozdanie reszty prezentów.
Najstarszy chłopak szybko zabrał się za przekazywanie paczek a wszyscy wyczekiwali na swoje z podekscytowaniem. Mick uśmiechał się lekko, zarażony entuzjazmem reszty.
- Ty się nie ciesz, Mick. Dla ciebie nic nie ma. Byłeś ostatnio wyjątkowo problematyczny – Drake prędko sprowadził go na ziemie, swoim chłodnym tonem.
Jego słowa uderzyły w Mick’a mocniej niż się spodziewał. Nie mógł zaprzeczyć, że w trakcie pobytu w posiadłości rzeczywiście sprawiał sporo kłopotów, ale sądził, że dostanie cokolwiek. Sposępniał w jednej chwili, obserwując, jak reszta chłopaków otwiera swoje paczki z podekscytowaniem.
Lachlan, siedzący z boku, dostrzegł jego minę i przesunął się bliżej. Dyskretnie podał mu małą paczuszkę i uśmiechając się nieśmiało.
- Weź, zanim ktoś zauważy – szepnął.
Mick zerknął na niego z wdzięcznością i pospiesznie odpakował prezent. W środku znalazł bransoletkę z koralikami z fioletowych kryształów. Odgadł, że był to ametyst i uniósł wzrok na rudzielca.
- Pomożesz mi ją założyć? – zapytał cicho.
Lachlan skinął głową i zapiął bransoletkę na jego nadgarstku. W podzięce Mick objął go lekko, przytulając na chwilę.
- Dzięki – powiedział. – Sam nic dla ciebie nie mam… - przyznał ze skrępowaniem.
Lachlan zmarszczył brwi z nieskrywanym zdziwieniem.
- Jak to? – spytał, sięgając po mały pakunek z podpisem "Od Mick’a", który chwilę temu podał mu Makoto.
Blondyn zamrugał zaskoczony, ale nie zamierzał wyprowadzać chłopaka z błędu, bo nie wiedział co właściwie miałby powiedzieć. Lachlan bez zwłoki otworzył paczkę i wyciągnął z niej breloczek w kształcie wiewiórki. Obaj rozdziawili usta a Mick zerknął na Drake’a. Pan właśnie uniósł kieliszek z szampanem i puścił do niego oczko.
Mick uśmiechnął się, choć wolałby wybrać coś samodzielnie. Mimo to, widząc radość Lachlan’a, poczuł ciepło w sercu.
- Dzięki – poruszył ustami, dziękując Panu bezgłośnie.
Przyszedł jednak czas na prawdziwy pokaz hojności Akihito. Sterty prezentów, które przygotował dla swoich chłopaków, czekały na rozpakowanie, a Makoto rozdawał je z coraz większym uśmiechem.
Zawartość paczek była różnorodna. Od drobiazgów jak żele do kąpieli i dodatki odzieżowe, po prawdziwe perełki. Najnowszy model konsoli ze stosem gier wywołał u Mick’a przelotne ukłucie zazdrości, ale szybko skupił się na radości reszty.
Lu niemal się wzruszył, gdy znalazł szkicownik z okładką w galaktykę. Dokładnie taki, który niedawno oglądał na zakupach w galerii handlowej. Powiedział wtedy Panu, że go nie potrzebuje a jednak ten go wziął.
Makoto najbardziej zachwycił się kolekcją kryminałów swojego ulubionego autora, których strony od razu zaczął wertować z zapałem, zastanawiając się, gdzie zamontować półkę w ich pokoju, by pomieścić nowe książki.
Jednak największą zabawę wywołała reakcja Kaname. Chłopiec piszczał z radości za każdym razem, gdy zdzierał kolorowy papier i odkrywał kolejny prezent. Kubek, pościel, piżama; wszystko z motywem pingwinów. W jednej paczce znalazł nawet pluszaka w kształcie pingwina z wielkimi, niebieskimi, brokatowymi oczami.
- Jaki piękny! – zawołał, przytulając maskotkę i niemal płacząc ze szczęścia.
Jego śmiech niósł się po salonie. Nawet Drake, zwykle oszczędny w okazywaniu emocji, uśmiechnął się lekko, widząc entuzjazm dzieciaka. Tymczasem Makoto nachylił się do Lu.
- Trochę popłynąłeś z tymi pingwinami, nie sądzisz? – rzucił cicho, żeby nikt poza nimi nie usłyszał.
Lu szturchnął go lekko w bok, udając oburzenie.
- No co? Kaname je lubi. Spójrz tylko, jak się cieszy – odparł z rozbawieniem.
Makoto parsknął śmiechem.
- Jasne, ale żeby tak wszystko? – spytał przez śmiech, kręcąc głową.
- Może trochę puściły mi hamulce, jak Pan pozwolił mi na taką swobodę – Lu przyznał niechętnie, wzruszając ramionami.
Mako uśmiechnął się ciepło, przyglądając się Kaname, który właśnie wskoczył Akihito na kolana, obejmując go mocno za szyję.
- Może to i dobrze – mruknął.
Kaname wtulił się w Pana a jego oczy błyszczały od łez.
- Dziękuję! – powiedział cicho, głosem drżącym od emocji. – Nigdy nie dostałem czegoś tak wspaniałego!
Akihito uśmiechnął się z rozczuleniem i pogładził go po plecach. Gdy chłopak nie mógł już tego widzieć, wtulając twarz w jego szyję, wywrócił pobłażliwie oczami. Kaname zdawał się nie rozumieć, że im więcej rzeczy mu dawał, tym więcej mógł mu później odebrać, gdyby stał się nieposłuszny.
- Lepiej o niego dbaj, bo jeśli zobaczę, że wala się po podłodze to po prostu go wyrzucę – ostrzegł zawczasu.
- Będę, Panie! – Kaname zapewnił przez łzy, wtulając się jeszcze mocniej.
Mick obserwował tę scenę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony był pod wrażeniem, że Akihito potrafi wywołać tyle radości, a z drugiej coś w nim zgrzytało. Może to była zazdrość, a może po prostu nie potrafił pozbyć się wrażenia, że to wszystko było tylko grą pozorów. Wziął głęboki wdech, przypominając sobie, że dziś sylwester i miał nie roztrząsać rzeczy, na które i tak nie miał wpływu.
Jednak myśli znów zaczęły krążyć wokół czegoś, co dręczyło go od kilku dni. Wyciągnął telefon, przewijając galerię zdjęć, aż dotarł do fotografii rodziców. Zatrzymał się na chwilę, patrząc na nie a potem, z nagłym postanowieniem, skasował je. Od razu przeszedł do historii wyszukiwania w mapach, gdzie widniała lokalizacja warsztatu jego taty. Przez moment się wahał, ale ostatecznie również go usunął. Wolał nie ryzykować, że Pan znajdzie kolejne ślady jego nieposłuszeństwa. A jeśli będzie potrzebował, zawsze może wyszukać je na nowo.
Nie zauważył, że Drake bacznie mu się przyglądał z drugiego końca kanapy. Nie powiedział ani słowa, jedynie uniósł kieliszek i pociągnął łyk szampana. Misaki donosił mu o wszystkich ruchach Mick’a na służbowym telefonie, ale nie był to czas ani miejsce, by poruszać takie tematy.
Mick natomiast schował komórkę do kieszeni, próbując skupić się na radosnym zamieszaniu wokół prezentów, na pysznych przekąskach i dobrym alkoholu. Wiedział, że choć wieczór powoli dobiegał końca, zostanie w jego pamięci na długo. Tak jak powidok rozżarzonych zimnych ogni, którymi pisali w zimnym, grudniowym powietrzu, pośród ogrodów ukrytych pod białym, śnieżnym puchem skąpanym w mroku tej wyjątkowej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz