Hiro zamruczał przez sen i przewrócił się na drugi bok, gdy dźwięk budzika zadzwonił cicho przy jego uchu. Wyciągnął rękę spod kołdry i po omacku trafił w przycisk wyłączający alarm, po czym znów zanurkował twarzą w poduszkę. Było mu ciepło i wygodnie. W absurdalny sposób zbyt wygodnie, jak na to do czego był przyzwyczajony. Po chwili ziewnął szeroko i przetarł pięścią zaspane oczy. Wiedział, że nie może zostać w łóżku zbyt długo. Kolejna kara mogła być znacznie mniej łagodna. A przynajmniej taką miał obawę.
Westchnął ciężko i ostatecznie podniósł się do siadu, przecierając dłonią kark. Kołdra zsunęła się z jego ramion a chłód poranka prześlizgnął się po jego plecach. Z dreszczem na skórze wsunął stopy w domowe kapcie i ruszył do łazienki. Tam rutynowo umył twarz, wyciągnął z kubeczka na umywalce szczoteczkę do zębów i uniósł ją z lekkim zdziwieniem. Była różowa, jaskrawa i nieco dziecinna. Że też nie zauważył tego wcześniej. Uśmiechnął się jednak pod nosem jakby w tej jednej rzeczy kryło się coś ironicznego i tylko wzruszył ramionami, po czym włożył ją z powrotem na miejsce, gdy już z niej skorzystał.
Ubrany w luźną koszulkę i spodnie z miękkiej bawełny, zszedł powoli po schodach, czując lekkie napięcie w karku. W salonie zastał Kaito siedzącego na kanapie. Mężczyzna miał laptop na kolanach, a w tle grał telewizor, wyświetlając poranne wiadomości. Hiro wszedł ostrożnie do pomieszczenia.
– Dzień dobry… Panie – rzucił cicho, z nadzieją, że będzie to wystarczające.
Kaito nawet nie oderwał wzroku od ekranu komputera.
– Spóźniłeś się. – Jego głos był suchy, spokojny, ale nieprzyjemnie rzeczowy.
Hiro spojrzał automatycznie na zegar zawieszony na ścianie i zmarszczył brwi z pewną konsternacją.
– Ale… obudziłem się z pierwszym budzikiem… – zaprotestował niepewnie.
Kaito bezgłośnie westchnął i na chwilę uniósł okulary, masując palcami nasadę nosa.
– I sądzisz, że jeśli zwolniłem cię z przygotowywania śniadania, oznacza to, że możesz przyjść na gotowe? Myślisz, że kto nakryje do stołu? – zapytał z ledwie wyczuwalną irytacją w głosie.
Chłopak skulił się nieco, odruchowo w obronnym odruchu.
– Przepraszam… Do szóstej zostało jeszcze dziesięć minut, więc zdążę nakryć – zapewnił żarliwie.
Kaito spojrzał na niego z wyraźnym powątpiewaniem..
– Chętnie to zobaczę – odparł z przekąsem, wracając do pracy.
Hiro niemal natychmiast ruszył do kuchni. Zatrzymał się jednak na jej środku, zdezorientowany. Blat pełen był papierowych toreb i pojemników z jedzeniem. Rozejrzał się, niepewny, co zrobić najpierw. Może powinien przygotować Panu kawę, by umilić mu czekanie na posiłek? A może lepiej było od razu zająć się nakryciem do stołu? Ale jakich talerzy powinien użyć? Rozmyślając nad tym podniósł jedno z pudełek i otwarł je. W środku znajdowała się pieczona ryba oprószona szczypiorkiem. Na jej widok skrzywił się z niesmakiem.
– Jedzenie jest w torbach – rzucił Kaito bez podnoszenia głowy, nie słysząc z kuchni żadnych odgłosów, świadczących o przygotowywaniu śniadania.
– Widzę… Panie – mruknął Hiro i niezdarnie zajrzał do jednej z toreb, szukając dań, które mógłby już rozłożyć.
Zajrzał niepewnie do kilku szafek, nie pamiętając jeszcze co gdzie może znaleźć i zaczął wykładać na blat zupełnie przypadkowe naczynia. Starał się działać szybko, ale nie miał wprawy w takim nakrywaniu stołu. Talerze, miski, sztućce – próbował zabrać wszystko na raz, by zdążyć. I jak na złość, jego kroki zaczęły przypominać kołysanie się marynarza na statku w sztormie. Były niestabilne, ślamazarne, groziły katastrofą.
Kaito udawał, że skupia się na pracy i nie widzi tego wszystkiego. Że zachwiania chłopaka nie przyprawiają go o zawał, a jego ciało nie drga w instynktownym odruchu zerwania się, by ratować porcelanę. Gdy Hiro znikał mu z oczu w jadalni teoretycznie znów mógł oddychać, ale to zaś nasłuchiwał bacznie, wyliczając mimowolnie zadziwiające go ilości naczyń.
Kiedy zegar niemal wybił szóstą nagle rozległ się dźwięk tłuczonej porcelany. Najprawdopodobniej jeden z talerzy wymsknął się Hiro z rąk i roztrzaskał o podłogę w jadalni. Kaito zamknął powoli laptop, odkładając okulary na stolik a sprężyny kanapy zaskrzeczały żałośnie, gdy z niej wstawał. Odpiął pasek ze szlufek spodni, robiąc to z tą samą chłodną precyzją, z jaką jeszcze chwilę temu wklepywał dane w arkusz kalkulacyjny. I ruszył w stronę jadalni.
Kaito jadł spokojnie, niemal bezgłośnie. Każdy jego ruch był przemyślany i uporządkowany – od uchwycenia pałeczek po poprawienie umiejscowienia talerzyka z rybą. Jedyną oznaką jego rozdrażnienia były rzucane od czasu do czasu spojrzenia na koniec stołu, gdzie piętrzyła się bezsensowna sterta talerzy i miseczek, które nie pasowały do żadnego dania, a które to Hiro niepotrzebnie naznosił w swojej porannej gorączce. Wszystko to ułożone w chaotyczną wieżę, z dala od chłopaka, który siedział jak najdalej, by przypadkiem znów czegoś nie strącić.
Stojącego pod stołem kosza na śmieci z odłamkami talerza, który ucierpiał w tym wszystkim, mężczyzna może i nie widział, ale sama świadomość jego obecności w tak niecodziennym miejscu wydawała się go drażnić. To nie było jego miejsce i żaden powód tego nie usprawiedliwiał.
Odsuwając od siebie złość spojrzał wreszcie na Hiro, który siedział naprzeciw. Chłopak wiercił się lekko, jakby nawet miękkie krzesło nie dawało mu ulgi. Kaito uniósł nieznacznie kącik ust w rozbawionym uśmiechu i upił łyczek zupy, po czym z premedytacją odstawił miseczkę nieco głośniej, niż było to konieczne. Dźwięk podziałał. Hiro uniósł gwałtownie głowę, a jego czujne i lekko przestraszone oczy z miejsca skupiły się na twarzy Pana. Kaito uznał, że to dobry moment by przeprowadzić z nim rozmowę.
– Mam nadzieję, że nie muszę ci przypominać, że powinieneś posprzątać po śniadaniu – oznajmił spokojnie, z tą samą beznamiętną precyzją, co zwykle.
Hiro tylko skinął głową, nie mając odwagi mu przerwać.
– A kiedy przyjedzie nasz gość, masz zachowywać się jak należy – kontynuował Kaito, odkładając pałeczki. – Będziesz uprzejmy i miły. I przede wszystkim uważny podczas lekcji. Lepiej dla ciebie, jeśli coś z nich wyniesiesz.
Ramiona Hiro skuliły się jeszcze bardziej, ale wciąż potakiwał – jedno, drugie, trzecie kiwnięcie. Jakby nie tylko przytakiwał Panu, ale też samemu sobie, usiłując dodać sobie otuchy.
– Czy to będzie… jakiś szef kuchni? – odważył się zapytać cicho, nie podnosząc wzroku.
Kaito uśmiechnął się z niekrytą satysfakcją, zerkając na chłopaka spod półprzymkniętych powiek.
– Właściwie to tak. – Zawiesił głos na moment. – A dokładniej: osoba odpowiedzialna za kuchnię jednego z członków rodziny cesarskiej.
Chłopak aż zamarł, wybałuszając oczy. Przez moment wyglądał, jakby jego mózg próbował przetworzyć tę informację, ale zakrztusił się nią zanim jeszcze dotarła do końca. Dolna warga zaczęła mu lekko drżeć a spojrzenie znów opadło na talerz.
Rodzina cesarska? W myślach już widział surowego, pomarszczonego starca w białym fartuchu, który będzie z pogardą komentował wszystko co zrobi – od krojenia warzyw, po to jak trzyma pałeczki. W głowie dźwięczały mu wyimaginowane krzyki: „Źle!”, „Za wolno!”, „Tak nie robi się dashi!”
Jego ramiona opadły a zapał zgasł. Chwilę później tylko beznamiętnie grzebał w swoim jedzeniu, tracąc apetyt. I nawet pokrzepiające słowa Pana, że da sobie radę, nie poprawiły mu humoru. Hiro po prostu siedział. Cicho. Ze ściśniętym żołądkiem i wizją kulinarnej katastrofy wiszącą nad głową. Śniadanie toczyło się dalej, ale jego smak już nie wrócił.
Hiro nerwowo poprawiał prześcieradło na rozłożonym futonie, wygładzając materiał dłonią już po raz dziesiąty, choć nie było tam żadnych zagnieceń. Ułożył poduszkę idealnie na środku, kołdrę zwinął w schludny wałek i położył na brzegu materaca – jak nakazywał rytuał gościnności, o którym czytał kiedyś w internecie. Ciało miał napięte jak struna, palce drżały mu nieznacznie a oddech był zbyt płytki, by rzeczywiście uspokoić serce, które biło mu w piersi jak opętane.
Miejsce na półce w szafie już zrobił. Starannie przesunął swoje rzeczy, zostawiając pustą przestrzeń, nawet jeśli nie miał pojęcia, czy gość będzie jej potrzebował. Ale chciał, żeby wszystko wyglądało należycie – tak, jak nakazał mu Pan.
Ubrany też był inaczej niż zwykle. Nie w zwykły t-shirt i sportowe spodnie, tylko w czystą, wyprasowaną koszulę w jasnym kolorze i czarne spodnie, które wygrzebał z dna szafy. Czuł się w nich dziwnie sztywno i nie do końca sobą, ale uznał, że tak trzeba. Skoro Pan powiedział, że ma wyglądać odpowiednio, musiał wyglądać odpowiednio. Nawet jeśli nie do końca wiedział, co to właściwie znaczy.
Kiedy wszystko było gotowe, stanął w progu pokoju, złożył dłonie w łódkę i odetchnął głęboko. Nadeszła pora, by stawić czoła nieuniknionemu i zejść na parter. Wyszedł więc na korytarz i z niemal rytualną precyzją zamknął drzwi pokoju, ruszając w stronę schodów. Z każdym stopniem jego kroki stawały się wolniejsze, jakby grawitacja zaczęła nagle ciążyć mocniej. Ale dotarł na dół. I w chwili, gdy zsunął się z ostatniego stopnia, usłyszał znajomy głos Pana rozbrzmiewający od drzwi wejściowych. Spojrzał w tamtą stronę i aż przystanął
Kaito właśnie wpuszczał do willi wysokiego, postawnego mężczyznę o jasnych, niemal złocistych włosach. Mężczyznę, którego Hiro już znał. Akihito jak nazywał go Pan. Chłopak poczuł, jak jego gardło robi się suche.
– To niemożliwe – pomyślał. – Nie on. To nie może być on.
Ten człowiek nie wyglądał na kucharza. Roztaczał wokół siebie aurę siły, pewności siebie, wręcz dominacji. Był zbyt dumny, zbyt opanowany i przystojny, by pochylić się nad garnkiem z ryżem czy smażyć rybę na patelni tryskającej tłuszczem. To musiał być ktoś inny. Może szef ochrony? Albo osoba odpowiedzialna za nadzór? Może tylko przywiózł kucharza? To miałoby sens. Skoro Pan zadzwonił po niego tej nocy, gdy Hiro dostał napadu paniki, to musiało znaczyć, że osobnik ów umiał radzić sobie z kryzysowymi przypadkami. Może był… specjalistą od trudnych ludzi? Ale jeśli tak, czy to oznaczało, że nawet rodzina cesarska posiadała ludzi takich jak on? Nielegalnie kupionych w szemranych miejscach u złych ludzi?
Myśli zawirowały mu w głowie jak łopaty blendera. Zbyt szybko i intensywnie. Próbował je uciszyć. Przecież to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko jedno – jego Pan znał wpływowych ludzi. I to bardzo wpływowych. Bo nie każdy mógł zadzwonić po kucharza z cesarskiego dworu, żeby uczył chłopaka, który do niedawna jadł z podłogi i spał na kartonie. To było dla niego nie do pojęcia.
I właśnie dlatego Hiro podjął decyzję, która była prosta, jasna i absolutna w swojej treści: Nie spieprzyć tego. Skoro dostał tak niebywałą szansę – uczyć się od kogoś tak poważnego, tak doświadczonego – to chciał dać z siebie wszystko. Choćby i nawet ten kucharz miał na niego krzyczeć, rzucać patelniami i wyśmiewać jego brak umiejętności krojenia białej rzodkwi. Choćby miał go nienawidzić i płakać przez niego pół nocy. Nie zamierzał pozwolić sobie na zmarnowanie szansy, która mogła się już nigdy nie powtórzyć.
Hiro podszedł bliżej, niepewnie, ostrożnie, jakby każdy krok mógł sprowadzić na niego zagrożenie. Skłonił lekko głowę w geście powitania, jak go nauczono – nie za głęboko, ale z wyraźnym szacunkiem. Chciał powiedzieć coś uprzejmego, ale głos utknął mu w gardle, kiedy zauważył skrawek głowy osoby na podjeździe. Wychylił się w bok, ciekawsko zerkając zza ramienia blondyna, żeby zobaczyć, kto za nim podąża. I choć nie wiedział, czego się spodziewał, z pewnością nie tego.
Do wnętrza willi wkroczył młody mężczyzna – wysoki i szczupły, o urodzie, którą trudno było sklasyfikować jednym spojrzeniem. Jego czarne włosy, sięgające ramion, były częściowo rozpuszczone a częściowo zebrane w wysoki, luźny kok, jakby pospiesznie uczesany bez pomocy grzebienia a nawet lustra. Cały wyglądał, jakby wybiegł z domu pięć minut po czasie, ale z jakiegoś powodu nie stracił ani odrobiny wdzięku.
Jednak to nie fryzura przykuła uwagę Hiro. Nawet nie młody wiek nowo przybyłego. To było jego ubranie. Chłopak miał na sobie elegancką koszulę z krótkim rękawem, uszytą z delikatnego materiału, który przy każdym ruchu zdawał się drgać, łapiąc światło. Trzy górne guziki były swobodnie rozpięte, odsłaniając fragment jego klatki piersiowej i cienki łańcuszek na szyi. Ale to, co naprawdę przykuło uwagę Hiro – z równą siłą, co konsternacją – to czarna, krótka spódniczka, nazbyt dbrze dopasowana do bioder nieznajomego.
Materiał opinał się na jego smukłych udach, podkreślając wąską talię i delikatny łuk miednicy. Hiro przełknął ślinę i przeniósł wzrok niżej, tylko po to, by dostrzec sportowe, czarne buty na koturnie. To one niemal zrównywały jego wzrost z postawnym panem Akihito. Lazurowe sznurówki rzucały się w oczy jak neonowy akcent, pasując idealnie do niebieskiej gumki we włosach, która trzymała niesforny kok w ryzach.
Hiro stał jak zamurowany. Gapił się niegrzecznie i bezwstydnie, ale nie potrafił oderwać oczu. Aż do chwili, gdy bursztynowe oczy nowo przybyłego spotkały się z jego spojrzeniem. Przez ułamek sekundy Hiro poczuł, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Skulił się lekko, speszony i szybko opuścił wzrok, jakby chciał zniknąć pod podłogą. Spodziewał się, że zostanie okrzyczany, że młodzieniec wybuchnie niczym nadwrażliwa diwa, szukająca okazji do wszczęcia awantury. I wtedy rozległ się głos – melodyjny, dźwięczny i niespodziewanie miękki.
– Czy mogę się przywitać z chłopcem, Panie?
Słowa ułożone były z prostotą, ale to, co uderzyło Hiro najmocniej, to sposób, w jaki wypowiedział słowo „Panie”. Z taką swobodą, z taką naturalnością jakby mówił do mężczyzny po imieniu. Jakby nie łączyła ich relacja oparta na władzy, lecz na zwykłej bliskości.
Ten jeden niuans sprawił, że Hiro poczuł dreszcz na karku. Nagle wszystko przesunęło się w jego postrzeganiu i zrobiło salto. Zrozumiał, że nowo przybyły był taki sam jak on. Ze obaj tkwili w podobnej sytuacji. Choć może ten niezwykły młodzieniec był nieco wyżej w ich przedziwnej hierarchii.
Hiro zerknął ukradkiem na Akihito, który właśnie zdejmował płaszcz i rzucał go niedbale na garderobę, jakby był u siebie. Poczuł, że jego obraz świata zaczyna się chwiać. Jeszcze raz – z niegasnącą ciekawością, ale i odrobiną niepokoju – zadał sobie pytanie: Kim właściwie jest ten przystojny mężczyzna?
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo młody mężczyzna w spódnicy nagle zasłonił mu sobą cały widok, wyciągając do niego rękę w powitalnym geście.
– Cześć. Mam na imię Lu – przedstawił się z lekkim uśmiechem.
Hiro zamrugał, nieco zdezorientowany i jednocześnie speszony. Spojrzał na wyciągniętą dłoń, jakby nie wiedział, co powinien z nią zrobić, ale odruchowo odwzajemnił gest. Jego palce ledwie musnęły dłoń Lu i zaraz się cofnęły. Ręka była ciepła i sucha, pewna siebie w sposób, który Hiro znał tylko z obserwacji, nigdy z doświadczenia. Odwrócił wzrok w bok, zawstydzony, tak, jakby to on zrobił coś niestosownego.
- Hiro – szepnął tylko.
Lu uśmiechnął się łagodnie, bez złośliwości, jakby znał ten typ reakcji aż za dobrze. Odwrócił się do Akihito i zapytał, jakby chciał zdjąć z chłopca przed sobą ciężar skupiania na sobie uwagi wszystkich:
– Na jak długo właściwie mam tu zostać, Panie?
–Myślę, że trzy dni – odparł swobodnie Aki.
Zanim Lu zdążył się odnieść, usłyszeli dobiegające z boku chrząknięcie.
– Właściwie… – Kaito spojrzał w bok, jakby sam nie był do końca zadowolony z tego, co zamierzał powiedzieć. – Hiro nie potrafi ugotować nawet jajka. Więc jeśli byłaby taka możliwość, chciałbym wypożyczyć Lu na chociaż tydzień. A najlepiej dwa.
Akihito uniósł brwi, zaskoczony, jakby usłyszał coś, czego się nie spodziewał. Propozycja nieco odbiegała od tego co pierwotnie ustalili. Przez moment milczał, patrząc na Kaito z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym kiwnął powoli głową.
– Niech będzie tydzień. Później zdecydujemy co dalej. Jeśli Hiro zrobi postępy, może nie będzie potrzeby tego przedłużać – stwierdził.
– Nie liczyłbym na to – mruknął Kaito niemal do siebie, ale wystarczająco głośno, by wszyscy to usłyszeli.
Akihito rzucił mu spojrzenie, które zawierało cień rozbawienia. Potem przeniósł wzrok na Lu i uśmiechnął się zupełnie inaczej. W sposób, który był jednocześnie drapieżny i przyzwyczajony do posiadania.
– W takim razie... muszę się tobą nacieszyć, zanim oddam cię Kaito – powiedział z miękkim tonem i objął Lu w biodrach, przyciągając go do siebie jednym płynnym ruchem.
Lu nawet nie protestował. Przynajmniej nie na głos. Dał się poprowadzić w stronę schodów, choć ruch jego nóg był nieco zbyt sztywny a plecy zbyt wyprostowane. Na pierwszym stopniu obejrzał się przez ramię i rzucił szybkie, niemal paniczne spojrzenie pełne czegoś, co można by odczytać jako niemą prośbę o pomoc. Ale napotkał tylko oczy Hiro. Piwne, okrągłe, pełne niepewności i braku zrozumienia sytuacji. Najwyraźniej Hiro jeszcze nie znał zasad tej gry. Lu opuścił więc głowę. Niby obojętnie, a jednak z czymś bolesnym w tym geście. Potem zniknął w raz ze swoim Panem na piętrze, a Hiro został w holu ze swoim i z sercem pełnym dziwnych emocji, których nie potrafił dobrze nazwać.
Kaito wreszcie trącił go lekko w ramię – nie agresywnie, ale z wyraźnym sygnałem, że ma pójść za nim.
– Chodź do kuchni – powiedział krótko. – Pokażę ci, jak obsługiwać ekspres. Przygotujemy kawę dla Aki’ego.
Hiro skinął posłusznie głową i ruszył za nim, choć myślami był wszędzie, tylko nie przy tej kawie. Szedł jak w półśnie, mechanicznie, próbując poukładać sobie w głowie zawiłości nowej sytuacji. Lu. Ten mężczyzna… nie, chłopak – bo wyglądał maksymalnie na dwadzieścia lat, wręcz zaskakująco młodo jak na kogoś, kto miał go uczyć gotować – był intrygujący.
Zastanawiał się, czy Lu będzie taki miły również wtedy, gdy zostaną sami. Na razie zdawał się uprzejmy, łagodny, może nawet sympatyczny. Ale Hiro nauczył się już w życiu, że te pierwsze maski często pękają najłatwiej. I nie zawsze pod spodem było coś równie przyjaznego. Zaufanie… to słowo zdawało się dla niego niebezpieczne. Czuł je w ustach niczym gorzki posmak. Stanął przy blacie, wpatrując się w ekspres, ale nie widząc go naprawdę. Głowa wciąż pękała mu od pytań, przypuszczeń, obrazów. Czy Lu też został kupiony? Czy to go w ogóle obchodzi? Może nie zna innego życia a może jest w tym nowy jak i on?
– Hiro! – Głos Kaito był stanowczy, ale nie podniesiony.
Chłopak podskoczył, jakby wyrwany z głębokiego snu, a dłoń mężczyzny opadła z głośnym klaśnięciem na marmurowy blat.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
– Tak! – odpowiedział odruchowo Hiro. – Tak, słucham, Panie!
Kaito zmrużył oczy z podejrzliwością, ale nic nie powiedział.
– Mówił Pan… o kolbie – zaczął nerwowo chłopak. – Że trzeba dobrze ubić kawę, żeby nie była ani zbyt luźna, ani zbyt zbita. I że ekspres ma kilka programów, ale dla pana Akihito zawsze mam wybierać ten drugi, bo lubi mocną. I… że ma swoją filiżankę. Tę czarną, z szerokim rantem. Mam podawać mu kawę właśnie w niej. – wyrecytował niemal jednym tchem, zaskakując tym same siebie jak i swojego właściciela.
Kaito przyglądał mu się przez chwilę, po czym pokiwał głową.
– Dobrze. Przynieś zeszyt z zasadami. Musimy zaktualizować plan dnia. Obecność Lu oznacza kilka zmian.
– Już biegnę! – rzucił Hiro i niemal wybiegł z kuchni.
Na górze dopadł korytarza z impetem i przystanął gwałtownie, wstrzymując oddech tuż przed drzwiami sypialni gościnnej – tej samej, w której spał przez pierwsze dni, a która zdaje się, że była przeznaczona dla pana Akihito. A może po prostu znajdowała się najbliżej i mężczyzna wybrał ją z czystego pragmatyzmu? Z wnętrza dochodziły odgłosy – miękkie, stłumione szelesty pościeli, skrzypienie łóżka… i nagle krótki, zdławiony krzyk Lu.
Hiro zamarł. Ciało odmówiło mu ruchu, jakby zamienił się w słup soli. Przez krótką chwilę nie wiedział, co powinien czuć – strach? Zakłopotanie? Współczucie? Nie był pewien, co właściwie słyszy. A może doskonale wiedział, tylko jego umysł wypierał ten fakt w jakimś obronnym mechanizmie?
Nie czekając na więcej, zerwał się i pognał dalej do swojego pokoju. Chwycił zeszyt z zasadami, niemal go przy tym zgniatając, i z tym samym rozpędem wrócił do kuchni. Kiedy stanął przed swoim Panem, wyglądał na zasapanego, ale gotowego. Może nawet zbyt gotowego. Słuchał teraz z przesadną uwagą, zapisując wszystko skrupulatnie – każde słowo, każdą zmianę w grafiku, jakby był najbardziej pilnym uczniem na świecie. Nie zadawał zbędnych pytań, nie robił błędów. A w głowie próbował zagłuszyć echo tego krzyku, który usłyszał na korytarzu.
Kilka minut później Hiro ostrożnie stawiał tacę na niskim stoliku w salonie, dbając, by filiżanki nie zadzwoniły o siebie ani nie zachlapały się kawą. Dwie filiżanki – identyczne, czarne z szerokim rantem – każda z mocną, parującą jeszcze kawą, pachnącą intensywnie i ciężko. Ustawił je równo na podkładkach, kładąc przy nich złożone na pół serwetki i małe łyżeczki, a potem sięgnął po tacę, by odnieść ją z powrotem do kuchni.
Jednak nie zdążył zrobić nawet kroku. Zamarł, gdy na schodach pojawił się pan Akihito, wchodząc do pokoju z tym typowym dla siebie, drapieżnym zadowoleniem. Uśmiechał się tak, jak uśmiechają się ludzie, którzy właśnie dopięli swego – nie otwarcie, ale z błyskiem samozadowolenia czającym się w kącikach ust i nieco uniesioną brodą. Wyglądał jak łasica, która właśnie zjadła coś zakazanego i doskonale wiedziała, że nikt jej za to nie ukarze.
– Napijesz się ze mną kawy? – zapytał Kaito, wskazując głową na filiżanki. Ton miał uprzejmy, ale było w nim słychać nutę nadziei.
Akihito zerknął na zegarek na nadgarstku i westchnął autentycznie zawiedziony.
– Chętnie, ale nie ma już czasu. Robota wzywa – przyznał z żalem. – Napisz do mnie później, to umówimy się na inny dzień.
Kaito pokiwał głową, przyjmując to ze spokojem, choć jego mina zdradzała drobne rozczarowanie. Mimo to nie naciskał.
Po chwili na schodach pojawił się również Lu. Hiro odruchowo spojrzał w jego stronę i z miejsca poczuł nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku. Bursztynowe oczy chłopaka były matowe, bez blasku, jaki miały wcześniej. Patrzyły w przestrzeń, jakby widziały coś innego niż to, co działo się w salonie. Włosy miał spięte w gładki, nienaturalnie ciemny i zwisający ciężko od wilgoci kucyk. Wyglądały tak, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Kropelki wody na jego karku zdradzała, że w istocie tak było. Miał na sobie to samo ubranie co wcześniej, ale z jego szyi zniknął łańcuszek. Hiro dostrzegł za to inne szczegóły – czerwone ślady na nadgarstkach. Odbicia palców, jakby ktoś zbyt mocno zacisnął na nich dłonie.
– Zachowuj się, jak należy – Akihito rzucił przez ramię do Lu. – Nie chcę słyszeć od Kaito żadnych skarg.
Nie oczekiwał odpowiedzi bo i chyba nawet jej nie oczekiwał. Lu tylko skinął głową. Mechanicznie. Bez cienia emocji. Jakby dopisał się właśnie do jakiegoś niewidzialnego regulaminu.
– A jeśli będzie sprawiał problemy – dodał Akihito, zwracając się znów do Kaito – masz moje pełne pozwolenie, żeby go zdyscyplinować.
Kaito uniósł brwi i zaśmiał się krótko, sucho.
– Wątpię, żeby była taka potrzeba. Ale dobrze wiedzieć – przyznał.
Uścisnęli sobie dłonie i Kaito odprowadził Aki’ego do drzwi, wymieniając z nim jeszcze kilka krótkich, lekkich zdań i uprzejmości na pożegnanie.
Tymczasem Lu opadł ciężko na kanapę. Usiadł pochylony, z łokciami opartymi na kolanach. Obie dłonie uniósł do twarzy i schował ją w nich, jakby chciał zniknąć. Jego oddech przyspieszył. Cichy, niemiarowy rytm unoszących się pleców zdradzał, że wewnętrzne napięcie zaczęło w nim narastać, że coś pulsowało w jego wnętrzu, tuż pod powierzchnią.
Hiro wiedział, jak wygląda człowiek, który tłumi potrzebę płaczu z całych sił, nie chcąc pozwolić sobie na słabość. Nie chciał być tego świadkiem, ale też po prostu nie wiedział jak ma się zachować, więc ulotnił się do kuchni, gdzie udawał bardzo zajętego szukaniem odpowiedniego miejsca do dołożenia tacy.
W międzyczasie Kaito zamknął drzwi za Akihito z cichym kliknięciem zamka. Przez chwilę jeszcze patrzył w ich kierunku, jakby zbierał siły do powrotu do swoich codziennych obowiązków, jak i tych nadmiarowych, wynikających z obecnej sytuacji w jego willi. Aki odjechał, zostawiając za sobą stygnącą kawę, ulotną woń swoich perfum i pewną dość złożoną sytuację.
Kaito odwrócił się, gotów zająć się tym, czym miał, czyli ustaleniem z chłopakami planu na najbliższe dni. Miał już w głowie kilka punktów, które chciał im przedstawić, ale gdy tylko wrócił wzrokiem do salonu, jego spojrzenie osiadło na skulonej sylwetce.
Lu siedział na kanapie, jakby zapadł się sam w siebie. Zgięty w pół, z łokciami na kolanach i twarzą ukrytą w dłoniach. Jego ramiona drżały ledwie zauważalnie, ale wystarczająco, by wzbudzić niepokój. To już nie była zwykła zaduma, ani znużenie po podróży. To było coś więcej.
Kaito zmarszczył brwi. Czyżby Aki przesadził z, jak to sam nazwał, „nacieszeniem się Lu”? Słowa, które padły na schodach, teraz zabrzmiały jak ponury żart. A może to nie to? Może chłopak po raz pierwszy był sam, poza posiadłością Akihito i zwyczajnie źle znosił tę separację? A może działo się coś jeszcze innego? Nie miał pojęcia. Teoretycznie znał chłopaków Aki’ego – przelotnie, z doskoku, z wizyt czy imprez – ale była to powierzchowna znajomość. Nie miał na to czasu ani potrzeby. Zwykle był zbyt zajęty miłymi chwilami z przyjacielem i kochankiem. Choć z Lu rozmawiał chyba najczęściej, bo zdarzało się, że wspólnie gotowali. A przynajmniej z początku ich znajomości.
Teraz jednak odpowiadał za niego, przynajmniej przez kilka dni, i musiał coś zrobić. Ruszył więc powoli w stronę kanapy i ostrożnie usiadł obok, nie za blisko, nie za daleko. Położył dłoń na ramieniu Lu i cicho, niemal szeptem, wymówił jego imię. Chciał przynieść mu pokrzepienie, okazać jakiś ludzki gest, ale chyba osiągnął skutek odmienny od zamierzonego.
Lu zareagował natychmiast, zbyt gwałtownie. Odskoczył, jakby dotknięcie go oparzyło. Strącił rękę Kaito z przerażeniem w oczach tak intensywnym, że sam mężczyzna odruchowo się odsunął. Nie ze złości, lecz z potrzeby dania mu przestrzeni i pewnego zakłopotania, bo przecież wiedział, że Lu nie przepada za dotykiem. Na sekundę zapadła między nimi napięta cisza.
Lu zamrugał, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, kto przed nim siedzi. Twarz mu się rozluźniła a oczy napełniły poczuciem winy i iskierką strachu.
– Przepraszam – wyszeptał, choć głos mu drżał.
– Nic się nie stało – Kaito odparł spokojnie, nie chcąc jeszcze bardziej go stresować.
Przez chwilę tylko siedzieli, zanim Kaito zapytał, nieco ciszej, jakby przemawiał do dziecka:
– Dobrze się czujesz?
Lu skrzywił się, jakby właśnie polizał coś obrzydliwie gorzkiego. Jego ciało zadrżało nieco, ale po chwili pokiwał głową – a zaraz potem nią pokręcił, jakby sam nie wiedział, co chce powiedzieć. W końcu westchnął cicho.
– Czy… mógłbym się położyć? Choćby na godzinkę – poprosił.
Kaito zerknął na zegarek. Wskazówki pokazywały ledwie kilka minut po dziewiątej.
– Jest wcześnie. Ale chciałbym, żebyś zaczął lekcje z Hiro przy dzisiejszym obiedzie – powiedział rzeczowo.
Lu tylko pokiwał głową.
– Nie ma problemu – odparł cicho, wciąż nie patrząc mu w oczy.
Kaito przyjął to skinieniem głowy.
– Hiro! – zawołał. – Pokaż Lu, gdzie będzie spał. Zaprowadź go do pokoju – polecił, gdy jego chłopak stanął niepewnie na progu.
Hiro chyba odruchowo wziął ze sobą zeszyt z kuchennego stolika, bo wciskał go właśnie pospiesznie pod pachę, jakby nie wiedział co począć z bezwładnymi rękami. Lu wstał powoli, ostrożnie, jakby każdy ruch kosztował go więcej niż powinien. Hiro rzucił Kaito niepewne spojrzenie, ale nie zapytał o nic, tylko zaprowadził gościa na piętro.
Kaito został w salonie. Spojrzał na kanapę, na której jeszcze przed chwilą siedział Lu. Potem jego wzrok padł na niedopitą kawę. Martwił się. Nie był typem, który łatwo panikował, ale to… to było coś, czego nie przewidział. Jeśli Lu nie dojdzie do siebie po tej drzemce, będzie musiał coś z tym zrobić. W końcu nie mógł za każdym razem dzwonić do Akihito, kiedy tylko pojawi się jakiś problem. Pożyczył Lu na tydzień i to z całym jego inwentarzem emocjonalnym. Musiał dać sobie z tym radę, bo co jeśli kiedyś w podobny sposób rozpadnie mu się Hiro? Westchnął ciężko i nie chcąc na razie o tym myśleć sięgnął po porzucony na stole laptop. W końcu praca sama się nie wykona, a szkoda…
W tym samym czasie Hiro otworzył drzwi i wpuścił Lu do niewielkiego, ale przytulnego pokoju. Choć sam przebywał w nim krótko, już zdążył poczuć się w nim względnie bezpiecznie. Teraz musiał oddać to miejsce komuś innemu – i choć trochę było mu szkoda, miał nadzieję, że Lu znajdzie tu odrobinę spokoju.
– Może pan odłożyć swoje rzeczy tutaj – powiedział cicho, wskazując półkę w szafie.
Lu tylko skinął głową, nie patrząc na niego. Rzucił plecak w kąt, z zaskakującą obojętnością, po czym zsunął buty i niemal bez słowa położył się na rozłożonym futonie, nie rozbierając się z ubrań. Wciągnął kołdrę na siebie niemal po czubek głowy, jakby chciał się ukryć przed całym światem i tylko ruchliwy zarys jego sylwetki pod materiałem zdradzał, że jeszcze nie zasnął.
Hiro przez chwilę tylko stał, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. Cisza zaczynała go uwierać, więc w końcu odezwał się nieśmiało.
– Na którą nastawić panu budzik? – spytał.
– Może być na dwunastą. Zdążymy przygotować obiad… – Lu wymamrotał spod kołdry. – I… nie mów do mnie per pan. Jak do jakiegoś staruszka.
Hiro przekrzywił głowę z lekkim zdziwieniem.
– Ale przecież jest pan ode mnie dużo starszy… – zauważył z wahaniem, bo może w ogóle nie powinien był się odzywać.
– To nie ma znaczenia – odparł Lu z westchnieniem, jakby ta rozmowa już go męczyła.
Hiro uniósł brew, zamyślił się i po chwili wzruszył ramionami.
– No to… skoro jesteś starszy i masz mnie uczyć, to będę mówił do ciebie Lu-senpai – zdecydował w drodze kompromisu.
Kołdra zadrżała, delikatnie. Hiro nie był pewien, czy mu się wydawało, czy naprawdę pod materiałem rozległ się cichy chichot. Chciał uwierzyć, że tak właśnie było.
Już miał odejść, ale myśl, że będzie musiał sprzątać wille, pod czujnym okiem swojego Pana, który będzie mu wskazywał każde niedociągnięcie z wręcz pedantyczną dokładnością, sprawiła, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Przysiadł więc na brzegu łóżka i spojrzał na zarys skulonej sylwetki chłopaka.
– Boli cię brzuch? – zapytał ostrożnie.
Lu drgnął pod kołdrą, jakby pytanie trafiło w coś, czego nie chciał dotykać.
– Nie… Po prostu jestem zmęczony. Możesz mnie już zostawić? – odburknął z niechęcią.
Hiro zerwał się natychmiast z łóżka.
– Przepraszam! – wypalił pospiesznie.
Już miał wyjść, kiedy coś sobie przypomniał. Zatrzymał się przy szafie, sięgnął do jednej z szuflad i wysunął ją powoli, by nie narobić zbędnego hałasu. W środku leżała poduszka w kształcie wałka, z przyszytym pyszczkiem szopa o błyszczących, paciorkowych oczkach z jednej strony. Jego czarno-biały, pręgowany ogon zwisał z drugiej, dopełniając zwierzaczka. Hiro przez chwilę się zawahał. Nie miał pojęcia, dlaczego Pan kupił mu coś takiego. Może z przekory. Może dla żartu. A może po prosu miał go za młodszego niż w rzeczywistości był?
Nie zagłębiając się w to bez słowa wyjął poduszkę i nie chcąc się narzucać położył ją obok futonu. Potem po prostu wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. W pokoju znów zapadła cisza. Tylko oddech Lu, ciężki i nierówny, mącił ten spokój.
Po chwili spod kołdry wysunęła się nieznacznie czarna czuprynka. Lu spojrzał zaskoczony na puchatego, grubego szopa leżącego obok siebie. Jego paciorkowe oczy błyszczały w świetle poranka, wpadającym przez okno, zupełnie jakby patrzyły z niemym zrozumieniem. Niepewnie wyciągnął dłoń i dotknął pyszczka poduszki. Była miękka i zaskakująco przyjemna w dotyku.
Nie czekając dłużej, Lu wciągnął pluszaka pod kołdrę i przytulił do piersi. Przez moment miał wyrzuty sumienia, że dał się na to złapać. Że potrzebował tej jednej miękkiej rzeczy, jak dziecko. Ale ostatecznie odegnał te niedorzeczne oskarżenia względem samego siebie. Przecież każdy czasem potrzebował się przytulić, niezależnie od wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz