Informacja o tym, że Hiro nie potrafi czytać kanji, wstrząsnęła Kaito głębiej, niż się tego spodziewał. Poczuł, jak jego żołądek zaciska się w krótkim, nieprzyjemnym skurczu a myśli na ułamek sekundy zawisły w pustce – jakby próbowały połączyć ten drobny szczegół z całą resztą obrazu, który nagle zaburzył się i wykrzywił, choć jeszcze chwilę temu był klarowny. Niezdolność do odczytania kilku z pozoru prostych znaków nagle stała się niepokojącą szczeliną w fasadzie chłopaka, przez którą zajrzała jego przeszłość, do której Kaito jak dotąd nie wnikał.
Ale pierwszy szok minął tak szybko, jak się pojawił. W jego miejsce pojawiła się znajoma, chłodna kalkulacja – ten sam stan, w który wchodził, gdy w firmie zdarzało się coś nieprzewidzianego; opóźniony transport, zerwana umowa, pracownik na skraju załamania. To nie był czas na sentymenty. To był czas na działanie.
Bez słowa wstał z kanapy i ruszył w stronę swojego gabinetu. Stąpał pewnie i z pozorną obojętnością, ale w jego umyśle tryby już pracowały na pełnych obrotach. Musiał znaleźć sposób, by przekazać Hiro zasady, które powinien znać. Sposób, który nie uwłaczałby jego godności, ale dawał szansę na ich zapamiętanie i zrozumienie. Potrzebował do tego jakiegoś narzędzia.
W jednej z dolnych szuflad biurka odnalazł cienki, pusty zeszyt – jeden z tych zapasowych, które zwykle zalegały tam bez celu. Obok, z pojemnika na długopisy, wyjął prosty ołówek. Nie szukał niczego wyszukanego. Liczyła się użyteczność, nie forma. Zamknął szufladę i wrócił z powrotem do salonu, w którym wciąż czekał Hiro.
Chłopak siedział zgarbiony na kanapie, jakby jego ciało zapadło się w sobie. W palcach nadal ściskał kartkę z zapiskami, choć jego spojrzenie nie spoczywało już na znakach. Patrzył gdzieś poza nie, pustym wzrokiem, który zdradzał, że od dawna nie widział już niczego, co przed nim leżało. W tym spojrzeniu była niemoc, odrobina wstydu i coś jeszcze – może lęk, że zaraz zostanie ukarany lub odprawiony. Że ktoś znowu sprawi, że poczuje się mały i beznadziejny. Że zostanie wyśmiany za brak podstawowych umiejętności.
Kaito stanął przed nim w milczeniu i położył zeszyt oraz ołówek na stole. Gest był spokojny, wyważony, niemal miękki. Nie chciał przytłaczać chłopaka, gdy ten dopiero co otworzył się przed nim choć na milimetr.
– Poradzimy sobie z tym – powiedział cicho, tonem łagodnym, jakby mówił do kogoś, kto potrzebuje nie rozkazu a po prostu zrozumienia. – Niektóre zasady są proste. Kilka z nich możesz zapamiętać tak, jak są. Inne... narysujemy. Albo znajdziemy sposób, by miały dla ciebie sens.
Usiadł obok, nie za blisko, by nie naruszyć przestrzeni Hiro. Delikatnie, niemal niezauważalnie, wyciągnął dłoń i odebrał mu kartkę – tak, jak odbiera się ciężar, którego ktoś nie powinien dźwigać sam. Przez moment tylko patrzył na wypisane znaki, przesuwając po nich spojrzeniem, jakby próbował na nowo ocenić ich sens – nie według ich znaczenia, lecz według tego, czy da się je przełożyć na coś, co Hiro zrozumie. Obraz, kollor, nawet rytm. Cokolwiek.
– Weź zeszyt – zachęcił go cicho, nie odrywając wzroku od kartki. – Zaczniemy od najprostszej rzeczy. Tak, żebyś sam mógł ją narysować.
Nie patrzył jeszcze na chłopaka. Nie chciał go spłoszyć, zepchnąć z powrotem w cień, z którego dopiero co wyszedł. Dał mu czas. I przestrzeń do zrobienia kolejnego kroku.
Hiro przez moment siedział w bezruchu, jakby nie dowierzał, że to wszystko naprawdę się dzieje. Że nikt na niego nie krzyczy i nie patrzy na niego z wyższością. Że daje mu szansę na inne rozwiązanie problemu, pomagając znaleźć jego rozwiązanie.
Drżącymi palcami sięgnął po zeszyt. Kartki były gładkie, zupełnie czyste, jeszcze pachnące tuszem z drukarni. Otworzył go na pierwszej stronie tak delikatnie, jakby miał przed sobą coś kruchego, coś, co łatwo można zepsuć. Jego dłonie były smukłe, ale w tej chwili niepewne, jakby każda linia miała zdradzić zbyt wiele o nim samym.
Jego oczy wciąż były wilgotne, rzęsy miał sklejone kilkoma nieoschniętymi jeszcze łzami. Wargi lekko mu drżały – nie z chłodu, lecz z napięcia, które nie chciało go opuścić. A jednak, w tej atmosferze ciszy i cierpliwości, coś w nim zaczęło się rozluźniać. Może to przez ton mężczyzny – pozbawiony osądu, pozbawiony litości, ale też pozbawiony kpiny. Może to właśnie jego obecność, jego zwyczajność – ta, która nie próbowała go przytłoczyć – sprawiła, że Hiro po raz pierwszy od dawna poczuł, że nie musi się bronić.
Kaito wskazał palcem na jedną z linijek zapisanych znakami.
– Z tej powinieneś wyłapać godzinę – powiedział cicho. – Szósta rano. Wtedy na stole ma znaleźć się śniadanie.
Hiro uniósł lekko wzrok, kiwając głową w niemym zrozumieniu. Kaito poczekał sekundę, a potem kontynuował.
– Dwudziesta pierwsza to pora kolacji. Jeśli mnie nie będzie, jesz sam a moją porcję zostawiasz pod przykryciem. Jeśli będę to zjemy wspólnie.
Znów to samo ciche skinienie. Hiro sięgnął po ołówek i zapisał „6:00” na górze strony. Pod spodem narysował miskę ryżu – nieporadną, lekko krzywą, ale z widocznymi ziarenkami. Obok pojawiła się „21:00”, a pod nią talerz z parującym posiłkiem – trzy falujące linie unoszące się nad nim miały symbolizować ciepło. Mimo prostoty rysunku, było w nim coś zmyślnego.
Kaito uśmiechnął się nieznacznie. Nic nie powiedział, ale w jego spojrzeniu pojawiło się zadowolenie – to niemal niedostrzegalne, ale wyczuwalne, jak cień, który towarzyszył blaskowi słońca przesuwającemu się po tafli wody. Chłopak naprawdę się starał.
– Dwunasta trzydzieści – Kaito kontynuował spokojnie. – Wychodzę wtedy do biura. I od tej pory masz czas na sprzątanie willi.
Hiro zamarł. Uniósł ostrożnie głowę a jego spojrzenie – rozszerzone, niemal przestraszone – spotkało się z jego oczami. Na moment znów zniknęło to, co budowali przez ostatnie minuty. Lęk przebił się przez ciszę jak cierń. Kaito zauważył to natychmiast i od razu rozwiał jego obawy, wchodząc mu w myśli, zanim te zdążyły się rozpanoszyć.
– Nie wszystko – wyjaśnił miękko. – Dwa razy w tygodniu przychodzi ekipa sprzątająca. Ty będziesz robił tylko podstawowe rzeczy. O szczegółach porozmawiamy później.
Słowa działały jak balsam. Hiro opuścił głowę z lekkim, niemal niedostrzegalnym westchnieniem ulgi i znów pochylił się nad zeszytem. Zanotował „12:30”, a potem narysował ludzika złożonego z kilku prostych kresek. Na głowie miał czapkę – coś pomiędzy beretem a trójkątną czapką kucharską – a w ręce dzierżył teczkę. Ludzik przechodził przez otwarte drzwi. Obok niego postawił plus, a potem drugiego ludzika – tym razem z ręką wyciągniętą do góry, trzymającą coś, co miało przypominać miotełkę do kurzu. Stał przy czymś, co najprawdopodobniej było regałem. Proporcje były dziwaczne, kreski krzywe, ale całość... była rozbrajająca. Pełna dziecięcej dosłowności.
Kaito musiał ugryźć się w wewnętrzną stronę policzka, by nie parsknąć śmiechem. Rysunki były po prostu urocze. Miały w sobie coś, co rozmiękczało nawet jego – człowieka, który na co dzień zajmował się bezwzględnymi decyzjami, układami i chłodną kalkulacją. A mimo to – coś w tych ludzikach, w tym drobnym chłopaku pochylonym nad zeszytem i kreślącym świat w symbolach, sprawiło, że w sercu Kaito zadrgało ciche, niespodziewane ciepło.
Nie odezwał się jeszcze. Pozwolił Hiro dokończyć, dał mu przestrzeń. I tylko obserwował, jak w tej ciszy rodzi się pierwsza nić czegoś, co może nie było jeszcze zaufaniem, ale z pewnością było niezłym początkiem. O wiele lepszym niż się obawiał, mając w pamięci wczorajszy chaos.
Kilka minut później w salonie panowała cicha, niemal intymna atmosfera skupienia. Powietrze przesycone było zapachem papieru, ołówka i odległą wonią zielonej herbaty, która jeszcze nie ostygła do końca na tacy obok. Promienie słońca wpadające przez okno rysowały miękkie kontury na twarzy Hiro, pochylonego nad zeszytem, którego kartki zapełniły się drobnymi notatkami i nieporadnymi, ale czytelnymi rysunkami.
Chłopak jeszcze raz, powoli i dokładnie, przekartkował zapisane strony. Jego palce prześlizgiwały się po papierze z niemal nabożnym skupieniem, a usta poruszały się bezgłośnie, jakby powtarzał każdą z zasad w myślach, próbując je wchłonąć, przyswoić, utrwalić w głowie, która nigdy nie była nauczona żadnego systemu. Te zapisane ołówkiem były jasne – godziny, posiłki, porządki, granice jego swobody. Każda z nich miała swój znak, rysunek, zakotwiczenie. Ale były też inne. Te, które padły tylko słowami. Te, których nie dało się narysować.
„Będziesz nazywał mnie Panem.”
Nie było to nic, czego by się nie spodziewał. Wiedział, gdzie trafił. Wiedział, jaką rolę mu przydzielono. A jednak... sam dźwięk tego słowa wypowiedzianego przez jego własne usta wydawał mu się zaskakująco krępujący. Zawieszało się gdzieś między językiem a krtanią, jak coś obcego, wstydliwego, może nawet zbyt intymnego. Ale nie kwestionował tego. Nie był w pozycji, by kwestionować cokolwiek, czego oczekiwał od niego właściciel.
- Pan – Poprawił się w myślach, świadomie, niemal z wysiłkiem.
Inne zasady, równie proste w słowach, co trudne w praktyce, dotyczyły jego samopoczucia. Miał zgłaszać wszelkie dolegliwości. Bez wymówek. Mówić wprost, jeśli czegoś nie rozumie. Informować, gdy ktoś zachowa się wobec niego niewłaściwie lub zbyt nachalnie. Nie próbować radzić sobie samemu. Dla Hiro, który całe życie nauczył się milczeć i znosić wszystko w ciszy – to była najdziwniejsza reguła ze wszystkich. Ale właści… nie, Pan, powiedział to z taką pewnością, że nawet nie próbował się sprzeciwić.
Była też mowa o relacjach z innymi. O tym, by nie spoufalał się z osobami, które odwiedzają willę. Ale Hiro nawet nie pomyślałby, by to zrobić. Skóra cierpła mu na samą myśl, że miałby usługiwać gościom mężczyzny jak klientom klubu Takenaki. Gdyby miał wybór, najchętniej zamknąłby się w swoim pokoju i nie wychodził wcale. Nawet, a może w szczególności, nie widując swojego Pana. Zaraz potem skrzywił się w myślach, jakby przyłapał samego siebie na paskudnym przekleństwie. Ten tytuł wciąż tak trudno przechodził mu przez myśl, a co dopiero gdy będzie musiał wypowiedzieć go na głos.
Kartki pod jego palcami szeleściły cicho, gdy przeglądał je jeszcze raz. Cisza nocna od 23 do 5 rano – żadnego chodzenia po willi w tym czasie. Proste. Jasne. Kolejna ramka do zamknięcia się w niej. I wiele, wiele innych punktów – drobnych zasad porządkujących jego nową codzienność. Wyznaczających mu rytm, w którym miał się poruszać. Ramy, które – jakkolwiek ciasne – były klarowne i oplatały go spokojem. Gdy dokładnie wiedział co miał robić – trudniej było popełnić błąd, za który mógł zostać boleśnie ukarany.
Zaskoczyło go, jak zwyczajne były te reguły. Właściwie... dziwnie zwyczajne. Jakby ktoś układał je nie po to, by go złamać, ale po to, by nadać jego życiu strukturę. To było zbyt rozsądne jak na naturę relacji, którą wbrew sobie został związany z siedzącym obok siebie mężczyzną. A to z kolei wydawało się podejrzane. Bo przecież w takich miejscach zasady nie miały brzmieć logicznie. Miały być narzędziem dominacji. Prawda?
Owszem – była też mowa o karach cielesnych. Nie pominięto tego tematu. Ale Pan mówił o nich spokojnie, niemal chłodno. Że będą ostatecznością. Że pojawią się tylko wtedy, gdy Hiro będzie nagminnie łamał zasady. Albo zrobi coś celowo, wbrew niemu. A on… nie zamierzał łamać niczego. Nie z lęku przed bólem, ale ze zmęczenia. Nie miał już siły walczyć. Chciałby po prostu zniknąć i żeby cały świat dał mu wreszcie spokój.
Kiedy upewnił się, że wszystko rozumie – tak, jak potrafił – zamknął ostrożnie zeszyt, starannie, jakby chciał zabezpieczyć te zasady w środku przed rozsypaniem się. Położył go na swoich kolanach, palcami muskając jeszcze okładkę, zanim odetchnął dla odwagi. Powoli podniósł głowę i spojrzał na Kaito – nie jak na właściciela, którego należało się bać, ale jak na mężczyznę, którego słowa ułożyły mu pierwszy rozdział nowego życia. W jego spojrzeniu nie było już tej samej paniki, co wcześniej. Nadal była niepewność, ostrożność i cień napięcia, ale coś się zmieniło. Jakby wewnątrz Hiro zadziałał drobny mechanizm ulgi. Jakby to, że znał już reguły, pozwalało mu zacząć oddychać odrobinę głębiej. I teraz, gotowy, cichy, z zeszytem na kolanach, czekał na kolejne słowa. Na dalsze polecenia.
Kaito milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w chłopaka siedzącego obok. W ciszy, która między nimi zapadła, było coś głębszego niż tylko koniec rozmowy. Hiro – ten sam, który jeszcze kilkanaście minut temu trząsł się jak przerażone zwierzę zagubione w obcym miejscu – teraz siedział spokojnie, z wyczekującym spojrzeniem. W oczach miał cień spokoju, który, choć jeszcze niepewny, był prawdziwy. Widać było, że oswoił pierwsze emocje. Że dał sobie pozwolenie, by oddychać.
Kaito poczuł, jak w jego piersi coś się rozluźnia. Powoli, cicho, niemal niezauważalnie, ale nieodwołalnie. Zadowolenie nie objawiło się uśmiechem ani gestem, lecz ciepłem, które rozlało się po jego wnętrzu, w którym rozbrzmiewała satysfakcja. Przemiana Hiro była subtelna, ledwie możliwa do uchwycenia, a jednak wyraźna dla kogoś, kto umiał patrzeć. I była dokładnie tym, o czym Akihito mówił mu zeszłej nocy.
Tamtej długiej, ciężkiej nocy, gdy może i nie pierwszy raz poczuł, czym jest kara wymierzona jego ręką, ale po raz pierwszy nie była ona tylko częścią ich seksualnych zabaw a prawdziwą reprymendą. Ostrą, przejmującą, pozbawioną przyjemności płynącej z bólu. A mimo to sprawiedliwą, bo wiedział, że na nią zasłużył. A po wszystkim leżał nagi na jego kolanach, usiłując zdusić w sobie krępujące jęki, gdy dłoń Akihito – ta sama która jeszcze chwile temu wymierzała mu ciosy skórzanym paskiem – delikatnie wsmarowywała w jego obite pośladki chłodny żel aloesowy, niosący ulgę. Kaito przypomniał sobie szept Aki’ego, spokojny i pełen zmęczenia.
– Zasady tworzą ramy, ale to granice budują bezpieczeństwo. Uległy, który nie wie, na co może sobie pozwolić, będzie się miotał. A taki, który zna granice i swoje przywileje – znajdzie w tym porządek. Oparcie. Nawet jeśli nie rozumie jeszcze, że tego potrzebuje.
Dziś po raz pierwszy Kaito to zobaczył. Nie tylko zrozumiał a zobaczył na własne oczy rezultaty. Hiro nie potrzebował teraz ciepła, czułości ani litości. Potrzebował konstrukcji. Mapy. Ram, które nie będą klatką, lecz przewodnikiem. A to, co przed chwilą zrobili razem, było pierwszym, solidnym fundamentem, by zacząć składać jego rozbity świat w jedną spójną całość. Niekompletną jeszcze, pełną szpar, ale pomagającą mu funkcjonować.
Kaito uniósł filiżankę i upił łyk herbaty, która zdążyła już całkiem wystygnąć. Gorycz była wyraźna, ale nie przeszkadzała mu tak bardzo – raczej przypominała jak dużo już dzisiaj za nimi. I że pora ruszyć dalej. Odstawił filiżankę na podstawkę i spojrzał na Hiro z czymś na kształt uprzejmej stanowczości.
– Skoro to już mamy za sobą – powiedział spokojnie – pora pojechać do lekarza. Ale najpierw... dobrze by było, gdybyś się wykąpał.
Rumieniec, który w jednej chwili wykwitł na twarzy Hiro, był niemal rozczulający. Chłopak spuścił wzrok i zawstydzony uniósł dłoń, by odchylić kołnierzyk koszulki. Zmarszczył brwi, gdy uderzył go zapach własnego ciała – stęchły, przyklejony do skóry brud wielu godzin, pot, lęk i upokorzenie. Zawahał się tylko przez sekundę, po czym skinął głową. Bez słowa, bez buntu.
Kaito wstał, spokojnie i bez pośpiechu a Hiro podążył za nim. Bezgłośnie przeszli przez korytarz, minęli zakręt a potem wspięli się po schodach na piętro. Kiedy otworzyli drzwi, Hiro rozpoznał pomieszczenie – to była ta sama sypialnia, w której spędził pierwszą noc. Głęboko w sercu poczuł, jak wszystko się domyka – wraca na swoje miejsce, lecz nie w panice, a w ciszy porządku.
Kaito podszedł do niewielkiej szafki przy łazience i otworzył ją, pokazując zawartość bez zbędnych słów.
– Środki czystości masz tutaj. – Wskazał półkę z żelami do kąpieli, musującymi kulami i całą masą innych drobiazgów, które naznosił tu Akihito. – Białe ręczniki są do twarzy. Duży, zielony do ciała. Kiedy skończysz wrzuć je do kosza na pranie. – Zawiesił wzrok na chłopaku i dodał – Masz pół godziny.
Hiro skinął głową – poważnie, jakby to był rytuał, który należało spełnić zgodnie z regułą. Kaito nie powiedział nic więcej. Po prostu wyszedł, zostawiając za sobą zamknięte drzwi i chłopaka sam na sam z lustrem, wodą i delikatnym rumieńcem, który nie chciał zejść z jego policzków. Ale ten wstyd nie parzył już jak wcześniej. Miał przecież przed sobą zadanie, które musiał wykonać.
Łazienka była większa niż cały jego dawny pokój. Gładkie, kamienne płytki połyskiwały delikatnie w świetle kinkietów, a ogromna wanna wbudowana w podest z jasnego drewna wydawała się niemal surrealistyczna – jak z innego świata. Świata, który Hiro znał tylko z reklam i telewizji w witrynach sklepów, kiedy przechodził z podkulonym ogonem przez kolejne dzielnice, szukając pracy lub ucieczki od rodzinnego domu.
Z początku stał niepewnie na środku pomieszczenia, rozglądając się jak intruz. Czuł się zbyt mały, zbyt brudny, zbyt niegodny, by w ogóle dotykać czegokolwiek. Jakby zaraz miał usłyszeć skrzypnięcie drzwi i zimny głos, który przypomni mu, że to nie jego. Że to pomyłka. Ale przecież Pan mu pozwolił. Sam zaprowadził go tutaj. Wskazał wszystko: ręcznik, szampon, wyznaczył czas, w którym może korzystać z tego luksusu. I choć każdy jego krok w stronę wanny był ostrożny, nieco niepewny, to jednak stawiał kolejne, przełamując własny lęk.
Wzrok Hiro padł na przezroczysty pojemnik z kulami do kąpieli, ułożonymi jak kolorowe klejnoty w szklanej misie. Wziął jedną do ręki – pachniała intensywnie lawendą. Przez moment się zawahał, ale potem w myślach przypomniał sobie ton głosu Pana, ten spokojny, zdecydowany. To przecież była tylko kąpiel.
Ostrożnie wrzucił kulę do wody i patrzył, jak syczy, wiruje i barwi powierzchnię na intensywny, głęboki fiolet. Aromat rozszedł się po pomieszczeniu jak miękka mgła, otulając nozdrza, kojąc spięte mięśnie, wyciszając to, co jeszcze przed chwilą drżało w nim jak napięta struna.
Wszedł do wanny powoli, jakby zanurzał się w coś świętego. Gorąca woda objęła jego ciało niczym miękki płaszcz. Westchnął bezwiednie i niemal natychmiast zanurzył się po ramiona, głowę opierając na specjalnej, miękkiej poduszce przy brzegu. Przymknął oczy. Czuł, jak jego mięśnie rozluźniają się jeden po drugim, jak napięcie odpływa wraz z ciepłem. Otulony lawendą i ciszą, z sercem wciąż ciężkim, ale już nie bijącym jak oszalałe – niemal odpłynął.
Zmęczenie po bezsennej, emocjonalnej nocy wciągało go w senność, głowę miał już lekko przechyloną a oddech stał się płytki, rytmiczny. I wtedy to usłyszał. Ciche klik opadającej klamki, po którym drzwi rozwarły się bez uprzedzenia.
– Agh! – Hiro wrzasnął i szarpnął się do przodu, zasłaniając się rękami i kuląc w wodzie z paniką w oczach. Woda zafalowała gwałtownie, rozlewając się poza brzeg wanny i rozchlapując na podłodze.
W progu, równie zaskoczony, stał Kaito. Jego mina wyrażała szczerą konsternację.
– Przepraszam – powiedział szybko, odwracając ostentacyjnie wzrok i obracając głowę lekko na bok. – Nie przywykłem do pukania we własnym domu. Przyniosłem ci tylko ubranie.
Wszedł na krok i rzucił schludnie złożony zestaw ubrań na szafkę obok umywalki.
– Może być trochę za duże – dodał, już bardziej rzeczowo. – Ale później kupimy coś w twoim rozmiarze.
I zniknął, zanim Hiro zdążył cokolwiek powiedzieć.
Chłopak przez chwilę siedział jak sparaliżowany, z dłońmi zakrywającymi krocze i policzkami tak czerwonymi, że mogły konkurować z gorącą wodą. Po minucie westchnął ciężko i oparł czoło na kolanach. Chęć dalszego moczenia się zniknęła. Był zbyt spięty. Zbyt zawstydzony. Choć część jego umysłu z ulgą przyjęła, że Pan naprawdę wyszedł i nie patrzył na jego nagie ciało jak na zdobycz, na którą zamierzał polować.
Sięgnął więc po gąbkę i pierwszy lepszy żel z szafki. Wycisnął go na ostrą stronę i zaczął energicznie szorować swoje ciało – szyję, barki, plecy, łydki. Poczuł natychmiast ciepło, przyjemne pieczenie, jakby coś wracało do życia. Krew znów zaczęła mu krążyć szybciej pod skórą a zmęczone kończyny odzyskiwały sprawność. Zdziwił się, gdy aromat żelu okazał się równie lawendowy, co kąpielowa kula. Kojący, otulający, delikatnie słodki.
– Czyżby Pan naprawdę lubił ten zapach? – pomyślał, samemu ulegając jego działaniu.
Szorował się jakby chciał zmyć z siebie nie tylko brud, ale i wspomnienia. Zwłaszcza te z miejsca, które jeszcze niedawno nazywał codziennością. Klub Takenaki... Tam kąpiel była aktem przemocy: zimna woda, twarda podłoga i poganiające krzyki zza drzwi, bo w kolejce stało tuzin innych. Tam chodziło o przetrwanie, nie o czystość. A tutaj... tutaj miał pół godziny czasu i całą wannę tylko dla siebie. Miękkie ręczniki, zapach lawendy, ciepło. To nie była kąpiel. To było jak ziszczone marzenie.
W salonie panował spokój, który nie przypominał nudy a raczej precyzyjnie zaplanowaną ciszę. Kaito siedział na skórzanej sofie z nogą założoną na nigę, w jednej ręce trzymając filiżankę z herbatą, której już nie zamierzał pić, a w drugiej – telefon. Ekran świecił chłodnym światłem, kontrastując z ciepłym wystrojem pomieszczenia. Jego palce przesuwały się szybko po klawiaturze. Pisał do Akihito.
„Miałeś rację. Twoje rady zadziałały. Zasady dały mu grunt pod nogami. Dziękuję.”
Przez chwilę zawahał się, po czym dopisał jeszcze:
„Mam wrażenie, że po raz pierwszy nie patrzył na mnie jak na oprawcę.”
Wysłał wiadomość i odłożył telefon na stolik. Zaledwie po kilku sekundach znów po niego sięgnął, tym razem wybierając numer i klikając w zieloną słuchawkę.
– Kenji? – rzucił, kiedy usłyszał znajomy głos. – Chciałem tylko potwierdzić, że będziemy u ciebie za mniej więcej godzinę. Dziękuję, że znalazłeś dla nas czas.
Wymienili jeszcze kilka krótkich zdań, po czym Kaito się rozłączył. Spojrzał przez okno, za którym świat płynął leniwym rytmem popołudnia. Miał jeszcze chwilę więc wybrał kolejny kontakt – firmę budowlaną, którą polecił mu Akihito i która to nie powinna zadawać zbędnych pytań, ani zwracać uwagi na obecność młodego, przestraszonego chłopaka w jego domu.
W ciągu dziesięciu minut omówił z kierownikiem projektu szczegóły remontu. Pokój dla Hiro miał powstać z jednej z sypialni na piętrze gościnnego skrzydła, z dostępem do łazienki i wystarczającą izolacją akustyczną. Ale najważniejszy był system zabezpieczeń – dyskretny, ale skuteczny. Blokada drzwi wejściowych i balkonowych, czujniki przy oknach, system nadzoru, który nie pozwalałby Hiro wyjść z budynku bez wiedzy właściciela. Nie chodziło o uwięzienie go a raczej o ochronę. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie Kaito, choć granica między jednym a drugim była cienka jak jedwab.
Kiedy upłynął czas, który wyznaczył Hiro na kąpiel, spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Był ciekaw, czy zastosuje się do polecenia. Uniósł wzrok ku schodom i zaczął odliczać. Już po chwil Ina ich szczycie dostrzegł wątłą sylwetkę.
Kaito pozwolił sobie na delikatne uniesienie jednej brwi, z satysfakcją rejestrując, że jego stare ubrania leżały na chłopaku lepiej, niż się spodziewał. Spodnie może i były odrobinę za długie, ale nie ciągnęły się po ziemi, a koszulka nie wyglądała jak namiot. Co więcej – Hiro wysuszył włosy. Ten drobny szczegół, tak łatwy do przeoczenia, był dla Kaito sygnałem, że chłopak myśli. Przewiduje. Stara się.
– Punktualnie – pochwalił, gdy chłopak zbliżył się do niego. – Dobrze. Chodź, jedziemy.
W garażu czekał już samochód – ten sam, którym przyjechali dzień wcześniej. Kierowca, ten sam elegancki mężczyzna o nienagannej postawie, stał przy otwartych drzwiach auta, jakby czas się zatrzymał. Zanim jednak Hiro zdążył wsiąść, Kaito zatrzymał go dłonią na ramieniu. Spojrzał na niego poważnie a ton jego głosu, choć spokojny, nie pozostawiał złudzeń co do powagi sytuacji.
– Zanim ruszymy – powiedział wyraźnie – chcę, żebyś dobrze mnie zrozumiał. Oczekuję należytego zachowania. Masz wykonywać moje polecenia, nie odzywać się niepytany i być uprzejmy wobec lekarza. On robi nam przysługę, przyjmując nas w tak nagłym terminie.
Nie wspomniał o tym, ile ta przysługa kosztowała, bo Hiro nie musiał tego wiedzieć. Chłopak skinął powoli głową, bez słowa i bez wahania. Tylko z tą samą pokorą, która trzymała go na cienkiej granicy posłuszeństwa i napięcia. Kaito otworzył mu drzwi, a ten, jakby z automatu, ruszył do środka. W odpowiedzi na subtelne skinienie Pana, wsunął się do auta i zajął miejsce w milczeniu, z dłońmi splecionymi na kolanach. Cisza przed jazdą była krucha, ale spokojna. Jakby obaj wiedzieli, że najgorsze emocje tego poranka już minęły.
Hiro siedział na kozetce jak na rozżarzonej blasze, skulony, z rękoma trzymającymi brzeg cienkiej, szpitalnej sukienki wiązanej na karku, jakby samo jej ściśnięcie miało zasłonić jego odkryty tyłek przed światem. Materiał był lekki, zbyt lekki, a fakt, że przy każdym ruchu czuł na plecach chłodne podmuchy klimatyzacji, nie pomagał. Było mu zimno, ale bardziej niż fizyczny chłód doskwierał mu wstyd.
Nigdy wcześniej nie był u lekarza. Przynajmniej nie odkąd pamiętał. Może, gdy był mały, mama jeszcze go gdzieś prowadziła? Mignęły mu w głowie niewyraźne obrazy białych ścian i ciepłych dłoni na czole, ale były to wspomnienia tak zamglone, że równie dobrze mógł je sobie wyobrazić. Ojciec nigdy się nim nie przejmował. Nawet gdy miał gorączkę, leżał sam, pod cienkim kocem, ucząc się, że trzeba przetrwać a nie liczyć na pomoc.
Teraz siedział tu – czysty, pachnący lawendą, ale jednocześnie nagi w sposób, który był trudniejszy do zniesienia niż brud. Przygryzał wargę niemal do krwi i machał nerwowo nogami, które wisiały nad podłogą, zbyt krótkie, by sięgnąć jej z kozetki. Wpatrywał się w drzwi jak w punkt, który miał przynieść ulgę lub kolejny lęk. Na szczęście nie musiał czekać długo.
Drzwi w końcu otwarły się niemal bezgłośnie a do środka wszedł młodo wyglądający mężczyzna, którego wygląd zupełnie nie pasował do sterylnego wnętrza gabinetu. Miał rude, sięgające ramion włosy, które opadały mu niesfornie na twarz i słuchawki w uszach, z których sączyła się cicho muzyka. Żuł gumę z wyraźnym mlaskaniem, które odbiło się od ścian jak coś nieprzyzwoicie nieprofesjonalnego. Jego spodnie wyglądały bardziej jak część garderoby jakiegoś basisty z zespołu rockowego niż kogoś pracującego w przychodni – poszarpane, z łańcuszkami i przypinkami, a czarna koszulka obcisła jak druga skóra opinała jego szczupłą sylwetkę. Na klatce piersiowej widniał nadruk z nazwą jakiegoś zespołu – dla Hiro niezrozumiałą, ale wyglądającą zbyt agresywnie.
– Znowu za mało cukru – mruknął pod nosem, odkładając papierowy kubek na biurko w kącie. – Jakby to było takie trudne, serio…
Wyrwał słuchawki z uszu i dopiero wtedy spojrzał na Hiro, posyłając mu krótki, niemal zawadiacki uśmiech.
– Sorry za spóźnienie – rzucił, zerkając na zegarek z czarną opaską na nadgarstku. – Ale widzę, że Kenji też jeszcze nie dotarł. On i punktualność…
Hiro aż zesztywniał a żołądek ścisnął mu się jak pięść. To nie był lekarz. Serce zaczęło bić mu szybciej a dłoń zacisnęła się na sukience, jakby chciał uciec z tej kozetki i ukryć się w kącie. Kim więc był ten człowiek? Dlaczego mówił z takim luzem, jakby tu pracował, ale zachowywał się jak z innego świata? Rudowłosy mężczyzna zreflektował się natychmiast. Jego spojrzenie złagodniało, a ruchy zwolniły, jakby dopiero teraz zauważył, jak wielki niepokój wywołał swoją obecnością.
– Hej, spokojnie – powiedział, zdejmując słuchawki całkowicie i odpinając komórkę od kabla, po czym odłożył ją obok kawy. – Już się ogarniam, dobra?
Wyciągnął z szafki biały kitel, machinalnie zarzucił go na ramiona i zapiął kilka guzików. Ruch był szybki, wprawny. Widać było, że robił to codziennie.
– Muszę ci założyć kartę – powiedział, już znacznie łagodniejszym tonem, sięgając po tablet i siadając na krześle. – Jak masz na imię?
– …Hiro – chłopak odpowiedział niemal szeptem, ale jednak wystarczająco głośno, by dało się go usłyszeć.
– A data urodzenia?
– Dwa tysiące… pierwszy… dziewiętnastego kwietnia.
Hiro mówił cicho, niepewnie, ale się starał. Pan kazał mu współpracować, więc nie mógł zawieść. Nawet jeśli wszystko w nim krzyczało, by się zamknąć i niczego nie zdradzać. Rudowłosy mężczyzna uniósł wzrok i uśmiechnął się do niego ciepło.
– Jestem Lachlan – powiedział, po czym widząc wyraźną konsternację u Hiro, dodał z rozbawieniem. – Wiem, brzmi jak zaklęcie. Dla Japończyków to trochę łamacz języka. Możesz mówić Rakuran, wszyscy tak robią.
To, że wszyscy tak robią, brzmiało jakoś pocieszająco. Hiro pokiwał głową, czując się odrobinę mniej zawstydzony.
– Jestem pielęgniarzem – kontynuował Lachlan, zerkając na ekran tabletu. – Lekarz zaraz przyjdzie, ale zanim to się stanie, muszę pobrać ci krew. W porządku?
Hiro przełknął ślinę, która nagle wydała mu się wyjątkowo gęsta. Nie miał wyboru, ale rudzielec mówił spokojnie. Nie był zły. Nie dotykał go bez pytania. Nie rozkazywał. Skinął mu więc głową. Cicho. Pokornie. I chyba po raz pierwszy od wejścia do tego gabinetu nie miał ochoty uciekać.
Chłopak siedział nieruchomo, kiedy Lachlan sięgnął po przygotowaną wcześniej tackę z igłą i ampułkami. Serce zabiło mu szybciej, ciało naprężyło się jak napięta struna. Choć nie odsunął ręki, coś w jego spojrzeniu i oddechu zdradzało rosnący niepokój. Igła była cienka, niemal delikatna, ale wystarczyło, że błysnęła w świetle jarzeniówki a w głowie Hiro rozbrzmiały dawne wspomnienia – nie tyle bólu, co braku kontroli. Tej chwili, gdy ktoś znajdował się za blisko a on musiał się temu poddać. Lachlan nie poganiał go. Usiadł na stołku obok, w neutralnej odległości, z precyzją i wprawą osoby, która robiła to setki razy. Nie naruszał przestrzeni Hiro bardziej niż było to konieczne.
– Gotowy? – zapytał łagodnie, choć wiedział, że chłopak i tak nie będzie gotowy. Nikt nigdy nie jest.
Hiro skinął ledwo dostrzegalnie i nie powiedział ani słowa. Spojrzał w bok, a potem powoli odwrócił głowę, uciekając wzrokiem gdzieś na podłogę, na meble i ściany. Nie chciał widzieć jak metal przebija mu skórę. Nie chciał czuć tego bardziej, niż musiał. Poczuł tylko krótkie ukłucie. Zadrżał, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
– Wszystko w porządku? – zapytał Lachlan, obserwując go kątem oka. – Nie robi ci się słabo?
– Jest w porządku – wymamrotał Hiro ledwo słyszalnie, bardziej do siebie niż do niego.
Lachlan nie skomentował tego, tylko z wprawą zmieniał kolejne ampułki, jego ruchy były płynne i ciche, jakby nie chciał bardziej zakłócać atmosfery. Gdy pobieranie dobiegło końca, wyciągnął wacik nasączony środkiem odkażającym i przycisnął go delikatnie do skóry chłopaka.
– Trzymaj. Wyprostuj rękę. Przyciśnij mocniej, żeby krew przestała lecieć – instruował go.
Hiro posłusznie wykonał polecenie. Lewą ręką przytrzymywał wacik, podczas gdy prawa wciąż lekko mu drżała, nadal spięta. Lachlan odsunął się i wrócił do biurka, gdzie zabrał się za uzupełnianie dokumentacji.
– Masz jakieś alergie pokarmowe? Na leki? Pyłki? – zapytał mimochodem, stukając palcem w ekran tabletu.
– Nie wiem, chyba nie… – Hiro odpowiedział cicho.
– W porządku. A dolegliwości ze strony żołądka, problemy z sercem, oddychaniem? Pojawił osię coś takiego w ostatnich tygodniach?
– Nic takiego… – znowu odparł cicho, ale starał się jak umiał.
Lachlan co jakiś czas rzucał mu krótkie, uspokajające spojrzenia, nie oceniające, nie podejrzliwe. Po prostu by zaznaczyć swoją obecność. Atmosfera się rozluźniła. Hiro siedział już spokojniej, dłoń przestała mu drżeć, jego oddech się wyrównał a napięcie opadło jak kurz w zamkniętym pokoju. Prawie oswoił się z nową sytuacją. Prawie…
I właśnie wtedy usłyszał podniesione głosy zza drzwi. Głos swojego Pana – wyraźnie zirytowany. Oraz drugi, niższy, szorstki, nieprzyjemny. Gdy drzwi nagle się otwarły, Hiro drgnął, jakby ktoś uderzył go w klatkę piersiową.
Do gabinetu wszedł mężczyzna o krótko przyciętych, brązowych włosach, z surowym spojrzeniem, które nawet przez szkła okularów zdawało się przeszywać powietrze. Na jego twarzy widniał grymas – nie złości, ale znużonej niechęci. Jakby sam fakt bycia w tym pomieszczeniu był dla niego karą.
Hiro od razu zesztywniał. Cała delikatnie budowana przez ostatnie minuty równowaga posypała się jak domek z kart. Plecy napięły mu się, dłoń wciąż dociskająca wacik drgnęła, jakby zaraz miała znów sięgnąć po coś, czym mógłby się osłonić. Zanim drzwi zdążyły się zamknąć, dostrzegł jeszcze Kaito w korytarzu – stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi, twarz miał zaciętą i pełną frustracji. Czy się pokłócili? Czy to przez niego?
Lachlan westchnął głośno, jak człowiek, który już wielokrotnie mówił jedno i to samo, ale nikt nigdy go nie słuchał.
– Naprawdę mógłbyś kiedyś wejść z mniejszym impetem – mruknął do lekarza, kręcąc głową. – Przestraszyłeś nam dzieciaka.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał na pielęgniarza. Od razu ruszył w stronę Hiro, sięgając po drodze do szafki po rękawiczki, jakby nie zamierzał tracić czasu na zbędne grzeczności. Hiro cofnął się mimowolnie, aż oparł się plecami o ścianę przy kozetce. Jego oczy znów były szeroko otwarte, ciało znów napięło się do granic wytrzymałości. Każdy krok tego człowieka wydawał się za ciężki, za twardy, za głośny.
Lachlan zmarszczył brwi i pokręcił głową z rezygnacją. Cały spokój, który tak mozolnie zbudował z tym chłopcem przez ostatnie pół godziny, rozsypał się w proch.
Tymczasem Kaito siedział na jednym z twardych, plastikowych krzeseł na korytarzu, który pachniał dezynfekcją, stresem i mdłą kawą z automatu. Krzesło było nie tylko niewygodne, ale też zdradliwie ruchome – przy każdym jego przesunięciu piszczało żałośnie o kafelki, jakby miało za chwilę się rozpaść. Próbował znaleźć pozycję, która nie przypominałaby kary cielesnej, ale bezskutecznie.
Wściekłość w nim narastała. Nie tylko przez to, że Kenji się spóźnił – co już samo w sobie było nie do przyjęcia – ale głównie przez to, że nie pozwolono mu wejść do gabinetu razem z Hiro. Kenji rzucił tylko coś o „potrzebie neutralności środowiska diagnostycznego” i zamknął mu drzwi przed nosem, zanim zdążył zaprotestować.
I tak został tu – jak strażnik, który może jedynie nasłuchiwać zza drzwi, bez prawa wiedzy, bez prawa działania. A przecież ten chłopak był jego własnością. Z każdą kolejną minutą ciszy napięcie w jego karku stawało się coraz bardziej uciążliwe. Próbował wyłapać jakieś słowa przez cienką ścianę, ale słyszał jedynie przytłumione dźwięki i niski, irytująco spokojny ton Kenji’ego, z którego nie mógł wywnioskować niczego. Już miał wyciągnąć telefon i zająć się czymkolwiek – sprawdzić pocztę, przejrzeć plan pracy na jutrzejszy dzień – byle tylko nie rozmyślać o tym, co dzieje się po drugiej stronie drzwi…
Kiedy te nagle otworzyły się z hukiem. Ciężkie skrzydło trzasnęło o odbojnik na ścianie a na korytarz wypadł Hiro – blady jak płótno, przerażony, z rozbieganym wzrokiem i w tej cienkiej, papierowej sukience wiązanej na karku, która przy jego ruchu uniosła się, odsłaniając nie tylko całe plecy, ale i… zbyt wiele.
Kaito poderwał się na równe nogi w ostatniej chwili, łapiąc chłopaka za ramię tuż przed tym, jak ten miał zamiar popędzić przed siebie – bosy, goły, spanikowany.
– Hiro! – zawołał ostro, choć głos miał bardziej zaskoczony niż karcący.
Chłopak odruchowo szarpnął się, ale zaraz potem, gdy tylko poznał, kto go trzyma, rzucił się do jego piersi i wtulił w nią z całą siłą, jakby chciał zniknąć w ramionach Kaito, zniknąć z tego miejsca, z tego świata. Kaito objął go mocno, z jednej strony w geście ochronnym, z drugiej kontrolując sytuację – by chłopak się nie rozpadł, nie uciekł, nie osunął na podłogę.
Gdy wreszcie spojrzał w stronę gabinetu zobaczył jak Kenji zgięty w pół opiera się o blat roboczy jakby właśnie dostał w brzuch kijem bejsbolowym. Twarz miał wykrzywioną grymasem bólu, ręką obejmował dolne partie brzucha, a oczy miał niemal zamknięte z cierpienia. Obok niego Lachlan trzymał go za ramię, z trudem próbując powstrzymać śmiech, który cisnął mu się na usta.
Kaito spojrzał z chłodną irytacją na całe to zamieszanie.
– Czy ktoś mi może, do cholery, powiedzieć, co tu się właśnie wydarzyło? – zażądał.
Kenji uniósł na niego zamglone spojrzenie i wycedził przez zęby z nieukrywaną furią:
– Ta mała wesz kopnęła mnie w jaja!
Kaito spojrzał w dół, na chłopaka tulącego się do jego piersi. Powoli odsunął go nieco od siebie i popatrzył mu w oczy z niedowierzaniem.
– Hiro… czy to prawda?
Chłopak uniósł głowę – oczy miał załzawione, dolna warga mu drżała, ale coś w jego spojrzeniu zmieniło się z przerażenia w determinację. Oskarżycielsko wyciągnął palec w stronę lekarza i zapiszczał cienkim, przejętym głosem:
– On wsadził mi palec w dupę!
– No przepraszam bardzo! –Kenji fuknął natychmiast, prostując się nagle, by dodać powagi swoim słowom, choć po sekundzie znów się zgiął, chwytając za bolące jądra. – Jak inaczej miałem mu zbadać zwieracz, żeby wykluczyć aktywność seksualną?!
Zrobił krok w ich stronę, jakby chciał wyjaśniać dalej, ale znów się zachwiał i zasyczał, zginając się w pół i z wysiłkiem łapiąc oddech. Lachlan w końcu nie wytrzymał i parsknął cicho, choć zasłonił usta dłonią z wyraźnym wysiłkiem.
– Może – rzucił z udawaną troską – lepiej się nie forsuj, bo nigdy więcej ci nie stanie. Byłoby szkoda.
Kenji posłał mu spojrzenie, którym można by było podpalić las. Lachlan tylko wzruszył ramionami, jakby nic się nie stało, a potem spojrzał na Kaito i Hiro z pobłażliwym uśmiechem.
– Chyba zrobimy sobie chwilę przerwy. Co, nie? – zaproponował.
Kaito ściągnął brwi w wyrazie nieukrywanej irytacji. Cała ta scena była dla niego jedynie kolejnym niepotrzebnym zakłóceniem w i tak już napiętym dniu. Stracił dziś zbyt wiele czasu przez tę roztrzęsioną kupkę strachu, którą wciąż obejmował ramionami. Miał jeszcze do załatwienia dziesiątki spraw: pilną wizytę w biurze, kilka zaległych spotkań i zakupy – Hiro potrzebował wszystkiego, od bielizny po szczoteczkę do zębów. Nie miał czasu na tę farsę.
– Nie ma takiej potrzeby. Kontynuujcie badania – oznajmił stanowczo.
Hiro spojrzał na niego z przerażeniem. W jego oczach znów pojawił się cień paniki a ciało ponownie się napięło. Lachlan z kolei uniósł lekko brwi, wyraźnie powątpiewając, czy to dobry pomysł i w ogóle możliwy do spełnienia. Ale Kaito już podjął decyzję. Nie zamierzał wdawać się w dyskusje.
Odwrócił się do chłopaka i, nie pytając o zgodę, zacisnął dłoń mocniej na jego ramieniu. Wprowadził go z powrotem do gabinetu – nie brutalnie, ale z wyraźną siłą. Hiro nie stawiał oporu, ale szedł jak sparaliżowany, nogi miał jak z waty. Kiedy dotarli do kozetki, Kaito niemal wcisnął go z powrotem na miejsce. Stanął przed nim i spojrzał na niego surowo z góry.
– Przeproś lekarza – rozkazał.
Hiro uniósł na niego wzrok, zaskoczony i zraniony jednocześnie. W jego twarzy pojawiło się niedowierzanie i bunt – tak cichy, jak tylko bunt w jego sytuacji mógł być.
– Ale… – zaczął niemal szeptem – nie mam za co. Mógł mnie nie macać gdzie nie...
– Nikt nie pytał cię o zdanie – Kaito uciął jego słowa natychmiast, stanowczym, chłodnym głosem, który zawisł w powietrzu jak ostrze.
Ton był tak groźny, że w gabinecie na moment zapadła głucha cisza. Hiro skulił się w sobie niemal odruchowo, jakby usiłował zniknąć, stać się mniejszy, niewidzialny. Jego ramiona opadły, głowa pochyliła się nisko, a głos, gdy w końcu przemówił, był cichy i skruszony.
– Przepraszam… za swoje zachowanie…
Kenji, który przez cały ten czas opierał się o blat i z wysiłkiem łapał oddech, westchnął, jakby uznał, że wystarczy tej komedii. Kuśtykając nieco, podszedł do kozetki i z powrotem założył rękawiczki. Twarz miał kamienną, bez śladu współczucia, ale też już bez gniewu. Wrócił do swojej profesjonalnej obojętności.
Tylko Lachlan, stojący z boku, jakby nagle stracił humor. Jego spojrzenie zawisło na Kaito z czymś więcej niż niechęcią. Nie było tam otwartej nienawiści, ale coś w jego oczach mówiło wyraźnie, że nie podobało mu się to, co właśnie zobaczył. Jakby chciał zapytać: Naprawdę musiałeś to tak rozegrać? Nie powiedział jednak nic, tylko wrócił do swojej roli, cicho zapisując w karcie pacjenta wszelkie informacje, które mruczał do niego Kenji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz