Wściekłość Akihito była niemal namacalna, wypełniała powietrze jak gęsta mgła, wdzierając się w płuca wszystkich obecnych w kuchni. Makoto nawet nie zdążył zareagować, zanim silna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu, niemal miażdżąc mięśnie i zmuszając go do pozostania w miejscu. A potem rozległ się trzask.
Policzek, wymierzony kantem dłoni, sprawił, że głowa Makoto odskoczyła w bok, a metaliczny posmak krwi wypełnił jego usta. Nie było czasu na wstrząs, na choćby zarejestrowanie bólu, który rozszedł się po jego szczęce. Pan pociągnął go w kierunku schodów i na górę, wbijając palce w jego ramie niczym żelazne kleszcze. Mako nawet nie próbował się opierać, gdy został wciągnięty do pokoju uciech a następnie ciśnięty z wielką siłą do lustrzanego pokoju, aż potknął się o brzeg stojącej pośrodku kanapy i upadł na kolana.
Jego serce tłukło się w piersi jak oszalałe, uderzając boleśnie o żebra, gdy Akihito zatrzasnął za nimi drzwi. Dopiero teraz docierało do niego, co tak naprawdę zrobił. Powietrze w pomieszczeniu stało się nagle cięższe, gęstsze, trudne do przełknięcia. Odbicia na ścianach ukazywały go z każdej strony – klęczącego, przygarbionego, przerażonego.
Wyglądał jak dziecko złapane na gorącym uczynku, jak zwierzę zapędzone w kozi róg. A Akihito? Stał nad nim, wysoki, nieporuszony, gniewny. Oczy miał zmrużone, ale iskrzyło w nich coś, co sprawiało, że całe ciało Makoto momentalnie przeszło w stan najwyższej gotowości. Zaczął się pocić, choć temperatura w pokoju była niemal lodowata.
- Co ty sobie myślałeś, do cholery?! – głos Akihito rozdarł przestrzeń jak strzał z bicza.
Makoto drgnął tak gwałtownie, jakby faktycznie go smagnął. Strach sparaliżował mu mięśnie. Było w tej złości coś pierwotnego, coś, co zmuszało go do zamknięcia się w sobie, do skulenia ramion, jakby to mogło zmniejszyć jego winę, albo chociaż osłonić go przed konsekwencjami.
- Równie dobrze mogłeś go otruć! Mojego gościa! Pod moim dachem! – Aki nie mówił, on warczał, a w jego tonie czaiło się coś, co przyprawiało o dreszcze. – Myślisz, że to jakaś pieprzona zabawa?!
Makoto zacisnął palce na materiale własnych spodni, próbując powstrzymać drżenie rąk. Nie mógł oddychać. Każdy kąt tego pomieszczenia odbijał jego własny lęk, zwielokrotniał go, sprawiając, że czuł się jak robak, jak coś małego i nic nieznaczącego, co można zmiażdżyć jednym ruchem.
- Co ci strzeliło do tego pustego łba?! – Aki rzucił to pytanie z siłą, która sprawiła, że Mako miał ochotę zatkać uszy albo uciec.
Ale nie mógł. Był w pułapce.
- Odpowiadaj! – ryknął znów jego Pan.
Makoto otworzył usta, ale głos ugrzązł mu w gardle. Czuł, jak jego wnętrzności skręcają się boleśnie, jak żołądek kurczy się w sobie, jakby w każdej chwili miał zwrócić wszystko, co dziś zjadł.
- Ja... – wykrztusił w końcu. – Nie wiem...
Akihito prychnął a jego drwiący śmiech był gorszy niż jakikolwiek krzyk.
- Nie wiesz?!
Jego buty zatrzeszczały na podłodze, gdy zrobił krok bliżej. Makoto poczuł to całym sobą. Poczuł ciepło jego ciała, mimo że Aki wcale go jeszcze nie dotknął. Mimo to nie musiał.
- Ostatnia kara niczego cię nie nauczyła?
Makoto zacisnął powieki. Ostatnia kara... Jej wspomnienie wróciło do niego w mgnieniu oka. Obraz własnego ciała leżącego nago na chłodnej kanapie, przeszywanego palącymi liniami bólu. Zapach skóry rozgrzanej uderzeniami, echo własnych krzyków odbijające się od ścian.
Wiedział, że tym razem to też go czeka i że będzie jeszcze gorzej. Czuł to w kościach. Czuł to w krwi, buzującej w żyłach z przerażeniem, którego nie potrafił ukryć.
Wtedy Aki nachylił się nad nim. Jego cień pochłonął Makoto a cichy szept wypełnił przestrzeń między nimi.
- Wiesz, co teraz nastąpi, prawda?
Makoto otworzył oczy. I w tej jednej chwili naprawdę się bał. Akihito wziął głęboki, powolny wdech, jakby próbował uspokoić własną wściekłość, a potem jego dłoń niespodziewanie uchwyciła twarz Makoto. Nie był brutalny. Wręcz przeciwnie – jego palce gładziły policzki chłopaka w niemal czułym geście, co tylko pogłębiało grozę sytuacji.
- Musimy wrócić do podstaw – głos Akihito był spokojny, prawie miękki, ale w jego tonie czaiła się stal. – Do pierwszych lekcji
Makoto zesztywniał. Jego oddech stał się płytki, ledwo zauważalny. Serce waliło mu w piersi jak wściekłe, ale on nie mógł się poruszyć, jakby sama obecność Pana przykuła go do podłogi.
- Najwyraźniej zatarły się już w twojej pamięci – kontynuował Aki, pochylając się bliżej.
Chłopak poczuł na skórze jego ciepły oddech. Ciepło, które powinno przynosić ulgę a zamiast tego wywołało w nim falę niekontrolowanego drżenia. Zacisnął powieki. Nie chciał pamiętać. Nie chciał wracać do tamtych dni. Ale jego własne ciało zdradziło go szybciej niż mógł zareagować. Akihito dostrzegł to natychmiast i uśmiechnął się delikatnie.
- Ach – westchnął z udawanym rozbawieniem. – Jednak pamiętasz
Mako nie odpowiedział. Nie mógł, zalany falą wspomnień. Mięśnie całego ciała bolały go na samą myśl, nazbyt dobrze pamiętając zbiory powtarzających się komend, rozkazów, których niedostatecznie dobre wykonanie skutkowało koszmarnym bólem. Wykonywał jedno ćwiczenie tak długo, aż Pan był zadowolony, albo z bólu i wysiłku rzygał pod siebie. I nawet wtedy lekcja nie dobiegała końca a stawała się jeszcze bardziej okrutna.
Pan puścił jego twarz i wyprostował się, prostując ramiona i poprawiając mankiety koszuli ruchem pełnym chłodnej wyższości.
- Tym razem będzie nieco inaczej – obwieścił.
Jego głos stał się jeszcze spokojniejszy, co tylko spotęgowało napięcie w pokoju.
- Pokażę ci, jak niegdyś traktowano niewolników
Makoto otworzył oczy, w których odbiła się czysta panika.
- Może wtedy docenisz to, co ci daję
Aki odwrócił się i podszedł do jednego z luster. Makoto nigdy nie lubił tego pokoju, ale teraz przypomniał sobie, dlaczego. Za taflą szkła skrywała się szafka a on nie znał jej pełnej zawartości. Nigdy nie mógł być pewien czego się spodziewać.
Aki otworzył ją i sięgnął do środka. Gdy się odsunął w jego dłoniach błyszczał znajomy przedmiot. Obroża z przymocowaną do niej smyczą. Mako nie poruszył się nawet o milimetr. Mężczyzna wrócił do niego niespiesznie, pozwalając, by skórzany pasek przesunął się po jego dłoni w niemal teatralnym geście.
Makoto nie zaprotestował, nie spróbował uciec, nie śmiał błagać. Nie miał złudzeń. Wiedział, że takie zachowanie jedynie pogorszyłoby jego sytuację. Stał się cieniem samego siebie, pustą powłoką, która bez słowa przyjęła symbol posiadania, kiedy Aki zapiął obrożę wokół jego szyi, do której prędko dołączyła smycz.
Chłopak poczuł szarpnięcie, które postawiło go do wysokiego klęku. Nie bolało, ale jego ciało zareagowało instynktownie – skulił się, przygarbił ramiona, opuszczając wzrok.
Akihito wyglądał na zadowolonego z tej reakcji. Nie musiał nic mówić, jego spokój mówił wszystko. Makoto poddał się w pełni jego woli a to był dopiero początek. Nie czekając rozpiął mu koszulę i zdarł ją z niego. Następnie to samo zrobił ze spodniami i bielizną. Chłopak drgnął, ale nadal się nie sprzeciwił. Wiedział, co nadchodzi i że lepiej dla niego będzie po prostu się temu poddać.
Aki nie spieszył się. Rozebrał go metodycznie a następnie nakazał mu wrócić do pozycji klęczącej. Kiedy Makoto znalazł się na podłodze, przytroczył smycz do nogi kanapy i odsunął się o krok, by przyjrzeć mu się z góry. Jego obojętność w całym tym procesie była przerażająca.
- Zostań – rzucił jak do psa, głosem twardym niczym stal.
Mako ledwo zauważalnie skinął głową. Nie musiał patrzeć na Pana, by wiedzieć jak bardzo był nim rozczarowany. Jak był wściekły przez jego występek. Słyszał za to jego długie, powolne kroki, gdy skierował się do drzwi. Te zostały otwarte a następnie zamknęły się z cichym trzaskiem. Dźwięk powtórzył się, gdy Pan opuszczał również pokój uciech.
Makoto został sam, zamknięty z własnymi myślami, z własnym strachem, z własnym odbiciem, które otaczało go z każdej strony. Po co właściwie zrobił to wszystko, co doprowadziło do obecnej sytuacji? Teraz sam już nie wiedział. Gdy kradł środek na przeczyszczenie z szuflady z lekami, gdy dorzucał go ukradkiem do talerza Kaito, wtedy to wszystko miało więcej sensu. Kierowała nim wściekłość i strach o przyszłość nie tylko jego samego, ale i reszty chłopaków. Może nawet swego rodzaju zazdrość, gdy Pan skupiał całą swoją uwagę na tym cholernym Kaito...
Akihito zszedł tymczasem na parter, jego kroki były powolne, ale każdy niósł w sobie ciężar nadchodzących konsekwencji. Zanim zajął się jednak Makoto, musiał dopilnować chaosu, który pozostawił w jadalni.
Lu i Mick sprzątali podłogę, wciąż poplamioną śladami incydentu sprzed kilku minut. Lu zamarł, gdy tylko zauważył na schodach, prostując plecy i opuszczając wzrok w oczekiwaniu na reakcję. Może nawet karę. Wiedział, że to on przygotował posiłek i choć nie miał pojęcia, co zrobił Makoto, nie dopilnował talerzy. Wina po części spadała i na niego.
Jednak Akihito skupił się wyłącznie na Kaito. Chłopak siedział przy stole, wciąż sącząc sok od Kaname, marszcząc brwi i najwyraźniej analizując to, co się wydarzyło.
- Połknij – powiedział Aki, podając mu czarną tabletkę.
Kaito spojrzał na nią z lekkim wahaniem.
- Węgiel. Wchłonie środek, którym zostałeś potraktowany – wyjaśnił Akihito chłodnym tonem.
Chłopak nie pytał o nic więcej tylko połknął pigułkę bez grymaszenia a potem uniósł na niego wzrok.
- Ty też jadłeś z mojego talerza... – zauważył.
Aki wzruszył ramionami.
- Niewiele. Ale dla pewności też wziąłem węgiel. Na razie nic innego nam nie pozostaje – przyznał.
- Nie czuję się najgorzej – stwierdził Kaito, choć jego żołądek nadal wydawał się nieco ściśnięty, ale było to raczej spowodowane wymiotami i stresem wynikającym z całej tej sytuacji.
Akihito westchnął ciężko i przysiadł na krawędzi stołu, mierząc chłopaka uważnym spojrzeniem.
- Przepraszam za Makoto – powiedział w końcu, a w jego głosie zabrzmiała chłodna, kontrolowana irytacja. – Oczywiście zostanie za to ukarany – zapewnił.
Kaito poczuł się dziwnie, słysząc to. Z jednej strony wcale nie uważał, żeby stało się coś dramatycznego. Ot, chuligański wybryk. Po tym jak widział w jakim reżimie chłopcy Aki'ego żyją w tej posiadłości, nie dziwiło go, że czasem okazywali bunt, w taki czy inny sposób. To było całkiem naturalne, że ich tłumione emocje szukały ujścia.
Jednak z drugiej Makoto pałał do niego jawną nienawiścią i ostatnio nawet już się z tym nie krył i Kaito nie potrafił zrozumieć, co zrobił, by zasłużyć sobie na to. Miał mnóstwo teorii, ale żadna nie wydawała mu się wystarczająco solidna. Może było to przywiązanie do Pana, może zwykła zazdrość, a może coś, czego nawet nie dostrzegał. Jednak wciąż nie chciał, żeby Makoto cierpiał.
Już otwierał usta, by coś powiedzieć, może zapobiec karze chłopaka, może spróbować wyjaśnić, że nie było to konieczne – ale w tym momencie jego jelita wydały głuchy bulgot.
Kaito zesztywniał. Coś jakby gwałtownie zacisnęło się w jego wnętrzu. Szeroko otworzył oczy i natychmiast zerwał się z miejsca, biegiem udając się do gościnnej toalety, która była najbliżej, modląc się w duchu, by zdążyć. Nie wiedział, ile dokładnie Makoto dosypał mu tego środka na przeczyszczenie, ale to, jak szybko i z jaką siłą zadziałał, było... niepokojące. Ile mógł go zjeść, skoro z talerza zniknęło raptem nawet nie pół porcji, bo trochę podjadł mu Akihito? A może była to jedynie siła sugestii?
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Dopadł sedesu i zgiął się na nim w pół. Miał wrażenie, że zaraz wydali nie tylko jelita, ale i sam żołądek.
- Kaito? – usłyszał zaniepokojony głos Akihito, tuż za drzwiami.
- Nie wchodź! – zawołał błagalnie, nieco histerycznie spuszczając wodę, by zagłuszyć żenujące odgłosy, które wydawało jego udręczone ciało.
- Dobrze, ale wołaj jeśli będziesz czegoś potrzebował... – polecił Aki. – Papier toaletowy jest pod zlewem... gdybyś potrzebował... – dodał jeszcze i oddalił się od toalety, by dać chłopcu komfort w tej trudnej chwili.
Może w innej sytuacji nawet trochę by się z niego ponaigrywał. Przecież pieprzył go już nie raz, zajmował się też nie jednym ze swoich chłopców w chorobie i naprawdę, trzeba było czegoś więcej niż trochę kupy, by go odstraszyć. (gdyby tylko gównem można go było zniechęcić XD Haha wybaczcie, ale musiałam xD To cytat z animacji „Zasoby Ludzkie". Fajna rzecz, polecam. I „Big Mouth" też :D)
Jednak wcale nie było mu do śmiechu. Bądź co bądź Kaito był gościem, który został niejako zaatakowany na jego terenie. Gdyby trafiło na kogoś innego mogłoby skończyć się różnie. Jedynym pocieszeniem było to, że Kaito raczej nie będzie domagał się żadnego zadośćuczynienia. A nawet jeśli, to szybko wybije mu to z głowy.
Aki wrócił do jadalni i spojrzał po swoich chłopcach, zatrzymując wzrok na Mick'u, który w milczeniu płukał w zlewie ścierkę, którą chwilę temu skończył wycierać podłogę, jakby chciał się czymś zająć, odwrócić uwagę od napiętej atmosfery. Przez kuchnię przetoczyła się niezręczna cisza, w której dźwięk wody spływającej do odpływu wydawał się głośniejszy niż zwykle.
- Możecie dokończyć posiłek, jeśli nie straciliście apetytu – powiedział władczo Akihito, a jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. – Potem macie się kłaść spać. Nie chcę was już dziś widzieć wałęsających się po posiadłości
Lu i Mick wymienili krótkie spojrzenia, ale żaden nie odezwał się ani słowem. Kaname spojrzał z żalem na swoją kolację a jego widelec zawisł nad niemal pełnym talerzem. Był jeszcze głodny, ale doskonale wiedział, że jeśli zostanie tu sam, prędzej czy później Pan zwróci na niego uwagę. Wepchnął więc w usta ostatnie kawałki puszystego omletu, przez co jego policzki wyglądały niczym u chomika, i zsunął się z krzesła. Lu i Mick skłonili się uprzejmie, opuszczając jadalnię w ciszy a Kaname poszedł za nimi, żałując, że nie może zniknąć jeszcze szybciej, bo aż poczuł na plecach odprowadzający ich wzrok Pana.
Akihito przez chwilę patrzył na nieuprzątnięte naczynia. Zwykle Makoto zająłby się posprzątaniem stołu, ale teraz... cóż. Westchnął cicho i wywrócił oczami, po czym ruszył w stronę spiżarki. Wysunął jedną z szuflad i wyciągnął saszetkę izotoniku, przeznaczoną pierwotnie dla Kaname. Rozerwał opakowanie i wsypał zawartość do szklanki, zalewając ją chłodną wodą.
Kiedy Kaito wreszcie wyszedł z łazienki, wyglądał, jakby przebiegł co najmniej kilka kilometrów. Jego cera była blada, włosy wilgotne od potu, a koszula kleiła się do pleców. Akihito podał mu szklankę i patrzył, jak chłopak pociąga łyk, marszcząc lekko brwi na wyczuwalnie słodko-słony smak napoju.
- Pij do końca – polecił Aki, a Kaito posłusznie spełnił prośbę.
- To był... okropny wieczór – wydusił w końcu, odstawiając pustą szklankę na blat kuchennej wyspy.
- Chodź – powiedział Akihito, wyciągając do niego dłoń.
Kaito spojrzał na niego pytająco, ale pozwolił poprowadzić się do gościnnego pokoju, który zajmował. Wzięli szybki prysznic, a potem Aki pomógł mu położyć się do łóżka, przegarniając palcami jego mokre włosy.
- Śpij. Jutro będziesz się z tego śmiał – rzucił lekko.
Kaito prychnął cicho, ale nie zaprotestował, nie przyznał mu też jednak racji. Czuł się koszmarnie źle. Od wymiotów i biegunki kręciło mu się w głowie. Od elektrolitów czuł w ustach nieprzyjemny, kredowy posmak z nutą pomarańczy, która teoretycznie miała dodać izotonikowi smaku. W rzeczywistości uczyniła z niego słoną karykaturę oranżady. Natomiast z głodu odczuwał skręt żołądka, ale nie odważyłby się wziąć do ust nawet kęsa suchego pieczywa. Pierścień odbytu palił go już wystarczająco. Kolejnej przygody w toalecie, mógłby nie przeżyć.
Umościł się wygodniej w łóżku i zamknął oczy, rozkoszując się przyjemnym głaskaniem. Dopiero gdy jego oddech się wyrównał, Akihito wstał i wyszedł z pokoju. Zamknął drzwi bezgłośnie i przez chwilę stał w korytarzu, zbierając myśli.
Teraz mógł wreszcie skupić się na właściwej karze dla Makoto. I choć jego gniew nieco zelżał, to wciąż płonął w nim żywym ogniem. Skierował się więc do swojej sypialni, by przebrać się w coś wygodniejszego, po czym udał się do pokoju uciech, a właściwie jego drugiej części, wypełnionej lustrami.
Makoto klęczał przy kanapie tak jak mu kazano, choć napięte plecy i obciążone kolana bolały go już od jednostajnej pozycji. Mimo to ani myślał choćby drgnąć. Z resztą smycz była krótka i przypominała mu, że nie może uciec. Lustra odbijały jego nagie ciało, każdą napiętą linię mięśni, każdy oddech, który stawał się coraz płytszy w miarę oczekiwania. Chyba wolałby już mieć to po prostu za sobą.
Wreszcie drzwi otworzyły się bez pośpiechu. Akihito wszedł do pomieszczenia, zamykając je za sobą niemal bezszelestnie. Nie wyglądał na zdenerwowanego – co było znacznie gorsze niż gniew. Jego chłodna twarz, perfekcyjnie skontrolowany oddech i sposób, w jaki przeciągnął wzrokiem po ciele Makoto, świadczyły o czymś znacznie głębszym: o rozczarowaniu.
- Dałem ci czas na przemyślenie twojego karygodnego zachowania – zaczął Aki, głosem tak zimnym i pozbawionym emocji, że Mako poczuł jak dreszcz przebiega mu po kręgosłupie. – Masz mi coś do powiedzenia?
Makoto nie zastanawiał się ani chwili. W wyuczonym odruchu pochylił się do przodu, aż jego czoło dotknęło chłodnej podłogi. Ręce spoczęły płasko po bokach a całe jego ciało napięło się w perfekcyjnie znajomej pozycji poddańczego ukłonu.
- Nie potrafię wytłumaczyć swojego zachowania, Panie – jego głos był cichy, lecz wyraźny. Każde słowo było starannie dobrane, tak jak uczono go latami. – Bardzo tego żałuję...
Nie drgnął. Nie podniósł wzroku. Wiedział, że nie wolno. Ale po sekundzie zawahania, zaryzykował – jego oczy uniosły się na krótki moment, w poszukiwaniu reakcji Pana. Natychmiast jednak znów opuścił głowę.
- Proszę o sprawiedliwą karę, Panie...
Zapadła cisza. Makoto nie musiał patrzeć, by wyczuć, że Akihito się uśmiecha. Słyszał to w jego głosie, który nabrał subtelnej miękkości.
- Miło widzieć, że wracamy do dawnych form
Aki odwrócił się i z ukrytej szafki wyciągnął skórzany pas. Rozwinął go powoli, pozwalając, by ciężka skóra zsunęła się leniwie między jego palcami. Makoto aż podskoczył, gdy pas świsnął w powietrzu i uderzył o dłoń mężczyzny. To był tylko dźwięk, ostrzeżenie, lecz jego ciało odruchowo napięło się w oczekiwaniu. Aki pokiwał głową, jakby ta reakcja go zadowoliła.
- Wstań i oprzyj się o kanapę – rozkazał.
Makoto wykonał polecenie bez chwili wahania. Podniósł się płynnie, a potem przeszedł za mebel i wsparł się na jego oparciu, układając dłonie płasko na gładkim obiciu. Nogi rozstawił w lekkim rozkroku, wyprostował plecy i zapanował nad oddechem – dokładnie tak, jak być powinno. Ale serce biło mu szybciej. Teraz pozostało mu czekać na pierwszy cios.
Akihito podszedł bliżej i spojrzał krytycznie na jego postawę. W milczeniu poprawił jego ramiona, lekko naciskając mu na ramiona, by jego łopatki niemal się połączyły.
- Plecy prosto. Nogi stabilnie – jego głos był spokojny, niemal leniwy, jakby chodziło o poprawianie stroju na oficjalnej ceremonii, a nie o przygotowanie do kary.
- Za znieważenie Kaito otrzymasz pięćdziesiąt uderzeń – ton Aki'ego nie zdradzał żadnej emocji. – Po każdej dziesiątce masz mi się pokłonić i przeprosić za swoje karygodne zachowanie. Czy rozumiesz?
Makoto niemal odruchowo chciał skinąć głową, ale w porę się powstrzymał. Wiedział, że Pan nie lubił tego sposobu komunikacji.
- Tak, Panie. – odpowiedział pewnie, choć głos lekko mu drżał.
- Zaczynamy – obwieścił Akihito.
Pierwsza seria przeszła rytmicznie, z precyzyjną konsekwencją. Akihito nie spieszył się, nie okazywał gniewu – każdy ruch był przemyślany, kontrolowany, dokładnie taki, jak powinien być. Makoto znosił wszystko w milczeniu, napięte mięśnie reagowały na każde uderzenie, ale jego ciało było przyzwyczajone do tej dyscypliny.
Dziesiątka.
Z głębokim oddechem opuścił się na kolana, dotknął czołem podłogi i bez cienia oporu wypowiedział słowa przeprosin. Nie było w nich buntu, nie było też służalczości – tylko prosty fakt: zawinił, więc ponosi konsekwencje.
Druga seria przebiegła podobnie. Oddech Makoto stawał się cięższy, ale kontrolował go z żelazną determinacją. Po trzeciej serii, gdy klęknął, poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Mięśnie bolały, a gdy chciał się podnieść, na sekundę stracił równowagę.
- Wstań – Aki nie podniósł głosu, ale w jego tonie zabrzmiała subtelna nuta ostrzeżenia.
Mako wciągnął powietrze, zacisnął dłonie w pięści i zmusił się do powstania. Czwarta seria była jak dotąd najtrudniejsza. Całe plecy miał już pokryte czerwonymi pręgami, więc każdy kolejny cios trafiał w obrzmiałe już miejsca, przynosząc coraz większy ból. Przez to stracił kontrolę nad oddechem i zgubił rytm. Przy ostatnim uderzeniu źle dobrał moment i niemal zakrztusił się powietrzem. Gdy opadł na kolana i wyrecytował formułkę, przez dłuższą chwilę nie był w stanie się podnieść. Jego ręce drżały, a płuca pracowały z trudem.
Akihito stał nad nim przez moment, nie okazując żadnej reakcji. Potem po prostu zacisnął dłoń na jego ramieniu i mało delikatnym szarpnięciem uniósł go do góry. Makoto wstał, choć jego ciało się chwiało.
- Ostatnia seria – oznajmił zimno Akihito.
Zwykle przy trudniejszych chłostach dodawał swoim chłopcom otuchy chwaląc ich, gdy dzielnie ją znosili, albo głaszcząc po głowie, by mogli odczuć jego troskę. Dziś nie było jednak na to miejsca.
Mimo bólu, Makoto nie sprzeciwił się i przyjął na zaognione plecy kolejną dziesiątkę uderzeń. Ale po ostatnim ukłonie, do którego po prostu się przewrócił zamiast osunąć na podłogę, nie był już w stanie unieść się samodzielnie. Wsparł się na dłoniach, próbując znaleźć w sobie siłę, ale jego ręce trzęsły się jak w gorączce.
Wtedy usłyszał dźwięk, cichy, ale wyraźny. Skórzany pas przeciął powietrze i trafił go pod lewą łopatką, wyrywając z jego gardła cichy krzyk. Nie był to wyraz gniewu Pana, a jedynie przypomnienie. Zachęta.
Mako zadrżał, zacisnął szczęki i ostatkiem sił dosłownie wspiął się po oparciu kanapy, wbijając w nią palce. Teraz trząsł się już cały, dysząc, ale ustawił się w należytej pozycji. Akihito uśmiechnął się z uznaniem.
- Dobrze – pochwalił go, bardziej odruchowo, niż z rzeczywistej dumy. – Teraz przejdziemy do dalszej części twojej kary – oznajmił niemal łagodnym tonem, co sprawiło, że napięcie w ciele Makoto jeszcze wzrosło.
Akihito odszedł na chwilę, znikając za drzwiami prowadzącymi do drugiego pomieszczenia. Makoto nie musiał się odwracać – widział wszystko w lustrzanych odbiciach. Widział, jak Pan wnosi niewielki stolik i z niemal ceremonialną pieczołowitością układa na nim trzy przedmioty. Krótki bat z postrzępioną końcówką. Drewniane paddle z otworami zmniejszającymi opór powietrza. Swoją ulubioną teleskopową szpicrutę.
Makoto śledził przygotowania, czując, jak jego skóra pokrywa się zimnym potem. Wiedział, co oznaczała ta precyzyjna selekcja. Pan rzadko wybierał jedno narzędzie – zawsze lubił różnorodność, ale czy zamierzał dziś wymierzyć mu chłostę tym wszystkim? Chłopak zacisnął palce na krawędzi kanapy, ale wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał.
- Nie ruszaj się – rzucił krótko Akihito, po czym... wyszedł.
Makoto aż opuścił ramiona. Przez chwilę patrzył na siebie w lustrze – widział swoje rozgrzane, napięte ciało, widział pot na skroniach, słyszał własny, niespokojny oddech. Ale to nie było to, co sprawiło, że serce zabiło mu mocniej. To było coś innego. Już wiedział. Modlił się w duchu, żeby się mylić, ale jego nadzieja prędko zgasła, gdy usłyszał dobiegające z korytarza kroki
Makoto zacisnął powieki, a gdy drzwi otworzyły się ponownie w odbiciu luster zobaczył ich. Lu – blady, niemal bez wyrazu, ale z wyraźnym napięciem w szczękach. Kaname – z szeroko otwartymi oczami, pełnymi łez. I, o dziwo, Mick – z zaciśniętymi pięściami, i zaciętym wyrazem twarzy.
Akihito ustawił nowo przybyłych w rzędzie i niespiesznie podszedł do stolika.
- Tak jak mówiłem, każdy z wasz otrzyma teraz swoją część kary za dzisiejsze wydarzenia – oznajmił przesuwając spojrzeniem po swoich podopiecznych i muskając opuszkami palców leżące przed sobą narzędzia chłosty. – Każdy z was wybierze dla siebie jedną z tych rzeczy i wymierzy Makoto po piętnaście uderzeń
W pokoju zapadła grobowa cisza, jakby wszyscy wstrzymali oddechy. Akihito uśmiechnął się lekko, jakby doskonale bawiło go ich zaskoczenie. Mick i Lu wymienili zszokowane spojrzenia. Nawet Makoto odważył się odwrócić głowę i spojrzeć na nich przez ramię, choć widział doskonale ich odbicia. Szok na ich twarzach był niemal namacalny.
- Och, nie musicie być tacy onieśmieleni – zaśmiał się drwiąco. – Przecież wszyscy rozumiemy zasady, prawda?
Lu spuścił wzrok. Kaname cofnął się pół kroku, ale natychmiast się zatrzymał. Mick zaś stał nieruchomo. Makoto przełknął ślinę z wysiłkiem. Akihito patrzył na nich z rosnącą satysfakcją a jego wargi coraz mocniej wykrzywiały się w paskudnym uśmiechu.
- No dalej. Kto zacznie? – zapytał ponaglająco lekkim, niemal swobodnym tonem. – Może Lu? Tak, niech Lu zacznie. Przecież już to kiedyś robiłeś. Może pokażesz reszcie, jak powinno to wyglądać, hm? – zaproponował, chwytając chłopaka za ramię i podprowadzając go do stolika.
Lu czuł na sobie wzrok wszystkich, ale starał się na nich nie patrzeć. Zamiast tego skupił się na stoliku i trzech przedmiotach leżących na jego powierzchni. Bat o czerwonej rękojeści, drewniane paddle i teleskopowa szpicruta. Wybór był okropny.
W głowie miał pustkę. Wiedział, że musi coś wybrać – nie było ucieczki, nie było możliwości odmowy. Akihito zadbał o to, by zawsze mieć kontrolę. Lu miał grać swoją rolę, tak jak wszyscy. Ale jeśli miał wybierać... to musiał to zrobić mądrze.
Najchętniej sięgnąłby po paddle. Widział, że Makoto opiera się o kanapę a jego plecy i ramiona były już oznaczone zaognionymi pręgami. Pośladki natomiast pozostawały nietknięte – to oznaczało, że uderzenia tam nie przyniosłyby mu aż takiego cierpienia. Może w ten sposób udałoby się to przetrwać... Ale nie był tu sam.
Spojrzał na Kaname, który wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Jego oczy błyszczały od powstrzymywanych łez, oddech stał się płytki i nierówny. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed ucieczką, była ręka Mick'a. Jego dłoń mocno zaciskała się na nadgarstku Kaname, jakby w milczącym wsparciu a jednocześnie strzeżeniu, by nie zrobił nic głupiego. Lu przełknął ślinę.
Kaname nie miał w tym żadnego doświadczenia. W przeciwieństwie do nich nie był tu tak długo. Nie miał wprawy, nie wiedział, jak kontrolować siłę, nie znał granicy między karą a prawdziwą krzywdą. Jeśli weźmie bat albo szpicrutę, mógłby wyrządzić Makoto więcej szkody, niż zamierzał. Lu wiedział, co musi zrobić.
Z ciężkim sercem sięgnął po bat. Pan nie lubił zostawiać na nich śladów, ale też żaden z nich nigdy nie posunął się aż tak daleko jak Mako dziś. Czerwona rękojeść paliła go w palce niczym żelazo. Czerwony oznaczał niebezpieczeństwo. Tak było zawsze. Ich Pan miał specyficzne podejście do narzędzi i dobierał je względem kolorów. Czarny na przykład mógł nieść ból, ale i przyjemność. Jednak na stole nie leżało nic o tej barwie.
- Dobrze – głos Akihito przeciął napiętą ciszę. – Piętnaście uderzeń – przypomniał.
Lu nie odpowiedział tylko ustawił się za przyjacielem. Nim jednak zaczął Pan położył mu dłonie na ramionach i nachylił się do jego ucha.
– Pamiętaj, Lu... – jego głos przybrał niemal melodyjny ton. – Jeśli będziesz zbyt łagodny, pokażę na tobie, jak powinna wyglądać porządna chłosta – ostrzegł.
Lu zamroziło na ułamek sekundy. Czuł, jakby powietrze w pokoju nagle zgęstniało. Jego palce zacisnęły się mocniej na rękojeści bata, choć miał ochotę rzucić go na ziemię. Zerknął na Makoto. Ten stał nieruchomo, twarz miał spuszczoną, ale Lu widział, że oddycha szybciej niż wcześniej. Nie patrzył na niego bezpośrednio, tylko przez lustra. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy.
I Lu zrozumiał. Makoto nie chciał, żeby się wahał. Nie chciał, żeby zrobił coś, co mogłoby ściągnąć na niego gniew ich Pana. Wolał, by po prostu zrobił to, co do niego należało.
Lu zamrugał szybko, odwracając wzrok. Przełknął ślinę, poprawił uchwyt na bacie i uniósł ramie. Jego serce waliło jak oszalałe, aż słyszał jego dudnienie w uszach. Potem przyszedł świst i krzyk. A potem kolejny i następny. Bo w tej posiadłości wahanie było luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić żaden z nich.
Makoto zaciskał dłonie na obiciu kanapy z całych sił. Starał się zagryzać usta, ale choć uszkodził je do krwi to krzyki i tak wyrywały się z pomiędzy nich. Nie mógł poradzić nic na to jak Pan dobrze nauczył ich tego typu praktyk. Lu wymierzał mu kolejne ciosy w szybkim tempie, chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. Ale przez to Mako nie miał szans nawet złapać głębiej oddechu. Nie mógł go jednak za to winić. Nie teraz. Teraz musiał myśleć o nich.
Patrzył na wszystko przez lustra – na Lu, który z przerażeniem odmalowanym na twarzy jednostajnie unosił rękę dzierżącą bat. Na Kaname, który wyglądał, jakby miał zaraz się rozpłakać, i na Mick'a, który trzymał go w miejscu siłą własnej determinacji.
Widział ich reakcje, ich walkę z samymi sobą. I wiedział, że to, co właśnie się działo, jest dla nich o wiele trudniejsze niż dla niego. Ból przecież w końcu przeminie, ale wspomnienie tego wieczoru zostanie z nimi na długo.
Nie musiał nawet widzieć twarzy Lu, by wiedzieć, że jego oczy są puste. Że w jego głowie toczy się cicha wojna – między lojalnością wobec przyjaciela a strachem przed gniewem Pana. Nie musiał patrzeć na Kaname, by czuć jego drżenie. By rozumieć, że chłopak trzyma się resztkami sił, walcząc z instynktem, który krzyczał, żeby uciekał. Nie musiał analizować postawy Mick'a, by dostrzec, że jego gniew był skierowany nie tylko na Akihito i całą tę sytuację, ale też na siebie samego. Bo wiedział, że nie może nic zrobić.
Makoto rozumiał to wszystko i dlatego musiał być silny. Nie dla siebie, ale dla nich wszystkich. Nie mógł pozwolić, by zobaczyli w nim słabość. By pomyśleli, że jest na nich zły. Że im nie wybacza. Bo wiedział, że to będzie ich największy strach – że go zawiodą, choć nie mieli tu nic do powiedzenia, tak jak i on.
Starał się więc stać spokojnie, choć nogi ledwo utrzymywały jego ciężar a twarz co rusz wykrzywiał grymas pełen bólu. Oddech też stał się urywany a w oczach stanęły mu łzy. Widząc własne odbicie załkał niekontrolowanie. Był tak żałosny, tak słaby. Nie mógł nawet ochronić tych, na których mu zależało.
Gdy seria dobiegła końca Lu odrzucił bat z odrazą na stolik i wrócił na swoje miejsce w rzędzie, roztrzęsiony. Jego wzrok mimowolnie uciekał w stronę pleców przyjaciela, przeoranych krwistymi pręgami, które na niej pozostawił. Jedynym pocieszeniem było to, że udało mu się nie przeciąć mu skóry, do czego owy bat był idealnie przystosowany z racji na cienką, rozstrzępioną końcówkę.
Nadeszła jednak kolej Kaname, który rozpłakał się histerycznie, podchodząc do stolika tak, jakby ten mógł rzucić się na niego wściekle. Mimo strachu wybrał ze stolika drewniane wiosło, jak polecił mu szeptem Lu, gdy stanął na chwilę tuż przy nim.
Kaname nie miał pojęcia jak użyć tego czegoś, ale Pan przyszedł mu z pomocą i obejmując go od tyłu ułożył paddle w jego dłoni a następnie powiódł jego rękami przy pierwszych trzech ciosach. Makoto co prawda wzdrygał się przy każdym z nich, ale najwyraźniej nie bolało go zbyt mocno. Chłopiec uspokoił się więc i wymierzył już pozostałe dwanaście uderzeń samodzielnie, choć przy ostatnim ręka nieco mu się omsknęła i trafił w pośladki Makoto samym kantem drewnianego wiosła. Starszy chłopak syknął głośno, ale tylko zamknął na dłużej oczy.
Kaname pociągnął nosem i odłożył narzędzie na stolik, wracając pod ścianę, gdzie wtulił się w bok Lu, starając się uspokoić. Chłopak o bursztynowych oczach gładził go uspokajająco po ramieniu, choć z niepokojem obserwował jak przychodzi kolej Mick'a.
Blondyn patrzył na to wszystko z rosnącym przerażeniem, nie pojmując co on właściwie tutaj robił? Na stole pozostała już tylko metalowa szpicruta. Sięgnął więc po nią i ustawił się za Makoto, z trudem przełykając ślinę, która nagromadziła mu się w ustach. Nigdy dotąd nikogo nie bił i nie miał pojęcia jak powinien to zrobić. Mimo to rozłożył teleskopowe narzędzie i wziął zamach.
Krzyk Makoto wyrwał podobny dźwięk i z jego ust, które odruchowo zasłonił dłonią. Po plecach starszego chłopaka spłynęła krew a jego rozdygotane ciało zawisło przez oparcie kanapy. Mako opamiętał się jednak prędko i wrócił do należytej pozycji, spoglądając na odbicie blondyna i ledwo zauważalnym skinieniem głowy dał mu znak, że może kontynuować.
Mick uniósł rękę ponownie, pełen przerażenia. Tym razem użył mniej siły, ale i tak nabrzmiała skóra na plecach Mako ustąpiła i rozeszła się, odsłaniając krwiste wnętrze ciała. Chłopak zamarł, nie wiedząc co robić dalej. Nie chciał tego kontynuować, widząc jakie spustoszenie pozostawiał na ciele Makoto, nawet jeśli z całych sił starał się być delikatnym.
Wiedział, że wszyscy na niego patrzą. Wiedział, co powinien zrobić, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Palce zacisnęły się mocniej na teleskopowej szpicrucie. Czuł chłód metalu pod palcami, czuł ciężar decyzji, którą miał podjąć. Czuł, jak Akihito obserwuje każdy jego ruch, oczekując, że posłusznie odegra swoją rolę do końca. Tyle że on nie miał zamiaru tego robić. Zanim zdążył nad tym pomyśleć, jego ręka sama się uniosła.
Szpicruta uderzyła o podłogę, odbijając się od niej z głuchym echem. Mick odwrócił się gwałtownie i spojrzał Akihito prosto w oczy.
- Wystarczy – oznajmił. – Nie przyłożę do tego więcej ręki. To, co robimy, jest chore!
W pokoju zapadła martwa cisza. Lu drgnął, Kaname wstrzymał oddech a Makoto na ułamek sekundy zamknął oczy, jakby chciał się przygotować na to, co miało nastąpić. Akihito nie poruszył się nawet o milimetr.
- Słucham? – zapytał cicho.
Mick wyprostował się dumnie, nawet nie próbując ukryć swojego wyzywającego spojrzenia.
- Makoto już zrozumiał swój błąd!
Aki zmrużył groźnie oczy.
- Podnieś to i kontynuuj – rozkazał lodowatym tonem.
- Nie! – Mick trwał uparcie przy swoim.
- Podnoś! – Aki również uniósł głos.
- Absolutnie nie, Mako krwawi! – Mick rzucił mu krótkie, ostre spojrzenie.
Akihito uśmiechnął się powoli, ale w tym uśmiechu nie było ani krzty ciepła.
- Skoro tak się o niego martwisz, to może rozkrwawię twoje plecy? – zaproponował całkiem poważnie.
Lu wciągnął gwałtownie powietrze, Kaname zacisnął dłoń na rękawie jego koszuli. Natomiast Mick nawet nie drgnął. Wręcz przeciwnie – nagle na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech.
- Nie możesz – jego głos stał się niemal lekki od rozbawienia. – Nie jesteś moim Panem
W pokoju zapadła grobowa cisza.
- Drake zabronił ci zostawiać na mnie trwałe ślady – Mick przekrzywił głowę lekko na bok, jakby celowo się z nim droczył.
Akihito przyglądał mu się przez długą chwilę, jego spojrzenie stało się zimne, nieczytelne. A potem zrobił krok w jego stronę.
- Jesteś tego pewien? – zapytał z wyraźną groźbą w głosie. – Bo widzisz... Ból nie zawsze zostawia ślady...
Mick wytrzymał jego spojrzenie bez mrugnięcia okiem.
- To spróbuj
Akihito uśmiechnął się powoli a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
- Jak sobie życzysz – stwierdził z nagłym spokojem i sięgnął do kieszeni po komórkę.
Odnalazł właściwą aplikację i z satysfakcją obserwował jak ciało Mick'a spina się w spazmatycznym uścisku, gdy aktywowała się obroża, którą chłopak miał na szyi. Nie trzeba było wiele, by upadł na podłogę, wijąc się na niej niczym robach. Akihito obserwował go z wyższością i z sadystycznym uśmiechem zwiększał moc elektrycznej zabawki, aż zobaczył w zielonych oczach chłopaka nie tylko ból, ale i czyste przerażenie. Wówczas wyłączył obrożę na ułamek chwili, by zaraz aktywować ją w pełnej mocy. Mick wierzgnął jak oparzony, jego oczy wywróciły się w głąb czaszki a ciało nagle znieruchomiało.
Mężczyzna prychnął z pogarną i wyłączył aplikacje, szturchając go nogą. Widział jak pierś chłopaka unosi się i opada, więc ten wciąż oddychał. Upewnił się jeszcze, że jego puls jest stabilny, przykładając mu dwa palce pod żuchwą. Wyczuł pod opuszkami trzepotanie tętna i wsunął komórkę do swojej kieszeni.
- Lu, zabierz to truchło do waszego pokoju – rozkazał, po czym sięgnął do jednej z szafek ukrytej za lustrami, by po chwili wcisnąć w roztrzęsione ręce Kaname paczkę chusteczek. – A ty przestań się mazać! Nic się nie dzieje! – zirytował się jego ustawicznym pociąganiem nosem.
Kaname pisnął, przeprosił a potem ewakuował się z pokoju uciech za Lu, który to ciągnął po podłodze nieprzytomnego blondyna. Młodszy chciał mu jakoś pomóc, ale jedyne co mógł zrobić to podnieść z podłogi but, który spadł ze stopy Mick'a.
Tymczasem Akihito westchnął ciężko, przeczesał włosy palcami i już spokojny podniósł z podłogi porzuconą szpicrutę. Przesunął po niej dłonią, jakby strząsał z niej niewidzialny kurz i obdarzył Makoto delikatnym uśmiechem, który mroził krew w żyłach.
- Zdaje się, że muszę dokończyć samemu – stwierdził, biorąc zamach, przy którym skręcił biodrami, by nadać mu więcej siły.
Kenji nienawidził budzików. A jeszcze bardziej nienawidził telefonów o tak nieludzkich porach. Kiedy więc jego komórka rozdarła nocną ciszę, zamrugał nieprzytomnie, czując, jak sen odpływa w irytująco szybkim tempie. Po omacku sięgnął po urządzenie, wciąż mając jedno oko zamknięte, a drugim leniwie patrząc na wyświetlacz. Widząc, że dzwoni Akihito westchnął ciężko. No oczywiście.
- Czego chcesz? – warknął w słuchawkę, próbując nie obudzić rudowłosego młodzieńca, który spał z głową na jego klatce piersiowej.
Za późno. Lachlan poruszył się niespokojnie, mamrocząc coś niewyraźnie a jego ręka leniwie przesunęła się po torsie Kenji'ego.
- Masz natychmiast do mnie przyjechać – głos Akihito był chłodny, zdecydowany, ale dało się w nim wyczuć coś więcej. Coś, czego Kenji nie słyszał zbyt często. Niepewność.
Lekarz przeczesał palcami włosy Lachlan'a, który mruknął jeszcze bardziej niezadowolony, ale nie podniósł głowy.
- Ktoś umiera? – spytał rozespany.
Krótka chwila zawahania jego rozmówcy sprawiła, że natychmiast się rozbudził.
- Prawie... - przyznał niechętnie Aki.
Kenji spiął się lekko. Prawie w ustach Akihito mogło oznaczać wszystko.
- Podtopiłem Makoto...
Na moment w sypialni zapadła martwa cisza.
- Co kurwa zrobiłeś? – Kenji spytał głośniej niż zamierzał.
- Chciałem go ocucić, okej?! – ton Akihito był irytująco neutralny. – Ale zachłysnął się wodą... - dodał z już wyraźnym zmartwieniem.
Lachlan uniósł głowę, mrużąc oczy w półśnie, najwyraźniej wyczuwając rosnące u Kenji'ego napięcie.
- Robiłem mu sztuczne oddychanie, oddycha, ale... – Akihito nagle przerwał, jakby przez sekundę wahał się, czy powiedzieć coś więcej.
- Ale co, do cholery?! –ponaglił go lekarz.
- Po prostu rusz dupę!
Kenji bezceremonialnie zepchnął Lachlan'a na bok i zerwał się z łóżka.
- Aki, jesteś jebanym idiotą. Powinieneś wezwać pogotowie!
- I co im powiem? – prychnął Akihito. – "Dzień dobry, to ja, książę Japonii, przypadkiem podtopiłem swojego niewolnika"? – spytał z kpiną.
Kenji niemal przewrócił oczami, zakładając koszulę w pośpiechu.
- Masz koneksje, nie miałbyś z tego żadnych konsekwencji
- Chuj mnie to obchodzi. Przyjedziesz czy będziemy debatować?
- Już kurwa jadę! Daj mi się ubrać, chyba, że chcesz oglądać mój goły tyłek!
Kenji rozłączył się i zaczął gorączkowo przekopywać przedsionek w poszukiwaniu kluczyków do samochodu, jednocześnie usiłując zawiązać buty. Za jego plecami Lachlan przeciągnął się leniwie i stanął w progu ich sypialni nagi, drapiąc się po brzuchu.
- Co się dzieje? – zapytał zaspanym głosem.
Kenji przewrócił oczami, nadal grzebiąc w stosie rzeczy.
- Akihito coś odwalił – rzucił niedbale.
Lachlan zamrugał, nieco przytomniejąc.
- Masz na myśli, że znowu? – spytał z lekkim rozbawieniem, którego zaraz pożałował.
- Tak, ale tym razem prawie kogoś zabił – zdradził Kenji.
Rudzielec uniósł brwi, po czym spokojnie sięgnął do kurtki Kenji'ego, która wisiała na garderobie obok drzwi.
- Szukasz tego? – spytał.
W jego dłoni błysnęły kluczyki do samochodu. Kenji spojrzał na niego z mieszaniną irytacji i wdzięczności.
- Mam jechać z tobą? – spytał Lachlan, uśmiechając się lekko i podał mu je, wciąż trochę zaspany.
Mężczyzna westchnął i ucałował go w czoło.
- Lepiej zostań tutaj. Niedługo wrócę – zapewnił.
Lachlan wzruszył ramionami i zamknął za nim drzwi. Wrócił do sypialni, wskoczył na łóżko i wtulił twarz w poduszkę, która wciąż pachniała Kenji'm. Zaraz potem zapadł z powrotem w sen, jakby nic się nie stało. Nawet gdyby cały świat się walił, wiedział, że Kenji go połata.
Tymczasem lekarz odpalił silnik i wcisnął pedał gazu, ignorując ograniczenia prędkości. Jego samochód był na liście uprzywilejowanych pojazdów do celów medycznych, więc nie musiał przejmować się ewentualnymi mandatami. Co prawda nie wystawił na dach przepisowego koguta, ale godzina była późna a ulice praktycznie puste. Liczył więc, że nie trafi na żadnego nadgorliwego funkcjonariusza.
Dotarcie do posiadłości Akihito zajęło mu więcej czasu niżby sobie tego życzył, ale wreszcie wjechał na podjazd jak burza, hamując ostro tuż przed wejściem. Stojąca przed budynkiem ochrona nawet nie próbowała go zatrzymywać. Albo zostali poinformowani o sytuacji, albo poddali się już całkowicie w pełnieniu swoich obowiązków.
Drzwi były otwarte. Oczywiście. Bo czemu nie? Akihito czekał już na niego tuż za nimi. Stał w korytarzu, idealnie ubrany, bez śladu emocji na twarzy. Jakby nie dzwonił do niego przed chwilą w panice, jakby nie miał na rękach cudzej krwi, której ślad Kenji odnotował na jego policzku, ale nie skomentował tego.
- Gdzie on jest? – spytał pospiesznie.
- Na górze, a gdzie ma być – odpowiedział mu zirytowany Akihito.
Kenji nawet na niego nie spojrzał. Wbiegł po schodach niczym czołg, pokonując kolejne stopnie susami niczym królik. Znał tę posiadłość na pamięć, więc już po chwili był przy drzwiach pokoju uciech. Wszedł zamaszyście do środka i zamarł.
- O kurwa... – wyrwało mu się, gdy dostrzegł leżącego na wielkim łóżku chłopaka.
Makoto leżał na boku, przytomny, ale wyraźnie słaby. Jego skóra była blada, wilgotne kosmyki brązowych włosów przylegały do jego czoła. Przez ramię miał narzucony ręcznik, ale czerwień przeciekająca przez materiał zdradzała wszystko.
Kenji nie był człowiekiem, którego łatwo było zaszokować. Widział już mnóstwo rzeczy, zarówno w swoim zawodzie, jak i w tym jebanym, pokręconym świecie, do którego Drake i Aki go wciągnęli. Ale to? To było coś nowego.
Podszedł bliżej i przesunął spojrzeniem po plecach Makoto, z których delikatnie zabrał ręcznik. Przez sekundę zapomniał, jak się oddycha. Plecy chłopaka były przeorane głębokimi ranami, jeszcze gorszymi niż te, które widział u Lachlan'a, gdy ten do niego trafił. To nie były oznaki zwykłej kary. Akihito nigdy nie zostawiał na swoich chłopcach trwałych śladów. Miał swoje zasady. Lubił kontrolę, lubił władzę, lubił bawić się swoimi zabawkami, ale nigdy ich nie niszczył. Więc co, do cholery, się tutaj stało?
Kenji nie chciał w to wnikać. Najważniejsze było teraz udzielenie pomocy chłopakowi.
- Makoto? – zawołał go nieco nazbyt ostrym, profesjonalnym tonem. – Słyszysz mnie? – zapytał, sprawdzając reakcję jego źrenic.
Chłopak ledwo drgnął, ale jego zmęczone oczy powoli się otworzyły. Kenji westchnął ciężko, sięgając do swojej torby z przyrządami. Było naprawdę źle.
- Odpowiedz mi – ponaglił go, kładąc dłoń na jego czole, by sprawdzić temperaturę. Chłopak był wychłodzony. – Oddycha ci się ciężko? – spytał jeszcze raz.
- Mako halo, współpracuj ze mną – polecił, pstrykając mu przed twarzą palcami.
Makoto zamrugał z wysiłkiem i spróbował się skupić.
- Nie... bardzo... – wyszeptał wreszcie chrapliwie.
Lekarzowi nie podobało się to zawahanie. Szybko sprawdził mu tętno. Było w miarę stabilne jak na okoliczności. Oddychał – powoli, ale rytmicznie. Płuca dawały radę. Podtopienie nie było aż tak groźne, jak przedstawił to Akihito. To całe gówno z plecami było większym problemem.
Kenji opuścił głowę i wziął głęboki oddech. Musiał stłumić w sobie to niezdrowe podniecenie, które wywołał w nim widok rozkrwawionego ciała. To był tylko kolejny pacjent, kolejne zadanie do wykonania. Oblizał wargi i podciągnął rękawy koszuli, wyjmując z lekarskiej torby opatrunki i środek do odkażania ran. Zaczął dezynfekować rany z chirurgiczną precyzją. Jego dłonie poruszały się szybko i wprawnie. Mimo bólu Makoto nie pisnął ani słowem. Kenji to doceniał.
Dopiero kiedy skończył oczyszczać plecy chłopaka, podał mu środek przeciwbólowy i przeciwzapalny a ten odpłynął pod jego wpływem do krainy snów, Kenji podniósł głowę i spojrzał na Akihito, który milczał przez cały proces.
- Co ci, kurwa, odbiło? – spytał bez ogródek. – Takie numery są bardziej w stylu Drake'a
Akihito nawet nie drgnął.
- Nie przesadzaj – rzucił tylko lekceważąco.
- Przeorałeś mu plecy do tego stopnia, że nie sposób połatać go tak, żeby nie zostawić śladów – Kenji prychnął, rzucając pokrwawiony bandaż na stolik.
- I co w związku z tym? – Aki spytał bez cienia emocji.
Kenji aż zaniemówił na moment.
- Jak to, co w związku z tym? Że niby nagle ci to nie przeszkadza? – zapytał kompletnie zaskoczony.
- Może czas na zmiany – stwierdził zimno blondyn.
Kenji zacisnął szczęki. Nie miał ochoty wdawać się z nim w dyskusje. Godzina była wyjątkowo późna, lub wczesna, jak kto wolał. Spojrzał na Makoto. Chłopak był blady, ale oddychał już miarowo, głęboko. Teraz mógł pozszywać go w spokoju.
- Dobrze – mruknął Kenji, po czym wyciągnął zestaw do szycia.
Działał metodycznie i sprawnie, nie musząc przejmować się nadmiernie ewentualnymi bliznami. Pozszywał najgorsze rany a resztę przykrył przepuszczającymi powietrze opatrunkami.
- Skończyłem – oznajmił, gdy proces dobiegł końca. - Ale radzę ci Aki, żebyś przez najbliższy czas nie robił nic, co wymaga mojej interwencji – głos lekarza był lodowaty. – Bo następnego razem nie przyjadę
Akihito tylko się uśmiechnął.
- Oczywiście – odparł z wyraźną kpiną, jakby chciał dać do zrozumienia, że i tak postawi na swoim.
Kenji zmrużył groźnie oczy i wepchnął mu w tors świstek papieru.
- Recepta na antybiotyk. Lepiej ją wykup – warknął, po czym spakował swoje rzeczy i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Opuścił posiadłość Akihito z piskiem opon. Adrenalina pulsowała mu w żyłach a dłonie zaciskały się na kierownicy aż zbielały mu knykcie. Serce waliło mu w piersi, ale nie wiedział czy z gniewu, niewyspania, czy... Nie. Nie chciał kończyć tej myśli. Ale obraz tych pleców... Makoto. Jego skóra, rozwleczona w krwawe linie, porwana, pulsująca od bólu.
Kenji zacisnął zęby i gwałtownie wdepnął hamulec. Opony zapiszczały na asfalcie a on zatrzymał się na poboczu, tuż za linią drzew. Nie mógł wrócić do domu w tym stanie. Oddychał ciężko, próbując się uspokoić, ale nie potrafił. Spojrzał na swoje dłonie, które drżały. Nie ze strachu, czy złości, ale z czegoś gorszego. Z podniecenia.
Mężczyzna oparł czoło o kierownicę, przeklinając się w myślach. Był pieprzonym potworem. Nie powinien tak reagować. Nie powinien czuć tego dziwnego napięcia w żołądku, tego gorąca w krwi, tego pragnienia. Makoto nie był kimś, na kim miał prawo skupić te emocje. Był jego pacjentem. Był ofiarą. Był cholernie skrzywdzony. A Kenji nie chciał być kolejną osobą, która wykorzystuje cudze cierpienie dla własnej przyjemności.
Nie chciał skrzywdzić Lachlan'a. Nie po tym, jak rudzielec w końcu mu zaufał i otworzył się przed nim w pełni. Nie teraz, kiedy Kenji nie potrafił już spokojnie spać bez jego obecności w swoim łóżku. Zacisnął powieki. Potrzebował czegoś innego. Czegoś, co pozwoli mu spuścić to napięcie, zanim wróci do domu.
Sięgnął po telefon, szybko i bez wahania. Znał adres. Wpisał go mechanicznie, kciukiem klikając w nawigację, jakby była to najbardziej normalna rzecz na świecie. Tylko że... to nie była normalna rzecz. Nie zamawiał pizzy, nie opłacał zakupów online, ale było to równie proste.
I gdy to do niego dotarło, parsknął z odrazą do samego siebie. Czym on właściwie różnił się od Akihito? Od Drake'a? Chyba tylko tym, że sam nigdy nikogo nie kupił, czy nie porwał prosto z ulicy. On tylko... płacił za szczególne usługi. Tylko czy to naprawdę robiło jakąkolwiek różnicę...?
Kenji westchnął ciężko i odpalił silnik. Odjechał, zostawiając za sobą posiadłość Akihito i Lachlan'a, który zapewne w tym momencie wtulał się w jego poduszkę, szukając jego ciepła. Ciepła, którego tej nocy Kenji nie miał zamiaru mu dać. I to dla jego bezpieczeństwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz