Mick leżał we własnych wymiocinach na betonowej podłodze. Jego ręce zostały uwolnione, ale potworny ból wciąż promieniował od barków. Lina wgryzła się w skórę nadgarstków, pozostawiając na nich krwawiące rany. Z trudem utrzymywał resztki świadomości. Widział nogi swego oprawcy, gdy kucał przy nim i coś mówił, ale nie rozumiał słów. Ostatnim co zarejestrował, nim ogarnęła go słodka ciemność i niebyt, był trzask drzwi.
Nim rozległ się dzwonek do drzwi Drake zdążył wziąć szybki prysznic i przebrać się z przepoconych, obrzyganych ciuchów. Musiał przyznać, że jego chłoptaś miał niezły rozrzut. Ubrany w same czarne dżinsy i z ręcznikiem przewieszonym przez kark otwarł drzwi i wpuścił do apartamentu Kenji'ego. Ten uśmiechał się od progu, choć narzekał, że nie ma czasu, gdy do niego dzwonił.
- Szybko się za mną stęskniłeś, widzieliśmy się ledwo rano. Jak znowu zerwałeś szwy to uśpię cię i zabiorę do szpitala - zażartował, co nie spotkało się z entuzjazmem bruneta.
Wskazał mu ruchem głowy by poszedł na górę a tam, bez słowa, wpuścił go do pokoju zabaw. Lekarz momentalnie zbladł, widząc ciało leżące na podłodze w nienaturalnej pozycji.
- Jezu Drake... - wymsknęło mu się.
Nie był pewien, czy był tak zszokowany wystrojem wnętrza, czy stanem blondyna.
- Nie komentuj tylko się nim zajmij - warknął właściciel tego sex lochu.
Kenji skrzywił się nieco, ale zabrał do pracy. Obejrzał dokładnie pacjenta, nim odwrócił go ostrożnie na plecy. W oczy od razu rzuciło mu się kilka świeżych urazów.
- Ten bark jest do nastawienia, drugi w porządku. Żebra raczej całe, ale ten krwiak... Pewnie nie zgodzisz się, żebym zabrał go do kliniki i zrobił usg, co? - spytał z pewną nadzieją, choć dobrze znał odpowiedź.
-Zapomnij.
Tak jak się spodziewał. Obmacał dokładnie uszkodzone ramię.
- Pomóż mi go podnieść. Trzeba zająć się tym barkiem zanim się ocknie - polecił.
Drake, do tej pory stojący nad nim z założonymi na torsie rękoma, podniósł chłopaka do siadu i oparł o siebie. Lekarz poruszał jego ręką, sprawdzając kierunek wybicia stawu, choć mógł go wywnioskować ze zwisającej z sufitu liny, która kołysała się z boku.
- Lepiej będzie go jednak położyć - stwierdził, zdejmując z siebie bluzę.
- Zdecyduj się - jego przyjaciel warknął zirytowany, co kompletnie zignorował.
Owinął tułów Mick'a bluzą a jej rękawy podał brunetowi, żeby stanowił przeciwwagę. Sam chwycił rękę nastolatka i manewrując nią chwilę nastawił ją z wprawą. W młodości należał do szkolnego klubu sportowego i tego typu urazy były jego codziennością. Choć do tego okropnego chrupnięcia kości nie potrafił przywyknąć.
- Umyjmy go to usztywnię mu tą rękę. Niech ją oszczędza przez dwa, trzy dni - polecił, zerkając na mężczyznę. - A gdzie twój temblak? - spytał, marszcząc brwi.
- Nie potrzebuje go, już ci mówiłem - odpowiedział mu, rozwijając wąż ogrodowy i polał Mick'a zimną wodą.
Kenji odsunął się by nie oblał i jego, patrząc na to z niesmakiem.
- Mogliśmy zabrać go do wanny... - zauważył ostrożnie.
- Tak jest szybciej.
- Taa z pewnością... - Drake uśmiechnął się zaczepnie, słysząc nieprzychylny głos lekarza.
- A może kupić ci takiego? - zaproponował. - Ciekawe, jak szybko pozbawiłbyś go kończyn? Obstawiam miesiąc. Potem może jakaś nerka czy wątroba. Chociaż nie, po prostu rozcinałbyś mu trzewia dla samej frajdy robienia tego. No i oczywiście te twoje blizny... - kpił sobie z niego.
- Wystarczy Drake - Kenji przewał mu stanowczo. - Może i masz mnie na smyczy, ale nie pozwalaj sobie. I nie chce żadnego dzieciaka - odwrócił wzrok mówiąc, jakby zakłopotał się poruszanym tematem.
Drake zaśmiał się, odkładając wąż.
- Yhym jasne, że nie chcesz. Sprezentuje ci takiego na nowy rok. Ze słodką kokardką na głowie - naigrywał się dalej.
Rozbawiony wytarł dzieciaka i posadził go, żeby Kenji mógł obwiązać go bandażami. Mick wymamrotał coś cicho, ale zrobił to raczej bezwiednie. Jego powieki pozostawały zamknięte.
- Nawet nie próbuj. Gdzie bym go niby trzymał? W piwnicy? Nie stać mnie na takie bajery jak u ciebie.
- Więc tylko o to chodzi? Dom też ci mogę odpicować, tak w gratisie - zaproponował biorąc Mick'a na ręce, gdy został opatrzony.
- Nie! Nie chce żadnego podpicowywania ani żadnego niewolnika. I przestań obciążać rękę! - wkurzony przyjaciel zabrał mu chłopaka i wyniósł go do jego pokoju, kładąc w łóżku.
- Jesteś nadopiekuńczy. Widzisz? - wskazał ranę - Szwy całe, nic się nie sączy.
Wywrócił oczami, jakby cała ta rozmowa była niedorzeczna.
- Jasne, ale nie wzywaj mnie już dzisiaj, dobra? Jak zadzwonisz mi w nocy, że masz drugiego zmaltretowanego chłopaka w klopie to będziesz sobie z nim radził sam. Chce się wreszcie wyspać jak człowiek. Swoją drogą, ogarnij swoich ludzi. Ostatnio ciągle wdają się w bójki. Jak jeszcze raz będę musiał zszywać rozjebany łuk brwiowy to dostanę specjalizacje od ręki.
Wysłuchał cierpliwie jego litanii, gdy opuszczali pokój niewolnika i schodzili po schodach.
- Chcesz taką? Mogę ci...
- Kupić, wiem. Pieprz się.- przerwał mu, kończąc jego myśl.
- Zamierzam - stwierdził, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
Kenji spojrzał na niego z obojętnym wyrazem twarzy, ale jego zimny wzrok mówił wszystko.
- Daj mu spać - rozkazał niskim, groźnym głosem. - Jutro ma leżeć przez cały dzień.
-Tak, tak...- Drake odprowadził tego marudę do wyjścia a sam wrócił na górę. Okrył blondyna kołdrą i kilka długich chwil przyglądał się jego uśpionej twarzy. Uśmiechając się odgarnął mu kosmyk włosów z czoła.
- Niezła zabawa mały, ale musimy popracować nad twoją wytrzymałością - stwierdził półszeptem i opuścił pokój, pozwalając Mick'owi spać, tak jak polecił lekarz.
Sam musiał ogarnąć jeszcze kilka spraw, żeby jego ludzie nie wydzwaniali do niego przez cały jutrzejszy dzień. Chciał w pełni zająć się swoim blondaskiem.
Następnego poranka Mick przebudził się nieco oszołomiony. Nie mógł znaleźć w pobliżu komórki, która stanowiła jego budzik a panel przy drzwiach był zbyt daleko, by odczytał z niego godzinę. Ale skoro Pan nie wparował jeszcze wściekły do jego pokoju, to chyba nie mogło być zbyt późno. Zsunął z siebie kołdrę i zorientował się, że ma na sobie przyduże bokserki z wiązaniem w pasie i czarny t-shirt, który z pewnością nie należał do niego. Koszulka zjeżdżała mu się z ramienia, odsłaniając bandaże, które stabilizowały ramię.
Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, gdy drzwi pokoju otwarły się a w progu stanął Drake z... śniadaniem? Mężczyzna podszedł do niego, jakby przynoszenie mu posiłku do łóżka było najzwyklejszą czynnością na świecie. Odstawił miseczkę owsianki z owocami i kubek herbaty na nocną szafkę.
- Ustalmy sobie coś Mick'i - odezwał się obojętnym tonem.
Zdrabnianie w ten sposób jego imienia zawsze oznaczało kłopoty, więc instynktownie odsunął się na sam brzeg łóżka. Drake zwrócił się do niego, opierając rękę na biodrze.
- Od dziś seksi fatałaszki zostają do użytku tylko i wyłącznie w pokoju zabaw. No chyba, że najdzie mnie ochota, żeby sobie na ciebie w nich popatrzeć. Nie zakładasz ich na co dzień. Nie wdzięczysz się do moich ludzi i nie proponujesz im żadnej, cholernej kawy. Mam w ogóle z nimi nie rozmawiać, zabraniam ci nawet na nich patrzeć. Czy wszystko jest dla ciebie zrozumiałe? - Drake wydawał się być spokojny, ale w jego głosie słyszał nuty gniewu.
Natychmiast pokiwał głową w odpowiedzi, zerkając ostrożnie na uchylone drzwi szafy. Jego Pan zdaje się już ją opróżnił.
- Czy... to znaczy, że odzyskam poprzednie ubrania? - odważył się zapytać, cichym głosem.
- Niezupełnie. Tamte bezkształtne łachy mi się nie podobają. Pojedziemy jutro kupić ci coś ładnego.
Mick przygryzł dolną wargę, wyraźnie niechętny temu pomysłowi.
- Nie może zamówić ich pan przez internet, sir? - spytał oblizując się.
Zapach owsianki wywoływał u niego reakcję ślinianek. Był potwornie głodny. W końcu wczoraj zjadł jedynie liche śniadanie.
- Nie - odpowiedź była krótka i stanowcza.
Drake podał mu miseczkę z owsianką.
- A teraz jedz. Nie ruszasz się na razie z łóżka. Wyjątkiem jest korzystanie z toalety - oznajmił obserwując jak chłopak zajada z apetytem.
Kiedy skończył podał mu tabletki przeciwbólowe, które zostawił dla niego Kenji. Kazał mu dopić herbatę do końca i zabrał naczynia. Chłopak nasłuchiwał kroków za drzwiami, a kiedy ucichły poszedł do łazienki. Po cichutku, na palcach. Jakby robił coś zakazanego.
Kiedy wrócił do łóżka starał się znaleźć wygodną pozycję, w której ciało nie krzyczałoby z bólu, ale okazało się to wyjątkowo trudne. W końcu pozostał na plecach, gapiąc się tempo w sufit. Miniona noc zapisała się w jego pamięci jako kolejny koszmar, który przeżył. Ile jeszcze podobnych kar znajdowało się w asortymencie chorego umysłu jego Pana, nie chciał się przekonywać. Co, jeśli następnym razem wyrządzi mu taką krzywdę, która będzie nieodwracalna? Jeśli uczyni go kaleką? Miał naprawdę chujowy instynkt przetrwania, skoro po tym co już mu zafundował, wciąż sobie z nim igrał. Uniósł ręce, oglądając zabandażowane nadgarstki. Zdjął z nich opatrunki. Lina zostawiła krwisto sine bransoletki na jego przegubach.
Chyba udało mu się zasnąć, bo nawet nie usłyszał, kiedy Drake znów do niego zajrzał. Mężczyzna obudził go wyjątkowo delikatnie, głaszcząc po policzku. Kazał mu zejść na dół i położyć się na kanapie, pod kocem, by dotrzymał mu towarzystwa. Sam zaś usiadł do stołu w kuchni, gdzie miał otwarty laptop i porozkładane jakieś papiery. Telewizor był włączony na połowę zwyczajowej głośności, ale i tak był dobrze słyszalny.
- Sir? - Mick zagadnął, wykręcając głowę śmiesznie w bok. – Nie będzie to panu przeszkadzać? - wolał się upewnić.
Brunet jedynie na niego zerknął.
- Nie o ile nie włączysz jakiegoś durnego serialu albo teleturnieju - skwitował, skupiając się na pracy.
Przywykł do tego, że w biurze ciągle coś się działo, co chwilę ktoś coś od niego chciał. Praca w domu, w kompletnej ciszy po prostu go irytowała. Dlatego kazał dzieciakowi zejść na dół. Przecież jakie to miało znaczenie, czy leży w łóżku czy na kanapie. Najważniejsze, że odpoczywał. Mick ułożył się wygodnie i przełączyła kanał przyrodniczy. I tak nie miał ochoty oglądać nic konkretnego a monotonny głos lektora i widok dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisko, działał na niego kojąco.
Tak jak minionego dnia i dziś pojawiło się kilku współpracowników Drake'a, ale tym razem nawet nie zwracał na nich uwagi, często pozostając nawet nie zauważonym pod białym, puchatym kocem, w którym było mu tak przyjemnie mięciutko. Jego myśli znów odpływały do krainy snów. Przez pewien czas nawet próbował z tym walczyć, ale w końcu się poddał.
Śnił, że był ptakiem i latał w przestworzach, pośród chmur, wolny. Aż jakiś myśliwy zestrzelił go z nieboskłonu. Huk wystrzału poderwał go z kanapy. Podniósł się tak gwałtownie, że jęknął, chwytając się za bolący bark. Drake zerknął na niego znad papierów.
- Zły sen? - spytał niespecjalnie zainteresowany.
Mick mruknął tylko w potwierdzeniu, nim wstał i przeszedł do kuchni, powłócząc za sobą nogami, pozbawiony energii i rozespany.
- Robi się późno. Zacznę przygotowywać obiad - zaproponował, otwierając lodówkę.
- Nie, dzisiaj masz odpoczywać. Jak jesteś głodny to możesz coś zamówić - jego Pan zaproponował, podając mu swoją komórkę a samemu zagłębiając się w czymś na laptopie.
Mick popatrzył na niego z niedowierzaniem. Czy właśnie dostał do ręki narzędzie, dzięki któremu mógłby powiadomić kogokolwiek o swojej sytuacji? To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. To musiał być jakiś test, nie był głupi. Gdyby napisał w komentarzu do zamówienia, że potrzebuje pomocy, że jest przetrzymywany i tym podobne, Drake pewnie wyłgałby się , że był to głupi żart dziecka a potem skatowałby go na śmierć. O nie, nie był tak naiwny. Nie po tym co już tu przeżył.
Wybrał kilka dań dla nich obu, do tego napoje i mały deser i oddał mężczyźnie komórkę. Drake zapłacił za zamówienie, zerkając na ekran jednym okiem, bardziej skupiony na pracy. Ale zdążył przejrzeć pobieżnie zamówienie i sprawdzić poprawność adresu.
- Grzeczny piesek - pochwalił go z chytrym uśmieszkiem.
Mick poczuł dreszcz na karku. Więc jednak się nie pomylił. Bez słowa wrócił na kanapę w osłupieniu zdając sobie sprawę z tego, że być może właśnie uniknął okrutnej śmierci. Może jednak jego instynkt przetrwania nie był taki wadliwy.
Jedzenie, po niespełna godzinie, przyniósł ktoś z ludzi jego Pana. Zastanawiał się, czy wynikało to z obecnej sytuacji i wzmożonej ochrony, czy zazwyczaj wszelkich kurierów nie wpuszczano do budynku. Paczki pewnie musiały być w jakiś sposób sprawdzane. Z resztą, o czym on myślał? To nie miało żadnego znaczenia. Obiad zjedli przy kuchennej wyspie, żeby ani biały koc, ani papiery czy laptop nie ucierpiały.
Drake'owi udało się skończyć z pracą już godzinę po obiedzie. Teraz, jeśli nie pojawi się nic niespodziewanego, może zrobić sobie jutro całkowicie wolny dzień, by zabrać swojego blondaska na zakupy. Zadowolony z siebie i z tego, że dzieciak wyglądał zdecydowanie lepiej niż rano, kazał mu nastawić kąpiel. Relaks dobrze im zrobi. A że przy okazji mógł go sobie bezkarnie pomacać, pod pretekstem pomocy w myciu, z powodu barku. Nie żeby nie mógł go macać tak czy siak. Ze względu na jego stan, jak i troszeczkę swój własny, nie posunął się jednak dalej. W końcu, co za dużo, to niezdrowo.
Siedzieli więc obaj w gorącej wodzie. Mick znajdował się między jego nogami i opierał się o niego plecami. Mógł głaskać go po brzuchu i udach, celowo omijając krocze, które reagowało bezwstydnie, nawet na tak drobne pieszczoty. Chłopak miał przymknięte oczy i uśmiechał się delikatnie. Mimo sińców pod oczami, po uderzeniu w nos, nie tracił na urodzie. Drake był nawet w stanie zrozumieć, co jego przyjaciel widział pociągającego w bliznach na ładnym ciele. Skazy na czymś, co wydawało się być idealne, miały swój urok. A pozostawianie śladów na swojej własności bardzo go kręciło. Do tego stopnia, że hamował się przed podobnymi praktykami, gdyż wiedział, że kiedy już zacznie, nie będzie potrafił się powstrzymać. Na razie ślad po ugryzieniu na karku i siniaki, które za jakiś czas znikną, musiały mu wystarczyć.
Ujął delikatnie dłoń chłopaka, uniósł ją z wody i ucałował ranę, którą zostawił na nadgarstku sznur. Mick spiął się momentalnie i widział, że walczy sam ze sobą, by nie wyrwać ręki z uścisku a, kto wie, może i nie wyskoczyć z wanny.
- Nie jeż się tak, kociaku - mruknął, puszczając go i zsuwając się bardziej do wody.
Usiadł jednak zaraz z powrotem jak wcześniej, by nie moczyć nadmiernie zszytej rany na ramieniu. Gdyby Kenji go teraz zobaczył pewnie i tak opierniczyłby go z góry na dół.
- Co zrobimy na kolację? Na co miałbyś ochotę? - spytał od niechcenia.
Mick odchylił głowę w tył, by spojrzeć mu w twarz. Zastanawiał się chwilę.
- Może coś lekkiego? Obiad był bardzo syty - zaproponował w końcu.
Drake nabrał nieco wody w dłoń i zmoczył mu te blond włoski. Sięgnął po szampon o zapachu brzoskwini, przez który naszła go pewna myśl.
- To może sałatka owocowa? Wpisałeś na listę zakupów owoce - zauważył, bez pośpiechy spieniając kosmetyk.
Chłopak zamknął jego oko, gdy piana zaczęła spływać mu po czole.
- Ale pani Chen jeszcze ich nie kupiła - zauważył garbiąc się nieco.
- A co za problem? Poślę kogoś po zakupy. Pod drzwiami filuje dwójka ludzi, niech mają jakieś zajęcie - stwierdził spychając go nieco w dół, by zanurzył się w wodzie i mógł spłukać z niego szampon.
Jego nadęte powietrzem policzki upodabniały go do słodkiego chomika. Kiedy się wynurzył objął go z powrotem i parł o siebie.
- Mmm teraz sam pachniesz jak taka sałatka. Może użyje cię jako talerza? - spytał uśmiechając się zaczepnie, czego dzieciak nie mógł zauważyć.
W odpowiedzi uzyskał ciche westchnienie.
- Czy takich atrakcji nie stanowią raczej kobiety i to z sushi na ciele, sir? - Mick spytał, nieco naburmuszonym głosem.
Nie miał dziś ochoty na kolejne dziwne zabawy jego Pana. Przez gorącą kąpiel czuł się jak mięciutka pianka i jedyne na co miał ochotę to zakopać się z powrotem pod puchatym kocykiem przed telewizorem. Śmiech mężczyzny i jego entuzjastyczne opuszczenie łazienki nie zwiastowało jednak, że zostawi go tego wieczoru w spokoju. Choć i tak już za duży sukces uznał to, że nie wziął go w wannie. Jego tyłek wciąż odpokutowywał wczorajszy poranek i mógłby tego nie znieść.
Pan pozwolił mu zostać w wodzie aż ktoś przyniósł składniki na kolacje. Wtedy zawołał go do kuchni. Nie mając nic do ubrania owinął się ręcznikiem w biodrach i pomógł mężczyźnie przygotować sałatkę. Drake nie miał tego typu oporów i paradował ochoczo goły jak go matka na świat wydała.
- Chodź, zjemy na kanapie - oznajmił, zabierając ze sobą całą miskę i tylko jeden widelec.
Mick dołączył do niego dopiero kiedy przywołał go klepaniem w udo, jak psa. Mężczyzna rozsiadł się wygodnie, rozkładając szeroko nogi i wskazując mu miejsce przed sobą. Z satysfakcją obserwował jak jego twarz krzywi się w niechętnym grymasie, gdy wykonywał polecenie. Uklęknął przed nim z rękoma na nogach i starał się nie patrzeć na jego owłosione krocze. Kawałek winogrona zaraz znalazł się na udzie mężczyzny, nim życzył mu smacznego. Zirytowany, wiedząc, dokąd to zmierza, zjadł owoc, specjalnie gryząc go w nogę. Drake pacnął go lekko w głowę.
- Uważaj sobie z tymi zębami - ostrzegł go, kładąc na pachwinie kawałek banana.
Mick tylko westchnął i zjadł go posłusznie. Sądził, że kolejną porcję przyjdzie mu zjeść z napełniającego się krwią członka, ale truskawka wylądowała na podbrzuszu, kolejna powyżej pępka, ananas w pobliżu mostka. Winogrono tuż przy sutku, który liznął zaczepnie. Wtedy Pan ujął go za podbródek i przyciągnął bliżej, tak, że praktycznie już na nim leżał. Wsunął mu w usta dwa palce pokryte bitą śmietaną i poruszał nimi, imitując seks oralny. Kiedy zlizał z nich całą śmietanę Drake nagle wpił się zachłannie w jego usta, aż mruknął zaskoczony. Zaparł się odruchowo o jego tors, ale oddał pocałunek. Poczuł rękę na tyle głowy, która nie pozwoliła mu uciec. Wsparł się kolanem o kanapę, nieświadomie uciskając nieco mosznę mężczyzny. Ten nakierował jego dłoń na swój wzwód i zachęcił do masturbacji. Mick poruszał leniwie ręką, niemal już siedząc mu okrakiem na jednej nodze. Gdyby tylko Pan zechciał być tak czuły za każdym razem, może nawet mógłby przyznać, że mu się to podoba. Ale ten sadysta nie potrafił być delikatny. Ugryzł go właśnie boleśnie w dolną wargę i zepchnął z powrotem na podłogę.
- Smakuje ci kolacja, Mick'i? - spytał złośliwie, nakładając porcję bitej śmietany na sam czubek swojego chuja.
Przyozdobił go jeszcze kandyzowaną wisienką.
- Bon appetit - zakpił sobie, patrząc na niego znacząco.
- Tak, panie... - blondyn odpowiedział bez entuzjazmu.
Spojrzał Panu w oczy i oblizał się, niby to na widok apetycznego członka. Nagle kłapnął zębami i wisienka zniknęła w jego ustach. Drake aż wsunął się w głąb kanapy, prostując niczym struna.
- Więc tak chcesz się bawić? - spytał z nieprzyjemnym śmiechem.
Złapał chłopaka za włosy i wepchnął penis w jego gardło, nie zwracając uwagi na to, że dzieciak się zakrztusił. Nawet celowo przytrzymał go chwilę, by nie mógł oddychać. Kiedy łzy zalały mu twarz łaskawie odepchnął go na stolik, by mógł zaczerpnąć tchu. Przycisnął go do niego i znów wypełnił mu sobą usta. Miska z sałatką spadła na podłogę, ale kompletnie się tym nie przejął. Posuwał młodzieńczą buźkę o zbolałym wyrazie, dopóki nie poczuł, że zbliża się spełnienie. Powstrzymał się jednak przed orgazmem.
Odepchnął chłopaka na bok, wziął garść sałatki i rzucił ją na stolik. Mokrą od soku ręką zwalił sobie, spuszczając się ostatecznie na owoce. Dopadł Mick'a, który już się odsuwał, by najprawdopodobniej, ewakuować się z salonu. Złapał go za kark i wcisnął mu twarz w miękki kocyk na kanapie. Nabrał dwoma palcami śmietanki z podłogi i wepchnął je w jego obolały tyłek. Chłopak jęknął głośno, próbując się wyrwać, ale szamotanie nic mu nie dawało. Nie miał dość siły by się uwolnić. Drake bez trudu odnalazł jego prostatę i stymulował ją bezlitośnie. Och jakże chciałby go teraz przelecieć, ale na seks mieli jeszcze calutką noc. Teraz znów musiał utemperować jego krnąbrny charakterek.
Zakładając mu chwyt na szyję odwrócił go w kierunku stołu, niemal stawiając na nim na klęczkach. Teraz, gdy go masturbował, przynajmniej przestał się wyrywać. Czując pulsowanie jego penisa nakierował go na sałatkę, którą po chwili pokryła kolejna porcja świeżej, gorącej spermy. Dopiero wtedy go puścił. Mick, zdyszany i nieco roztrzęsiony, opadł na ręce, stając na czworaka. Patrzył z obrzydzeniem na doprawioną na stole sałatkę.
- Zjadasz to albo wepchnę ci ją w dupę. Wybieraj - Rozkazowi towarzyszyło ściśnięcie za pośladki.
Zatrząsł się cały, pod wpływem dotyku i powoli zszedł ze stołu, siadając na podłodze. Zwlekał, starając się unormować oddech, ale nie mógł robić tego wiecznie. Pan zaczął tracić cierpliwość i popędził go, stosunkowo lekkim, kopniakiem w tyłek. Mick przełknął rosnącą w gardle gulę i zabrał się do jedzenia. Było tak samo jak z psią karmą. Widok i zapach były gorsze od smaku a posłuszeństwo uchroniło go przed gorszym bólem, niż członek wwiercający mu się w tyłek. Drake trzymał go za biodra, posuwając w trakcie jedzenia.
Kiedy z blatu zniknął ostatni owoc, rozłożył go na nim i dokończył co zaczął, do własnego spełnienia. Mick bał się poruszyć, więc jedynie kątem oka widział, jak jego Pan usiadł na kanapie, odpalając papierosa. Zapach dymu zakręcił go w nosie.
- Znikaj mi z oczu - szorstkie polecenie było tym na co czekał.
Podniósł się z wysiłkiem i pobiegł na górę, zamykając w pokoju. Opierał się chwilę rękoma o drzwi, jakby mógł w ten sposób powstrzymać mężczyznę przed wtargnięciem do środka, choć ten przecież nawet go nie gonił. Pomijając już, że drzwi otwierały się na zewnątrz. Potrzebował kilku oddechów, żeby uspokoić drżenie ciała. Zsunął się na podłogę i ukrył głowę w ramionach, podkulając nogi. Nie miał już sił. Po prostu nie miał już na to wszystko sił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz