Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

30.07.2025

18.

Poranne słońce wlewało się do kuchni przez szerokie okna, malując złote smugi na marmurowych blatach i lśniących kafelkach podłogi. Powietrze przesycone było zapachem świeżo parzonej kawy, której gorzka woń mieszała się z subtelną nutą masła topniejącego na patelni. Mick, ubrany w luźną, bawełnianą koszulkę i sprane dżinsy, kręcił się po kuchni z wprawą, która zdradzała lata spędzone na przygotowywaniu posiłków. Jego dłonie, choć zwinne, poruszały się z pewną nonszalancją – kroił pomidory, siekał szczypior, a jajka, rozbite jednym wprawnym ruchem, wylądowały na patelni, wypełniając pomieszczenie cichym skwierczeniem i zapachem domowego ciepła.

Na blacie obok stała komórka, oparta o ceramiczną miseczkę z owocami, na której ekranie migotały poranne wiadomości. To był nawyk, który Mick przejął od Drake’a, choć ten wolał przy śniadaniu śledzić notowania akcji, analizując wykresy z precyzją chirurga. Mick, mniej zainteresowany giełdowymi zawiłościami, wolał wiadomości – szybkie, chaotyczne, pełne plotek i dramatów, które dodawały porankom pikanterii. Dziś jednak nie musiał się spieszyć. Upragniony urlop, na który czekali od miesięcy, w końcu nadszedł, a myśl o nim sprawiała, że Mick nucił pod nosem fragment melodii, której nie potrafiłby nazwać. Drake wspominał coś o zarezerwowanym hotelu, ale jak zwykle trzymał szczegóły w tajemnicy, a jego uśmiech, gdy uchylał się od pytań, był jak zagadka owiana mgłą. Gdzieś w górach? Nad morzem? Mick rozważał możliwości, krojąc ogórka z mechaniczną precyzją, aż nagły błysk na ekranie telefonu przykuł jego uwagę.

– Cholera – syknął, gdy nóż ześlizgnął się z warzywa, przecinając skórę na palcu. Krew, jasna i ciepła, spłynęła na blat, a Mick, z cichym przekleństwem, wsadził palec do ust, ssąc go z grymasem. Drugą ręką chwycił telefon, zgłośnił dźwięk i oparł się biodrem o blat, a jego spojrzenie, dotychczas roztargnione, skupiło się na ekranie.

Spiker, z ogniem w oczach, relacjonował wczorajszy incydent, który wciąż rozgrzewał media do czerwoności. Obwiniano Akihito, najmłodszego syna cesarza, o pchnięcie paparazzi, który, jak donoszono, wybudził się ze śpiączki, ale stracił częściowo wzrok. Mick zmarszczył brwi, a jego palce, wciąż wilgotne od warzywnych soków, zacisnęły się na telefonie. Spiker przerwał nagle, jego głowa przechyliła się lekko, jakby nasłuchiwał czegoś w słuchawce, po czym jego głos, nabrzmiały od podniecenia, oznajmił, że następca tronu, Ryunosuke, właśnie opublikował oficjalne oświadczenie rodziny cesarskiej.

Ekran zamigotał, a obraz przeszedł w pełnoekranowe nagranie. Mick uniósł brew, a jego usta, wciąż smakujące metaliczną nutę krwi, zacisnęły się w cienką linię. Ryunosuke, stojący przed mikrofonami w starannie skrojonym kimono, wyglądał jak cień samego siebie. Jego cera, mimo warstwy makijażu, była blada, niemal pergaminowa, a pod oczami czaiły się cienie, których żaden kosmetyk nie potrafił w pełni ukryć. Zapewnienia prasy, że jego stan się poprawił, że wypisano go ze szpitala, bo wraca do zdrowia, wydawały się teraz kłamstwem – albo przynajmniej półprawdą.

Mick przechylił głowę, a w jego umyśle zrodziło się pytanie: czy Akihito naprawdę pozwoliłby Ryu wypisać się na własne życzenie, widząc go w takim stanie? A może nie miał wyboru? Może decyzja zapadła ponad jego głową? Tylko co musiało się dziać, że musiał przerwać rekonwalescencję?

– Co za bałagan – mruknął pod nosem, a jego głos, choć cichy, niósł w sobie nutę niedowierzania.

Nagły odgłos kroków na schodach sprawił, że uniósł wzrok. Drake, w nienagannie wyprasowanej koszuli z rozpiętymi pod szyją guzikami, zapinając właśnie spinki do mankietów, zszedł do kuchni z elegancją, która zdawała się ignorować fakt, że to ich wolny dzień. Mick wywrócił oczami, a jego dłoń, wciąż ściskająca telefon, opadła na blat.

– Serio? – rzucił, a jego ton był podszyty kpiną. – Nawet w wolny dzień musisz wyglądać, jakbyś szedł na spotkanie z zarządem?

Drake, poprawiając włosy, uniósł brew, a jego usta wykrzywiły się w półuśmieszku, który był równie arogancki, co czarujący.

– Przyzwyczajenie – odparł gładko, a jego głos, głęboki i ciepły, kontrastował z chłodem porannego powietrza. – Poza tym, kto wie, gdzie nas dzisiaj poniesie? Lepiej być przygotowanym.

Mick prychnął, wracając spojrzeniem do ekranu, gdzie Ryunosuke kontynuował oświadczenie. Ssąc skaleczony palec, którego metaliczny posmak drażnił jego podniebienie, podszedł do mężczyzny.

– Zobacz to – mruknął, podsuwając mu telefon z ekranem wciąż rozświetlonym obrazem wiadomości.

Drake, z uniesioną brwią, rzucił okiem na urządzenie, a jego usta wykrzywiły się w grymasie, gdy usłyszał głos spikera.

– Cholera – zaklął pod nosem, a jego ton, choć cichy, zdradzał nutę irytacji. Oparł się o blat, a jego palce, długie i smukłe, mimowolnie poprawiły kołnierz koszuli, zanim skupił się na ekranie.

Obaj w milczeniu wysłuchali oświadczenia Ryunosuke, którego głos, choć spokojny, niósł w sobie ciężar powściąganej złości. Książę, ubrany w tradycyjne kimono, którego ciemny jedwab kontrastował z jego bladą cerą, zaczął od przeprosin skierowanych do rodziny poszkodowanego paparazzi. Zapewnił, że rodzina cesarska pokryje wszystkie koszty leczenia i zapewni wsparcie finansowe, zważywszy na to, że mężczyzna nieprędko wróci do pełnej sprawności i pracy. Jego słowa były wyważone, niemal mechaniczne, ale w oczach, podkrążonych i zmęczonych, czaiło się coś, co zdradzało jego prawdziwe emocje.

– Sytuacja, która miała miejsce, była nieszczęśliwym wypadkiem, sprowokowanym jednak przez samego fotografa – kontynuował Ryunosuke, a jego głos nabrał ostrości. – Materiał z zajścia został haniebnie zmanipulowany. Służby zabezpieczyły już fałszywe nagranie, a osoby odpowiedzialne za jego rozpowszechnianie są w tej chwili zatrzymywane.

Ryunosuke nie umniejszał tragedii, ale stanowczo podkreślił, że nie pozwoli na oczernianie swojego brata, wciąż członka rodziny cesarskiej. Po tych słowach na ekranie pojawiło się oryginalne nagranie, które miało rozwiać wszelkie wątpliwości. Obraz, choć ziarnisty, ukazywał chaos przed szpitalem – tłum dziennikarzy, błyskające flesze, ochroniarzy próbujących utrzymać porządek. Fotograf, przedarł się przez kordon, niemal wpadł na dwójkę książąt, jego kamera niebezpiecznie zbliżyła się do twarzy Ryunosuke. Akihito, w odruchu, wyciągnął rękę, by powstrzymać mężczyznę – gest, który w odpowiednim kadrowaniu mógł wyglądać jak pchnięcie. Gdyby jednak nie interweniował, fotograf najpewniej przewróciłby osłabionego Ryunosuke, którego nogi ledwie utrzymywały w pionie, a flesze oślepiały jego zmęczone oczy. Nagranie pokazało, jak mężczyzna, wytrącony z równowagi, potknął się o krawężnik i runął na plecy, uderzając głową o beton. Moment ten odtworzono w zwolnionym tempie, a każdy szczegół – od chwiejnego kroku po fatalny upadek – był boleśnie wyraźny.

Twarz Ryunosuke wróciła na ekran, jego rysy były napięte, a spojrzenie, choć zmęczone, płonęło determinacją.

– Dalsze rozpowszechnianie kłamliwej wersji wydarzeń spotka się z ostrą reakcją organów ścigania – powiedział, a jego głos, choć cichy, miał w sobie stalowy chłód. Dodał jeszcze kilka słów, po czym przekaz się zakończył.

Spiker wrócił na antenę, a jego ton, choć wciąż pełen przejęcia, zdawał się teraz bardziej wyważony.

– Linia obrony wydaje się wiarygodna – przyznał, po czym jego głos nabrał ostrości. – Ale czy rodzina cesarska uważa, że zapłacenie rodzinie poszkodowanego załatwia sprawę? Czy książę Akihito, znany ze swojej wątpliwej reputacji, ma pozostać bezkarny kolejny raz?

W studiu nagle zapanowało zamieszanie – przez ekran przemknął cień, jakby ktoś szarpnął za kamerę, a głos spikera urwał się w pół zdania. Transmisję niespodziewanie przerwały reklamy, a jaskrawy obraz pasty do zębów zalał ekran, kontrastując z powagą chwili.

Mick spojrzał pytająco na Drake’a, a ten, z ironicznym uśmiechem i złośliwym błyskiem w oku, prychnął cicho.

– Gość właśnie stracił ciepłą posadkę – mruknął, a jego ton był niemal rozbawiony. – Co za debil krytykuje rodzinę cesarską w programie na żywo.

Drake, jakby nigdy nic podszedł do ekspresu, by nalać sobie kawy. Czarna, gorąca ciecz spłynęła do filiżanki z cichym bulgotem, a jej aromat, gorzki i intensywny, na moment wypełnił kuchnię. Mick, wciąż trzymając telefon, patrzył na ekran, gdzie reklamy zostały równie nagle przerwane, a wiadomości wznowiono. Tym razem przy mikrofonie siedziała młoda kobieta, której spokojny, profesjonalny ton kontrastował z wcześniejszym chaosem. Relacjonowała korek na jednej z autostrad, gdzie doszło do niewielkiej kolizji.

– Nie ma ofiar, a kierowcy proszeni są o omijanie trasy, kierując się na… – jej głos płynął dalej, ale Mick już nie słuchał.

Wyłączył telefon z cichym westchnieniem i odłożył go na blat, po czym podszedł do stołu, gdzie ustawił talerze z omletem, posypanym szczypiorkiem i plasterkami pomidora. Zapach jedzenia, ciepły i domowy, mieszał się z resztkami aromatu kawy, tworząc atmosferę niemal sielską, mimo burzy, która wciąż szalała w mediach.

– Co z naszymi wakacjami? – zapytał, stawiając talerz przed Drake’iem, który właśnie usiadł przy stole z filiżanką w dłoni. – Powinniśmy jechać w takiej sytuacji?

Drake wzruszył ramionami, podkradając z talerza plasterek ogórka. Zjadł go z chrupnięciem, a jego spojrzenie, choć pozornie obojętne, zdradzało cień rozbawienia.

– To nie pierwszy raz, kiedy Aki ma na głowie nagonkę medialną – odparł, a jego głos był spokojny, niemal leniwy. – Rozmawiałem z nim wczoraj w nocy. Był ostro wkurzony, ale mówił, że poradzą sobie z Ryu.

Mick odetchnął, a jego ramiona, dotychczas napięte, rozluźniły się nieznacznie.

– To dobrze – mruknął, siadając naprzeciwko. – Bo oszaleję, jeśli nie odpocznę choć kilka dni.

Drake parsknął, a jego oczy błysnęły kpiną.

– Od czego niby chcesz odpocząć? – rzucił, unosząc filiżankę do ust. – Tylko odbierasz telefony i pilnujesz mojego kalendarza.

Mick spojrzał na niego gniewnie, a jego dłonie zacisnęły się w pięści.

– A ty? – odparował, a jego głos drgał od złości. – Wozisz dupę samochodem z kierowcą i pierdolisz coś tam na spotkaniach, z których nic nie wynika.

Drake zmrużył oczy, a jego spojrzenie, ostre jak brzytwa, przeszyło Mick'a na wylot. Zanim ten zdążył zareagować, mężczyzna trzepnął go w ucho – nie mocno, ale wystarczająco, by było to odczuwalne.

– Uważaj na język – powiedział, a jego ton, choć spokojny, miał w sobie nutę groźby. – Gdzie twarożek?

Mick fuknął, naburmuszony, a jego policzek zapłonął lekkim rumieńcem.

– Już na stole – burknął, wskazując na miseczkę. – Skończyła się cebulka, więc jest z ogórkiem.

Drake westchnął cicho, a jego spojrzenie, choć wciąż surowe, złagodniało, gdy sięgnął po widelec. Filiżanka kawy spoczęła obok talerza, a jej aromat, ciepły i gorzki, mieszał się z zapachem omletu. Przez chwilę obaj siedzieli w milczeniu, a jedynym dźwiękiem w kuchni był cichy brzęk sztućców i odległy szum miasta, który sączył się przez uchylone okno.

Poranna sielanka rozpadła się jak domek z kart, gdy zza drzwi dobiegł nagły hałas – ciężkie kroki, jakby ktoś maszerował z determinacją armii. Mick westchnął w duchu, a jego palce, wciąż trzymające widelec, znieruchomiały. Przewidział, co się wydarzy, zanim drzwi stanęły otworem z głuchym trzaskiem, a do apartamentu wtargnął Akihito. Jego sylwetka, zwykle pełna wyniosłej gracji, teraz promieniowała wściekłością – rysy twarzy wykrzywione miał w grymasie, oczy błyszczące jak polerowana stal. Bez powitania, bez zbędnych konwenansów, rzucił w przestrzeń głosem ostrym jak brzytwa:

– Drake, pakuj się. Jedziemy na Hokkaido, moczyć dupy w gorących źródłach.

Mick, z kanapką w połowie drogi do ust, zamarł. Kawałek twarożku z ogórkiem, lśniący od wilgoci, zsunął się z chleba i wylądował na blacie z cichym plaśnięciem. Jego oczy, szeroko otwarte, błysnęły niedowierzaniem. Zanim Drake zdążył odpowiedzieć, Mick zerwał się z krzesła, a jego głos, zwykle spokojny, zadrgał od wzburzenia.

– Nie ma mowy! – warknął, a jego dłonie zacisnęły się w pięści. – Nie zepsujesz nam wakacji!

Drake, nie podnosząc wzroku, uderzył otwartą dłonią w stół, aż filiżanki zadrgały, a sztućce zadzwoniły cicho. Jego spojrzenie, chłodne i nieprzeniknione, przeszyło Mick'a na wylot, a ten, pod ciężarem tego wzroku, opadł z powrotem na krzesło, jakby niewidzialna siła przycisnęła go do siedzenia. W kuchni zapadła cisza.

Drake odchrząknął, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę ostrożności, jakby ważył każde słowo.

– Co się dzieje, Aki? – zapytał, opierając łokcie na stole. – To przez tę medialną nagonkę?

Akihito warknął, a jego dłonie, zaciśnięte w pięści, rozluźniły się tylko po to, by przeczesać włosy w geście pełnym frustracji.

– Tak – syknął, a jego głos drgał od ledwie powstrzymywanej złości. – Te hieny obległy mój dom. Zrobili zdjęcia Makoto i Kaname w ogrodzie, a od rana rozpisują się, kim mogą być. Jeden z tych parszywych portali wysnuł teorię, że to brat i syn tajemniczej kobiety, z którą byłem na bankiecie z okazji zaręczyn Ryu zimą.

Parsknął śmiechem, ale był to dźwięk gorzki, niemal wściekły, który zdawał się odbijać od ścian kuchni.

– Przecież to był, kurwa, Lu w sukience i peruce! – rzucił, a jego palce znów zanurzyły się we włosach, jakby chciał wyrwać z głowy irytację.

Drake, zachowując spokój, wstał i podszedł do ekspresu, nalewając kolejną porcję kawy do filiżanki, którą podał Akihito, gestem zapraszając go do stołu.

– Napij się – powiedział, a jego ton był niemal ojcowski. – Rozluźnisz się.

Akihito spojrzał na filiżankę z nieufnością, jakby podejrzewał, że kawa mogłaby być trucizną.

– Już i tak mam za wysokie ciśnienie – mruknął, ale usiadł, a jego ramiona, dotychczas napięte, opadły lekko, jakby ciężar ostatnich godzin przygniatał go bardziej, niż chciał przyznać.

Drake usiadł naprzeciwko, a jego spojrzenie, choć wciąż spokojne, zdradzało cień niepokoju.

– Czy to dobry pomysł, żeby teraz wyjeżdżać? – zapytał, a jego głos był wyważony, ale stanowczy. – Rozumiem twoje wzburzenie, ale zostawić posiadłość bez nadzoru? I twoich chłopców samopas? To może się źle skończyć.

Akihito łypnął na niego groźnie, a jego oczy, błyszczące od złości, zdawały się ciskać iskry.

– Właśnie dlatego muszę się na chwilę od tego oderwać – warknął. – Ryu, bez pytania mnie o zdanie, znowu rozstawił ochronę wokół domu, jakby to był pieprzony fort. Czuję się jak w klatce!

Drake uniósł brew, a na jego ustach pojawił się lekki, niemal domyślny uśmiech.

– Więc o to chodzi – mruknął, a jego ton był niemal rozbawiony, jakby znał Akihito na wylot i przewidział tę reakcję.

Mick, który do tej pory milczał, zacisnął dłonie na krawędzi stołu i odważył się odezwać, a jego głos, choć cichy, drgał od tłumionej złości.

– Mieliśmy lecieć do Europy – powiedział, a jego spojrzenie, zwykle łagodne, teraz błysnęło buntem. – A nie kisić się w kraju!

Akihito obrócił głowę, a jego wzrok, ostry jak brzytwa, przeszył Mick'a na wylot. W jego oczach czaiła się pogarda, jakby chłopak był nie więcej niż plamą na jego nieskazitelnym bucie.

– Wyjeżdżam tylko z Drake’iem – warknął, a jego głos był lodowaty. – Bez żadnych dodatków.

Mick ściągnął brwi w gniewnym wyrazie, a jego policzki zapłonęły rumieńcem. Otworzył usta, gotów rzucić ripostę, ale Drake uniósł dłoń, uciszając go jednym gestem. Jego spojrzenie, choć spokojne, miało w sobie coś, co sprawiło, że Mick zamilkł, a jego ramiona opadły w geście rezygnacji. Kawa w filiżance Drake’a wciąż parowała, a jej aromat, choć ciepły, nie był w stanie rozproszyć napięcia, które gęstniało w kuchni jak mgła.


Mick, z twarzą wykrzywioną złością, ciągnął walizkę po schodach, nie zważając na jej los. Każdy stopień dudnił pod naporem twardych kół, a metaliczne trzaski, które rozlegały się przy każdym uderzeniu, były jak echo jego wściekłości. Materiał walizki, raz po raz szorujący o krawędzie stopni, wydawał cichy, zgrzytliwy protest, ale Mick ignorował to z premedytacją, jakby chciał wyładować swoją frustrację na niewinnym bagażu.

Przeszedł przez salon, gdzie poranne słońce sączyło się przez żaluzje, rzucając smugi światła na dębowy parkiet. Z ostentacyjnym rozmachem rzucił walizkę pod szafkę przy drzwiach, aż ta z głuchym łupnięciem wylądowała na podłodze. Usiadł na niej ciężko, a jego ruchy, gdy zakładał buty, były gwałtowne, jakby każda sznurówka była osobistym wrogiem.

Był wściekły do granic możliwości. Śniadanie, które jeszcze chwilę temu smakowało domowym ciepłem, stało się tylko tłem dla burzliwej rozmowy, która wybuchła, gdy Akihito, z twarzą wciąż naznaczoną wściekłością, oznajmił, że czeka na Drake’a w samochodzie na parkingu i wyszedł, trzaskając drzwiami.

W kuchni, wśród resztek zapachu omletu i kawy, Mick i Drake wdali się w ostrą dyskusję. Blondyn, z rękami skrzyżowanymi na piersi, rzucił, że skoro Drake wyjeżdża sobie z panem Akihito, to on nie zamierza siedzieć w domu jak pies na uwięzi. Ma własne pieniądze, a co! Może wyjedzie gdzieś sam, na przekór wszystkim. Ale Drake, z tym swoim chłodnym, nieprzeniknionym spojrzeniem, miał inne zdanie. Zablokował mu konto, skonfiskował kartę kredytową i, jakby tego było mało, kazał znieść bagaż, bo nie zostawi go samego w domu z takim nastawieniem.

– Pewnie wyłudziłbyś kasę od Misaki’ego i i tak gdzieś wybył – rzucił, a jego słowa, choć spokojne, miały w sobie ostrość noża.

Mick wstał z walizki, prychając z irytacją, i zamaszystym ruchem narzucił kurtkę na plecy. Skóra zaskrzypiała cicho, gdy poprawił rękawy, a jego spojrzenie, błyszczące od złości, wędrowało po salonie, jakby szukał czegoś, na czym mógłby wyładować resztki frustracji. Był cholernie ciekaw, dokąd Drake zamierzał go wywieźć. Kenji i Lachlan odpoczywali na Hawajach, gdzie przynajmniej dobrze by się bawił – palmy, plaża, drinki z palemką. A tak? Mick miał nadzieję, że Pan nie planował zamknąć go w jakimś podziemnym bunkrze, gdzie spędziłby czas swojego „wygnania” w samotności, z dala od świata.

Rzucił mężczyźnie gniewne spojrzenie, gdy ten zszedł z piętra, niosąc własną walizkę z taką ostrożnością, jakby była zrobiona ze szkła. Kontrast między ich podejściem do bagażu tylko podsycił złość chłopaka. Drake, ubrany w nienagannie skrojony płaszcz, który opinał jego ramiona z elegancją godną wybiegu, zatrzymał się na dole schodów i uniósł brew.

– Gotowy? – zapytał, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę rozbawienia, jakby cała ta sytuacja bawiła go bardziej, niż powinna.

Mick prychnął, krzyżując ramiona na piersi.

– Jak widać – warknął, a jego ton ociekał sarkazmem. – Dowiem się w końcu, dokąd mnie wywozisz?

Drake uśmiechnął się złośliwie, a kącik jego ust uniósł się w wyrazie, który Mick znał aż za dobrze – ten uśmiech zawsze zwiastował kłopoty.

– Zobaczysz na miejscu – odparł, a jego głos był gładki, niemal aksamitny, ale podszyty nutą, która sprawiała, że Mick miał ochotę rzucić w niego czymś ciężkim.

Chłopak wyrzucił ręce do nieba, a jego gest był pełen teatralnej frustracji.

– Świetnie, po prostu świetnie – mruknął, chwytając walizkę za uchwyt i ciągnąc ją za sobą na korytarz z takim impetem, że niemal przewróciła stojak na parasole.

Drake ruszył za nim, a jego kroki, w przeciwieństwie do Mick'a, były miarowe, niemal leniwe. Uśmiech, który wciąż błąkał się na jego ustach, zdradzał, że lubił ostatnio wkurzać chłopaka tymi niedopowiedzeniami. Było w tym coś odrobinę niedojrzałego, niemal dziecinnego, ale nie mógł się oprzeć. Wściekły Mick, z tymi roziskrzonymi zielonymi oczami, które zdawały się płonąć wewnętrznym ogniem, działał na niego lepiej niż jakikolwiek afrodyzjak. Było w tym coś elektryzującego, coś, co sprawiało, że krew w jego żyłach płynęła szybciej.

Gdy wsiedli do windy, Drake posłał Mick'owi znaczące spojrzenie, a jego dłoń, jakby mimochodem, spoczęła na ramieniu chłopaka. Ich oczy spotkały się, niemal sypiąc iskry, a powietrze między nimi zgęstniało, jakby samo istnienie tej ciasnej przestrzeni potęgowało napięcie.

Ochroniarze, stojący pod drzwiami apartamentu Drake’a, zdążyli jeszcze dostrzec, jak ich szef zaciska uścisk na ramieniu Mick'a, a kolana blondyna uginają się pod jego własnym ciężarem. Drzwi windy zamknęły się z cichym szelestem, odcinając ich od świata zewnętrznego. Wówczas Drake wsunął wolną dłoń pod brodę klęczącego już przed nim chłopaka, złapał go mocno za żuchwę i z pełnym triumfu spojrzeniem sięgnął rozporka.


Gabinet Kaito tonął w przytłumionym świetle pochmurnego południa, którego złocisty blask odbijał się od politurowanej powierzchni nowego biurka, rzucając delikatne refleksy na stosy dokumentów. Kaito siedział w fotelu, jego postura, choć wyprostowana, zdradzała zmęczenie – ramiona miał lekko opadnięte, palce przeczesywały jego włosy w odruchu, który stał się niemal nawykiem. Przeglądał dokumenty dotyczące wynajmu budynku pod nową filię, a jego warga, przygryziona w zamyśleniu, była jedynym znakiem, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach. W końcu uniósł wzrok, a jego spojrzenie, ostre, lecz podszyte ciekawością, napotkało oczy Drake’a, który siedział naprzeciwko w skórzanym fotelu, z nogą założoną na nogę i ręką nonszalancko opartą o podłokietnik.

– Wszystko wygląda w porządku – powiedział Kaito, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę podejrzliwości. – Ale dlaczego cena jest tak niska?

Drake wzruszył ramionami, a jego usta wykrzywiły się w lekkim, niemal leniwym uśmiechu.

– Po prostu chcę się pozbyć tego budynku – odparł, a jego ton miał w sobie zbyt wiele swobody. – Zawiłości prawne, sam wiesz. Nie mogę go ot tak sprzedać, więc cena najmu jest symboliczna, byle pokryła koszty jego utrzymania.

Kaito uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się zaczepny uśmiech, który zdradzał, że nie kupuje tej odpowiedzi w całości.

– A to na pewno nie ma nic wspólnego z przysługą, którą mam ci wyświadczyć? – zapytał, a jego głos, choć żartobliwy, niósł w sobie cień wyzwania.

Drake westchnął, odchylając się w fotelu, a jego palce zabębniły cicho o skórzany podłokietnik.

– Akurat ta sytuacja pojawiła się dziś rano – odparł, a jego spojrzenie, choć wciąż spokojne, błysnęło czymś, co mogło być szczerością. – Nie ma nic wspólnego z naszymi interesami.

Kaito przechylił głowę, a jego oczy zwęziły się lekko, jakby próbował przejrzeć Drake’a na wylot.

– A jednak wydaje się być z nimi zbieżna – zauważył, a jego ton, choć wciąż lekki, miał w sobie odrobinę dociekliwości.

Drake wywrócił oczami, a jego uśmiech stał się bardziej cierpki.

– Nie zamierzam ukrywać, że to Akihito wynegocjował taką stawkę – przyznał, a jego głos nabrał odrobiny ostrości. – Może naprawdę zależy mu na tym, żebyście się pogodzili. Choć, szczerze mówiąc, wszyscy wiemy, że to nie będzie takie proste. Nasza trójka… – zawiesił głos, a jego spojrzenie na moment uciekło w bok. – Nasza relacja jest po prostu pojebana.

Kaito parsknął cichym śmiechem, ale jego oczy zdradzały cień goryczy. Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę drzwi, jakby spodziewali się, że chaos, o którym mówili, zmaterializuje się w progu. Ciężkie westchnienie wyrwało się niemal równocześnie z ich gardeł.

– Nie jestem przekonany, czy poradzę sobie z Mick'iem – przyznał Kaito, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie szczyptę niepewności. – Jest młodszy ode mnie o ile, rok? Dwa? Do tego ledwo się znamy. To będzie cholernie niezręczne.

Drake uśmiechnął się, a jego oczy błysnęły zaczepnym rozbawieniem.

– Skoro chciałeś się bawić w Pana – powiedział, akcentując ostatnie słowo z lekką kpiną – to masz przed sobą wyzwanie. Jeśli poradzisz sobie z okiełznaniem wkurzonego Mick'a, to żaden roztrzęsiony Hiro nie będzie ci straszny.

Kaito nie wytrzymał i parsknął cichym śmiechem, a napięcie, które wisiało w powietrzu, rozproszyło się na moment. Jego rysy złagodniały, ale zaraz nabrał powagi godnej właściciela firmy. Sięgnął po pióro, a jego dłoń, pewna i zdecydowana, złożyła podpis na dokumentach. Po chwili uniósł wzrok na Drake’a, a jego brew drgnęła lekko.

– Nie potrzebujemy do tego notariusza? – zapytał, a jego ton był rzeczowy, choć podszyty nutą rozbawienia.

Drake machnął ręką, a jego gest był tak beztroski, że niemal dziecinny.

– Obietnica złożona Aki’emu jest trwalsza niż jakikolwiek akt notarialny – odparł, a jego usta wykrzywiły się w krzywym uśmiechu.

Obaj mężczyźni wymienili rozbawione spojrzenia, a w gabinecie na moment zapanowała lekkość, jakby ciężar ostatnich dni został na chwilę odłożony na bok. Kaito odchylił się w fotelu, a jego palce zabębniły cicho o blat.

– Jak w ogóle Aki się trzyma? – zapytał, zdradzając szczerą troskę.

Drake sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągając srebrną papierośnicę i zapalniczkę. Położył je na stoliku, ale gdy zauważył wymowne spojrzenie Kaito, westchnął i odsunął je na bok.

– Jak na okoliczności, to całkiem nieźle – przyznał, wyważonym tonem. – Służby Ryu i ludzie z Yakuzy już zajmują się tym medialnym bagnem. Do popołudnia nie będzie po tym śladu w sieci.

Kaito pokiwał głową, ale jego spojrzenie wciąż zdradzało cień niepokoju.

– Ludzie i tak mogą gadać – zauważył. – A co, jeśli ktoś rozpozna chłopaków Aki’ego?

Drake wzruszył ramionami, a jego dłoń, jakby mimochodem, musnęła krawędź papierośnicy, jakby kusiło go, by jednak zapalić.

– Za bardzo się przejmujesz – powiedział, lekceważącym tonem – Nic takiego się nie wydarzy. Aki odpocznie ze mną kilka dni na Hokkaido, w międzyczasie odpowiedni ludzie zrobią porządek, i wszystko wróci do normy.

Kaito uniósł brew, a na jego ustach pojawił się lekki, niemal sceptyczny uśmiech.

– Oby tak było – skwitował, wstając od biurka. Jego kroki, gdy obszedł mebel, były pewne, ale w jego postawie wciąż czaiło się napięcie. – Gotowy stawić czoła wściekłemu tygrysowi?

Drake parsknął śmiechem, a jego oczy błysnęły rozbawieniem.

– Tornado Akihito biorę na siebie – odparł, wstając z fotela z gracją, która kontrastowała z ciężarem rozmowy.

Kaito uniósł brew, a jego uśmiech stał się bardziej zaczepny.

– Miałem na myśli Mick'a – powiedział, a jego ton był podszyty nutą rozbawienia.

Drake aż parsknął śmiechem, a dźwięk ten, ciepły i szczery, wypełnił gabinet.

– Mick? – rzucił, kręcąc głową. – To co najwyżej nabzdyczony kociak, nie tygrys.

Mężczyźni wymienili spojrzenia, a ich śmiech, choć cichy, rozładował resztki napięcia. Opuścili gabinet w o wiele lepszych nastrojach, a ich kroki, gdy mijali korytarz, niosły w sobie lekkość, której brakowało im od rana. Za drzwiami czekały jednak nowe wyzwania – wściekły Mick i Akihito, którego złość wciąż mogła rozsadzić wszystko, co napotka na swojej drodze.


Salon willi Kaito wypełniał subtelny zapach miodowego ciasta z orzechami, które Lu z gracją postawił na stoliku kawowym. Złociste, puszyste kawałki, posypane lśniącymi w świetle drobinkami orzechów, wyglądały jak obietnica słodkiego ukojenia. Obok dzbanek z herbatą, której aromat – delikatny, z nutą jaśminu – unosił się w powietrzu, a filiżanki, starannie ułożone na lnianych serwetkach, błyszczały nieskazitelną bielą. Lu, z typową dla siebie lekkością, poprawił ułożenie talerzyków, a jego ruchy, płynne i niemal taneczne, kontrastowały z napięciem, które wisiało w pomieszczeniu jak burzowa chmura.

Chciał wrócić do kuchni, by ponaglić Hiro z przygotowaniem kawy dla swojego Pana, który krążył po ogrodzie, wściekle wyrzucając z siebie słowa podczas rozmowy telefonicznej. Jego sylwetka, widoczna przez szerokie okna, poruszała się jak cień w rytmie gniewnych gestów, a głos, choć stłumiony szybami, niósł w sobie ostrą nutę frustracji. Lu już miał ruszyć, gdy nagle poczuł, jak czyjaś dłoń chwyta go za nadgarstek i ciągnie w dół. Zaskoczony, sapnął, lądując ciężko na kanapie obok Mick'a, którego zielone oczy błyszczały złością, choć w ich głębi czaiło się coś jeszcze – ciekawość, może nawet niepokój.

Mick nachylił się do niego, a jego głos, choć ściszony do konspiracyjnego szeptu, miał w sobie ostry, niemal oskarżycielski ton.

– Co tu się, do cholery, odpierdala? – zapytał, a jego spojrzenie przeszyło Lu na wylot, jakby chciał wydobyć z niego odpowiedzi siłą woli.

Lu zamrugał, unosząc brwi w wyrazie szczerego zaskoczenia.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – odparł, nieco skonsternowany.

Mick przewrócił oczami, a jego dłonie zacisnęły się w pięści na kolanach.

– Chodzi mi o to, co ty tu robisz – syknął. – I kim jest ten dzieciak w kuchni?

Lu zerknął w stronę kuchni, gdzie Hiro, z pochyloną głową, ostrożnie przelewał kawę do eleganckich filiżanek, a jego ruchy były pełne nerwowości, jakby bał się popełnić najmniejszy błąd.

– To Hiro – odparł Lu prostolinijnie, jakby tłumaczył dziecku podstawy arytmetyki. – Uczę go gotować.

Mick warknął, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej świdrujące.

– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi – rzucił, a jego głos, choć cichy, drgał od irytacji.

Lu, z wprawą, wyswobodził nadgarstek pewnym szarpnięciem. Wstał, poprawiając koszulkę, która zsunęła mu się z ramienia, odsłaniając smukły obojczyk.

– Jeśli chcesz znać szczegóły, to raczej zapytaj Kaito – powiedział chłodno, a jego spojrzenie, choć wciąż uprzejme, było nieprzeniknione, jak tafla lodu.

Po czym, nie oglądając się za siebie, zniknął w kuchni, a jego kroki, lekkie i niemal bezszelestne, pozostawiły po sobie tylko echo. Mick założył ręce na piersi, a jego wargi wykrzywiły się w grymasie. Fuknął pod nosem, a jego spojrzenie, wciąż płonące złością, wędrowało po salonie, jakby szukał ujścia dla frustracji. Gdy jednak drzwi gabinetu otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do pomieszczenia weszli Drake i Kaito, Mick zerwał się z kanapy, jakby porażony prądem. Jego głos, pełen gniewu, przeciął ciszę.

– Jeśli myślisz, że możesz mnie tu zostawić z tym… tym… – zaczął, a jego ręka, drżąca od emocji, wskazała na Kaito, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, jakby nie mógł znaleźć odpowiedniej inwektywy.

Kaito ściągnął brwi, a jego spojrzenie, ostre jak stal, przeszyło Mick'a na wylot. Zerknął na Drake’a, szukając w nim potwierdzenia, a gdy ten skinął głową, dając mu ciche przyzwolenie, przeszedł do kontrataku.

– Dokończ – powiedział, głosem, który choć spokojny miał w sobie nutę wyzwania. – Chętnie posłucham, jakimi inwektywami chcesz mnie określić.

Mick zacisnął wargi, a jego spojrzenie, które zderzyło się z nieprzeniknionym wzrokiem Drake’a, zdradzało, że balansował na granicy. Kaito, nie dając mu czasu na odpowiedź, kontynuował, a jego ton, choć pozornie lekki, był jak cięcie nożem.

– Hm? Nic? – zapytał, unosząc brew. – W takim razie posłuchaj uważnie, Mick, bo powiem to tylko raz. Wyświadczam Drake’owi cholerną przysługę. Jeśli nie potrafisz docenić łóżka, które tu dostaniesz, to jak dla mnie możesz przez te kilka dni spać na podłodze w garażu i żreć beton. Nie zamierzam na ciebie chuchać i dmuchać tylko dlatego, że czujesz się pokrzywdzony.

Mick otworzył usta, gotów odpyskować, ale jego wzrok padł na pilota w dłoni Drake’a – mały, niepozorny przedmiot, który w tym kontekście wydawał się niemal groźny. Zamarł, a na jego skroniach pojawiły się drobne kropelki potu, lśniące w świetle padającym z okien. Drake, z lekkim, złośliwym uśmiechem, przekazał pilota Kaito, a jego gest był niemal teatralny.

– W razie potrzeby możesz go użyć – powiedział spokojnie, choć z nutą, która sprawiła, że Mick zadrżał.

Chłopak zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w jego dłonie, zostawiając na skórze drobne, czerwone półksiężyce. Jego oddech stał się płytszy, a spojrzenie, wciąż płonące złością, wędrowało między Drake’iem a Kaito, jakby szukał w nich choć odrobiny ustępstwa. Ale obaj mężczyźni, stojący ramię w ramię, byli jak mur, którego nie dało się przebić.

Salon willi Kaito, wciąż przesiąknięty delikatnym aromatem miodowego ciasta i jaśminowej herbaty, stał się areną narastającego napięcia. Kaito z wyprostowaną sylwetką, spojrzał na Mick’a, a jego wzrok, choć pozornie spokojny, miał w sobie stalowy chłód.

– Masz jeszcze coś do powiedzenia? – zapytał, a jego głos, choć wyważony, niósł w sobie nutę wyzwania.

Mick, z zaciśniętymi ustami, przełknął dumę, która smakowała goryczą. Odwrócił wzrok, unikając oczu Kaito, a jego odpowiedź była ledwie słyszalna.

– Nie – mruknął.

Kaito skinął głową, a na jego twarzy pojawił się cień satysfakcji.

– To dobrze – powiedział, wskazując na kanapę. – Siadaj, musimy ustalić pewne zasady. To tylko kilka dni, ale jestem zbyt zajęty, żeby przejmować się twoimi wybrykami.

Drake dostrzegł iskrę buntu w zielonych oczach Mick’a – błysk, który znał aż za dobrze. Nie dając mu szansy na reakcję, warknął:

– Siadaj, Mick – rozkazał stanowczo.

Chłopak wykrzywił usta w grymasie nieskrywanego niezadowolenia, ale opadł na kanapę z ciężkim westchnieniem, a jego ramiona, napięte jak struny, zdradzały, że posłuszeństwo kosztowało go więcej, niż chciałby przyznać.

Kaito i Drake usiedli w fotelach naprzeciwko, a ich głosy, naprzemiennie, zaczęły snuć tyradę na temat należytego zachowania, przestrzegania zasad i odpowiedzialności. Słowa o godzinach ciszy nocnej, szacunku dla domowników i ograniczeniach w używaniu wspólnych przestrzeni płynęły jednostajnym strumieniem, ale Mick, choć siedział z pochyloną głową, ledwie ich słuchał. Jego uwaga, niczym magnes, przyciągała rozmowa tocząca się w kuchni.

Przez otwarte drzwi sączyły się ciche głosy – Lu, z jego charakterystyczną lekkością, tłumaczył coś Hiro, a ten potakiwał usłużnie, niemal mechanicznie. W końcu głos chłopaka, nieśmiały i pełen wahania, przebił się przez szum:

– Czy… kiedy goście już pójdą, powinienem podać Panu drugie śniadanie?

Słowo „Panu” zadziałało na Mick’a jak płachta na byka. Parsknął ironicznym śmiechem, przerywając wywód Kaito o zasadach panujących w domu. Głowy obu mężczyzn obróciły się w jego stronę, a Kaito uniósł brew, nie rozumiejąc źródła tej nagłej reakcji.

– Co cię tak bawi? – zapytał, a jego ton, choć spokojny, miał w sobie nutę irytacji. – Coś jest dla ciebie niejasne?

Mick spojrzał na niego kpiąco, a jego zielone oczy błysnęły czymś niebezpiecznym.

– To tak na poważnie? – rzucił, a jego głos ociekał sarkazmem.

Kaito zmrużył oczy, a jego spojrzenie stało się ostrzejsze.

– O co ci chodzi? – zapytał, a jego ton był teraz chłodniejszy.

Mick, nie zważając na ostrzegawcze spojrzenie Drake’a, nachylił się do przodu, a jego głos, choć wciąż cichy, ociekał jadem.

– Jeszcze niedawno oburzałeś się, że pan Akihito posiada ludzi na własność – doprecyzował, akcentując każde słowo. – A teraz sam nie jesteś lepszy. – Zerknął w stronę kuchni, gdzie Hiro, z pochyloną głową, stał w progu z tacą w dłoniach. – Ile ten dzieciak ma lat? Piętnaście? Szesnaście? To chore.

Kaito spojrzał na Hiro, który właśnie wszedł do salonu, niosąc tacę z eleganckimi filiżankami o srebrnych brzegach, pełnymi parującej kawy. Chłopak, spłoszony i zawstydzony, zatrzymał się w pół kroku, a jego dłonie zadrżały lekko, zdradzając zdenerwowanie. Kaito ściągnął brwi, a jego głos rozbrzmiał stalową nutą.

– Hiro nie jest tematem tej rozmowy – powiedział, a jego spojrzenie wróciło do Mick’a. – Omawiamy zasady panujące w moim domu.

Mick wzburzył się, a jego dłonie zacisnęły się w pięści.

– W dupie mam zasady cholernego zboka! – warknął, głosem pełnym złości. – Od razu widać, że wyrosłeś spod skrzydła pana Akihito. Masz tak samo spaczone poczucie moralności.

Drake wstał gwałtownie, a jego oczy, błyszczące gniewem, przeszyły Mick’a na wylot. Już miał podejść, by zdyscyplinować go nie tylko słowem, ale Kaito był szybszy. Z twarzą pozbawioną cienia litości sięgnął do kieszeni, wyciągnął pilota i wcisnął guzik. Mick zesztywniał, jego ciało napięło się jak struna, a nogi, zaciśnięte w nagłym skurczu, uderzyły kolanami o stolik kawowy.

Blat uniósł się gwałtownie, zderzając się z tacą w dłoniach Hiro, który sumiennie chciał podać kawę, nie zważając na to, że jest tematem niewygodnej rozmowy. Filiżanki, pełne aromatycznego naparu, runęły na podłogę z ogłuszającym brzękiem, roztrzaskując się na drobne kawałki. Kawa rozlała się po dywanie, tworząc ciemne, błyszczące plamy, a zapach gorzkiego naparu zmieszał się z chaosem chwili.

Cisza, która zapanowała w salonie, była jak nagłe wytworzenie próżni, jakby samo pomieszczenie wstrzymało oddech. Była ciężka, lepka, niemal namacalna, przesycona zapachem rozlanej kawy, która wciąż parowała na XVII-wiecznym perskim dywanie, tworząc ciemne plamy na misternie tkanych wzorach. Odłamki porcelany, zdobione srebrnymi brzegami, lśniły wśród kałuży niczym gwiazdy na czarnym niebie, a każdy z nich zdawał się krzyczeć o stracie, której nie dało się już naprawić.

Lu stał w progu, jedną dłonią przysłaniając usta, a jego oczy, zwykle błyszczące figlarną pewnością, teraz były szeroko otwarte, wstrząśnięte. Jego smukła sylwetka, zazwyczaj pełna gracji, zamarła w bezruchu, jakby bał się, że jakikolwiek gest mógłby tylko pogorszyć sytuację. Palce, które zakrywały jego usta, drżały lekko, zdradzając, że nawet on nie wiedział, jak zareagować na tę katastrofę.

Kaito, wciąż z ręką zawieszoną w powietrzu, patrzył, jak pilocik, który chwilę wcześniej ściskał, wyślizgnął się z jego dłoni i upadł na podłogę z cichym stuknięciem. Jego twarz, zwykle nieprzenikniona, teraz zdradzała cień szoku, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co się stało.

– To zastawa, którą dostałem od Aki’ego na parapetówkę – mruknął, niemal do siebie.

Drake opadł na fotel z westchnieniem, jakby ktoś wypuścił z niego całe powietrze. Jego ramiona, zwykle wyprostowane i napięte, teraz zwisały bezwładnie, a spojrzenie, które wędrowało po zalanym dywanie, było puste, jakby próbował ogarnąć rozmiar chaosu, który eksplodował w zaledwie kilka sekund.

Hiro, stojący najbliżej epicentrum katastrofy, przycisnął tacę do piersi, jakby mogła go ochronić przed tym, co właśnie się stało. Jego oczy, błyszczące od łez, które zbierały się pod powiekami, odbijały mętne światło padające z zewnątrz. Cienkie strużki wilgoci zaczęły spływać po jego policzkach, a jego drobna sylwetka, skulona i drżąca, zdawała się kurczyć pod ciężarem spojrzeń wszystkich w pomieszczeniu.

Mick, wciąż na kanapie, sapnął, gdy jego ciało uwolniło się z bolesnego uścisku elektrycznej obroży. Jego zielone oczy, szeroko otwarte, wpatrywały się w rozbitą porcelanę i zalany dywan z wyrazem, który łączył szok z nagłym zrozumieniem. Krew odpłynęła z jego twarzy, zostawiając ją bladą jak pergamin. Zdawał sobie bowiem sprawę, że to on – jego bunt, jego słowa, jego reakcja – był iskrą, która wywołała tę lawinę. Gorycz, która jeszcze chwilę temu napędzała jego złość, teraz smakowała jak popiół.

Wtem przesuwne drzwi prowadzące do ogrodu otworzyły się z trzaskiem, który rozdarł ciszę jak wystrzał. Wszyscy aż podskoczyli, a ich spojrzenia, pełne napięcia, skierowały się na Akihito, który wkroczył do salonu. Jego kroki, ciężkie i zdecydowane, zatrzymały się po jednym, może dwóch stąpnięciach, gdy jego wzrok padł na obraz katastrofy.

Perski dywan, który niegdyś pomógł sprowadzić Kaito do kraju, teraz nasiąkał kawą, a odłamki porcelany, którą sam podarował swojemu podopiecznemu na nową drogę życia, lśniły wśród plam jak drwina z przeszłości. Górna warga Akihito drgnęła. Był to drobny, niemal niezauważalny ruch, który mógł być wyrazem tłumionej wściekłości albo głębokiej rezygnacji. Jego oczy stały się mroczne, niemal nieprzeniknione, jakby patrzył na coś, czego nie da się już uratować. Stał pośrodku salonu a jego sylwetka, wysoka i władcza, zdawała się wypełniać całe pomieszczenie, choć nie powiedział ani słowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz