Drake wszedł do swojego apartamentu, wyglądając na całkowicie spokojnego. Nie zdradzał żadnych oznak napięcia ani złości. Zupełnie jakby godzinę wcześniej nie otrzymał wiadomości, która powinna wyprowadzić go z równowagi. Jego kroki były miarowe a twarz niewzruszona, jakby w ogóle nie wiedział, co się wydarzyło.
Mick, siedzący na kanapie, zerwał się na równe nogi, gdy tylko go zobaczył. Jego spojrzenie było pełne niepokoju a ręce lekko drżały. Mimo to odważył się odezwać.
- Czy… mam podać kolację, sir? – spytał bojaźliwie.
Drake spojrzał na niego z ledwo zauważalnym uśmiechem.
- Tak, jestem głodny – powiedział spokojnie i usiadł przy stole, jakby był to zwykły wieczór.
Mick skinął głową i pośpieszył do kuchni, gdzie podgrzał posiłek. Przygotował sprawnie nakrycie i podał kolację.
- Czy życzy pan sobie drinka? – dopytał usłużnie.
Drake spojrzał na niego przelotnie, sięgając po sztućce.
- Nie – odpowiedział i jakby nigdy nic zajął się jedzeniem, ignorując obecność Mick’a.
Chłopak stał jednak w pobliżu, z rękami splecionymi przed sobą i gapił się w podłogę. Serce biło mu jak szalone a w głowie kłębiły się myśli. Był przekonany, że Misaki doniósł już o wszystkim, że Drake wiedział. Teraz, jak zawsze, bawił się nim, przeciągając moment konfrontacji, by zbudować napięcie i wzbudzić w nim jeszcze większy niepokój.
Mick wiedział, że najlepszą opcją było przyznać się samemu. To byłoby mądrzejsze niż czekać na wybuch gniewu Pana, który z pewnością w końcu nadejdzie. Mimo tego przekonania nie potrafił zebrać się w sobie. Przecież kto sam pchałby głowę pod topór? Liczył jednak na to, że Drake doceni jego szczerość i kara będzie choć odrobinę łagodniejsza.
O czym on w ogóle myślał? Przed oczami stanęły mu obrazy z pierwszych tygodni pobytu w posiadłości mężczyzny. Rozkładane krzesło z obejmami, klatka dla psa, szafa pełna ostrych narzędzi. Przecież doskonale wiedział, że Drake nie znał takiego słowa jak litość.
Mimo paraliżującego strachu, który nim zawładnął, musiał spróbować. Uniósł głowę, gdy Drake odłożył sztućce z cichym stukotem i przesunął talerz na bok, kończąc posiłek. W ciszy, która zapadła, Mick czuł, jak napięcie w powietrzu staje się niemal namacalne.
- Panie... – zaczął cicho, niepewnym głosem. – Czy możemy o czymś porozmawiać?
Drake sięgnął po paczkę papierosów, wyciągnął jednego i zapalił go. Przesunął się na krześle, odwracając się w jego stronę, by spojrzeć mu prosto w oczy i zaciągnął się.
- Śmiało – rzucił krótko, wypuszczając kłąb dymu.
Mick jeszcze przez chwilę stał w miejscu, bijąc się z myślami, zanim w końcu zebrał się na odwagę.
- M-misaki już pewnie panu powiedział… Ale chciałem się wytłumaczyć…
Drake nie zareagował od razu. Patrzył na Mick’a z wyrachowaną, lodowatą obojętnością, która była gorsza niż jakikolwiek krzyk.
- Kontynuuj – powiedział spokojnie, ale jego ton sprawił, że po karku chłopaka przebiegły dreszcze.
- Użyłem służbowego telefonu i komputera, żeby znaleźć informacje o mojej rodzinie… - Mick wyznał, zaciskając dłonie w pięści, by powstrzymać dygot ciała. – Nie kontaktowałem się z nikim. Chciałem… tylko ich zobaczyć…
Drake wypuścił kolejny kłąb dymu, przymrużając oczy, jakby dokładnie analizował każde wypowiedziane przez niego słowo. Milczał przez kilka długich sekund, które dla Mick’a wydawały się wiecznością.
- Obdarzyłem cię zaufaniem Mick’i – zaczął cichym, pełnym lodowatej precyzji głosem. – A ty złamałeś zasady przy pierwszej nadarzającej się okazji – stwierdził, wstając.
- Przepraszam, panie. Chciałem tylko…
- Tylko co? – Drake mu przerwał, gasząc papierosa w popielniczce z siłą, która zdradzała narastającą złość. – Zakpić ze mnie? Wzgardzić dobrocią, którą ci okazałem? Mogłem zamknąć cię w klatce i traktować jak dziwkę, jak psa! Ale dałem ci szansę na namiastkę normalności a ty naplułeś mi w twarz!
Mężczyzna podszedł do niego z taką pewnością, że Mick cofnął się o kilka kroków a jego oddech stał się szybki i płytki. Musiał przytrzymać się oparcia kanapy, by się nie przewrócić.
- Chciałem tylko ich zobaczyć… - wyszeptał z rozpaczą.
Łzy, które zebrały mu się w oczach, rozmywały widok a jego oddech drżał.
- Naprawdę sądziłem, że jesteś mądrzejszy – Drake powiedział z odrazą, głosem ociekającym chłodną pogardą. – Zawiodłeś mnie Mick’i
Drake w jednym płynnym ruchu chwycił blondyna za koszulę, przyciągając bliżej siebie. Ich twarze znalazły się tak blisko, że Mick mógł poczuć zapach tytoniu.
- Za dziesięć minut widzę cię pod pokojem zabaw – warknął, a jego oczy błyszczały chłodnym gniewem.
Po tych słowach odepchnął go z siłą, która sprawiła, że Mick potknął się i upadł na podłogę. Jednak natychmiast się podniósł, ale nie śmiał spojrzeć na Drake’a. Bez słowa pobiegł na górę i zamknął się w swoim pokoju, opierając się plecami o drzwi.
Przez chwilę sądził, że wybuchnie płaczem, ale łzy przestały płynąć. Policzki szybko obeschły a zamiast histerii poczuł coś innego, rezygnację. Wiedział, że zasłużył na to, co miało nadejść. Zawiódł Pana i to w najmniej odpowiednim momencie, gdy miał na głowie problem ze zdrajcą w ich szeregach i zamach, który niemal pozbawił życia jego przyjaciela. Pozostało mu mieć nadzieję, że wszystko szybko się skończy, że choć prędko straci przytomność.
Załatwił się, przemył twarz zimną wodą i wziął kilka głębokich oddechów. Nie chciał, by Drake musiał na niego czekać. Wyszedł więc na korytarz i stanął przed masywnymi drzwiami obitymi skórą. Ich powierzchnia była idealnie gładka, z subtelnymi przeszyciami, które tworzyły miły dla oka, symetryczny wzór. Mick wpatrywał się w niego, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół, próbując oderwać myśli od tego, co go czeka.
Nie drgnął nawet, gdy usłyszał kroki za sobą. Odwrócił głowę i zobaczył Drake’a, który zdążył przebrać się w coś swobodniejszego. Miał na sobie czarne, wygodne spodnie, ale tors pozostawił nagi, ukazując wyraźnie zarysowane mięśnie. Mężczyzna wyglądał niemal spokojnie, jakby to, co miało się wydarzyć, było dla niego jedynie codziennym obowiązkiem.
Bez słowa otworzył drzwi i gestem wskazał Mick’owi, by wszedł do środka. Chłopak posłusznie przekroczył próg a Drake wszedł za nim, zamykając drzwi z cichym kliknięciem.
Pokój zabaw, jak zawsze wypełniał zapach trawy cytrynowej, który wezbrał na sile, gdy Drake, niemal ceremonialnie, odpalił kadzidełko, ustawione w rogu pomieszczenia. Bez pośpiechu przesunął wielofunkcyjny fotel na środek pokoju, tuż nad niewielkim odpływem w podłodze. Obok ustawił rozkładany stoliczek i wysokie krzesło na kółkach, przypominające te z gabinetów dentystycznych.
- Rozbierz się do bielizny i usiądź w fotelu – odezwał się wreszcie beznamiętnie, jakby wydawał polecenia maszynie a nie człowiekowi.
Mick przełknął ślinę z trudem, ale nie ośmielił się protestować. Stojąc na miękkich nogach wykonał polecenie, starając się zachować spokój, choć w środku czuł narastającą panikę. Gdy usiadł w fotelu, Drake sięgnął do skórzanych pasów. Blondyn obserwował z przerażeniem, jak unieruchamia mu ręce i nogi, zaciskając pasy tak mocno, że aż wżynały mu się w skórę. Mógł jednak tylko zaciskać szczęki, wiedząc, że jakikolwiek sprzeciw tylko pogorszy jego sytuację. Odchylił głowę i zapatrzył się na sufit, czując, jak zimny pot spływa mu po karku.
Słyszał odgłosy narzędzi kładzionych na stoliczku. Metaliczny brzęk odbijał się echem w jego głowie, powodując narastającą panikę. Przez chwilę zastanawiał się, czy lepiej zamknąć oczy i pozwolić, by niewiedza go pochłonęła. Ale niepewność zdawała się jeszcze gorsza. W końcu spojrzał w bok.
Drake starannie układał jałowe opatrunki, płyn do dezynfekcji ran, zestaw ortez szynowych do usztywniania palców. Każdy przedmiot wydawał się chłodny, kliniczny, niemal bezosobowy, ale Mick natychmiast zrozumiał, co te rzeczy mogły oznaczać. Poczuł, jak żołądek skręca mu się w supeł.
Mężczyzna usiadł na wysokim krześle na kółkach, przysuwając się bliżej. Oparł łokcie na kolanach i spojrzał na blondyna z wyrazem oczu, który wydawał się niemal spokojny.
- Powiedz mi, Mick’i – zaczął, a jego głos był niepokojąco miękki – ile razy niewłaściwie korzystałeś z firmowych urządzeń?
Mick zawahał się, czując, jak serce tłucze mu się w piersi.
- Pierwszy raz, gdy byliśmy u pana Akihito... – zaczął cicho, z trudem formując słowa. – Potem kilka razy, kiedy nie mogłem spać w nocy... i jeszcze dzisiaj...
Zaczął liczyć w myślach a jego głos stawał się coraz bardziej niewyraźny.
- Sześć razy, Panie – dokończył w końcu, spuściwszy głowę.
Drake zmarszczył brwi, po czym parsknął krótkim śmiechem, któremu daleko było do wesołości.
- Sześć razy – powtórzył z lekkim niedowierzaniem. – Wygląda na to, że Misaki co nieco przede mną zataił – stwierdził.
Mick wytrzeszczył oczy, gdy waga tych słów dotarła do niego. Czy właśnie wkopał Misaki’ego?
- Nie, proszę, Panie! – zawołał, niemal wpadając w panikę. – To nie jego wina! Upominał mnie, dał mi szansę na poprawę, ale..., ale nie skorzystałem z niej. Proszę go nie karać! – zawołał z desperacją.
Drake zignorował jego słowa, jakby chłopak wcale nie mówił. Zamiast tego pogrążył się w zamyśleniu.
- Sześć razy... – powtórzył szeptem.
Po chwili wstał i podszedł do szafy stojącej przy ścianie.
- Muszę nieco zmienić plany – powiedział, przeszukując wnętrze mebla. – Nie chcę całkowicie wyłączać cię z pracy
Gdy wrócił, położył na stole obcęgi, które błyszczały złowieszczo w świetle lamp. Na ich widok Mick poczuł w ustach smak żółci. Drake tylko spojrzał na niego z chłodnym uśmiechem.
- Rozumiem twoją tęsknotę za rodziną – zaczął, przesuwając dłonią po policzku chłopaka w niemal czułym geście. – Ale nie po to wyposażyłem cię w telefon i laptop, byś działał za moimi plecami
Mick zamknął oczy, próbując powstrzymać drżenie.
- Gdybyś wprost o to poprosił, może bym się zgodził. Może... gdybyś dobrze się sprawował. Ale teraz? – Drake uśmiechnął się szerzej a jego ton stał się drapieżny. – Przepadło – skwitował.
Zaśmiał się cicho i sięgnął po obcęgi, unosząc je w dłoni, jakby oceniał ich wagę. Następnie ujął dłoń blondyna, zaciśniętą w pięść i zaczął delikatnie rozwierać jego palce.
- Wyprostuj je – polecił, głosem znów pozbawionym emocji.
Mick szarpnął się w więzach, czując, jak wzbierający w nim płacz zaczyna dławić jego gardło.
- Nie! – wykrztusił, trzęsąc się jak w malarii.
Drake uniósł brew i spojrzał na niego zimno.
- Jeśli będziesz utrudniał, wyłupię ci też oko – powiedział tonem tak neutralnym, że Mick poczuł, jak serce na moment przestaje mu bić.
Cisza była przerażająca, gdy powoli rozprostował palce. Jego oddech był płytki a twarz blada niczym kreda. Wiedział, że teraz nic już nie mogło go uratować.
Drake zacisnął obcęgi na paznokciu jego środkowego palca, który wystawał poza opuszek. Przechylił lekko głowę, gdy oczy błyszczały mu lodowatym spokojem.
- Zaczniemy od tej świnki – powiedział z cieniem drwiny w głosie.
To, co stało się później, wydarzyło się tak szybko, że Mick w pierwszej chwili nawet nie poczuł bólu. Drake wykonał dwa szybkie szarpnięcia na boki a potem jedno w górę. I już. Paznokcia nie było.
Usta blondyna rozchyliły się w niemym szoku a potem z rany zaczęła płynąć krew, tworząc ciemnoczerwoną plamę na jasnym obiciu fotela. Jego gardło rozdarł nagły krzyk, pełen bólu i przerażenia. Drake spojrzał na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
- To za pierwszy raz u Akihito – powiedział beznamiętnie.
Nie czekając złapał obcęgami kolejny paznokieć, ten u serdecznego palca i równie sprawnie go wyrwał, jakby robił to nie pierwszy raz. Mick zadrżał, łkając i krzycząc jednocześnie.
- To za zapisanie zdjęć – dodał Drake, a na jego twarzy pojawił się sadystyczny uśmiech.
Mick dławił się płaczem a jego krzyki przeplatały się ze szlochem. W jego oczach widać było czysty ból i desperację. Ale Drake nie zwracał na to uwagi. Złapał paznokieć małego palca, jakby był to kolejny przedmiot do naprawienia.
- A to – wyliczał, zatrzymując się na chwilę – za bezsenną noc.
Mick szarpnął się w więzach, odruchowo próbując uwolnić rękę. Ruch ten sprawił, że wyrwanie paznokcia nie poszło tak sprawnie. Zamiast tego paznokieć pozostał na palcu, stercząc groteskowo i zwiększając ból, który już i tak wydawał się nie do zniesienia.
Drake zacmokał z niezadowoleniem.
- Naprawdę, Mick’i – powiedział, jakby upominał dziecko. – Dlaczego to sobie utrudniasz?
Kantem dłoni uderzył go w twarz. Siła uderzenia była tak duża, że chłopakowi pękła warga a ciepła krew spłynęła po brodzie. Jego krzyk urwał się nagle, zastąpiony głuchym jękiem.
Drake bez słowa wrócił do swojego zadania i dokończył ekstrakcję paznokcia. Gdy skończył, odłożył poplamione krwią obcęgi na stolik, który teraz wyglądał jak pole bitwy. Otarł ręce, jakby właśnie zakończył zwykłą pracę a potem zaklaskał.
- Gratulacje. Właśnie dotarliśmy do połowy twojej kary – oznajmił, tonem niemal radosnym, jakby to, co zrobił, było powodem do świętowania.
Mick dyszał ciężko, pochylając głowę. Kropla krwi spłynęła mu z dolnej wargi, skapując na udo. Jego ciało drżało a łzy płynęły wartko po twarzy, mieszając się z krwią.
Drake sięgnął po płyn do dezynfekcji i w skupieniu zajął się tamowaniem krwawienia. Nie zakładał jednak jeszcze opatrunków, na okaleczone palce. Zwilżoną chusteczką otarł twarz Mick’a z łez a kolejną pomógł mu wydmuchać nos. Nawet napoił go kilkoma łykami wody i cierpliwie czekał, aż dojdzie do siebie i nieco się uspokoi. Mieli czas.
Mick wciąż się trząsł, jęcząc cicho, przez odczuwany ból, który promieniował aż do kości, ale po kilku minutach przestał płakać. Przez histeryczny szloch dostał czkawki, ale ta również powoli się wyciszała. Drake obserwował go z uśmiechem satysfakcji na ustach, wyraźnie zadowolony z jego wytrzymałości. Jeszcze kilka miesięcy temu, po podobnych doświadczeniach, chłopak mu mdlał. Powoli, ale sukcesywnie, stawał się coraz silniejszy.
Drake zdecydował wreszcie, że przerwa dobiegła końca. Przyszła kolej na formę kary, którą pierwotnie chciał zastosować, zanim dowiedział się o skali nieposłuszeństwa blondyna. Sądził, że mógł to być ledwo pierwszy, może i nawet drugi raz. Ale szósty? Jutro rano będzie musiał przedyskutować z Misaki’m to, jak powinien wyglądać jego nadzór nad chłopakiem.
Mick właśnie uniósł na niego spojrzenie tych swoich zielonych oczu, pełnych błagalnej prośby, ale rozsądnie milczał. W odpowiedzi Drake uśmiechnął się do niego łagodnie i kciukiem starł mu krew z kącika ust. Zlizał ją z opuszki palca i wrócił do okaleczonej dłoni, delikatnie ujmując jej środkowy palec.
Chwilę go oglądał, uważając, by nie urazić świeżej rany, po czym nagle nacisnął na paliczek środkowy. Mick usłyszał chrzęst łamanej kości, ale zamiast krzyku z jego ust wylała się zawartość żołądka, brudząc zarówno jego, jak i Drake’a.
- Naprawdę, Mick’i? – mężczyzna spytał z pretensją, z odrazą strząsając z siebie nieczystości.
Zlustrował roztrzęsionego chłopaka, ale uznał, że sprzątaniem całego tego bałaganu, może zająć się później. Jedynie umył i zdezynfekował ręce, nim sięgnął do kolejnego palca, by również go złamać.
Mick nie potrafił się już opanować i szarpał się z całych sił, ale skórzane pasy skutecznie go unieruchamiały. Płakał przy tym, mamrocząc ledwo zrozumiałe prośby o litość, ale Drake pozostał nieugięty. Chłopak nie mógł widzieć, jak w szarych oczach Pana wzbiera coś innego niż wyrachowana obojętność czy złość. Jego usta wykrzywiał lubieżny uśmiech, gdy sięgał do małego palca.
Drake oblizał górną wargę i nacisnął na ostatni palec. Przez wzbierające w nim podniecenie, użył zbyt wiele siły i pęknięta kość przebiła skórę. Przez chwilę przyglądał się, jak krew płynie z powstałej rany, nim zorientował się, na co właściwie patrzy. Zaklął siarczyście, wściekły na samego siebie, ale ostatecznie uznał, że przecież wypadki się zdarzają. Nie było to nic, czego nie załatwi kilka szwów.
Zostawił wreszcie w spokoju pokiereszowaną dłoń chłopaka i odwrócił się do niego. Twarz Mick’a zalana była łzami, z nosa ciekł mu potok smarków a na brodzie pozostały resztki wymiocin. Mimo to, z zadowoleniem wczesał palce w jego włosy, odchylając mu głowę do tyłu, by wpić się zachłannie w jego drżące usta. Pocałunek był chaotyczny, przerywany szlochem blondyna a jednak pełen pasji i pożądania.
Drake przesunął kciukami pod jego oczami, ścierając na chwilę łzy i ujmując niemal czule jego twarz. Na jednym z placów wciąż miał jego krew, przez co zostawił na zarumienionym od wysiłku policzku, szkarłatną smugę. Zlizał ją z lubością, ale nie poprzestał na tym. Przesunął językiem po wilgotnej skórze chłopaka i przytrzymując jego powieki, by nie mógł ich zamknąć, wsunął język w oczodół. Gałka oczna okazała się być zaskakująco gładka, wręcz śliska, w smaku lekko słonawa. Mick tylko jęknął przeciągle, nie mając siły nawet na okazanie odrazy. Chciał tylko, żeby to wszystko już się skończyło. Jednak ból, choć nieludzki, uparcie utrzymywał go w pełni świadomości.
Zesztywniał, czując jak dłonie Pana zaczynają wędrować po jego ciele. Jak palce szczypią sutki, zrywają z niego bieliznę. Fotel rozłożył się, unosząc jego nogi w górę a coś wilgotnego i gorącego wdarło się przemocą w jego wnętrze.
Makoto siedział na brzegu swojego łóżka, wpatrując się w podłogę z zamyśleniem. Trzymał dłonie splecione na kolanach a jego brwi były lekko ściągnięte, jakby po raz setny analizował coś w swojej głowie.
- Jesteś pewien? – Lu zapytał, siedząc przy biurku i odkładając pędzelek do szklanki z wodą, przyglądając się przyjacielowi z mieszanką ciekawości i zmartwienia.
Makoto uniósł głowę a jego spojrzenie było poważne.
- Tak, jestem – odpowiedział z determinacją. – Pan Drake ma rację. Zaniedbujemy naszego Pana – stwierdził.
Lu uniósł brew, patrząc na niego sceptycznie.
- Minęła już godzina ciszy nocnej – zauważył cicho.
Makoto westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.
- Tu chodzi o zdrowie – powiedział stanowczo. – A to ważniejsze niż jakiekolwiek zasady. Pan nie powinien się na mnie gniewać za to, że się o niego troszczę – stwierdził.
Lu przygryzł dolną wargę, zastanawiając się przez chwilę.
- To ty tak myślisz. Pan może mieć inne zdanie – zauważył delikatnie.
Kaname, siedzący w skrzyżnym siadzie na pościeli w pingwinki, ubrany w piżamkę z pingwinkami, tuląc pluszowego pingwinka do piersi, odważył się wtrącić do rozmowy. [Pingwinoza xD Ukłony, bogini xD]
- Pan wrócił dziś jakiś... rozeźlony – powiedział nieśmiało. – Może rozsądniej byłoby go nie denerwować?
Lu odwrócił się do niego z lekkim uśmiechem.
- Nie wierzę, że to mówię, ale zgadzam się z Kaname – przyznał, zamykając metalową kasetkę z farbkami.
Pochylił się nad szkicownikiem w okładce ozdobionej wizerunkiem galaktyki i dmuchnął na schnący malunek, który miał ukazywać pieczeń jagnięcą, ale jego zdaniem wyszedł nieco koślawo. Od sylwestra zdążył zapisać już kilka stron przepisami kulinarnymi i oprawić je akwarelowymi malunkami przedstawiającymi poszczególne etapy gotowania, lub ostateczny efekt.
Makoto zmarszczył brwi, wyglądając na skonsternowanego, ale w końcu wstał z łóżka.
- Już postanowiłem – powiedział tylko a jego głos nie pozostawiał miejsca na dyskusję.
Ruszył w stronę drzwi i po prostu wyszedł z pokoju. Lu westchnął z irytacją, patrząc, jak drzwi się zamykają.
- Idiota – mruknął pod nosem, po czym zamknął szkicownik i położył go na szafce nocnej.
Uznał, że resztę posprząta jutro i wślizgnął się pod kołdrę, owijając nią niczym naleśnik.
- Ostrzegałem – dodał, bardziej do siebie niż do kogokolwiek. – Kaname, zgaś światło. Chcę spać
Kaname wyglądał na przygnębionego, ale skinął głową i zgasił swoją lampkę nocną w kształcie pingwinka. Przytulił pluszowego towarzysza i też się położył, wzdychając cicho. W pokoju zapanowała cisza, ale żaden z nich nie zamierzał spać. Wiedzieli, że decyzja Makoto może przynieść konsekwencje i dla nich, dlatego woleli być gotowi.
Tymczasem Makoto, nie zważając na subtelności, po prostu wtargnął do gabinetu Akihito, zatrzaskując za sobą drzwi. Blondyn, zaskoczony tak bezceremonialnym wejściem, aż podskoczył, mało nie upuszczając palącego się papierosa, który trzymał między palcami.
- Panie, powinieneś już kłaść się spać. Wczorajszej gorączki nie można bagatelizować – Mako oświadczył stanowczo, jakby nic się nie stało.
Akihito parsknął śmiechem, odchylając się na krześle i spoglądając na chłopaka z mieszaniną rozbawienia i niedowierzania.
- Co ty wyprawiasz, Makoto? – zapytał, gasząc nieszczęsnego papierosa w popielniczce.
Mako speszył się lekko, ale wziął głęboki oddech, by dodać sobie animuszu.
- Pan Drake kazał mi zadbać o twoje zdrowie, Panie. Powiedział, że przemęczasz się pracą i potrzebujesz odpoczynku – wyznał.
Akihito wstał od biurka i podszedł do chłopaka z powolnym, niemal kocim krokiem. Jego spojrzenie stało się chłodne i przenikliwe. Położył dłoń na karku chłopaka, delikatnie, ale stanowczo. Wyczuwając pod palcami jak sztywnieje.
- Powiedz mi, Makoto – zaczął z lodowatym uśmiechem. – Czy wiesz, kto jest twoim Panem? – spytał spokojnie.
Kolana Makoto zadrżały, ale zdołał unieść spojrzenie.
- Ty, Panie – odpowiedział cicho, lecz dostatecznie wyraźnie, by można było go zrozumieć.
Akihito uśmiechnął się lekko i w nagrodę złożył szybki, delikatny pocałunek na jego czole.
- A kim jesteś ty, Makoto? – zapytał, tym razem tonem o wiele bardziej wymagającym.
Chłopak opuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony.
- Jestem uległym, Panie – odpowiedział. [Chciałabym tu zaznaczyć, że relacja Akihito z chłopakami nie ma nic wspólnego ze zdrową relacją dom/sub. Ulegli to po prostu nazwa, której używają. Tak gdyby ktoś miał wątpliwości xD]
Akihito skinął niedbale głową.
- A do kogo należy decyzja, ile będę pracował i w jakich godzinach? – zapytał.
Makoto wziął drżący oddech, zanim odpowiedział.
- Do ciebie, Panie – przyznał.
Akihito odetchnął głęboko, nachylając się bliżej jego ucha.
- Skoro to rozumiesz, to co, do diabła, robisz tutaj o tej godzinie? – wyszeptał.
Makoto zacisnął wargi a w jego spojrzeniu upór mieszał się z pokorą.
- Rolą uległego jest dbanie o swojego Pana… – odpowiedział w końcu, starając się, by jego głos nie zadrżał. – I właśnie to teraz robię. Wiem, że złamałem zasady, chyba aż cztery na raz, ale... Panie, kieruję się troską o ciebie… - wygłosił z nadzieją w głosie.
Przez chwilę Akihito milczał, patrząc na niego a potem oparł skroń o jego głowę, westchnąwszy ciężko.
- To miłe, że się o mnie martwisz, Mako – powiedział z pozorną czułością.
Chłopak poczuł jak ciepło rozlewa się po jego podbrzuszu na dźwięk tych słów. Już unosił ręce, by objąć Akihito, kiedy ten nagle odsunął się, prostując plecy. Jego spojrzenie stało się znów zimne a usta wykrzywił nieprzyjemny uśmiech.
- Chciałem ci odpuścić sesję przypominającą, ale widzę, że potrzebujesz jej bardziej, niż przypuszczałem – oznajmił chłodno. – Zapraszam cię więc do lustrzanego pokoju
Makoto pobladł, ale nawet przez chwilę nie zamierzał się sprzeciwiać. Jego nogi były jak z waty, gdy pozwolił Akihito wyprowadzić się z gabinetu. W ciszy dotarli do pokoju uciech i kolejno do pokoju kar, wyłożonego lustrami, które odbijały światło, tworząc wrażenie nieskończoności.
Akihito stanął za Makoto, kładąc mu dłonie na ramionach.
- Kiedy skończymy, położę się do łóżka – wyszeptał mu do ucha – o ile będziesz w stanie mi towarzyszyć
Makoto uniósł głowę i spojrzał w odbicie mężczyzny. Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
- Dam radę, Panie – odpowiedział pewnie, choć jego głos wciąż lekko drżał.
Akihito skinął głową z uznaniem i podszedł do jednej z szafek, ukrytej za lustrzanym panelem. Po chwili wyjął szpicrutę, napinając ją, jakby testował jej giętkość.
- Zaczynamy – oznajmił, zbliżając się do chłopaka. – Rozbierz się i uklęknij
Mick wpatrywał się w szafkę, na której stała metalowa miseczka ze żwirem, z którego wystawało wypalone kadzidełko o zapachu trawy cytrynowej. Woń była dojmująca, ale zadziwiająco kojąca, choć nie do końca tłumiła ból i zmęczenie, które pulsowały w jego ciele. Czuł, jak mokry ręcznik przesuwa się po jego skórze, obmywając go z potu i śladów przebytej kary, oraz tego, co nastąpiło po niej. Wilgotna, chłodna skóra dawała przyjemne ukojenie, ale jednocześnie podkreślała każdą najmniejszą ranę, każde miejsce, gdzie ciało wciąż protestowało bólem.
Mick przymknął oczy, mając nadzieję, że zmęczenie w końcu zabierze go do świata snów, ale nie potrafił odpłynąć. Po raz pierwszy, pomimo wszystkiego co przeszedł, pozostał w pełni świadomy. I po raz pierwszy mógł w pełni odczuć opiekę swojego Pana.
Drake starannie opatrzył jego rany. Po nastawieniu palców, które było bardziej bolesne niż samo ich łamanie, zajął się ranami po wyrwanych paznokciach. Każdą z nich zdezynfekował i starannie opatrzył jałowymi gazikami. Zszył, zaskakująco sprawnie, przerwaną skórę na najmniejszym palcu a następnie usztywnił palce za pomocą ortez i owinął je bandażem, który sięgał aż po nadgarstek.
Kiedy skończył, odpiął skórzane pasy, które do tej pory unieruchamiały Mick’a, złożył jego ręce na brzuchu, traktując poranioną dłoń z niezwykłą delikatnością i uniósł go w ramionach, jakby nic nie ważył.
Mick, niesiony przez Pana, mimowolnie wtulił się w jego nagi tors. Chciał się oprzeć tej naturalnej reakcji, ale ciepło mężczyzny i ogarniające go zmęczenie okazały się silniejsze. Czuł się niczym dziecko, które ktoś po raz pierwszy od dawna wziął na ręce, by dać mu choć odrobinę bezpieczeństwa.
Drake zaniósł go do pokoju i położył ostrożnie na łóżku. Okrył go kołdrą, a kiedy spojrzał na jego twarz, dopiero zauważył, że chłopak był w pełni przytomny.
- Rozumiesz, za co zostałeś ukarany? – zapytał cichym głosem, niemal łagodnym.
Mick wziął głęboki oddech.
- Zawiodłem twoje zaufanie, Panie. I niewłaściwie korzystałem z powierzonej mi swobody – odpowiedział cicho, wpatrując się w mężczyznę.
Drake przez chwilę milczał, jakby analizował jego odpowiedź. Potem uśmiechnął się lekko i pogładził go po włosach.
-Dobrze. Jutro możesz odpoczywać, ale pojutrze wracasz do pracy – oznajmił.
Mick tylko mruknął w odpowiedzi, zamykając na chwilę oczy. Ale kiedy Drake chciał odejść, chłopak nieoczekiwanie chwycił go za rękę. Brunet spojrzał na niego pytająco, lekko unosząc brew.
- Mam jedną prośbę, Panie – Mick powiedział po chwili, spoglądając na niego z wahaniem.
Mężczyzna skinął głową, zachęcając go do mówienia.
- Czy mógłbym napisać list do moich rodziców? – zapytał ledwo słyszalnym szeptem.
Drake zmrużył oczy, zaintrygowany.
- List? Jakiej treści? – zapytał.
Mick uśmiechnął się smutno i opuścił wzrok.
- Chcę ich prosić, żeby przestali mnie szukać – wyznał.
Drake był wyraźnie zaskoczony.
- Dlaczego akurat to? – zapytał, siadając na brzegu łóżka.
Mick odetchnął ciężko a samotna łza spłynęła po jego policzku.
- Oni nie są jeszcze tacy starzy, Panie – powiedział, z trudem formując słowa. – Nie chcę, żeby zmarnowali resztę życia na poszukiwania. Chcę, żeby po prostu... żyli…
Drake przez chwilę siedział w milczeniu, obserwując chłopaka z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. W końcu wstał i strzepnął niewidzialne pyłki z dłoni.
- Zastanowię się – oznajmił.
Nie dodając nic więcej, wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Mick został sam, pogrążony w ciemności. Słyszał jedynie, jak jego ptasznik porusza się po terrarium, chrobocząc na podłoże z kory. Te spokojne, monotonne odgłosy w końcu ukołysały go do snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz