Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

21.09.2025

31.

Drake pchnął ciężkie drzwi apartamentu na szczycie wieżowca jego firmy, wchodząc do środka z westchnieniem ulgi – powietrze wewnątrz było chłodne, przefiltrowane, z lekką nutą śliwki z dyfuzora, który Mick zawsze włączał wieczorem. Miasto za oknami rozciągało się jak morze świateł, wieżowce Tokio migotały w oddali, ale Drake nie zwracał na to uwagi. Jego oczy od razu padły na stół w jadalni, gdzie czekała kolacja – zapakowana w folię aluminiową, by zachować ciepło, z parą skraplającą się pod przezroczystą pokrywką. Pachniało wołowiną w sosie teriyaki i świeżymi warzywami, coś, co Mick musiał przygotować z wyprzedzeniem. Ale chłopaka nigdzie nie było widać – salon był pusty, kuchnia ciemna, tylko cichy szum klimatyzacji zakłócał ciszę.

Zdejmując płaszcz jednym ruchem, powiesił go na wieszaku przy wejściu i podszedł sprawdzić, co dobrego chłopak ugotował. Podniósł folię, odsłaniając idealnie ułożone porcje: soczyste mięso, ryż na parze, sałatka z ogórkiem i sezamem. Wyglądało świetnie, ale jakoś nie miał apetytu – żołądek ścisnął mu się od zmęczenia po całym dniu negocjacji i papierkowej roboty. Spojrzał w stronę schodów prowadzących na piętro, a widząc światło sączące się z uchylonych drzwi pokoju chłopaka – bladą, żółtą poświatę na korytarzu – skierował się tam bez pośpiechu.

Otworzył drzwi bez pukania, pewnym pchnięciem, a Mick aż podskoczył przy biurku – jego ciało drgnęło gwałtownie a oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. Chłopak siedział pochylony nad czymś, ale pospiesznie schował to do kieszeni bluzy kangurki – ruch był szybki, nerwowy, jakby złapano go na gorącym uczynku. Drake ściągnął brwi, czując lekkie ukłucie podejrzliwości, ale udał, że tego nie widział – jego twarz pozostała obojętna a oczy zimne jak zawsze.

– Jadłeś już kolację? – spytał spokojnie, opierając się o framugę drzwi ramieniem.

Mick odchrząknął, prostując się w krześle, jego policzki nabrały lekkiego rumieńca.

– Nie... ale nie jestem głodny – odpowiedział cicho.

Drake uznał, że on również nie czuje głodu – dzień był zbyt męczący, by jeść – i kiwnął głową w stronę schodów.

– Ja też nie. Chodź na dół, pooglądamy telewizję.

Mick nie wyglądał na przekonanego – jego brwi zmarszczyły się lekko, usta zacisnęły w cienką linię – ale widząc zimne spojrzenie Pana, to stalowe, nieznoszące sprzeciwu, podniósł się z krzesła powoli i zszedł za nim na dół. Jego kroki były ciche, ale ciężkie, jakby niosły dodatkowy ciężar. W salonie usiedli na białej kanapie – skórzanej, miękkiej, z widokiem na panoramiczne okna – Drake po jednej stronie, Mick po drugiej, z dystansem między nimi.

Mężczyzna wziął pilota i włączył jakiś film – bezmyślny thriller, który akurat leciał na pierwszym lepszym kanale.

– Zrób mi drinka – rzucił leniwie, nawet nie patrząc na blondyna.

Mick westchnął ciężko, ale wstał bez słowa i podszedł do barku, mieszając whisky z lodem w kryształowej szklance.

– Sobie też możesz – Drake mruknął od niechcenia.

Blondyn zerknął na niego przez ramię, oczami zmrużonymi przez konsternacje, ale nic nie powiedział – tylko sięgnął po drugą szklankę, nalewając to samo, choć z mniejszą ilością alkoholu. Drake odebrał drinka, gdy już mu go podał – szkło było zimne, wilgotne od kondensacji – i pociągnął solidny łyk, czując, jak alkohol pali w gardle, rozluźniając napięte mięśnie.

Zastanawiał się, co się działo z jego chłopaczkiem – Mick ewidentnie wyglądał na zmartwionego czymś: unikał jego wzroku, stał się małomówny, zupełnie jak nie on, ten zwykle wesoły, wyszczekany blondyn, który zawsze miał coś do powiedzenia. Mick siedział sztywno, palce zaciskały się na szklance, oczy miał wbite w ekran, ale nie skupione na filmie. Zwykle zachowywał się tak, kiedy coś przeskrobał – Drake znał ten wzór: unikanie, cisza, nerwowe gesty – ale sprawdził wszystko zarówno w biurze, jak i w domu, i nie znalazł żadnych uchybień. Raporty czyste, zadania wykonane, nawet drobne rzeczy jak pranie czy zakupy załatwione perfekcyjnie. Misaki też o niczym mu nie doniósł – jego asystent był czujny, zawsze raportował anomalie. Co więc mogło się dziać? Myśl drążyła Drake'a jak robak, wystawiając jego cierpliwość na próbę, ale na razie postanowił nie reagować, popijając drinka w milczeniu.

Po pół godzinie przeciągnął się leniwie, rozluźniony alkoholem – whisky paliła przyjemnie w gardle, rozlewając ciepło po ciele, a świadomość, że jutro nie musi pojawiać się w biurze i nie ma żadnych spotkań, sprawiła, że napięcie dnia odpłynęło jak woda z odpływu. Mógłby wykorzystać noc na wiele ciekawych sposobów – myśl ta przemknęła mu przez głowę z leniwym uśmiechem, wizje relaksu, może czegoś bardziej intymnego. Położył przy tym rękę na oparciu kanapy, palce musnęły kark Mick’a – dotyk był lekki, niemal przypadkowy, ale celowy.

Ten znów drgnął nerwowo, jakby oparzony, i spojrzał na niego pytająco – oczy miał rozszerzone, brwi zmarszczone w mieszance zaskoczenia i ostrożności. Drake uśmiechnął się do niego znacząco, kąciki ust uniosły mu się w drapieżnym grymasie, co chłopak natychmiast prawidłowo zinterpretował – przesunął się bliżej na kanapie, pozwalając objąć się w pasie. Zsuwając się nieco dla wygody, położył głowę na ramieniu Pana, jego blond włosy musnęły policzek Drake'a.

Ten objął go ciaśniej, dłoń zacisnęła się na biodrze stanowczo, ale nie boleśnie, i wsunął palce pod jego bluzę i koszulkę na boku. Dotyk był łagodny, łaskoczący, sunący po nagiej skórze w leniwych kręgach. W normalnych warunkach Mick przymknąłby oczy i pewnie przysnął, rozluźniony tą rytmiczną pieszczotą, ale dziś zesztywniał, mięśnie napięły się pod palcami Drake'a, i instynktownie wsunął rękę do kieszeni bluzy, jakby bał się, że mężczyzna sięgnie do niej i odkryje, co ukrywa – ruch był szybki, nerwowy a dłoń zacisnęła się na czymś w środku.

Drake od razu to zauważył, jego oczy zmrużyły się lekko, i uśmiechnął się złośliwie, kąciki ust drgnęły w kpiącym grymasie.

– Masz tam broń? – zapytał cicho, tonem przesiąkniętym udawaną powagą. – Zamierzasz mnie wreszcie zastrzelić?

Mick aż się wyprostował, zaskoczony, ramiona napięły mu się boleśnie, i od razu zaczął się tłumaczyć, głosem drżącym od emocji:

– Nie! Co to w ogóle za głupoty? Przecież ja nigdy bym nie...

Zamilkł, widząc kpiący uśmiech Pana – oczy Drake'a błyszczały rozbawieniem, usta wygięte były w sardonicznym grymasie – i skrzywił się, marszcząc nos.

– No ha ha, bardzo zabawne – burknął pod nosem, odwracając wzrok.

Drake wzruszył ramionami, wciąż uśmiechnięty, ale spoważniał nieco, jego twarz stężała w skupieniu.

– Ja się ubawiłem – powiedział lekko, po czym zniżył głos: – A teraz mów, co się dzieje.

– Nic... a co ma się dziać? – Mick uciekł wzrokiem w bok, mamrocząc pod nosem, głosem cichym i niepewnym.

Drake wywrócił oczami z lekkim westchnieniem irytacji i wyłączył telewizor pilotem – ekran zgasł z cichym kliknięciem, a cisza, jaka zapadła między nimi, stała się gęsta, przytłaczająca, jak ciężka kurtyna.

– Mów. Teraz – mężczyzna naciskał dalej, jego głos stał się twardy, spojrzenie stanowcze, te szare oczy zimne jak stal, wbijające się w chłopaka.

Mick w końcu skapitulował, wiedząc, że i tak Pan by się w końcu dowiedział – lepiej teraz, może jakoś mu pomoże, albo doradzi jakieś rozwiązanie, zanim sprawa wymknie się spod kontroli. Sięgnął do kieszeni bluzy, wyciągając z niej wymiętą kartkę – papier zaszurał cicho, pomięty i wilgotny od potu dłoni – i podał ją Drake'owi.

– Pan Akihito wystawił mi rachunek za te nieszczęsne filiżanki – wyjaśnił smętnie. – Specjalnie wybrał najdroższą metodę, żeby kwota była jak największa – poskarżył się, tonem pełnym frustracji. – Dupek – dodał jeszcze burkliwie pod nosem.

Drake uniósł brew w geście lekkiego zdziwienia i rozłożył papiery, rozprostowując je na kolanach – jego oczy przebiegły po linijkach tekstu, zagłębiając się w treść: faktura, kwoty, opis usługi, wszystko starannie wyszczególnione, z pieczęcią i podpisem Akihito. Brwi Drake’a marszczyły się w rosnącym niedowierzaniu, gdy czytał kolejne linijki – cyfry tańczyły mu przed oczami, rosnące z każdą pozycją, aż wreszcie wybuchnął śmiechem, głośnym i gardłowym, odrzucając głowę do tyłu. Papier zaszeleścił cicho, gdy odłożył go na kolana, wciąż chichocząc pod nosem.

– Czy ty naprawdę to podpisałeś? – zapytał, ocierając łzę rozbawienia z kącika oka. – Przecież siedzisz w Yakuzie i doskonale wiesz, jak wyglądają u nas pożyczki. Odsetki to nawet więcej niż drugie tyle długu, jeśli nie spłacisz tego szybko.

Mick zacisnął usta w wąską linię, policzki poczerwieniały mu od mieszanki wstydu i irytacji, i wyrwał mu papiery z rąk, zgniatając je lekko w pięści.

– Jeśli masz się ze mnie nabijać, to spadaj – burknął, głosem drżącym od emocji. – Przecież dobrze wiesz, jaki jest pan Akihito. Jak niby miałem mu odmówić?

Drake uśmiechnął się z rozbawieniem, kąciki jego ust uniosły się w kpiącym grymasie, i rozłożył ręce w geście udawanej bezradności.

– No nie wiem... Powiedzieć wprost „nie”? – odparł, wciąż z echem śmiechu w głosie. Westchnął z udawanym rozczarowaniem, kręcąc głową, jakby naprawdę żałował jego ignorancji. – Brakuje ci asertywności, Mick’i. To twój największy problem.

Blondyn prychnął głośno, rzucając dokumenty na stolik – papier uderzył o szkło z suchym szelestem – i założył ręce na tors, obrażony, napinając ramiona i wbijając wzrok w sufit.

– No super – mruknął pod nosem.

Zerknął jednak kątem oka na Pana, który dopijał drinka a lód zadzwonił cicho o szkło.

– Zrobić ci jeszcze jednego? – spytał cicho, niepewnym tonem.

Oczy Drake’a błysnęły wyzwaniem, szare tęczówki zwęziły się lekko, a on zapytał z echem śmiechu w głosie:

– Chcesz mnie spić?

– No... może – Mick przyznał po chwili wahania, wzruszając ramionami. – Wtedy będziesz łatwiejszy.

Drake parsknął rozbawiony, klepiąc go boleśnie w pośladek, gdy chłopak wstał, by zrobić mu tego drinka – uderzenie było ostre, ale żartobliwe, zostawiając lekkie pieczenie. Mick syknął cicho, ale uwinął się szybko z drinkiem – whisky z lodem i plasterkiem limonki – i wręczył mu szklankę, siadając obok.

– Nie trzeba ci czegoś jeszcze? – spytał przymilnym tonem. – Może masażu? Na pewno bolą cię plecy po całym dniu w biurze.

Już miał wstać, ale Drake chwycił go za nadgarstek – palce zacisnęły się stanowczo – i usadził na miejscu, mówiąc wprost, twardym głosem:

– Nie spłacę tego za ciebie, choćbyś nie wiem jak się przymilał.

Mick zbladł lekko a oczy rozszerzyły mu się w zaskoczeniu.

– Dlaczego? – spytał cicho, usiłując ukryć własną irytację.

Drake napił się drinka, odstawiając szklankę na stolik z głośnym stuknięciem, i odpowiedział z nonszalancją, wzruszając ramionami:

– Miałoś swoje oszczędności, zbierałeś na samochód – zauważył.

Blondyn skrzywił się, odwracając wzrok w bok, a Drake zmarszczył brwi, pytając ostrzej:

– Gdzie te pieniądze?

Mick nieco się zgarbił a ramiona opadły mu bezwładnie.

– Wysłałem je siostrze... potrzebowała – wyznał z trudem.

Drake aż uniósł ręce do nieba, zirytowany – gest był teatralny, pełen frustracji – i westchnął głośno.

– Już o tym rozmawialiśmy – powiedział twardo. – To, że nie potrafi odejść od męża fajtłapy, który psuje każdy biznes, nie znaczy, że ty masz ich utrzymywać.

Mick obruszył się, prostując plecy.

– To nie fajtłapa, tylko ma nieszczególny okres – odparł obronnie. – Za miesiąc otworzy wreszcie ten swój zakład i za góra pół roku zwróci mi kasę.

Mężczyzna aż wywrócił oczami, masując nasadę nosa palcami, i kwitując stwierdzeniem, głosem pełnym niedowierzania:

– Aż nie do wiary, jak jesteś naiwny. Jak w takim razie masz zamiar spłacić ten dług, skoro odciąłem ci kieszonkowe i została ci już tylko pensja?

Mick spojrzał na niego najbardziej niewinnie, jak tylko potrafił i uśmiechnął się niepewnie. Przysunął się do Drake’a powoli, jego biodro musnęło bok mężczyzny, a dłoń położył mu na udzie – jego dotyk był ciepły i prowokujący. Nachylił się bliżej, oddechem muskając jego ucho, i szepnął zmysłowo, głosem niskim, pełnym obietnicy:

– Jeśli pożyczy mi na spłatę... zrobię ci najbardziej zajebistego loda pod słońcem.

Drake uśmiechnął się drapieżnie, kąciki ust uniosły mu się w wilczym grymasie, ale strzepnął z nogi jego dłoń jednym ruchem, jakby odganiał muchę – palce Mick’a drgnęły w powietrzu. Sam chwycił go za udo, niebezpiecznie blisko krocza, ściskając mocno, aż chłopak syknął cicho.

– Nie jestem twoim sponsorem – odparł spokojnie, choć w tonie czaiła się ostrzeżenie. – A loda zrobisz mi tak czy siak.

Mick prychnął, odsuwając się gwałtownie, naburmuszony, zaciskając aż usta w wąskie linie.

– Możesz zapomnieć – burknął pod nosem.

Chciał sięgnąć po pilot na stoliku, żeby włączyć z powrotem telewizor – palce już musnęły plastik – ale Drake złapał go za obrożę na szyi i przyciągnął do siebie tak blisko, że ich nosy niemal się zetknęły a oddechy zmieszały w gorącym powietrzu.

– Idź do pokoju zabaw – powiedział cicho, ale stanowczo, patrząc mu prosto w oczy, bez śladu uśmiechu, tylko z tym niebezpiecznym błyskiem w szarych tęczówkach. – I lepiej, jeśli nie będę musiał powtarzać.

Odepchnął go mocno – dłoń puściła obrożę z impetem – że Mick mało nie spadł z kanapy, w ostatniej chwili chwytając się brzegu stolika aż ten zatrzeszczał pod jego ciężąrem. Wiedząc, że żarty się skończyły – twarz Drake’a stężała w zimnej masce – wstał od razu i ruszył w stronę schodów, słysząc skrzypnięcie kanapy za sobą, świadczące o tym, że Pan podąża za nim krok w krok. Zerknął na niego przez ramię, wspinając się po schodach.

– A co z tym długiem? – spytał jeszcze ostatni raz.

Drake posłał mu złośliwy uśmiech, kąciki ust drgnęły ledwie zauważalnie, i odparł spokojnie:

– Jeśli się spiszesz, to w drodze wyjątku mogę to rozważyć.

– Łaskawca – Mick mruknął pod nosem, celowo na tyle głośno by usłyszał jak sarkazm ocieka z tego słowa.

Aż krzyknął cicho, gdy na ostatnim stopniu Drake złapał go boleśnie za pośladek – palce wbiły się w jego skórę przez materiał spodni, ściskając mocno. Odskoczył od niego, masując obolałe miejsce z wyrzutem w oczach, ale nie odezwał się słowem – tylko spojrzał na Pana z mieszanką złości i rezygnacji.

Drake skinął mu głową, by szedł dalej – gest był krótki, nieznoszący sprzeciwu – a ten po drodze zdjął już zawczasu bluzę, przewieszając ją przez bark jak zbędny ciężar. Obaj zatrzymali się przy drzwiach obitych skórą – czarnych, lśniących w półmroku – a Mick wpisał kod na klawiaturze numerycznej, choć palce drżały mu lekko na przyciskach. Zamek zwolnił blokadę z cichym kliknięciem, chłopak nacisnął klamkę a drzwi otworzyły się bezgłośnie.

Mimo że był z Drake’iem już tyle lat, a w tym pokoju poza bólem doświadczył też całej masy przyjemności – wspomnień, które czasem wracały w snach – to jego ciało wciąż reagowało w ten sam sposób na zapach trawy cytrynowej, który niezmiennie unosił się w tym miejscu: świeży, ostry, kojarzący się z czystością i kontrolą. Czuł, jak włoski stają mu na karku, a ramiona napinają się, jakby ciało szykowało się do walki lub ucieczki.

Drake zapalił światło – żarówki rozbłysły miękkim, ciepłym blaskiem – i od razu podszedł do komody w rogu pokoju, gdzie stały kadzidełka. Odpalił jedno z nich – płomień zamigotał, a zapach cytryny wzmocnił się, wirując w powietrzu. Mick tymczasem rzucił bluzę na łóżko i usiadł na nim, opierając się za sobą rękoma w nieco prowokacyjnej pozie: plecy miał lekko wygięte, nogi rozstawione, oczy wpatrzone w Pana. Gdy mężczyzna się odwrócił kąciki ust blondyna uniosły się w zadziornym grymasie.

– To na co masz dziś ochotę, Panie? – spytał zaczepnie Mick.

Kącik ust Drake’a drgnął, ale oczy pozostały zimne i nieprzeniknione – szare, jak stalowa burza. Zacisnął tylko dłoń w pięść, obracając ją powoli, jakby ważył coś w ręce – gest był jasny, wymowny. Twarz blondyna nieco pobladła, gdy zrozumiał, że jego Pan właśnie przekazał mu tym ruchem, że ma ochotę na listing. Wizja sprawiła, że serce podskoczyło mu do gardła, a oczy rozszerzyły się w mieszance lęku i rezygnacji. Nie żeby nie lubił tego uczucia rozpychania, odrobiny bólu uwieńczonego feerią przyjemności, ale jednak nie spodziewał się, że przyjdzie mu się tak nagimnastykować, żeby dostać kwotę, której utrata dla Drake’a byłaby wręcz niezauważalna, gdyby sam podebrał ją z konta. Rozważył to nawet przez ułamek sekundy, ale natychmiast zrezygnował, pozwalając położyć się na wznak na prześcieradle i zamknąć usta zachłannym pocałunkiem.


W willi Kaito panowała cisza przerywana jedynie cichym bulgotaniem garnka na kuchence i szelestem noża krojącego warzywa. Hiro stał przy blacie, skupiony na siekaniu marchewki – ruchy były precyzyjne, choć nieco mechaniczne, jakby jego ciało działało na autopilocie, podczas gdy umysł błądził gdzieś daleko. Kolacja miała być prosta: stir-fry z wołowiną, ryżem i świeżymi warzywami, coś, co Pan lubił po długim dniu. Hiro nauczył się już rozpoznawać te małe preferencje – Kaito wolał dania lekkie, ale sycące, z nutą ostrości od imbiru i czosnku. Nie żeby kiedykolwiek o to prosił wprost; po prostu zauważał, kiedy talerz wracał pusty, a na twarzy Pana pojawiał się ten subtelny cień zadowolenia. Lu miał rację, by bardziej mu się przyglądał.

Ale dziś Hiro nie mógł się skupić. Marchewka uciekła mu spod noża, a on zaklął cicho pod nosem, sprawdzając, czy nie skaleczył palca. Na szczęście nie. Westchnął, odkładając nóż, i sięgnął po tablet leżący na blacie obok. Ekran rozbłysnął, a on szybko wybrał kontakt do Lu. Dzwonił do niego niemal codziennie w ostatnich dniach – pod pretekstem pytań o gotowanie. "Jak długo dusić wołowinę, żeby była miękka?" albo "Czy imbir lepiej zetrzeć czy pokroić?". Ale prawda była inna. Hiro po prostu potrzebował usłyszeć czyjś głos, poczuć, że nie jest zupełnie sam w tej ogromnej, pustej willi.

Tablet zadzwonił kilka razy, zanim Lu odebrał. Jego twarz pojawiła się na ekranie – uśmiechnięta, z tym ciepłym błyskiem w oczach, który zawsze sprawiał, że Hiro czuł się trochę mniej zagubiony.

– Hiro! – zawołał Lu, wycierając ręce w fartuch. W tle widać było kuchnię w posiadłości Akihito, pełną garnków i zapachów, które Hiro prawie czuł przez ekran. – Co tym razem? Znów eksperymentujesz z kolacją?

Hiro uśmiechnął się słabo, opierając tablet o słoik z przyprawami.

– Tak... Wołowina. Nie chcę, żeby wyszła twarda. Ile dać jej minut na woku? – spytał, starając się przybrać lekki ton.

Lu wyjaśnił cierpliwie, jak zawsze – osiem do dziesięciu minut jeśli cienko pokroił, mieszając co chwilę, dodać sos sojowy pod koniec. Ale rozmowa szybko zeszła na inne tory. Lu opowiedział o nowym przepisie na ramen, który wypróbował, a Hiro słuchał, kiwając głową, choć jego myśli krążyły wokół ostatnich dni.

Pan był tak zajęty... Znikał rano, zanim Hiro zdążył podać śniadanie, i wracał późno, z teczką pełną dokumentów i telefonem przy uchu. Hiro w końcu zebrał się na odwagę i zapytał, co się dzieje. Kaito spojrzał na niego z tym swoim spokojnym uśmiechem i wyjaśnił: zmienia nazwę firmy.

– Żeby utrzeć nosa jednemu staruchowi – dodał wówczas z nutą satysfakcji w głosie.

Hiro domyślał się, że pewnie chodzi o tę sprawę w sądzie, ale nie chciał drążyć. A Kaito obiecał, że to tylko chwilowe. Pod koniec tygodnia będzie miał więcej czasu.

– Dla ciebie – dodał, muskając palcami policzek Hiro, co sprawiło, że chłopak zesztywniał, choć nie odsunął się.

– Hiro? Słyszysz mnie? – głos Lu wyrwał go z zamyślenia.

– Tak, przepraszam. Dzięki za radę, już nie przeszkadzam – Hiro uśmiechnął się przepraszająco i rozłączył się, zanim Lu zdążył zapytać, co go gryzie.

Odłożył tablet i wrócił do krojenia, ale myśli nie dawały mu spokoju. Pan wracał zmęczony, to prawda, ale w zaskakująco dobrym nastroju. Nie złościł się na jego małe potknięcia – jak wtedy, gdy upuścił kieliszek podczas nalewania wina, czy gdy kolacja była trochę za słona.

– Nie szkodzi, jeszcze się uczysz – mówił tylko, a jego oczy miękły na chwilę.

Ale co gorsze, mimo zmęczenia, wciąż miał siły na... to. Na nowy pokój i jego zawartość. Hiro poczuł, jak policzki mu płoną na samo wspomnienie. Wypróbowali już nie tylko to krzesło do krępowania – to z obręczami i pasami, które unieruchamiały go całkowicie, zmuszając do poddania się. Był też kozioł, na którym musiał się pochylić, czując chłód skóry na brzuchu i dłonie Pana na biodrach. Klęcznik, gdzie klęczał godzinami, ucząc się "cierpliwości". I oczywiście łóżko – to ogromne, z łańcuchami i haczykami, gdzie wszystko mieszało się w chaosie dotyków i westchnień.

Hiro skrzywił się, energicznie mieszając wołowinę w woku. Nie dlatego, że te chwile były nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Pan miał dla niego całe morze cierpliwości – szeptał uspokajająco, gdy Hiro się szarpał, tłumaczył, co robi, i zawsze, zawsze dbał o jego własną przyjemność. Była w tym szczypta brutalności, gdy rozkosz ponosiła Kaito – mocniejsze pchnięcie, uścisk, który zostawiał ślady – ale nawet wtedy traktował go względnie łagodnie. Jakby Hiro był czymś delikatnym, wartym ochrony. I to właśnie przerażało go najbardziej. Nigdy nie lubił mężczyzn. Za dziewczętami też się nie oglądał – w szkole patrzył na nie obojętnie, bez tego dreszczu, o którym mówili koledzy. A teraz... Teraz jego ciało reagowało na dotyk Pana w sposób, którego nie rozumiał. Zdradziecki.

Wczoraj, przed snem, spróbował „poznawać własne ciało”, jak polecił mu Kaito. Leżał w łóżku, w ciemności, i usiłował wyobrazić sobie kobiety z magazynów, które kiedyś znalazł pod łóżkiem ojca – te z krągłymi kształtami, obnażoną piersią, uśmiechnięte prowokująco. Ale zamiast podniecenia, w pamięci pojawiły się dziewczynki z klubu Takenaki. Zbyt młode, przestraszone, z oczami pełnymi pustki lub wymuszonymi, lubieżnymi uśmiechami, nie pasującymi do ich smukłych twarzy i błyszczących od narkotyków źrenic. Aż zebrało go na mdłości. Odwrócił się na bok, zakopał pod kołdrą i zasnął, czując obrzydzenie do samego siebie.

A rano... Rano ciało powitało go w naturalny sposób – porannym wzwodem, twardym i natarczywym. Pod prysznicem, pod strumieniem gorącej wody, postanowił spróbować znów. Tym razem z mężczyznami. Chciał sprawdzić, jak jego ciało zareaguje. Zaczęło się dobrze – po plecach przeszedł mu przyjemny dreszcz na wspomnienie chwil w pokoju uciech. Dotyk Pana, zapach jego skóry, te głębokie pchnięcia, które mieszały ból z rozkoszą. Hiro zamknął oczy, ręka poruszyła się szybciej, a podniecenie narastało. Ale nagle wyobraźnia wypaczyła obraz. Przeniósł się do ogrodu, gdzie pełzał przy nogach Pana na kolanach po mokrej trawie, czując upokorzenie i wstyd w roli psa. Gniew Kaito – te donośne krzyki, ręka unosząca się i wymierzająca policzek, choć rzeczywistość była inna. Zupełnie jakby Pan zmienił się w jego ojca, pijanego, wpadającego w furię, gdy Hiro nie zachowywał się należycie cicho. Członek momentalnie mu opadł, a ochota przeszła całkowicie. Wyszedł spod prysznica drżący, z poczuciem, że coś w nim jest zepsute. Nieodwracalnie.

Wołowina skwierczała na patelni, wyrywając go z zamyślenia. Hiro dodał warzywa, mieszając szybko, by nic się nie przypaliło. Kolacja była prawie gotowa. Pan powinien wrócić lada chwila – może dziś będzie miał więcej czasu. Może porozmawiają. Albo nie. Hiro nie wiedział, czego chce bardziej: samotności czy tej dziwnej, przerażającej bliskości, która powoli, nieubłaganie zmieniała wszystko.

Wyłączył palnik pod wokiem, czując, jak gorące powietrze unosi się z patelni, niosąc ze sobą aromat czosnku, imbiru i smażonej wołowiny wymieszanej z chrupiącymi warzywami. Danie było gotowe – soczyste, kolorowe, idealne na wieczór po ciężkim dniu. Ostrożnie podniósł ciężki wok za uchwyty, czując żar przez rękawice kuchenne, i odstawił go na specjalną żaroodporną podstawkę na kuchennej wyspie. Metal zadzwonił cicho o kamień, a para uniosła się leniwie, kondensując na chłodnej powierzchni blatu.

Szybko ogarnął bałagan: zebrał obierki marchewki, cebuli i papryki w garść i wrzucił do kosza, wytarł blat wilgotną szmatką, usuwając plamy sosu i okruchy. Kuchnia znów lśniła czystością – nie chciał, by Pan wrócił do chaosu. Spojrzał na zegar: zostało maksymalnie pół godziny. Idealna ilość czasu, by przygotować wszystko bez pośpiechu. Zostawił wok do ostygnięcia i przeszedł do jadalni, zanosząc na kilka kursów talerze, sztućce i wysokie szklanki napełnione wodą z lodem oraz plasterkami cytryny, które unosiły się leniwie, nadając wodzie świeży, orzeźwiający zapach. Ustawił wszystko starannie na stole: talerze po przeciwnych stronach, sztućce równo ułożone, szklanki lśniące w świetle żyrandola. Wyglądało elegancko, prawie jak w restauracji – Hiro nauczył się, że takie detale sprawiają Panu przyjemność, a przynajmniej tak mówił mu Lu.

Wrócił do kuchni, przełożył stir-fry do brytfanki, układając mięso i warzywa równo, by nie straciły chrupkości. Wstawił naczynie do piekarnika, ustawiając średnią moc – 150 stopni, by wołowina doszła delikatnie, a potrawa zachowała temperaturę na przyjazd Pana. Zapach rozchodził się po pomieszczeniu, ciepły i zapraszający. Teraz makaron. Nie miał ochoty znów jeść ryżu – ostatnimi czasy był podstawą każdego posiłku, nudny i przewidywalny. Wstawił garnek z wodą na gaz, czekając, aż zacznie bulgotać. Kiedy woda zawrzała, z sykiem unosząc parę, wrzucił do niej makaron przeznaczony do ramen – innego nie mieli w spiżarni, ale nada się, pomyślał. Zgniótł pustą paczkę z szelestem plastiku i wrzucił ją do śmietnika, ale pokrywa nie chciała się domknąć, opierając się z uporem.

Docisnął ją dwa razy, mocniej, ale kosz był po prostu przepełniony – worek wybrzuszał się, pełen resztek z poprzednich dni. Wzdychając, wyciągnął całą zawartość, czując nieprzyjemny zapach wilgotnych obierek i resztek jedzenia. Zawiązał worek ciasno, węzeł zacisnął się z chrzęstem. Nie chciał, by poza aromatem kolacji Pana przywitał też smród gnijących resztek – to byłoby nie fair, po całym dniu pracy. Postawił worek przy drzwiach wyjściowych i spojrzał za okno na podjazd, gdzie stał kubeł na śmieci, duży i zielony, oświetlony lampą zewnętrzną. Zwykle Pan zabierał rano śmieci, gdy wyjeżdżał do pracy, ale po co miałby natrafić na nie zaraz po powrocie, zmęczony i rozdrażniony? Kubeł był raptem kilka kroków od drzwi – co to za problem? Hiro postanowił, że po prostu wyrzuci je sam. To drobiazg, ale może Pan to doceni.

Otworzył dwa zamki blokujące drzwi – metalowe zatrzaski kliknęły cicho – i wyszedł na podjazd, czując chłód wieczornego powietrza na skórze. Wiatr niósł zapach wilgotnej ziemi i widok odległych świateł miasta. Zadowolony z siebie wrzucił worek do kubła, który zadzwonił głucho, i odwrócił się, by wrócić. Ale drzwi były zamknięte. Szarpnął za klamkę zaskoczony, raz, drugi i trzeci, ale nie ustąpiły – stały nieruchomo, zimne i obojętne.

Przerażony dotknął ich powierzchni dłonią, przesuwając palcami po gładkim drewnie, i zrozumiał: muszą mieć zabezpieczenie, automatyczny zamek, przez który bez klucza nie otworzy się ich z zewnątrz, nawet jeśli wewnętrzne zamki są otwarte. To jakaś ochrona przed włamywaczami, pomyślał, ale teraz obróciła się przeciw niemu.

Gryząc palec ze strachu – zęby wbiły się w skórę, aż zabolało – szarpnął jeszcze kilka razy desperacko, ciągnąc z całej siły, ale to nic nie dało. Drzwi nawet nie drgnęły. Spanikowany rozejrzał się wokół: podjazd był pusty, ulica cicha, nikogo w zasięgu wzroku. Przeskoczył mały żywopłot, kolczaste gałązki drapnęły go po nogach, i przedarł się przez rabatkę, miażdżąc kwiaty pod stopami, aż do okna z widokiem na kuchnię. Położył dłonie na szkle, zimnym i gładkim, i przystawił do niego twarz, mgła oddechu zamgliła szybę. Z przerażeniem zobaczył, jak makaron bulgocze pod pokrywką, para unosi się coraz gęściej, a wreszcie kipi – woda przelewa się przez krawędź garnka, sycząc na płomieniu.

– Nie! Nie, nie, nie! – zaczął krzyczeć, jego głos odbijał się echem w pustym ogrodzie, ale co niby mógł zrobić?

Jedynie bezradnie patrzeć, jak woda zalewa kuchenkę, spływając strumieniami. Całe szczęście, że była gazowa – kipiąca woda po prostu zgasiła płomień z cichym sykiem, tworząc kałużę wokół palnika. Ale co z piekarnikiem? Brytfanka wciąż tam stała, grzejąc się w cieple, a jeśli coś pójdzie nie tak... Hiro uderzył pięścią w szybę, ale okno było zamknięte na głucho, bez klamek na zewnątrz. Panika ścisnęła mu gardło – co teraz? Co powie Pan, gdy wróci i zobaczy go na zewnątrz?

Z sercem walącym jak oszalałe, zaczął krążyć wokół willi, spanikowany i zdesperowany. Jego stopy ślizgały się po wilgotnej trawie, a ręce drżały, gdy sprawdzał każde okno, jakie napotkał – te w salonie, w gościnnej sypialni, nawet w łazience na parterze. Z głupią, naiwną nadzieją szukał choć jednego uchylonego, takiego, które mógłby podważyć i otworzyć na tyle, by wślizgnąć się do środka.

– Proszę, proszę... – mamrotał pod nosem, przyciskając palce do zimnych szyb, ale wszystkie były szczelnie zamknięte, zabezpieczone automatycznymi zamkami lub po prostu zatrzaśnięte na głucho. Żadne nie ustąpiło pod jego szarpnięciami – tylko echo jego własnego oddechu odbijało się od szkła.

Niestety, nie znalazł żadnego. A na nieszczęście, gdy wrócił pod okno kuchni, jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu: z piekarnika zaczął ulatniać się mały dym, cienki, szary strumień, który sączył się przez szczeliny drzwiczek i unosił leniwie ku sufitowi. Hiro poczuł, jak łzy napływają mu do oczu, gorące i piekące, a serce zabiło w piersi jak wściekłe, tłukąc się o żebra. Co zrobi, jeśli wybuchnie pożar? Willa Pana stała na odludziu, z dala od jakichkolwiek sąsiadów – otaczały ją tylko drzewa i cisza, która teraz wydawała się złowroga. Nawet nie wiedziałby, w którą stronę biec, by szukać pomocy. Telefon? Nie miał żadnego. Krzyczeć? Nikt by nie usłyszał.

Nagle w oddali rozległ się warkot silnika – niski, znajomy pomruk samochodu Pana. Z ulgi aż ugięły się pod nim nogi; Hiro upadł na klęczki prosto w kałużę, zimna woda przemoczyła mu spodnie, ale czując chłód, natychmiast się pozbierał, otrząsnął jak mokry pies i rzucił pędem przez krzaki. Gałęzie drapały go po ramionach, liście czepiały się włosów, a on przedzierał się na oślep, nie dbając o nic. Wypadł z nich dosłownie w momencie, gdy auto wjechało na podjazd, niemal go potrącając – reflektory oślepiły go na chwilę, a opony zaszurały po żwirze, zatrzymując się centymetry od jego stóp.

Kaito wyskoczył z pojazdu z wytrzeszczonymi oczami, drzwi zatrzasnęły się z hukiem za nim.

– Hiro! Co ty tu robisz?! – zawołał wstrząśnięty, głos drżał mu od szoku.

Zlustrował chłopaka od stóp do głów: mokre, poplamione ziemią spodnie, brak buta na jednej stopie, potargane włosy pełne liści i gałązek, oraz pełne łez oczy, które przelały się i spłynęły po policzkach, zostawiając błyszczące ślady. Hiro usiłował coś powiedzieć, otworzył usta, ale opanował go tak przejmujący szloch, że słowa utknęły w gardle – tylko bezładne, zduszone dźwięki wydobywały się z jego ust, nic, co Kaito mógłby zrozumieć.

Mężczyzna podszedł do niego szybkim krokiem i chwytając go za ramiona, potrząsnął nim lekko, ale stanowczo.

– Próbowałeś uciec?! – zapytał ostro, mrużąc podejrzliwie oczy, choć serce wciąż biło mu szybko od wizji wypadku.

Hiro popatrzył na niego przerażony, oczy rozszerzyły mu się jak u złapanego zwierzęcia.

– Nie! – pisnął cicho. – Śmieci... – wystękał wreszcie, przerywając słowa szlochem – chciałem tylko… wyrzucić śmieci… bo śmierdziały… a drzwi się zatrzasnęły...

Zapłakany, pociągając nosem, wtulił się w tors Pana, chowając twarz w jego koszuli, która pachniała perfumami i bezpieczeństwem. Kaito spojrzał w stronę drzwi, marszcząc brwi, ale na chwilę przytulił chłopaka, obejmując go ramieniem, by miał szansę się uspokoić – czuł, jak drobne ciało drży w jego uścisku.

Jakim cudem system alarmowy nie zadziałał, gdy Hiro opuścił willę? Kaito sięgnął po komórkę w kieszeni marynarki i odblokował ją kciukiem. Zmarszczył brwi, widząc jak powiadomienie odznaczające się czerwonym kolorem migocze na ekranie – "Obiekt poza terenem. Drzwi frontowe otwarte." – ale nie towarzyszył temu żaden dźwięk, choć ustawił syrenę, by alarm był możliwie jak najbardziej oczywisty. Nagle uświadomił sobie: wyciszył komórkę na porannym spotkaniu z prawnikiem, by nie przeszkadzała w negocjacjach, i najwyraźniej nie zmienił tej opcji przez cały dzień. Załamany własną głupotą aż przytknął telefon do czoła, zamykając oczy.

– Cholera... idiota – warknął pod nosem na samego siebie.

Co gdyby Hiro wyszedł rano? Spędziłby na podjeździe cały dzień w kapciach i cienkim sweterku, marznąc i czekając? A może naprawdę by uciekł, odkrywając, że nie ma żadnego nadzoru?

Hiro uniósł głowę, widząc minę Pana, i sądząc, że jest zły na niego, od razu zaczął przepraszać:

– Nie chciałem... To drzwi! One… Przepraszam Panie…! – Głos mu się łamał a łzy znów napłynęły do oczu.

Kaito pokręcił głową, odkładając telefon, i mówiąc cicho:

– Chodź, zabiorę cię do środka.

Wyjął klucz z kieszeni, otworzył drzwi z kliknięciem i wpuścił chłopaka przed siebie. Już od progu uderzył ich zapach spalenizny – ostry, gryzący, mieszający się z dymem.

–Piekarnik! – Hiro aż krzyknął i rzucił się do kuchni, otwierając drzwiczki piekarnika nim Kaito zdążył go powstrzymać.

Kłąb szarego dymu buchnął mu prosto w twarz, gorący i duszący; chłopak zakrztusił się, kaszląc i odsuwając gwałtownie, oczy mu załzawiły od pieczenia. Zaś oczy Kaito zmrużyły się groźnie, gdy podszedł szybkim krokiem i upewnił się, że Hiro nie poparzył sobie twarzy – dotknął jego policzków, sprawdzając skórę. Dopiero wówczas nakazał mu zimnym tonem:

– Otwórz okna. Natychmiast.

Sam założył rękawice kuchenne i wyciągnął brytfankę na blat – naczynie było gorące, a w środku stir-fry sczerniałe na brzegach, mięso przypalone, warzywa zwęglone. Co prawda potrawa nie spłonęła doszczętnie, ale do jedzenia też się nie nadawała – wyglądała jak węgiel z resztkami koloru. Kaito pomasował skroń zirytowany, czując narastającą frustrację, i spojrzał na Hiro, który uwijał się z otwieraniem okien, machając ścierką jak flagą, by wygonić dym na zewnątrz. Czy naprawdę ten chłopak musiał sprowadzać na nich same kłopoty? Jeden mały gest dobroci, jak wyrzucenie śmieci, i wszystko kończy się katastrofą. Westchnął ciężko, kręcąc głową – to miał być spokojny wieczór.


W domu Kenji’ego również na próżno było szukać spokoju, choć ze zgoła innego powodu. Lekarz krążył po przestronnym salonie, sprawdzając po raz enty, czy aby na pewno spakował wszystko, co było mu potrzebne na ten kilkudniowy wyjazd do Stanów – na prestiżowe szkolenie z transplantologii laparoskopowej w Cleveland Clinic. Zwykle nie był tak zaaferowany tego typu wyjazdami; ot, rutynowe konferencje, nudne panele dyskusyjne i networking przy kawie. Ale to konkretne szkolenie bardzo go ekscytowało – poza wykładami teoretycznymi miały być praktyczne ćwiczenia na zwłokach, prezentacje najnowszego sprzętu chirurgicznego, a nawet możliwość obserwacji użycia go w praktyce podczas operacji na żywym pacjencie. To była szansa na podniesienie umiejętności, które mogły uratować życie – nie tylko w szpitalu, ale i w mniej legalnych okolicznościach. Akihito obiecał, że Yakuza zasponsoruje mu sprzęt laparoskopowy, co ułatwi wyciąganie kul po postrzałach w jamę brzuszną, minimalizując ryzyko powikłań i blizn. Kenji nie mógł się doczekać, by przetestować te narzędzia w swoich rękach.

Przeszedł przez korytarz, zerknął do sypialni – paszport, bilety lotnicze, notatki z programu szkolenia – wszystko było na miejscu. Sprawdzając ostatni raz, czy torba jest zapięta i czeka przy drzwiach wejściowych, a budzik w komórce jest nastawiony na czwartą rano, usiadł wreszcie na kanapie obok małżonka, wzdychając z ulgą. Kanapa ugięła się lekko pod jego ciężarem, a on rozluźnił ramiona, czując, jak napięcie dnia odpływa.

Lachlan, siedzący z podkulonymi nogami i kubkiem herbaty w dłoniach, uśmiechnął się niemrawo, choć jego zielone oczy zdradzały cień zmartwienia.

– Wszystko spakowałeś? – spytał cicho, odstawiając kubek na stolik.

Kenji pokiwał głową i zerknął na niego, dostrzegając tę subtelną zmianę w wyrazie jego twarzy. Dotknął delikatnie jego policzka, palce musnęły ciepłą skórę, i pocałował go krótko w usta – gest był prosty, ale pełen czułości.

– Szybko wrócę. Nie przejmuj się, hm?

Rudzielec zaśmiał się cicho, choć śmiech brzmiał na trochę wymuszony, i machnął ręką.

– Przecież się nie przejmuję. Leć sobie i baw się dobrze z tymi... zwłokami.

– Yhym, właśnie widzę – mruknął starszy, dotykając palcem jego czoła, przesuwając po skórze, gdzie pojawiła się ta charakterystyczna, pionowa zmarszczka. – Kiedy się stresujesz, wychodzi ci tu taka urocza zmarszczka. Jakbyś próbował rozwiązać równanie matematyczne.

Lachlan zmarszczył brwi i pacnął go lekko w rękę, udając oburzonego – dłoń trafiła w nadgarstek z cichym plaśnięciem.

– Hej! Nie dotykać eksponatu bo pogryzie – zażartował.

Ale zaraz wtulił się w jego bok, opierając głowę o ramię Kenji’ego, a ramiona owinął wokół jego talii.

– Może odrobinkę się martwię – przyznał cicho, z westchnieniem. – Będziesz leciał zwykłym samolotem. Czemu nie zgodziłeś się wziąć odrzutowca pana Akihito? Albo nawet Drake’a?

Kenji wywrócił oczami, choć uśmiechnął się pod nosem, czując ciepło ciała małżonka przy swoim.

– Jak by to wyglądało? Podrzędny lekarz z przedmieść lata sobie po świecie prywatnym samolotem? Od razu wzbudziłbym podejrzenia. Przeszukanie bagażu byłoby najmniejszym problemem. Pewnie prześwietliliby moje dokumenty i uprawienia. Wolę klasę ekonomiczną i anonimowość.

Lachlan westchnął, przyznając mu rację skinieniem głowy.

– No tak... Masz rację – mruknął niechętnie.

Nie chciał drążyć tematu dalej, bo tak naprawdę nie martwił go wyjazd małżonka – nie te kilka dni rozłąki, które przetrwali już nieraz. To wiadomość, którą dostał po południu od Akihito, gryzła go od środka jak natarczywy komar. Mężczyzna przypomniał mu o jego "powinności" – tym cholernym długu wdzięczności, który wisiał nad nim jak miecz Damoklesa. Dodał w wiadomości enigmatycznie: "Zabierz ze sobą szorty kąpielowe."

Gdyby powiedział wprost, czego będzie od niego oczekiwał, może mógłby się jakoś na to przygotować, nastawić psychicznie. A tak? Mógł tylko snuć domysły, a jego wybujała wyobraźnia podsuwała mu coraz gorsze scenariusze: basen w jakiejś willi Yakuzy, gdzie będzie musiał paradować półnago przed bandą gangsterów; jakaś upokarzająca zabawa w wodzie, z Akihito w roli drapieżnika; albo coś jeszcze gorszego, co miało na celu przypomnieć mu o jego miejscu w tym świecie, o jego przeszłości. Serce przyspieszyło mu na samą myśl, a dłonie zacisnęły się mimowolnie na koszulce Kenji’ego.

Z zamyślenia wyrwało go łaskotanie na szyi – delikatne, ciepłe pocałunki, składane przez męża jeden po drugim, sunące wzdłuż linii żuchwy. Rozbawiony położył dłoń na głowie Kenji’ego, wczesując palce w ciemne włosy.

– Ej, rano musisz przecież wcześnie wstać. Nie prowokuj – upomniało łagodnie.

– Dośpię w samolocie – mężczyzna mruknął. – A poza tym... to ty wyglądasz, jakbyś potrzebował relaksu.

Zassał się na jego szyi, usta zacisnęły się mocno, zostawiając soczystą malinkę – czerwony ślad, który jutro będzie trzeba ukryć pod kołnierzykiem, ale jednocześnie będzie niezaprzeczalnym sygnałem, że jego ukochany jest zajęty.

Lachlan chciał go odepchnąć, machnął ręką w proteście, ale dziś wyjątkowo potrzebował jego bliskości i ciepła – tej kotwicy w chaosie myśli. Westchnął cicho, czując, jak ręka męża wkrada się pod jego koszulkę, sunąc po skórze brzucha w górę, aż odnajduje wrażliwy sutek. Palce Kenji’ego zacisnęły się lekko, drażniąc go okrężnymi ruchami, a Lachlan przymknął oczy, poddając się pieszczotom i płynącej z nich przyjemności. Mrowienie rozeszło się po jego ciele, skupiając w jądrach – ciepłe, narastające, jak fala przypływu. Mruknął, gdy usta mężczyzny odnalazły jego i oddał pocałunek, głębiej, z nutą desperacji, jakby to mogło wymazać mu te czarne scenariusze z głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz