W pochmurnym, szarym poranku Lachlan stał przed domem, nerwowo stukając butem o chodnik, co chwilę zerkając na zegarek na ręce. Niebo wisiało nisko, ciężkie od chmur, a wilgotne powietrze niosło zapach nadchodzącego deszczu – typowy wczesnowiosenny dzień w Tokio, który tylko potęgował jego niepokój. Plecak na ramieniu ciążył mu bardziej niż powinien, choć spakował tylko niezbędne rzeczy: zmianę ubrań, szorty kąpielowe – jak nakazał Akihito w tej enigmatycznej wiadomości – i kilka drobiazgów. Co to w ogóle miało znaczyć? Dokąd go zabiera? I po co te szorty? Wyobraźnia podsuwała mu obrazy basenów w luksusowych willach Yakuzy, gdzie powietrze gęste jest od dymu cygar i szeptów o interesach, a on będzie musiał udawać, że wszystko jest w porządku.
Mało nie podskoczył, słysząc dźwięk wiadomości i czując wibracje w kieszeni spodni. Pospiesznie wyciągnął telefon, odblokował ekran, który rozbłysnął blado, i z pewną ulgą odczytał powiadomienie o wiadomości od Kenji’ego. Uśmiechnął się nieco, widząc zdjęcie: mąż siedział w ciasnym fotelu samolotu, z wymuszonym grymasem na twarzy, a obok niego starsza pani w kwiecistej bluzce trzymała paczkę suszonych moreli, najwyraźniej oferując mu jedną. Dopisek brzmiał:
Zapomniałem słuchawek, zagada mnie to babsko na śmierć. Ratuj!.
Lachlan zaśmiał się pod nosem, czując chwilową ulgę – jakby ta wiadomość była mostem łączącym go z normalnością. Odpisał szybko:
Gdy pytałem trzy razy, czy wszystko spakowałeś, nazwałeś mnie nadopiekuńczym. Więc teraz cierp.
Dodał jeszcze omotkę uśmiechniętego diabełka i schował telefon do kieszeni, ale ulga trwała tylko chwilę. Dostrzegł bowiem samochód na końcu ulicy – ciemnoszare Lamborghini Urus, z przyciemnionymi szybami i błyszczącą karoserią wypolerowaną niczym lustro, która odbijała szare niebo jak tafla wody.
Auto zatrzymało się tuż przed nim z cichym pomrukiem silnika, opony zaszurały po asfalcie. Szyba od strony pasażera opadła z szumem, odsłaniając Akihito za kierownicą – mężczyzna wyglądał jak zawsze: elegancki, w ciemnej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem, z tym nieodgadnionym uśmiechem na ustach i oczami ukrytymi za okularami przeciwsłonecznymi, mimo braku słońca.
– Wsiadaj – rzucił krótko, lekkim pchnięciem otwierając drzwi od wewnątrz – gest był niemal uprzejmy, ale Lachlan wyczuwał w nim nutę władzy, jakby to nie była prośba, a rozkaz.
Chłopak skrzywił się nieco, ale posłuchał – wrzucił plecak na tylne siedzenie, gdzie wylądował z głuchym stuknięciem na skórzanej tapicerce, i wsiadł z przodu.
– Dzień dobry – mruknął cicho, i pospiesznie zapiął pas, czując, jak materiał wciska mu się w klatkę piersiową. Nie chcąc dłużej trwać w niepewności, spytał od razu. – Dokąd jedziemy?
Akihito zerknął na niego ledwie kątem oka. Kącik ust drgnął mu w ledwie zauważalnym uśmiechu, gdy silnik zamruczał głęboko a samochód ruszył w głąb osiedla, sunąc po wąskich ulicach niczym drapieżnik.
– Zobaczysz – Aki odparł enigmatycznie, nie rozwijając tematu, skupiony na drodze.
Lachlan westchnął bezgłośnie, czując, jak napięcie wraca ze zdwojoną siłą. Skupił się więc na patrzeniu za okno – mijali domy, drzewa i przechodniów z parasolami, wszystko rozmazane w szarej mgle. Radio było włączone, cicho grała jakaś jazzowa melodia, saksofon sączył się z głośników, wypełniając przestrzeń, więc nie siedzieli w całkowitej ciszy. Ale jakoś tak czuł się skrępowany, zajmując wspólnie z mężczyzną tak małą przestrzeń – zapach skóry i wody kolońskiej Akihito wypełniał kabinę, a bliskość jego ciała, choć oddzielona konsolą, przyprawiała go o dreszcze. Co jeśli to jakaś pułapka? Albo test lojalności? Lachlan zacisnął dłonie na kolanach, starając się nie myśleć o najgorszym, ale wyobraźnia nie dawała za wygraną.
Po wielu dłużących się minutach, gdy samochód sunął przez coraz mniej zatłoczone ulice Tokio, Lachlan zaczął rozpoznawać okolicę – te szerokie aleje otoczone drzewami, dyskretne posterunki policji i rosnące w oddali mury, które znał tylko z telewizji i gazet. Serce zaczęło mu bić szybciej, dudniąc w uszach jak werbel, a dłonie na kolanach zacisnęły się w pięści.
– To niemożliwe – pomyślał, kręcąc głową.
Przez chwilę łudził się jeszcze, że może coś mu się pomyliło – może to tylko podobna dzielnica, może skręcą gdzieś indziej – ale nadzieja prysła jak bańka mydlana, gdy przekroczyli bramy i wjechali na teren cesarskiego pałacu. Ochrona w czarnych uniformach nawet nie drgnęła; najwyraźniej rozpoznała samochód jednego z książąt, bo bramy otworzyły się płynnie, a strażnicy skinęli głowami w powitaniu. Lachlan przełknął ślinę, czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Pałac cesarski? On, zwykły chłopak, w miejscu, gdzie wstęp mają tylko wybrani?
Akihito zaparkował w wyznaczonym miejscu na wewnętrznym dziedzińcu, wyciągając kluczyk ze stacyjki – silnik zamilkł z cichym westchnieniem, a mężczyzna odwrócił się do niego, unosząc brew.
– Chcesz zaczekać w aucie czy iść ze mną? – zapytał spokojnie, jakby proponował spacer po parku.
Lachlan wytrzeszczył oczy a usta same otworzyły mu się w zdumieniu.
– Naprawdę mogę wejść do pałacu? – wydukał, głos drżał mu lekko, a wzrok skakał po wysokich murach i ogrodach, które wyglądały jak z innego świata.
Akihito zaśmiał się krótko, nieco pobłażliwie – dźwięk był niski, gardłowy, jak u kogoś, kto przywykł do takich reakcji. W odpowiedzi tylko skinął głową, wysiadając z auta bez słowa. Lachlan, wciąż oszołomiony, wysiadł za nim, trzymając się blisko jak cień. Podążył za mężczyzną przez dziedziniec – brukowany kamieniem, otoczony starannie przystrzyżonymi żywopłotami i fontannami, które szemrały cicho w porannym chłodzie. Następnie weszli do korytarzy pałacu: szerokich, wyłożonych dywanami w głębokiej czerwieni, z sufitami zdobionymi złotymi ornamentami i ścianami, na których wisiały portrety przodków w tradycyjnych szatach. Lachlan rozglądał się wokół zafascynowany, oczy błyszczały mu jak u dziecka w muzeum. Mijał strażników w ceremonialnych mundurach, którzy kłaniali się Akihito, i komnaty uchylone na tyle, by dostrzec antyczne wazy czy ekrany shōji. Starając się jednocześnie nadążyć za szybkim, pewnym krokiem Aki’ego, czuł, jak serce mu łomocze, a myśli wirują w zamęcie.
Gdy weszli do jednej z komnat, Lachlan spodziewał się zobaczyć tam wszystko – salę konferencyjną, biuro, może nawet pokój tortur w stylu Yakuzy – ale nie to, co rzeczywiście zastał. Pokój był przestronny, urządzony z dyskretnym luksusem: duże łóżko z baldachimem, biurko z mahoniu, szafki z lakierowanego drewna. Na nich stały fotografie w srebrnych ramkach – zdjęcia uśmiechniętego mężczyzny w lekkim haori obok kobiety w eleganckiej yukacie na tle wodospadu. Od razu spostrzegł się, że znaleźli się w sypialni najstarszego z synów jeszcze żyjącego cesarza – Ryunosuke, następcy tronu. Zamarł pośrodku pokoju, nogi wrosły mu w dywan, i niemal skulił się w sobie, jakby samo dotykanie powietrza w tym miejscu było profanacją.
– To jakieś szaleństwo – pomyślał, czując dreszcz na plecach.
Za to Akihito nie miał takich skrupułów. Bez jakiegokolwiek skrępowania wszedł do przyległej garderoby i zaczął wyrzucać z niej na zasłane łóżko kolejne ubrania: koszule, spodnie, marynarki, nawet bieliznę, wszystko lądujące w chaotycznej stercie. Następnie wytaszczył stamtąd dużą walizkę na kółkach, położył ją obok na łóżku i otworzył z trzaskiem zamków. Dopiero wtedy łypnął na rudowłosego kątem oka, marszcząc brwi.
– Co tak stoisz? Lepiej mi pomóż. Za coś przecież ci płacę – rozkazał.
Lachlan drgnął niespokojnie, jak porażony prądem, i popatrzył na niego wystraszony.
– Co... co my tu w ogóle robimy? – spytał konspiracyjnym szeptem, który wcale nie był cichy. – Jakim cudem mogliśmy tu wejść ot tak? Gdzie jest jakaś ochrona?! – wymamrotał przerażony, głos mu się załamał, a oczy skakały po pokoju w poszukiwaniu ukrytych kamer czy strażników mogących wyskoczyć z szuflady.
Akihito ściągnął brwi, już uchylając usta, by uciszyć go ostrym słowem – widać było, że irytacja narasta mu w oczach – gdy nagle drzwi pokoju otworzyły się z cichym kliknięciem. W progu stanęła Hanami, żona przyszłego cesarza – elegancka kobieta w luźnej, nowoczesnej sukience, z włosami upiętymi w kok, uniosła brwi w zdumieniu i instynktownie osłoniła ręką lekko już widoczny ciążowy brzuszek, jakby chroniąc go przed intruzami. Lachlan zamknął oczy, kuląc ramiona przy ciele, gotowy na jej krzyk, na alarm, na wtargnięcie ochrony, o którą martwił się ledwie ułamek chwili temu.
– To koniec – pomyślał, serce mu zamarło – aresztują nas, albo gorzej.
Ale ku jego ogromnemu zaskoczeniu, kobieta weszła do środka i od razu zamknęła za sobą drzwi cicho, ale stanowczo. Spojrzała na Akihito z nieskrywaną ulgą w oczach, a jej ramiona opadły luźniej.
– Zamierzasz porwać gdzieś Ryunosuke? – zapytała, głosem drżącym lekko, ale pełnym nadziei, jakby to była najlepsza wiadomość dnia.
Akihito skinął głową, jego twarz pozostała spokojna, ale w oczach błysnęła determinacja.
– Tak – potwierdził cicho, prostując się przy walizce. – Skoro Ryu sam nie chce zadbać o własne zdrowie, to ja zrobię to za niego – oznajmił.
Hanami westchnęła z ulgą po raz drugi, jej ramiona opadły, jakby zrzuciła z nich spory ciężar.
– Dziękuję, Akihito. Naprawdę...
Przechyliła głowę, uśmiechając się słabo, po czym przeszła przez pokój lekkim krokiem, podchodząc do sterty ubrań na łóżku. Zaczęła w niej grzebać, wyciągając koszulę tu, spodnie tam, i sprawdzając, czy Akihito nie zapomniał o czymś podstawowym.
– A skarpetki? Nie zapomniałeś o nich? Ryu zawsze narzeka wieczorem, że marzną mu stopy – dodała to z nutą troski, składając jedną z koszul, po czym westchnęła głębiej. – Po ostatnich wydarzeniach usiłowałam przemówić mu do rozsądku. Rozumiem, że sytuacja z waszym ojcem jest trudna – ta choroba, presja... Ale nie może się tak przemęczać. Tylko że nie chciał mnie słuchać. „Powinność wobec kraju” - zawsze to samo – pokazała cudzysłów palcami, wywracając oczami z teatralnym westchnieniem, co nadało jej delikatnej twarzy nutę komizmu.
Aki parsknął krótkim śmiechem, przerywając pakowanie, by zlustrować ją wzrokiem – od stóp do głowy, z lekkim błyskiem w oku.
– Brzmi jak on. A ty? Jak się czujesz? – zapytał, tonem, który brzmiał prawie troskliwie, choć w jego głosie czaiła się ta charakterystyczna rezerwa.
Hanami dotknęła delikatnie brzucha, palce musnęły materiał sukienki, a na jej twarzy pojawił się ciepły, czuły uśmiech, który rozjaśnił migdałowe oczy.
– Całkiem nieźle, dziękuję. Ale to dopiero pierwsze tygodnie - mdłości przychodzą i odchodzą, ale ogólnie... jestem szczęśliwa. – Mówiąc przysiadła na brzegu łóżka, opierając się lekko dłonią o materac, a w jej głosie zabrzmiało pewne zmęczenie. – Tylko Ryu... odkąd wie o ciąży, stał się tak koszmarnie nadopiekuńczy. Wszędzie wysyła za mną ochronę, nawet na spacer po ogrodzie. A ja chciałabym wyjść z przyjaciółkami na miasto, nie czując ich dyszenia na karku. To męczące – poskarżyła się.
Akihito pokręcił głową, składając kolejne spodnie z precyzją, jakby to był rytuał.
– Znam tę stronę Ryu aż za dobrze. Zawsze musi kontrolować wszystko. Ale będziesz miała przynajmniej cztery dni spokoju. Bez niego i jego cieni za plecami – zapewnił.
Hanami uniosła brew, nachylając się lekko.
– Dokąd w ogóle go zabierasz? Mam nadzieję, że nie do jakiejś jaskini hazardu czy czegoś w tym stylu.
Aki uśmiechnął się tajemniczo, zamykając jedną z przegród w walizce.
– W przyjemne miejsce. Nie będzie żadnego hazardu, obiecuję.
Spojrzał przy tym na Lachlan'a, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jego obecności w pokoju – rudowłosy stał wciąż pośrodku, blady jak ściana, z rękoma nerwowo zaciśniętymi na bluzie, jakby rozbolał go żołądek.
– Rakuran, dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – stwierdził.
Lachlan zamrugał szybko, otrząsając się z otępienia, i skinął głową.
– Tak... jest w porządku. Tylko... czy naprawdę sam przyszły cesarz z nami pojedzie? Co jeśli nie będzie chciał? Zamierza pan... siłą wpakować go do samochodu? – wydukał, głos mu drżał, a oczy rozszerzyły się w mieszance fascynacji i strachu.
Aki uśmiechnął się nieco złośliwie, uderzając pięścią w otwartą dłoń z głośnym plaśnięciem – gest był wymowny, pełen braterskiej zadziorności.
– Mam wiele argumentów. Brat na pewno da się przekonać. Zawsze się udaje – zapewnił z pełną pewnością.
Hanami zachichotała subtelnie, zasłaniając usta dłonią w eleganckim geście.
– Zawsze możecie go związać – zaproponowała.
Odchrząknęła cicho, rumieniąc się lekko, i w miarę dyskretnie przesunęła stopą skórzany pasek, który nieco wystawał spod łóżka, wpychając go głębiej pod mebel. Akihito udał, że tego nie dostrzegł, choć kącik ust mu drgnął, bo w duszy roześmiał się, wyobrażając sobie niedorzeczną scenę: Ryunosuke leżący związany na łóżku, bezradny, a ta delikatna, dystyngowana Hanami dosiadająca go z góry, odziana jedynie w skórzany gorset zdobiony ćwiekami, trzymająca w dłoniach palcat, którym delikatnie muska jego skórę. Wizja była tak absurdalna, tak daleka od rzeczywistości tej pary, że aż zabawna. Choć… może wcale nie tak odległa? Szybko jednak odgonił ją, kręcąc głową w myślach, i skupił się na pakowaniu, wciskając ostatnie ubrania do walizki.
Lachlan za to przełknął ślinę z trudem, spodziewając się, że jedynym argumentem, który zostanie użyty, będzie ten siły – wizja porwania przyszłego cesarza mroziła mu krew w żyłach. Ale co mógł poradzić? Był tu tylko pionkiem, dłużnikiem odrabiającym tą niedorzeczną przysługą należność. Zbliżył się ostrożnie do walizki, czując się jak intruz w tym świętym miejscu, i zajął się pomaganiem w składaniu ubrań – ręce lekko mu drżały, ale starał się być przydatny, składając ostatnią koszulę z przesadną starannością i pomagając zamknąć walizkę.
Lachlan kulił się na tylnym siedzeniu samochodu Akihito, wciskając plecy w skórzaną tapicerkę tak głęboko, jak tylko mógł. Cieszył się w duchu, że tym razem kazano mu zająć właśnie to miejsce – z tyłu czuł się bezpieczniejszy, schowany za wysokim oparciem fotela pasażera, udając, że wcale nie widzi w lusterku wstecznym wściekłego spojrzenia następcy tronu. Ryunosuke siedział z przodu, ramiona skrzyżowane miał na piersi, twarz napiętą jak struna, a oczy utkwione w mijanych ulicach Tokio. Nie wyglądał na zachwyconego sytuacją – wręcz przeciwnie, emanował irytacją, która gęstniała w kabinie jak dym. Akihito i Hanami potrzebowali pół godziny krzyków, awantur i błagań w pałacowej sypialni, by następca tronu wreszcie zgodził się na ten wyjazd – Lachlan słyszał wszystko zza drzwi, gdzie czekał jak na ścięcie, modląc się, by nikt nie wciągnął go w tę rodzinną burzę. W końcu Ryu ustąpił, mrucząc coś o „braterskim szantażu”, ale jego mina mówiła jasno: nie chciał tu być.
Cisza w aucie była ciężka, przerywana tylko pomrukiem silnika i okazjonalnym szumem mijanych samochodów. Gdy Ryunosuke odezwał się wreszcie, przerywając tę napiętą atmosferę, Lachlan aż przylgnął do drzwi, czując, jak serce podskakuje mu do gardła.
– Nie mogłeś zabrać bardziej rzucającego się w oczy samochodu? – zapytał zgryźliwie Ryu, głosem ociekającym sarkazmem, nie odrywając wzroku od okna.
Aki prychnął, trzymając kierownicę luźno, ale z widoczną pewnością siebie.
– Gdybym wziął ferrari to Rakuran jechałby w bagażniku. To najbardziej pospolity samochód, jaki mam w swojej kolekcji. Nie przesadzaj, ludzie wcale nie gapią się aż tak.
Starszy z mężczyzn aż wywrócił oczami, odchylając się w fotelu.
– Nawet nie o spojrzenia przechodniów mi chodzi, ale ledwie mieścimy się w uliczkach tą krową. Czuję się jak w czołgu.
Aki zaśmiał się gorzko, przyspieszając lekko na zielonym świetle.
– Gdybyś to ty prowadził, pewnie już dawno porysowałbyś mi auto. Na szczęście ja jestem doskonałym kierowcą i nawet nie zadrapałem lusterka. A w ogóle to zaraz wyjedziemy na autostradę, więc przestań marudzić.
Ryunosuke uchylił usta, by się odgryźć – widać było, jak zbiera argumenty, a twarz mu czerwienieje – ale Aki powstrzymał go niegrzecznym gestem ręki, unosząc dłoń jak tarczę.
– Jeszcze jedno słowo, a przywiążę cię do zderzaka i będziesz biegł za samochodem – ostrzegł.
Ryunosuke prychnął głośno, krzyżując ramiona mocniej, i odwrócił się do okna, mamrocząc coś pod nosem o „dziecinnych groźbach”. Ale po chwili, gdy napięcie nieco opadło, spytał już bardziej polubownym głosem, z nutą ciekawości:
– Ile dałeś za ten wóz?
Aki zerknął na niego kątem oka, uśmiechając się ledwie zauważalnie.
– Około dwa miliony dolarów – odpowiedział. – Kupowałem je na specjalne zamówienie i ma kilka dodatków, których nie ma w standardowym modelu.
Ryu spojrzał na niego jakby był niepoważny, brwi uniosły mu się w zdumieniu.
– Dwa miliony? Nie masz na co wydawać pieniędzy? – spytał z niedowierzaniem.
Akihito prychnął ponownie, zmieniając pas.
– Wyobraź sobie, że akurat nie mam – odparował. – Brzmisz jak stary dziad. Zamknij się i ciesz jazdą – dodał nieco ostrzej niż zamierzał.
To ostatecznie zakończyło dyskusję – cisza wróciła, ciężka i gęsta, przerywana tylko radiem grającym cichą muzykę w tle. Po dłuższej chwili Lachlan wysunął się lekko z siedzenia, czując, jak pęcherz daje mu się we znaki, i spytał półszeptem, jakby bał się zakłócić tę kruchą równowagę:
– Czy... moglibyśmy gdzieś się zatrzymać? Potrzebuję do toalety – poprosił wręcz błagalnie.
Obaj mężczyźni westchnęli ciężko z rezygnacją, spojrzeli na siebie przez chwilę – w ich oczach błysnęła ta sama mieszanka irytacji i rozbawienia – i uśmiechnęli się lekko, jakby to była jakaś braterska telepatia. Aki wrzucił kierunkowskaz, skręcając w boczną ulicę.
– Jasne. Zjedziemy pod McDonald’s. Napijesz się kawy, Ryu? – spytał brata.
Zaskoczony następca tronu aż zamrugał.
– W sumie... nigdy tu nie jadłem. Ale chętnie napiję się kawy – zgodził się.
Wszyscy troje wysiedli z samochodu na parkingu przed lokalem – powietrze pachniało smażonymi frytkami i kawą, a neonowy znak McDonald’s mrugał wesoło w szarym poranku. Rudowłosy, wciąż nieco spięty, spytał niepewnie:
– Mogę kupić sobie burgera? W sumie nie jadłem śniadania…
Aki zerknął na niego z uniesioną brwią.
– Jeśli ubabrzesz tapicerkę, obciąży cię kosztem jej czyszczenia – uprzedził.
Lachlan przełknął ślinę, czując, jak żołądek skręca mu się w supeł a cała ochota na jedzenie mu przechodzi.
– Chyba... jednak nie jestem aż tak głodny… – stwierdził.
Ryu poklepał go po ramieniu – gest był zaskakująco przyjazny, jak u starszego brata a nie zimnego cesarza – i uśmiechnął się lekko.
– Spokojnie. Po prostu zjedzmy w lokalu. Nabrałem ochoty na frytki.
Akihito zagwizdał z prześmiewczym podziwem, otwierając drzwi przed bratem i odliczając w myślach ile sekund minie aż zostaną rozpoznani. Czy w ogóle zdołają złożyć zamówienie, czy zaraz otoczy ich wianuszek kłaniających się ludzi?
Dalsza droga przebiegła nad wyraz sprawnie i w o wiele lepszej atmosferze, niż Lachlan mógłby sobie wyobrazić na początku tej szalonej eskapady. Samochód sunął płynnie autostradą, mijając kolejne zjazdy i pola ryżowe, a szare chmury na niebie jakby nieco się rozproszyły, wpuszczając blade promienie słońca. Akihito i Ryu rozmawiali swobodnie, ich głosy mieszały się z cichą muzyką z radia – tematy skakały od wspomnień z dzieciństwa w pałacu, przez narzekanie na biurokratyczne absurdy dworu, po żarty z najnowszych plotek o celebrytach. Podkradali sobie frytki z papierowych opakowań, palce błyszczały im od soli i oleju – Ryu sięgał po garść z torby brata, a Aki odpłacał się tym samym, śmiejąc się, gdy starszy mruczał coś o „kradzieży w biały dzień”.
Ostatecznie wszyscy troje zjedli w samochodzie, bo w lokalu McDonald’s wzbudzili tak wielkie zainteresowanie, że ledwie zdołali opędzić się od ludzi – gapie szeptali, robili ukradkiem zdjęcia telefonami, a kilku odważniejszych podeszło z prośbą o autograf czy selfie z książętami. Akihito machnął ręką, a Ryu ukrył twarz za skrawkiem marynarki, więc Lachlan, czerwony jak burak, musiał pójść złożyć zamówienie sam. Wrócił z tacą pełną burgerów, frytek i kaw, wdzięczny, że nikt nie zapytał go o to, kim jest i co robi w towarzystwie rodziny cesarskiej. Aki narzekał trochę, że tapicerka przesiąknie smrodem oleju i fast foodu, marszcząc nos nad torbą, ale po pierwszym kęsie kanapki z podwójnym kotletem i sosem teriyaki – soczystej, ociekającej smakiem – od razu się rozchmurzył, mrucząc z aprobatą.
Lachlan za to zjadł swoją porcję w ciszy, siedząc z tyłu jak mysz pod miotłą – burger był ciepły, chrupiący, z nutą cebuli i sera, ale stres wciąż ściskał mu żołądek. Starannie pozbierał ze swojej bluzy i siedzenia każdy najmniejszy okruszek, wrzucając do papierowej torebki i szczelnie zamykając, by nic nie pobrudziło luksusowej tapicerki. Potem, najedzony i nieco ospały, oparł głowę o szybę – zimne szkło przyjemnie chłodziło mu skroń – i sięgnął po komórkę, pisząc SMS’a do Kenji'ego:
Jak tam lot w towarzystwie starszej pani? Nauczyła cię już szydełkować?”.
Mąż odpowiedział prawie natychmiast GIFem siwowłosej staruszki unoszącej kieliszek w toaście, z błyskiem w oku – co chyba miało oznaczać, że znalazł z nią wspólny język, może nawet przy lampce wina z pokładowego menu. Rozbawiony Lachlan schował telefon do kieszeni bluzy, zsunął się nieco na siedzeniu, czując, jak miękkie oparcie otula go jak kołdra, i zamknął oczy. Droga zapowiadała się na długą a on nie wyspał się zbyt dobrze tej nocy. Nie tylko przez stres związany z tym dziwnym wyjazdem, który gryzł go od środka jak natarczywy komar, ale też przez fakt, że połowę nocy spędził na bardzo przyjemnych praktykach ze swoim małżonkiem – te gorące pieszczoty, szepty i dotyk, które trwały do świtu, zostawiając ich oboje wyczerpanymi, ale zadowolonymi. Obaj nie byli rano pewni, jak w ogóle zdołali wstać po zaledwie trzech godzinach snu, wspomagając się mocną kawą i zimnym prysznicem. Teraz, kołysany rytmem jazdy, Lachlan pozwolił sobie na drzemkę, mając nadzieję, że cel podróży okaże się wart tego wszystkiego.
Akihito zerknął we wsteczne lusterko, a potem obrócił się lekko przez ramię, sprawdzając tylne siedzenie. Widząc, że pasażer z tyłu zasnął, wreszcie skinął głową z zadowoleniem. Ryu, zauważywszy to, nachylił się nieco i spytał cicho, przerywając ciszę, która znów zaczęła się między nimi sączyć:
– Kim właściwie jest ten dzieciak? Przysięgam, że jeśli sprawiłeś sobie kolejnego chłopaka, to nie ręczę za siebie – ostrzegł.
Aki uśmiechnął się, nie odrywając spojrzenia od drogi – autostrada wiła się przed nimi jak srebrna wstęga, a samochody migały w oddali.
– To nie mój uległy. Spokojnie – zapewnił. – To mąż przyjaciela - Kenji’ego, tego lekarza, którego znasz – doprecyzował.
Ryu odmruknął coś pod nosem, krzyżując ramiona na piersi.
– No dobra. Ale po co go zabrałeś? Nie wygląda na ochroniarza ani na... no wiesz, na kogokolwiek przydatnego w tej twojej eskapadzie – dopytywał, zaciekawiony.
Aki wzruszył ramionami, zmieniając pas płynnym ruchem.
– Tam, gdzie jedziemy, przyda się nam obsługa. Ktoś, kto poda drinka, posprząta, zajmie się drobiazgami.
Ryu uniósł brew, zerkając na brata kątem oka.
– Czyli na miejscu nie będzie żadnej obsługi? Błagam, powiedz, że nie wywozisz mnie do jakiejś rozpadającej się chałupy w środku lasu…
Aki pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
– Może i będzie, ale drinków to nie zapewniają. A poza tym... lubię mieć wszystko pod kontrolą.
Ryunosuke prychnął, opierając głowę o zagłówek.
– Przecież nie ma usług, których hotel nie zapewni, jeśli tylko cena będzie dostatecznie wysoka.
Akihito zagwizdał cicho z aprobatą, śmiejąc się pod nosem – dźwięk był niski, gardłowy, pełen braterskiej złośliwości.
– Oho, chcesz żebym wykorzystał swoje rodzinne koneksje i majątek, braciszku? A dopiero co łajałeś mnie za kupno drogiego samochodu. Co za hipokryzja.
Ryu parsknął z rozbawienia, aż ramiona mu drgnęły.
– Podanie drinka na pewno nie będzie kosztować dwóch milionów dolców. Nie przesadzaj.
Aki zerknął na niego, a kącik ust uniósł mu się wyżej.
– No dobrze. Ale poważnie Aki – kontynuował swój wywód Ryu. – Co jest grane z tym chłopakiem? Nie ściemniaj, widzę, że coś kręcisz.
Akihito pokręcił głową, uznając, że brat nie przestanie wiercić mu dziury w brzuchu – Ryu zawsze był uparty jak osioł i wszędzie szukał ukrytych motywów i spisków.
– Pożyczył ode mnie trochę kasy na jakieś idiotyczne świętowanie urodzin męża. Teraz spłaca to pracą. Proste – wytłumaczył rzeczowo.
Ryu zgniótł torbę po jedzeniu w dłoniach, zgniatając papier z szelestem, i postawił ją na wycieraczce obok swoich nóg, by wyrzucić na następnym postoju.
– Nie znałem tej strony ciebie. Czyżbyś dojrzał na tyle, by prawie bezinteresownie komuś pomóc? Szok.
Aki łypnął na niego ostrzegawczo, ale w oczach błysnął mu złośliwy chochlik.
– Jeszcze nie wiesz, dokąd jedziemy, więc nie bądź taki pewny, że praca w roli naszego służącego będzie prosta – stwierdził. – Możesz też być wymagający - nie krępuj się. Wykorzystaj go, jak chcesz – zachęcił brata.
Starszy z mężczyzn zerknął jeszcze raz na śpiącego chłopaka przez ramię, mierząc go wzrokiem – Lachlan wyglądał niewinnie, z rudymi włosami opadającymi na czoło i pełnymi, lekko rozchylonymi wargami.
– Zastanowię się. Ale naprawdę mam nadzieję, że nie wywozisz nas gdzieś z dala od cywilizacji. Nie jestem w nastroju na survival – skwitował nieco zmęczonym tonem.
Akihito uśmiechnął się tajemniczo, przyspieszając lekko.
– Zobaczysz, kiedy dojedziemy.
Ryu tylko westchnął z pewną rezygnacją, rzucając:
– Jeśli się zmęczysz, to możemy się zamienić – zapewnił.
Ułożył się wygodniej w siedzeniu, odchylając lekko oparcie i przymykając oczy, idąc w ślady chłopaka – pozwalając, by rytm jazdy ukołysał go do drzemki.
Lachlan wysiadł z samochodu po przeszło siedmiu godzinach jazdy, czując, jak mięśnie protestują po długim siedzeniu w jednej pozycji. Rozciągnął się powoli, unosząc ramiona nad głowę i wyginając plecy – lekkie ukłucie w krzyżu przypomniało mu o niewygodach podróży, ale już sam widok miejsca, do którego przyjechali, rekompensował wszelkie bóle. Przyjechali bowiem do Amanemu w regionie Ise-Shima – kompleksu luksusowych mini willi ukrytych w gęstym lesie parku narodowego, z widokiem na błękitną zatokę Ago usianą małymi wysepkami i tratwami ostrygowymi. Powietrze pachniało morską solą i sosnową żywicą, a w oddali słychać było szum fal i ciche szemranie gorących źródeł. Chłopak aż rozdziawił usta, wpatrując się w inspirowane zajazdem ryokan budynki o drewnianych fasadach, otoczone zadbanymi ogrodami i ścieżkami prowadzącymi do prywatnych onsen – to było jak wejście do innego świata, gdzie spokój i luksus splatały się w jedno. Nie dane mu było jednak długo chłonąć widok. Akihito pstryknął na niego palcami jak na służącego.
– Weź bagaże – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– No jasne, przecież za coś mi płacisz – rudowłosy pomarudził cicho pod nosem, ale posłuchał, wyciągając z bagażnika ich walizki.
Ciągnąc je za sobą po żwirowej ścieżce, podążył za synami cesarza, czując, jak kółka walizek podskakują na nierównościach. Akihito sprawnie odebrał z recepcji klucze do pokoju – nowoczesnego budynku z bambusowymi elementami i szklanymi panelami – i zamienił kilka uprzejmych słów z pracującą tam kobietą w tradycyjnej yukacie. Ta, z profesjonalnym uśmiechem, odprowadziła ich do odpowiedniego domku, wskazując po drodze:
– Restauracja mieści się w głównym budynku, tam na lewo. Basen z gorącymi źródłami - prosto ścieżką przez ogród, a zabiegi relaksacyjne i kosmetyczne w spa po prawej, z basenem watsu i prywatnymi pawilonami. – Jej głos był melodyjny, a gesty precyzyjne, jakby recytowała wiersz.
Gdy dotarli do willi – przestronnej, z tarasem wychodzącym na las i zatokę – kobieta skłoniła się uprzejmie, składając ręce przed sobą.
– Czy mogę panom jeszcze czymś służyć? – spytała.
– Na razie dziękujemy – Akihito odparł krótko, więc ta ulotniła się bezgłośnie, znikając za zakrętem ścieżki.
Lachlan, zdyszany i z potem na czole, wtaszczył do środka dwie wielkie walizki, ignorując, że jego plecak kolejny raz zsunął mu się z ramienia i wylądował na podłodze z głuchym stuknięciem. Rozejrzał się ciekawsko po pomieszczeniu urządzonym w przyjemnych, jasnych barwach – beżowe ściany, drewniane meble, subtelne oświetlenie i widok na ogród przez panoramiczne okna. Lekko zmarszczył brwi, dostrzegając pojedyncze, choć wielkie łóżko z baldachimem i miękkimi poduszkami.
– Proszę pana… A gdzie ja będę spał? – spytał niepewnie, wskazując na mebel.
– No jak to gdzie? – zdumiał się Aki. – Tutaj, w naszych nogach. Jak niewolnicy w dawnych czasach – odpowiedział z kamienną twarzą, wskazując na łóżko.
Lachlan wytrzeszczył oczy a twarz poczerwieniała mu z wściekłości.
– Nie jestem psem! – oburzył się. – Co to w ogóle za idiotyzmy?! – wybuchnął, aż ręce zacisnęły mu się w pięści.
Ryu, stojący obok, pokręcił głową.
– Mnie też się to nie podoba – stwierdził wprost. – Dlaczego jest jedno łóżko? Spodziewałem się czegoś... bardziej komfortowego.
Aki wywrócił oczami, a kącik ust drgnął mu w uśmiechu.
– Nie znacie się na żartach. Rakuran ma pokój na końcu korytarza - tam, za drzwiami. A łóżko jest pojedyncze, ale królewskie, bo rzucasz się na spaniu jak ryba wyciągnięta z wody, Ryu. Wolę przytulić cię i przytrzymać, niż potem zbierać z podłogi.
– Hanami zdecydowanie ma za długi język – Ryu stwierdził nieco markotny, rumieniąc się lekko, jakby ta mała słabość była powodem do wstydu. – Wypaplała też, że po śniadaniu miewam zgagę? – spytał ironicznie.
– Ona tylko się o ciebie martwi – Aki skarcił go łagodnie. – Kiedyś spałeś spokojnie, z tego co pamiętam, ale widać, że obecna sytuacja i nadmiar stresu po prostu ci szkodzą. A lekarz mówił, że masz się oszczędzać.
Ryu wywrócił oczami, siadając w pobliskim fotelu.
– Teraz ty jesteś nadopiekuńczy. Daj spokój, nie jestem dzieckiem.
Lachlan uśmiechnął się w duchu, słysząc te słowa – sam słyszał podobne teksty raptem kilka godzin temu od swojego męża, gdy Kenji sprawdzał po raz enty, czy wszystko spakował. Uznał, że to w sumie miłe, że pan Akihito tak martwi się stanem zdrowia brata – ta braterska troska przebijała przez twardą skorupę Yakuzy.
– Czy... – zaczął niepewnie – mogę dostać klucz do pokoju i iść się rozpakować? – spytał, podnosząc plecak z podłogi.
Aki skinął głową, wręczając mu kartę magnetyczną.
– Tylko jej nie zgub i wróć za godzinę – zastrzegł, po czym klasnął w dłonie i zwrócił się do brata. – To od czego zaczniemy? Chcesz zmęczyć się na siłowni i odpocząć w saunie, czy od razu idziemy na masaż i kąpiel mineralną?
Lachlan nie usłyszał, co ostatecznie wybrał Ryu, bo ruszył korytarzem do swojego pokoju. Tam, w końcu sam, trochę odetchnął. Pokój był mniejszy, ale wygodny, z widokiem na las i prywatnym balkonem. To nie był żaden dziwny przybytek, a zwykłe, choć obłędnie luksusowe spa, gdzie mógł wreszcie odetchnąć od napięcia podróży i własnych pokrętnych wyobrażeń tego wyjazdu.
Sprawnie rozpakował swój mizerny bagaż – plecak zawierał zaledwie kilka zmian ubrań, bieliznę, szczoteczkę do zębów i ładowarkę do telefonu – układając wszystko na półkach w małej, ale schludnej szafie. Pokój był prosty, z tatami na podłodze i widokiem na las, co bardzo mu się podobało.
O wyznaczonej godzinie stawił się w głównej części willi, pukając cicho do drzwi salonu. Tam, ku swojemu małemu zaskoczeniu, zastał cesarskich synów ubranych w codzienne, ale wciąż misternie wyszywane kimona – jedwabne, w stonowanych barwach granatu i szarości, z subtelnymi wzorami fal i żurawi, które podkreślały ich status. Poczuł się trochę jak brzydkie kaczątko w swoich stylowo podartych dżinsach i celowo zbyt dużej bluzie z kapturem, która wisiała na nim jak worek. Akihito chyba podzielał jego zdanie, bo zlustrował go od stóp do głów i skrzywił się nieco, unosząc brew.
– Masz zamiar podawać nam napoje w saunie w takim stroju? Wyglądasz jak bezdomny hipster.
Lachlan rozłożył bezradnie ręce, rumieniąc się lekko.
– Nie mówił pan, gdzie jedziemy. Nie mam nic odpowiedniego. Myślałem, że to jakaś... no, zwykła wycieczka – tłumaczył się.
Aki wywrócił oczami z westchnieniem i machnął ręką. Kazał mu zaczekać a sam zadzwonił na recepcję, mówiąc coś szybko do słuchawki. Już po dosłownie kilku minutach zmaterializowała się u nich obsługa – młody mężczyzna w uniformie, niosący jednolitą, granatową yukatę – podobną Lachlan widział wcześniej u jednego z pracowników czyszczących basen, gdy przemierzali teren kurortu. Chłopak przyjął ją z pewną ulgą, bo spodziewał się jakiegoś niedorzecznego kostiumu, jak ten pokojówki, gdy sprzątał biuro swojego chwilowego szefa. Poszedł szybko się przebrać do swojego pokoju, zakładając pod spód kąpielówki – na wszelki wypadek, pamiętając o enigmatycznej wiadomości o szortach.
Gdy wrócił, yukata leżała na nim całkiem dobrze, choć czuł się w niej trochę jak w przebraniu. Nawet Ryu skinął głową z aprobatą.
– Teraz wyglądasz jak człowiek – stwierdził. – Ale mógłbyś powyciągać te kolczyki z uszu - wyglądają... nie na miejscu.
Do tego nikt mnie nie zmusi. To moja sprawa – Lachlan zaprotestował, dotykając srebrnych kółek w uszach.
Aki machnął ręką, ponaglając ich.
– Nie ważne. Chodźmy już bo masażyści będą czekać.
Opuścili więc w trójkę willę i udali się do odpowiedniego budynku Spa, spacerkiem przez żwirowe alejki, mijając ogrody z kamieniami i bambusowymi fontannami. Tam dwójką książąt zajęli się wyspecjalizowani pracownicy – masażystki w białych uniformach, z delikatnymi ruchami i olejkami o zapachu lawendy i eukaliptusa. Lachlan usiadł sobie na taborecie w kącie i cierpliwie czekał, aż będzie potrzebny, wdychając zapach olejków do masażu i kadzidełek odpalonych dla klimatu, które kręciły go w nosie, ale nie narzekał – atmosfera była relaksująca, z cichą muzyką fletów w tle.
Gdy obsługa przyniosła zamówione zawczasu przez Akihito napoje – świeże soki i herbaty – rudowłosy odebrał je i w razie potrzeby podawał mężczyznom w trakcie zabiegów, bo na masażu się nie skończyło. Po jego wykonaniu, rozluźnieni Aki i Ryu, ale nieco obolali, przenieśli się na zewnątrz do basenu z gorącą wodą pełną naturalnych minerałów – parujący onsen pod gołym niebem, otoczony skałami i drzewami, z widokiem na zatokę był niesamowicie klimatyczny. Wówczas owocowe koktajle zmieniły się w wysokoprocentowe drinki – whisky z lodem i sake – przed którymi Ryunosuke nieco się bronił, mrucząc coś o obowiązkach, ale ostatecznie uległ, wzruszając ramionami.
– W końcu jakby nie patrzeć, jestem na wakacjach – uznał.
Po kilku głębszych Ryu zauważył, jak Lachlan drży w cienkiej yukacie, smagany chłodnym, mimo słońca, wiatrem od morza.
– Chodź do nas, chłopcze – zaproponował to swobodnie, wskazując na basen, po czym spytał: – Aki, nie masz nic przeciwko?
Ten tylko wzruszył ramionami, nie otwierając nawet oczu, zanurzony po szyję w wodzie.
– Jak chcesz – mruknął jedynie.
Lachlan nieco się krępował, rumieniąc soczyście, ale skoro sam książę go zapraszał, to aż żal było nie skorzystać – zwłaszcza, że naprawdę było mu już zimno, a para unosząca się z basenu kusiła ciepłem. Rozebrał się więc szybko, zostawiając yukatę na ławce, i zanurzył w gorącej wodzie z głębokim westchnieniem ulgi – minerały szczypały lekko skórę, ale rozluźniały mięśnie jak magia. Ryu nawet podsunął mu drinka z tacą, ale rudowłosy podziękował uprzejmie, kręcąc głową.
– Dziękuję, ale jestem w pracy – zauważył.
Aki uchylił powiekę, zerkając na niego z czymś na wzór aprobaty, po czym znów zamknął oczy, odchylając głowę na brzeg zbiornika, gdzie Lachlan zaraz podsunął mu poduszeczkę.
Reszta dnia upłynęła Lachlan'owi w rytmie dyskretnej służby, choć z zewnątrz mogło wyglądać, jakby odpoczywał w spa razem z książętami – zanurzony w tej samej atmosferze relaksu, pary i aromatycznych olejków. W suchej saunie, gdzie powietrze było gęste od gorąca i zapachu cedru, donosił im butelki zimnej wody, w której moczył miękkie ręczniki, by mogli schłodzić rozgrzane twarze czy karki – podawał je z pochyloną głową, czując, jak pot spływa mu po plecach, ale nie skarżył się, widząc, jak Ryu kiwa z wdzięcznością, a Akihito chwali go niewyraźnym pomrukiem.
Podczas nakładania mineralnej maseczki – gęstej, zielonej papki o zapachu gliny i ziół – podrapał Ryu w kolano, do którego książę nie dosięgał przez pozycję na leżaku, a przy okazji zgasił kadzidełko, które nie przypadło mężczyźnie do gustu, bo przypominało mu te ze świątyni. Zaś przy kolacji, serwowanej w restauracji z widokiem na zatokę – gdzie jedli delikatne sushi, świeże ostrygi i grillowane warzywa – dolewał im herbaty z imbryka, biegał po więcej sosu sojowego, i dbał, by talerze były zawsze pełne.
Jednym słowem, bardzo poważnie potraktował swoją rolę, poruszając się cicho i efektywnie, co zdaje się podobało się samemu Akihito – mężczyzna kiwał głową z aprobatą, nie wykorzystując go do niczego upokarzającego, jak Lachlan wcześniej się obawiał; żadnych głupich żartów czy poniżających poleceń, tylko dyskretne skinienia i proste rozkazy.
Kiedy wreszcie wrócili do willi – noc już zapadła, a gwiazdy migotały nad lasem – rudowłosy został odprawiony krótkim:
– Idź spać, jutro też będziesz potrzebny.
Padł na swoje łóżko z westchnieniem ulgi, zmęczony po całym dniu biegania, podawania i czuwania; mięśnie bolały go od ciągłego ruchu, a stopy paliły od żwirowych ścieżek. Po zabiegach w spa nie musiał się już kąpać – skóra wciąż pachniała mu olejkami i minerałami. Przebrał się więc w bokserki, wgramolił pod kołdrę, czując, jak miękki materac otula go jak chmura, i sięgnął jeszcze po komórkę leżącą na nocnym stoliku. Napisał SMS-a do swojego małżonka:
Jak tam po przylocie? Wszystko OK?
Kenji odpisał po chwili.
Jetlag jest straszny, czuję się jak gówno, a za godzinę mam pierwszą prelekcję.
Lachlan uśmiechnął się pod nosem i odpisał.
No tak, ja kładę się spać, a u ciebie świta. Ale sasz radę, jesteś męskim mężczyzną i nigdy nie wymiękasz!
Kenji wysłał:
Ha ha, wypiję 5 litrów kawy i jakoś dam radę. Nie nudzisz się tam bez mnie?
Rudowłosy uśmiechnął się, choć poczuł ukłucie w sercu.
Umieram z nudów, bo nikt mi nie marudzi nad uchem.
Kenji odpowiedział GIF-em naburmuszonego kota, a Lachlan:
Też cię kocham. Uciekam spać.
Małżonek odesłał mu w odpowiedzi serduszko i buziaka.
Rudowłosy westchnął ciężko i odłożył komórkę na stolik. Mimo że nie napisał niczego takiego, to miał poczucie, że okłamuje męża – ta cisza o prawdziwym celu wyjazdu, o książętach i służbie, gryzła go jak wyrzut sumienia. Nie znosił tego robić, ale co mógł poradzić w obecnej sytuacji? Odwrócił się na bok i opatulił kołdrą po sam czubek głowy, usiłując zasnąć. Rozważając jeszcze czy może nie pobiegać z samego rana, w okolicznościach tej pięknej przyrody, która ich otaczała. Aż poczuł w nozdrzach ten żywiczny zapach lasu a wyobrażenie porannej, wilgotnej mgły przeszyło go przyjemnym dreszczem. Tak, wysiłek fizyczny zawsze dobrze na niego wpływał, pozwalał uspokoić tę burzę myśli, którą miał w głowie.
Już był tak blisko, jego umysł odpływał w krainę sennych marzeń – malując mu pod powiekami rozmyte obrazy leniwego wschodu słońca nad górami, ciszy i spokoju poranka – gdy nagle zdradziecko podsunął mu pewną myśl. A co jeśli Kenji sprawdzi lokalizator, który miał w karku i odkryje, gdzie jest? Lachlan otworzył oczy w ciemności, serce rozszalało mu się dziko w piersi, i zagryzł dolną wargę, czując, jak zimny pot spływa mu po karku.
Tymczasem w głównym pokoju z królewskim łożem Ryunosuke kotłował się w pościeli, ale wcale nie z powodu niespokojnego snu. Akihito, lekko podpity jak i on sam, przyciągał go do siebie niczym namolna ciotka i usiłował zadusić go uściskami na śmierć, choć sam twierdził, że jedynie go przytula. Ryu usiłował wydostać się z morderczego uścisku, szarpiąc się i dysząc, a gdy w końcu mu się to udało, usiadł na łóżku i sapnął z wysiłku, ocierając pot z czoła.
– Jesteś gorący jak ruski czajnik! – wyrzucił z siebie, wachlując się dłonią.
Akihito zaśmiał się, leżąc na boku z głową podpartą na łokciu, oczy błyszczały mu w półmroku lampki nocnej.
– Dlaczego ruski? – spytał z rozbawieniem w głosie.
Ryu machnął ręką, wciąż łapiąc oddech, i wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, tak mi się jakoś skojarzyło – stwierdził beztrosko.
Młodszy brat szarpnął go lekko za rękę, ciągnąc z powrotem w objęcia pościeli.
– Kładź się spać, Ryu. Jutro czeka nas równie dużo atrakcji - joga, przejażdżka motorówką po zatoce, może nawet wędrówka po lesie. Nie chcę, żebyś marudził jak stara baba, że potrzebujesz popołudniowej drzemki.
Ryu uśmiechnął się mimo woli, kładąc się z powrotem, ale uniósł ostrzegawczo palec.
– Dobra, ale jeśli jeszcze raz przytulisz mnie jak ciotka Petunia, to zacznę cię łaskotać. I nie przestanę, dopóki nie będziesz błagał o litość – uprzedził groźnie.
Aki znów parsknął, unosząc brwi w udawanym zdziwieniu.
– Co to za porównania? Nawet nie mamy żadnej ciotki, a co dopiero jakiejś Petunii. Skąd ci się to bierze? – śmiał się.
Ryunosuke zakrył mu twarz kołdrą, tłumiąc śmiech brata, i mruknął:
– Zdaje się, że mieliśmy spać. Zamknij się wreszcie – nakazał.
Akihito odkrył się z chichotem, odsuwając materiał.
– Ja już śpię. Jak aniołek. Słuchaj, jaki mam spokojny oddech.
– Yhym, bardzo głośny masz ten sen. Jak chrapanie słonia – Ryu odparował, przewracając oczami.
Odwrócił się na bok i ułożył wygodniej, zamykając oczy, czując, jak materac ugina się pod ciężarem ich obu, ale nie wciąga ich przesadnie w swoje objęcia. Uśmiechnął się jednak, gdy poczuł, jak Aki przylgnął do jego pleców – tym razem delikatniej, bez duszenia – a po chwili objął go lekko w pasie. Teraz, gdy mógł swobodnie oddychać, ciepło, którym się dzielili, nie było już tak uciążliwe, a stało się nawet przyjemne. Zupełnie jakby znów byli dziećmi i Aki zakradł się do jego sypialni, przestraszony burzą – te noce, gdy tulili się do siebie pod kołdrą, słuchając grzmotów, a świat wydawał się prostszy.
Ile by dał, by te czasy wróciły. Gdy obaj dogadywali się znacznie lepiej, jeszcze nie poróżnieni zbyt poważnymi sprawami, małymi wojenkami toczonymi przez ich rodziców. Odruchowo ujął brata za dłoń, splatając ich palce, ciesząc się jego obecnością i tymi rzadkimi chwilami spokoju. Może rzeczywiście miał rację i powinien więcej odpoczywać? Wysypiać się, jadać o regularnych godzinach, czy spacerować dla wyciszenia stresu. Łatwo było myśleć w ten sposób z dala od pałacu, od polityki i problemów kraju. Dobrze wiedział, że ten spokój był ułudny i gdy tylko wróci do Tokio, całe szaleństwo zacznie się od nowa. Ale teraz chciał cieszyć się odpoczynkiem i bliskością brata, nawet jeśli miało to trwać jedynie kilka dni.
Akihito wtulił się mocniej w jego plecy, a jego oddech stał się spokojny i miarowy, jakby rzeczywiście spał. Tak naprawdę przytknął ucho do łopatki Ryunosuke i nasłuchiwał zwalniającego od relaksu bicia jego serca. Wydawało mu się, czy biło jakoś tak nierówno…? Zmarszczył brwi w ciemności, ale nie powiedział nic, nie chcąc burzyć tej chwili – jutro się tym zajmie, na razie niech brat śpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz