Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

1.08.2025

Bonus I Gorrące źródła

Słońce, choć blade i rozmyte przez gęste, ołowiane chmury, rzucało na ziemię nikłe smugi światła, które zdawały się walczyć o przetrwanie wśród rozległej, śnieżnej pustki Hokkaido. Terenówka, wynajęta na lotnisku w Sapporo, zatrzymała się z cichym chrzęstem żwiru pod kołami, a jej silnik zamilkł, pozostawiając po sobie jedynie odległy szum wiatru, który gwizdał między nagimi gałęziami sosen. Krajobraz wokół był surowy, niemal ascetyczny, ale miał w sobie niebywały urok, choć otaczające ich drzewa wyglądały jak szkielety wznoszące się ku niebu. W oddali majaczyły szare kontury gór, spowitych mgłą, która zdawała się pochłaniać każdy dźwięk, każdą oznakę życia.

Drake wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami z odrobiną zbyt dużej siły, jakby chciał wyładować na nich resztki frustracji. Jego oddech zamienił się w obłok pary, gdy tylko zimne powietrze owionęło jego twarz. Rozejrzał się powoli, z uniesioną brwią i ręką wciąż opartą o karoserię terenówki, jakby potrzebował chwili, by upewnić się, że to, co widzi, jest prawdziwe. Przed nimi stał drewniany domek, którego staromodna sylwetka wyglądała jak wyjęta z dawno zapomnianej pocztówki. Jego dach, pokryty grubą warstwą śniegu, opadał łagodnie, a deski, choć poczerniałe od wilgoci i czasu, wciąż trzymały się solidnie, jakby budowla rzucała wyzwanie surowemu klimatowi wyspy. Okna, oszronione delikatnym wzorem, odbijały blade światło, a z komina nie unosił się nawet najmniejszy ślad dymu. Miejsce wyglądało na opustoszałe, jakby czas zatrzymał się tu dekady temu.

– Serio, to onsen? – zapytał Drake, a jego głos, choć podszyty niedowierzaniem, niósł w sobie nutę rozbawienia.

Oparł dłonie na biodrach, a jego spojrzenie, ostre i przenikliwe, przesunęło się po fasadzie budynku, szukając jakichkolwiek oznak życia. Akihito, wysiadający z drugiej strony samochodu, rzucił mu krótkie, chłodne spojrzenie przez ramię. Jego ciemne oczy, zwykle błyszczące iskrą arogancji, teraz były matowe, niemal nieprzeniknione, jak tafla zamarzniętego jeziora. Wiatr szarpnął jego płaszczem, odsłaniając fragmenty nienagannie skrojonej koszuli, która kontrastowała z dzikością otoczenia.

– Owszem – odburknął, a jego ton był ostry, jakby każde słowo było nożem, który chciał wbić w czyjąś cierpliwość. – Na tyłach jest niewielkie rotenburo. Wystarczy ci?

Drake zagwizdał cicho, a dźwięk ten, choć krótki, rozniósł się w ciszy jak echo. Przechylił głowę, a na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech, który zdradzał mieszankę podziwu i sceptycyzmu.

– Kiedy, do cholery, zdążyłeś to kupić? – zapytał, unosząc brew. – Bo patrząc na tę okolicę, raczej nie przyjmuje się tu gości.

Akihito zatrzymał się w pół kroku, a jego sylwetka, wysoka i władcza, zamarła na moment. Odwrócił głowę, a jego spojrzenie, zimne i ostre jak stal, przeszyło Drake’a na wylot.

– To nie moje – rzucił krótko, a w jego głosie czaiła się nuta, która mogła być zarówno irytacją, jak i lekką kpiną. – Należy do Ryu.

Po tych słowach ruszył w stronę drzwi, nie oglądając się za siebie. Jego kroki, choć pewne, miały w sobie coś z mechanicznej precyzji, jakby chciał odciąć się od jakiejkolwiek dalszej rozmowy. Drake westchnął ciężko, a jego ramiona opadły, jakby powietrze uszło z niego razem z resztkami entuzjazmu. Spojrzał na tylne siedzenie samochodu, gdzie leżały torby z zakupami – plastikowe reklamówki pełne puszek, paczek ryżu i butelek sake, które miały im wystarczyć na kilka dni odcięcia od świata.

Jego plan był zupełnie inny – gorące plaże Hiszpanii, smak gazpacho na języku, ciepły piasek pod stopami i Mick, rozciągnięty na leżaku, gotowy na wszystko, co Drake miał w zanadrzu. Zamiast tego trafił do tej zapomnianej przez bogów dziury, z wściekłym smokiem u boku, którego musiał jakoś ułaskawić.

– No pięknie – mruknął pod nosem, otwierając tylne drzwi samochodu.

Wyciągnął torby, a ich ciężar, choć niewielki, wydawał się być metaforą całego tego wyjazdu. Ruszył za Akihito, a śnieg chrzęścił pod jego butami, zostawiając głębokie odciski w nietkniętej bieli.

W środku domku panowała cisza, przerywana jedynie cichym skrzypieniem podłogi pod ich krokami. Onsen, choć opustoszały, był w idealnym stanie – drewniane panele na ścianach lśniły delikatnym połyskiem, jakby ktoś regularnie je polerował, a w powietrzu unosił się subtelny zapach cedru i wilgotnego kamienia. Drake zatrzymał się na progu, zdejmując buty palcami o piętę, a jego spojrzenie przesunęło się po wnętrzu, szukając jakichkolwiek oznak życia.

– Mamy tu jakąś służbę? – zapytał, stawiając torby na podłodze. Jego głos, choć swobodny, zdradzał cień niepokoju, jakby przeczuwał, że odpowiedź nie przypadnie mu do gustu.

Akihito, który właśnie zdejmował płaszcz, odwrócił się powoli, a na jego ustach pojawił się uśmiech – pierwszy tego dnia, choć daleki od wesołości. Był to uśmiech ironiczny, niemal drapieżny, a jego ciemne oczy, błyszczące w przytłumionym świetle, miały w sobie chłód, który mógł zmrozić krew w żyłach.

– Ja na pewno będę miał – odparł głosem ociekającym sarkazmem. – W końcu po coś cię zabrałem, nie?

Drake ściągnął brwi, a jego spojrzenie, zwykle niewzruszone, teraz błysnęło irytacją.

– Przypominam ci, że ja tu mam urlop – warknął, akcentując każde słowo. – Też chcę odpocząć, Aki.

Akihito parsknął cichym, gorzkim śmiechem, odwieszając płaszcz do szafy z taką precyzją, jakby każdy ruch był częścią większego planu.

– A ja ci przypominam – odparł, odwracając się do niego z uśmiechem, który nie sięgał oczu – że to twój chłopaczek rozbił bezcenną porcelanę i zniszczył zabytkowy dywan Kaito.

Drake wywrócił oczami, a jego westchnienie było tak ciężkie, że zdawało się unosić w powietrzu jak mgła.

– Jasne, tylko dlaczego ja mam za to pokutować – mruknął, ruszając w głąb domu z torbami w dłoniach.

– Co tam marudzisz, kochanie? – zawołał Akihito, a jego głos, choć pozornie lekki, miał w sobie nutę, która drażniła jak szpilka wbijana pod skórę.

– Nic, kurwa! – odkrzyknął Drake, stawiając torby na stole w kuchni.

Pomieszczenie było skromne – drewniane szafki, wyszorowane do czysta, i staromodny piec z paleniskiem, który wyglądał, jakby pamiętał czasy, gdy samurajowie jeszcze chodzili po tych ziemiach. Drake oparł dłonie o blat, a jego spojrzenie, utkwione w czarnej, żeliwnej powierzchni pieca, zdradzało cień rezygnacji. To nie była Hiszpania. To nie było nawet pieprzone Tokio. To była cholerna dziura na końcu świata, w której miał ujarzmić smoka, który najwyraźniej nie miał zamiaru dać się ułaskawić.

Akihito pojawił się za nim, a jego kroki, ciche i miarowe, zdradzały, że nie spieszył się nigdzie. Zarzucił rękę na ramię Drake’a, a jego palce, ciepłe i pewne, musnęły jego kark w geście, który mógł być zarówno czuły, jak i prowokujący. Pochylił się bliżej, a jego oddech, ciepły i pachnący miętą, musnął ucho Drake’a.

– Będziemy się tu świetnie bawić – mruknął, a jego głos, słodki jak miód, miał w sobie nutę sarkazmu, która sprawiła, że Drake uniósł brew, nie odwracając się.

– Jasne – odparł sucho, a jego ton zdradzał, że nie podziela entuzjazmu Akihito. – Po prostu świetnie.

Jego spojrzenie, wciąż utkwione w piecu, było jak lustro, w którym odbijały się wszystkie jego plany, które właśnie legły w gruzach. Akihito zaś, z ręką wciąż spoczywającą na jego ramieniu, uśmiechnął się lekko – tym razem z odrobiną prawdziwej wesołości, jakby świadomość, że udało mu się wytrącić Drake’a z równowagi, była jedyną rozrywką, na którą miał ochotę tego dnia.


Mróz na Hokkaido kąsał niczym niewidzialny drapieżnik, a wiatr, który szarpał połami płaszcza Drake’a, niósł ze sobą drobiny śniegu, osiadające na jego ramionach jak efemeryczny pył. Składzik z boku domu, ukryty pod nawisem dachu, pachniał wilgotnym drewnem i żywicą, a jego wnętrze, choć ciasne, skrywało równo ułożone polana, starannie przygotowane przez kogoś, kto dbał o to miejsce z niemal rytualną precyzją. Drake, z rękawami podciągniętymi do łokci, chwytał drewno w ramiona, a jego oddech, biały i gęsty, unosił się w zimnym powietrzu, mieszając się z zapachem sosnowych szczap. Każde polano, ciężkie i szorstkie, lądowało w jego uścisku z cichym stuknięciem, a on, choć z pozoru niewzruszony, czuł, jak chłód przenika przez jego dłonie, zostawiając na skórze subtelne ukłucia.

Kiedy wrócił do kuchni, rzucił drewno obok pieca, a jego ruchy, choć zdecydowane, zdradzały cień irytacji, która wciąż tliła się w jego piersi. Piec, staromodny i żeliwny, stał w rogu pomieszczenia niczym relikt minionych dekad, jego czarna powierzchnia pokryta była delikatną patyną czasu. Drake uklęknął przed nim, otwierając skrzypiące drzwiczki, i z wprawą ułożył polana w palenisku, przeplatając je strzępami kory, które znalazł w składziku. Zapałka, potarta o bok pudełka, zapłonęła z cichym sykiem, a płomień, drobny, lecz żarłoczny, szybko zajął suchą korę, rozsyłając w powietrzu zapach palonego drewna i ciepła, które powoli zaczęło wypełniać kuchnię.

Przez chwilę Drake grzał dłonie nad rosnącym ogniem, a jego palce, zaczerwienione od mrozu, chłonęły ciepło z niemal zwierzęcą wdzięcznością. Płomienie tańczyły w palenisku, rzucając na jego twarz migotliwe refleksy, które podkreślały ostre linie jego szczęki i zmarszczkę między brwiami, świadczącą o zamyśleniu. Na palniku, z cichym brzękiem, postawił niewielki garnuszek, do którego wlał sake z butelki stojącej na blacie. Płyn, klarowny i lśniący, zabulgotał cicho, gdy ciepło zaczęło go otulać, a kuchnia wypełniła się subtelnym, słodkawym aromatem podgrzewanego alkoholu.

Drake, z nieco chłodniejszą głową, rozejrzał się po pomieszczeniu. Drewniane belki sufitu, poczerniałe od lat, kontrastowały z jasnymi panelami ścian, które lśniły delikatnym połyskiem, jakby czas nie miał nad nimi władzy. Na półkach stały ceramiczne misy i czarki, każda z nich starannie ułożona, a w rogu, pod oknem, wisiała zasłona z grubego lnu, poruszana lekkim przeciągiem. Musiał przyznać, że to miejsce miało swój urok – surowy, ale przepełniony spokojem, który zdawał się koić zmysły. Rozumiał, dlaczego mogło podobać się Ryu, człowiekowi, który w chaosie dworskiego życia szukał pewnie takich enklaw ciszy. Ale dlaczego Akihito, przyzwyczajony do luksusu i służby, wybrał akurat to miejsce? Czy naprawdę był aż tak zmęczony obecnością ludzi, że wolał tę chatę od marmurowych sal i kelnerów podających kawior na srebrnych tacach?

Drake przestał o tym rozmyślać, chwytając garnuszek z parującym sake i przelewając jego zawartość do karafki, której szkło zalśniło w świetle ognia. Otworzył paczkę słonych przekąsek – prażonych orzechów i krakersów ryżowych – i przesypał je do ceramicznej miseczki, której powierzchnia nosiła ślady ręcznego szkliwienia. Całość ustawił na okrągłej, drewnianej tacy, której krawędzie zdobiły subtelne rzeźbienia, i ruszył do głównego pomieszczenia.

Tam, przy niskim stole, siedział Akihito, pochylony nad planszą do shōgi. Jego smukłe palce, z niemal rytualną precyzją, rozkładały drewniane pionki, a każdy ruch był wyważony, jakby gra była czymś więcej niż tylko rozrywką. Siedział na pufie z oparciem, którego bordowa tapicerka kontrastowała z jego czarną koszulą, rozpiętą pod szyją, odsłaniającą fragment obojczyka. W pokoju panowała cisza, przerywana jedynie cichym trzaskiem ognia w kominku i odległym szumem wiatru za oknem.

Drake postawił tacę na stole, a jej brzegi zaskrzypiały cicho na drewnianej powierzchni. Usiadł po drugiej stronie, na poduszce rzuconej na tatami, i polał ciepłe sake do dwóch czar, których ceramiczne powierzchnie były chłodne w dotyku. Podsunął jedną z nich Akihito, a jego głos, choć cichy, miał w sobie nutę ciepła.

– To cię rozgrzeje – mruknął, spoglądając na przyjaciela spod zmrużonych powiek.

Akihito sięgnął po czarkę, nie odrywając wzroku od planszy, i opróżnił ją jednym haustem, jakby alkohol był wodą. Drake zrobił podobnie, a ciepło sake rozlało się po jego gardle, zostawiając subtelną goryczkę na języku. Chwycił w dwa palce jeden z pionków shōgi, obracając go w dłoni, a jego spojrzenie, ostre i dociekliwe, przesunęło się na Akihito.

– Masz zamiar robić to przez cały wyjazd? – zapytał, unosząc brew. – Jesteśmy już aż tak starzy?

Akihito zerknął na niego, a jego ciemne oczy, zwykle nieprzeniknione, błysnęły czymś, co mogło być irytacją lub zmęczeniem. Westchnął cicho, opierając się wygodniej o puf.

– A co innego mielibyśmy tu niby robić? – odparł, a jego głos, choć spokojny, niósł w sobie cień rezygnacji.

Drake wzruszył ramionami, odkładając pionek na planszę z lekkim stuknięciem. Przez chwilę panowała między nimi cisza, zakłócana jedynie trzaskiem polan w kominku i delikatnym stukotem pionków, gdy Akihito dokończył rozkładanie gry. Drake, oparty łokciami o stół, wpatrywał się w przyjaciela, a jego spojrzenie, choć pozornie swobodne, zdradzało narastającą ciekawość.

– Co się, do cholery, dzieje, Aki? – zapytał w końcu, tonem mającym w sobie stalową nutę. – Nie uwierzę, że to wszystko tylko przez tę pieprzoną nagonkę medialną.

Akihito podniósł czarkę, a jego gest, prosty i wymowny, był jak niema prośba o więcej sake. Drake, nie odrywając od niego wzroku, polał mu alkoholu, a karafka zalśniła w świetle ognia, gdy płyn spłynął do naczynia. Akihito upił łyk, a czarka zadrżała lekko w jego dłoni, zanim odstawił ją na stół z głośnym trzaskiem, który rozniósł się po pokoju jak wystrzał.

– Jestem tym wszystkim zmęczony – powiedział, a jego głos, choć spokojny, drgał od tłumionych emocji. – Brakuje mi czasów, kiedy wszystko było proste. Kiedy jedynym zmartwieniem było, w którym kraju zjemy śniadanie.

Kąciki ust obu mężczyzn drgnęły na wspomnienie młodzieńczych lat – wagarów w Paryżu, nocnych eskapad w Londynie, śniadań w weneckich kawiarniach, gdzie śmiali się z absurdów świata, popijając espresso. Ale żaden z nich się nie uśmiechnął. Akihito wczesał palce we włosy, a jego łokcie, oparte o stół, zdradzały, że ciężar, który nosił, był niemal fizyczny.

– Mój ojciec umiera – powiedział w końcu, a jego głos, cichy i matowy, zdawał się wypełniać pokój. – Nikt mi o tym nie powiedział. Dowiedziałem się od Tsuyoshi’ego. Przypadkiem.

Drake zmarszczył brwi, a jego spojrzenie, zwykle nieprzeniknione, błysnęło zaskoczeniem. Oparł się wygodniej, a jego palce, wciąż trzymające czarkę, zacisnęły się na niej mocniej.

– Cóż… – zaczął ostrożnie, ważąc słowa. – Chyba raczej powinieneś się z tego cieszyć. W końcu nie będziesz musiał słuchać jego tyrad. Nikt nie będzie ci przeszkadzał w interesach.

Akihito podniósł wzrok, a jego oczy, ciemne i głębokie, miały w sobie coś, co sprawiało, że Drake poczuł chłód na karku. Czarka w dłoni Akihito drgnęła, a jego głos, choć spokojny, był jak ostrze.

– Jego śmierć nic mnie nie obchodzi – powiedział. – Przyjdę na pogrzeb, żeby napluć na jego trumnę.

Drake uniósł brew.

– To o co chodzi? – zapytał.

Akihito westchnął, a jego ramiona opadły, jakby ciężar tych słów w końcu go przytłoczył.

– O Ryu – powiedział, jego głos drgał nieznacznie od emocji. – Powinien być w szpitalu, ale musi zająć się tym cholernym krajem. Za kilka dni zapewne zostanie cesarzem.

Cisza, która zapadła między nimi, była ciężka, niemal namacalna, jak mgła spowijająca góry za oknem. Słowa Akihito zawisły w powietrzu, a ich waga sprawiła, że nawet trzask ognia w kominku zdawał się cichszy. Drake, z czarką w dłoni, wpatrywał się w planszę, jakby szukał w niej odpowiedzi. Akihito postawił ostatni pionek na szachownicy, a jego palce, smukłe i pewne, zawisły nad stołem.

– Zagramy? – zapytał z nutą prośby w głosie.

Drake, bez słowa, polał im więcej sake, a karafka zadzwoniła cicho, gdy odstawił ją na tacę. Chwycił pionek i wykonał pierwszy ruch na planszy, a drewniany stukot, który rozniósł się po pokoju, był odpowiedzią samą w sobie. Ogień w kominku trzaskał cicho, a sake, ciepłe i gorzkie, smakowało jak nostalgia za prostszymi czasami.


Noc spłynęła na Hokkaido jak ciężka, aksamitna zasłona, otulając okolicę szybciej, niż Drake i Akihito się spodziewali. Blade smugi światła, które jeszcze niedawno walczyły z gęstymi chmurami, ustąpiły miejsca głębokiej, nieprzeniknionej czerni, mąconej jedynie odległym migotaniem gwiazd, które przebiły się przez rozrzedzoną mgłę. Wiatr, który wcześniej szarpał gałęziami sosen, zelżał, pozostawiając po sobie jedynie cichy szelest, jakby przyroda postanowiła na chwilę wstrzymać oddech. Wewnątrz onsen panował spokój, a ciepło kominka i delikatny zapach cedru mieszały się z aromatem sake i świeżo przygotowanej kolacji, tworząc atmosferę, która zdawała się zatrzymywać czas.

Akihito, siedząc przy niskim stole, pałaszował kolację z widocznym zadowoleniem, a jego pałeczki, poruszające się z gracją, zdradzały, że każdy kęs smakuje mu bardziej, niż chciałby przyznać. Ryż, warzywa i delikatnie przyprawiona ryba, przygotowane przez Drake’a na starym, żeliwnym piecu, miały w sobie coś, co wykraczało poza zwykły posiłek. Drake, pałaszując kawałek chrupiącego warzywa, spojrzał na przyjaciela z uniesioną brwią.

– Nie spodziewałem się, że ten stary piec nada jedzeniu taki smak – mruknął z lekkim zaskoczeniem.

Akihito kiwnął głową, przeżuwając kolejny kęs, a jego oczy, zwykle chłodne i nieprzeniknione, błysnęły ciepłem.

– Czuję się, jakbyśmy cofnęli się w czasie – powiedział cicho, a jego głos, miękki i zadumany, zdawał się unosić nad stołem jak dym.

Drake parsknął cicho, popijając herbatę z ceramicznej czarki. Napój, choć tej samej marki, co ten, który pił w domu, smakował inaczej – intensywniej, jakby drewniany zapach onsen i chłód Hokkaido wydobyły z niego nową głębię.

– To co, po kolacji idziemy się kąpać? – zapytał, odstawiając czarkę z lekkim stuknięciem.

Akihito uniósł wzrok, a jego spojrzenie, choć spokojne, miało w sobie cień rozbawienia.

– Tak od razu po jedzeniu? To niezdrowe – odparł, a jego ton był niemal mentorski, choć kąciki ust drgały, zdradzając, że żartuje.

Drake parsknął śmiechem, opierając się łokciami o stół.

– W takim razie możemy rozegrać jeszcze jedną partyjkę shōgi – rzucił, poruszając brwiami w prowokującym geście.

Akihito przeżuł kolejny kęs w spokoju, a jego ruchy, wyważone i precyzyjne, zdradzały, że nie spieszy mu się z odpowiedzią. Dopiero po przełknięciu spojrzał na Drake’a, a na jego ustach pojawił się lekki, niemal złośliwy uśmiech.

– Wolałbym pooglądać telewizję – powiedział, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę, która drażniła jak szpilka.

Drake mało się nie zadławił, a jego oczy rozszerzyły się w wyrazie niedowierzania.

– Czekaj, co? – warknął, gestykulując pałeczkami. – Dlaczego, do cholery, gramy w to gówno pół wieczoru, skoro jest tu telewizja?

Akihito uśmiechnął się szerzej, a jego spojrzenie, błyszczące w świetle lampy, miało w sobie coś drapieżnego.

– Bo lubię cię dręczyć – odparł, a jego ton był tak słodki, że aż kpiący. – Zwłaszcza kiedy zasłużyłeś.

Drake machnął ręką, a jego westchnienie było niemal teatralne.

– Daj już spokój z tymi filiżankami – mruknął, kręcąc głową. – Mick nie zrobił tego specjalnie, a zresztą to wszystko wina Kaito. To on użył pilota do obroży.

Akihito zmrużył oczy, a jego spojrzenie, ostre jak brzytwa, przeszyło Drake’a na wylot.

– Ja widzę to inaczej – powiedział chłodno. – Gdyby Mick nie pyskował, nic by się nie stało. Ale jak widać, wciąż nie nauczyłeś go ogłady.

Westchnął teatralnie, opierając podbródek na dłoni, jakby cała sytuacja była dla niego źródłem głębokiego rozczarowania.

– Że też musisz lubić takich nieokrzesanych chłopaków – dodał, a jego ton, choć pozornie żartobliwy, miał w sobie nutę złośliwości.

Drake parsknął, unosząc brew w wyrazie powątpiewania.

– A przypomnij sobie, jak twój Lu zachowywał się na początku – odparł, wskazując na niego podbródkiem. – Naczynia latały, pamiętasz?

Akihito fuknął, niby to naburmuszony, ale kąciki jego ust drgały, zdradzając, że bawi go ta wymiana zdań.

– Początki nie mają znaczenia – stwierdził, unosząc dumnie głowę. – Liczy się końcowy rezultat. Teraz Lu jest najgrzeczniejszym chłopcem na tej planecie.

Drake uniósł brew jeszcze wyżej, a jego spojrzenie, sceptyczne i rozbawione, zatrzymało się na przyjacielu.

– No tak, o ile nie wyłudza od ludzi butów i kawy – rzucił, a jego ton był tak suchy, że niemal chrupał.

Akihito parsknął śmiechem, a jego ramiona zadrgały od tłumionego rozbawienia.

– Jak mu się dałeś, to brawo dla Lu – odparł, a jego głos, ciepły i swobodny, rozlał się po pokoju jak ciepłe sake.

Obaj wybuchnęli śmiechem, a dźwięk ich głosów, szczery i lekki, wypełnił onsen, rozpraszając resztki napięcia. Akihito odłożył pałeczki, kończąc posiłek, a jego spojrzenie, teraz miękkie i pełne wdzięczności, spoczęło na Drake’u.

– To co z tą kąpielą, kochanie? – zapytał, a jego ton, choć żartobliwy, miał w sobie nutę ciepła.

Drake wywrócił oczami, wpychając do ust ostatni kęs ryby. Wstał od stołu, wciąż przeżuwając, i rzucił z pełnymi ustami:

– Przygotuję ją, ale ty sprzątasz po kolacji. Nie będę odwalał całej czarnej roboty, wystarczy, że ugotowałem.

Akihito zaśmiał się cicho, a jego śmiech, melodyjny i szczery, rozniósł się po pokoju. Zaczął zbierać naczynia, a jego ruchy, choć precyzyjne, zdradzały lekkość, której nie było w nim wcześniej. Odprowadził Drake’a spojrzeniem, a w jego oczach, błyszczących w świetle lampy, było coś więcej niż tylko rozbawienie.

Dopiero teraz, gdy złość opadła, zdał sobie sprawę, jak bardzo potrzebował tej chwili – tej rozmowy, tego śmiechu, tej prostej, niewymuszonej bliskości. Tylko Drake naprawdę go rozumiał. Tylko on potrafił jednym gestem, jedną czarką sake czy talerzem domowej kolacji wywołać uśmiech na jego twarzy. Tylko jemu mógł powierzyć swoje lęki, nie obawiając się, że zostanie osądzony. Nie musiał przed nim udawać – nie musiał być idealnym szefem, który zawsze ma wszystko pod kontrolą. Gdyby naprawdę potrzebował, mógłby wtulić się w jego ramiona, jak przestraszone dziecko, i wiedział, że nie zostałby odrzucony.

Drake, znikając w głębi domu, rzucił jeszcze przez ramię żartobliwe: "No na co czekasz, sprzątaj”, a Akihito, z talerzami w dłoniach, uśmiechnął się do siebie, czując, jak ciepło, które wypełniało onsen, rozlewa się także w jego sercu.

Posprzątał naczynia ze stołu, starannie ułożył je w drewnianej szafce, a jego ruchy, precyzyjne i niemal rytualne, zdradzały nawyk dbania o porządek. Kuchnia, wciąż ciepła od ognia w piecu, pachniała cedrem i resztkami kolacji, ale jego myśli były już gdzie indziej. Ruszył w stronę tylnej części domku, gdzie znajdowało się rotenburo – niewielki zbiornik z gorącą wodą, zasilaną wulkanicznymi źródłami, które biły głęboko pod powierzchnią Hokkaido. Drewniana podłoga zaskrzypiała cicho pod jego bosymi stopami, a chłodny powiew, wdzierający się przez szpary w oknach, przypominał o surowości nocy na zewnątrz.

W przeznaczonym do tego pomieszczeniu Akihito zatrzymał się przed wiklinowym koszykiem na jednej z półek. Rozebrał się powoli, zdejmując czarną koszulę i spodnie, które złożył z niemal pedantyczną starannością, jakby każdy fałd materiału miał swoje miejsce w większym porządku wszechświata. Ubrania spoczęły w koszyku, a on, nagi, przeszedł do łazienki, gdzie pod tradycyjnym natryskiem zmył z siebie trudy dnia. Woda, ciepła i łagodna, spływała po jego skórze, zmywając kurz podróży i resztki napięcia, które wciąż czaiły się w jego ramionach. Ruchy jego rąk, szorujących ciało mydłem o delikatnym zapachu yuzu, były szybkie, ale dokładne, jakby przygotowywał się do rytuału.

Owinięty w biodrach białym ręcznikiem, wyszedł na zewnątrz, gdzie mróz natychmiast przeszył go aż do kości, jakby chciał przypomnieć, kto rządzi na tej wyspie. Jego oddech zamienił się w obłok pary, a skóra na ramionach pokryła się gęsią skórką. Zatrzymał się na chwilę, spoglądając na rotenburo, które lśniło w mroku niczym czarne lustro. Wokół zbiornika stały lampiony, w których migotały świece, rzucając ciepłe, złote refleksy na otaczający śnieg. Na brzegu, na drewnianej tacy, czekała kolejna porcja gorącego sake w karafce i dwie ceramiczne czarki, starannie ustawione, jakby były częścią jakiejś większej ceremonii.

Drake, już zanurzony w wodzie, uniósł głowę, a w jego gardle zrodził się ciężki, głęboki śmiech, gdy zauważył zaskoczenie malujące się na twarzy Akihito.

– Wchodzisz w końcu, czy wolisz zaczekać, aż odmrozisz sobie ogonek? – rzucił, a jego głos, ciepły i zaczepny, rozniósł się w ciszy nocy.

Akihito uśmiechnął się lekko, a jego oczy, błyszczące w świetle lampionów, miały w sobie coś niemal figlarnego. Bez słowa odrzucił ręcznik na bok, ukazując się przed Drake’em bez cienia skrępowania, w całej swej naturalnej okazałości. Jego sylwetka, smukła, lecz umięśniona, zdawała się niemal harmonizować z surowym pięknem otoczenia. Z rozanielonym westchnieniem zanurzył się w gorącej wodzie, a ciepło, które otuliło jego ciało, wywołało dreszcz ulgi, rozchodzący się aż po czubki palców. Woda, parująca delikatnie w mroźnym powietrzu, sięgała mu do ramion, a on oparł się o krawędź zbiornika, przymykając oczy z błogim zadowoleniem.

Drake dał mu chwilę, by mógł nacieszyć się ciepłem, po czym sięgnął po tacę i ostrożnie położył ją na czarnej tafli wody, która zadrgała lekko pod jej ciężarem. Polał sake do obu czarek, a karafka zalśniła w świetle świec, odbijając ich płomienie. Uniósł swoją czarkę, a jego spojrzenie, ciepłe i szczere, spoczęło na Akihito.

– Za tę noc – powiedział, a jego głos, choć swobodny, miał w sobie nutę powagi. – Za to miejsce. I za naszą przyjaźń.

Akihito ujął swoją czarkę, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, który zdawał się rozjaśniać mrok nocy. Upił łyk, a ciepło sake, gorzkie i słodkie zarazem, rozlało się po jego gardle, wzmacniając ciepło wody otulającej jego ciało.

Obaj unieśli głowy niemal jednocześnie, gdy z nieba, cicho i niespodziewanie, zaczęły opadać pierwsze płatki śniegu. Biały puch lądował na ich ramionach, topiąc się natychmiast w gorącej wodzie, a w powietrzu unosiła się delikatna mgiełka, jakby noc postanowiła dodać własne akcenty do tej chwili.

Drake zaklął cicho, kręcąc głową, a jego oddech zamienił się w obłok pary.

– Cholera, akurat teraz – mruknął, spoglądając w niebo z lekką irytacją.

Akihito jednak tylko westchnął, a jego głos, cichy i spokojny, miał w sobie coś niemal poetyckiego.

– Nie marudź. Noc jest piękna – powiedział, a jego spojrzenie, utkwione w migoczących płatkach śniegu, błyszczało w świetle lampionów.

Śnieg padał coraz gęściej, a lampiony wokół rotenburo rzucały ciepłe światło na ich twarze, tworząc kontrast z chłodem nocy. Woda parowała cicho, a sake, gorące i aromatyczne, smakowało jak obietnica, że mimo wszystkiego, co czekało ich w świecie poza tą chwilą, tutaj, w tej małej enklawie na końcu świata, byli tylko oni – i to wystarczyło.


Rozgrzani kąpielą, z ciałami wciąż parującymi od gorącej wody i upojeni sake, Drake i Akihito wtoczyli się do głównej sypialni, śmiejąc się z jakiejś głupotki, która w ich stanie wydawała się najzabawniejszą rzeczą na świecie. Ich kroki, nieco chwiejne, odbijały się echem w cichym domu, a śmiech, gardłowy i niepohamowany, wypełniał przestrzeń, jakby na chwilę zapomnieli o wszystkim, co czekało na nich poza tą nocą.

Drake zatrzymał się w progu, a jego oczy rozszerzyły się na widok ogromnego, królewskiego łoża, które dominowało w pomieszczeniu. Zamiast tradycyjnych futonów, rozłożonych na tatami, stało tu masywne łóżko z ciemnego drewna, przykryte grubą, aksamitną narzutą i otoczone poduszkami, które wyglądały, jakby kosztowały więcej niż połowa wyposażenia onsen. Parsknął śmiechem, opierając się o framugę drzwi, jakby potrzebował chwili, by przetrawić ten widok.

– Serio? – rzucił, unosząc brew. – Ryu ma tu pałac, a reszta domu to wiejska chata?

Pomieszczenie rzeczywiście odstawało od reszty onsen. Zamiast mat tatami podłoga pokryta była zwykłymi, ciemnymi panelami, które lśniły w świetle lampy sufitowej. Po drugiej stronie pokoju stała nowoczesna komoda, na której spoczywał panoramiczny telewizor i konsola do gier, podłączona do gąszczu kabli, jakby ktoś próbował ukryć ich współczesność za tradycyjną fasadą domu.

Akihito, wciąż w lekkim kimono, które założył po kąpieli, zagwizdał cicho, a jego usta wykrzywiły się w żartobliwym uśmiechu.

– Ryu ma delikatny kręgosłup – powiedział, przeciągając słowa z udawaną powagą. – Nie mógłby spać na futonie.

Drake zawtórował mu śmiechem, opadając na brzeg łóżka, które zaskrzypiało cicho pod jego ciężarem.

– Jasne, a na futonie też źle się pieprzy – rzucił, a jego ton, choć żartobliwy, miał w sobie nutę prowokacji.

Ich spojrzenia spotkały się, a w powietrzu zawisła na moment cisza, po czym obaj wybuchnęli kolejną feerią śmiechu, jakby ta uwaga była najgenialniejszym żartem wieczoru. Akihito, wciąż chichocząc, podszedł do komody i wyciągnął z szuflady pilot. Włączył telewizor, a ekran rozbłysnął niebieskim światłem, oświetlając jego twarz. Przeglądał kanały, zatrzymując się na jakimś amerykańskim horrorze – tandetnym, z krzykliwą muzyką i przewidywalną fabułą. Rzucił pilot Drake’owi, który złapał go w ostatniej chwili, posyłając mu zirytowane spojrzenie.

– Horror? – mruknął, rzucając pilot na łóżko.

Akihito, ignorując jego protest, podszedł do fotela w rogu pokoju i podniósł ozdobną poduszkę, której haftowany wzór lśnił w świetle lampy. Z łobuzerskim uśmiechem wrócił do Drake’a, a jego kroki, lekkie i pewne, zdradzały, że ma w głowie jakiś plan. Zatrzymał się przed przyjacielem i, ku jego zaskoczeniu, rzucił poduszkę na podłogę, prosto pod jego nogi. Drake uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się lekki grymas zaskoczenia.

Akihito położył dłonie na kolanach Drake’a, a jego palce, ciepłe i zdecydowane, rozsunęły jego nogi w gwałtownym, niemal teatralnym geście. Uklęknął na poduszce, a jego oczy, błyszczące w półmroku, miały w sobie łobuzerski błysk. Wsunął dłoń pod swoje kimono, muskając obojczyk w zmysłowym, niemal prowokującym geście, po czym zsunął materiał najpierw z jednego ramienia, a potem z drugiego, odsłaniając gładką skórę, która wciąż lśniła resztkami wilgoci.

Drake odchrząknął cicho, a jego spojrzenie, zwykle niewzruszone, zdradzało konsternację. Gdy dłonie Akihito przesunęły się po jego udach, czuł, jak serce bije mu szybciej. Przecież nie było z nimi Kaito, przy którym zwykle bawili się w takie gierki, by dodać grze wstępnej pikanterii i napięcia. Czyżby Aki był aż tak pijany? A może naprawdę chciał…? Myśli Drake’a pędziły, a jego oddech stał się płytszy, gdy Akihito pochylił się bliżej, z tym samym łobuzerskim błyskiem w oczach.

Nagle jednak Aki odwrócił się plecami i usiadł na poduszce, klepiąc się po ramieniu z szerokim uśmiechem.

– No dawaj, przydaj się na coś i zrób mi masaż – powiedział, a jego głos, choć żartobliwy, miał w sobie nutę szczerości.

Drake zbaraniał, a jego konsternacja ustąpiła miejsca rozbawieniu. Parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę, jak niedorzeczne były jego wcześniejsze domysły. Pokręcił głową i żwawo zabrał się za rozmasowywanie napiętych barków Akihito. Jego dłonie, silne i pewne, wędrowały po mięśniach przyjaciela, wyczuwając każdy węzeł napięcia, który topniał pod ich naciskiem.

Akihito odchylił głowę z cichym jękiem ulgi, a jego blond włosy opadły miękko na kark. Spojrzał na Drake’a do góry nogami, a jego rozanielony uśmiech był tak szczery, że wydawał się niemal dziecinny.

– Też chcę masaż – mruknął Drake, nie przerywając ruchów dłoni.

Akihito odmruknął, a jego głos, miękki i ciepły, brzmiał jak obietnica.

– Nie ma sprawy, kochanie, ale ty robisz śniadanie – powiedział, a jego oczy, błyszczące w półmroku, zdradzały, że ta noc, pełna śmiechu, sake i wspomnień, była dokładnie tym, czego obaj potrzebowali.


Po wyczerpującym masażu, który rozluźnił ich mięśnie, ale nie stłumił dobrego humoru, Drake i Akihito leżeli w ogromnym, królewskim łożu, nieco wtuleni w siebie. Ciepło kąpieli w rotenburo dawno opuściło ich ciała, a w sypialni panował chłód, który przenikał przez cienkie szpary w oknach, mimo grubej narzuty na łóżku. Ich oddechy, spokojne i miarowe, mieszały się z cichym szumem wiatru za oknem, a telewizor w tle sączył stłumione dźwięki filmu, którego fabuła dawno przestała ich interesować.

Drake, niemal przysypiając, oparł głowę o bark Akihito, a jego powieki, ciężkie od sake i zmęczenia, zamykały się powoli. Ciepło ciała przyjaciela i miękkość łóżka kusiły, by odpłynąć w sen, gdy nagle Akihito przerwał ciszę, jego głos, choć cichy, miał w sobie nutę rozbawienia.

– Dlaczego morderca dogonił tę kobietę, skoro ona biegła, a on szedł spacerkiem? – zapytał, spoglądając na ekran z uniesioną brwią.

Drake uśmiechnął się sennie, nie otwierając oczu.

– Takie już prawo slasherów – mruknął, a jego głos, miękki i ospały, brzmiał jakby dochodził z oddali.

Akihito przeczesał palcami jego włosy, a jego dotyk, lekki i niemal pieszczotliwy, miał w sobie coś kojącego. Nagle jednak szarpnął go za kosmyk, a jego ton stał się żartobliwie karcący.

– Ej, nie zasypiaj mi tu – powiedział, a w jego oczach błysnęła łobuzerska iskra.

Drake jęknął, mrugając, by się rozbudzić, a jego spojrzenie, choć zamglone, zdradzało lekką irytację.

– Mój książę jest dziś wyjątkowo kapryśny – mruknął, unosząc brew. – Nawet nie pozwoli zmęczonym ludziom spać.

Akihito zaśmiał się, a dźwięk jego śmiechu, ciepły i melodyjny, wypełnił pokój.

– A kto mi zrobi kakao na dobry sen? – odparł, przeciągając słowa z udawaną powagą.

Drake uniósł się na łokciach, spoglądając na niego z pełną powagą, choć kąciki jego ust drgały, zdradzając, że ledwo powstrzymuje śmiech.

– Jeśli każesz mi teraz iść do kuchni i rozpalać ten cholerny piec dla pieprzonego kakao, to z naszą przyjaźnią koniec – powiedział, a jego ton, choć żartobliwy, miał w sobie nutę groźby.

Akihito, nie tracąc rezonu, objął go swobodnie ramionami i przytulił mocno, a jego głos, przesłodzony i teatralny, ociekał sarkazmem.

– Ojej, mój niedźwiedź jest taki zły i straszny, że aż się tym przejąłem – powiedział, a jego ramiona zacisnęły się wokół Drake’a w ciepłym, niemal braterskim uścisku. – Przecież nie miałbym serca odsyłać cię z łóżka do tej zimnej, niegościnnej kuchni.

Drake mruknął coś niewyraźnie, wtulając się w niego, a jego nos przesunął się po szyi Akihito, chłonąc zapach jego skóry – mieszankę yuzu z mydła i subtelnej nuty sake. Wiedziony doskonałym humorem, przesunął dłonią po torsie przyjaciela, zahaczając przypadkiem o sutek. Przymknął oczy, czując, jak senność ogarnia go coraz bardziej, a jego powieki, lepkie i ciężkie, zdawały się przyklejać do siebie.

Nagle, zupełnie niespodziewanie, poczuł silne pchnięcie w ramię, które sprawiło, że zsunął się z torsu Akihito. Zanim zdążył zareagować, cios pięścią wylądował na jego twarzy, a ból, ostry i palący, obudził go szybciej niż kubeł zimnej wody. Zdezorientowany poderwał się do siadu, masując obolałą szczękę i odruchowo sprawdzając językiem, czy wszystkie zęby są na swoim miejscu. Akihito również usiadł, pocierając szyję i klnąc pod nosem.

– Co ci, do cholery, odwaliło?! – warknął, a jego głos, choć wściekły, drgał od zaskoczenia. – To nie zejdzie przez tydzień! Nawet krawat tego nie zakryje!

Drake spojrzał na jego szyję i zamarł. Na skórze Akihito widniała wielka, niemal sina malinka, wyraźna i nie do przeoczenia. Czyżby w sennych majakach, obraz Mick'a leżącego na hiszpańskiej plaży, zbyt żywo stanął mu przed oczami, a on pomylił blondynów? Zamrugał, wciąż oszołomiony, i wypluł na dłoń ząb, który wylądował z cichym plaśnięciem.

Akihito zbladł, a jego oczy rozszerzyły się, gdy ujął dłoń przyjaciela i spojrzał na ząb, jakby był makabrycznym znaleziskiem z horroru, który wciąż leciał w tle.

– O kurwa, Drake… przepraszam – wymamrotał, a jego głos, zwykle pewny, teraz drżał od poczucia winy.

Malinka, choć niechciana, miała zniknąć za kilka dni. Ząb jednak, spoczywający na dłoni Drake’a, był stratą o wiele bardziej trwałą. Kobieta w filmie krzyczała, dźgana nożem a zamaskowany morderca śmiał się złowieszczo, co stanowiło iście groteskowe tło dla tej sytuacji. Obaj mężczyźni siedzieli bowiem w milczeniu, a chłód sypialni, który jeszcze chwilę temu wydawał się znośny, teraz zdawał się gryźć ich w skórę, jakby chciał przypieczętować niezręczność tej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz