Mick minionego wieczoru nastawił sobie budzik o dwadzieścia minut wcześniej, by spełnić swój poranny obowiązek względem Pana. Mimo, że była to tak niewielka różnica czasu po przebudzeniu czuł się dziwnie niedospany. Usiadł niechętnie i podrapał się po głowie, rozglądając niemrawo po pokoju. Szarawe światło poranka wdzierało się przez okno, ale deszczowa aura nie zachęcała do wstawania. Mimo to wygrzebał się z pościeli i skontrolował obecność pająka w terrarium.
- Cześć maluchu - przywitał się z nim i sprawdził wilgotność ziemi w doniczce na parapecie. – Tobie również przyjemnego dnia Henry - powitał też dracenę, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem.
Czy gdyby ktoś zobaczył go w tym momencie, uznałby go za szaleńca? Zapewne tak. Ale jak miałby nie zwariować, żyjąc tak jak przyszło mu żyć?
Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy skierował się do łazienki, by umyć twarz i oficjalnie zacząć kolejny dzień swej udręki. Po porannej toalecie ubrał się w to samo co wczoraj, nie mając sił by przeglądać zawartość szafy. Najchętniej polałby ją benzyną i podpalił. Zastanawiał się już nawet nad tym, czy chodzenie nago nie byłoby lepsze. Po namyśle uznał jednak, że nie. Paradowanie z gołym tyłkiem przed tym niewyżytym dupkiem było po prostu niebezpieczne.
No właśnie, ten dupek. Wyjrzał ukradkiem na korytarz. W apartamencie panowała kompletna cisza, więc Drake jeszcze nie wstał. Prychnął na to z irytacją. On też miałby ochotę pospać dłużej. Zszedł na dół i włączył ekspres. Urządzenie pstryknęło kilka razy, zabulgotało groźnie i niespodziewanie posypał się z gniazdka snop iskier w akompaniamencie elektrycznych trzasków. Mick krzyknął przestraszony, ale instynkt wziął górę nad rozumem. Złapał kabel, najbliżej ekspresu jak mógł i pociągnął go. Wtyczka wyskoczyła z kontaktu i zapanowała cisza, w której jego przyspieszony oddech brzmiał niczym pohukiwanie parowozu. Roztrzęsiony oparł się o blat i zaklął na głos. Powinien był powiedzieć mężczyźnie, że ekspres się psuje. Dobrze, że skończyło się tylko na jego strachu a nie na pożarze.
Rozejrzał się po salonie, tknięty nagłą myślą. A co, jeśli w mieszkaniu rzeczywiście wybuchłby pożar? Jak miałby się z niego wydostać z tą cholerną obrożą na szyi? Czy system zabezpieczeń miał jakąś awaryjną furtkę, czy miałby tu spłonąć żywcem? Musiał zapytać o to Pana, bo ta myśl nie pozwoli mu spokojnie zasnąć. Postanowił najpierw skupić się jednak na kawie. Chyba widział w szafce staromodną kawiarkę. Ojciec pokazał mu kiedyś jak z takiej korzystać.
Nasypał zmielonej kawy do zbiorniczka, do drugiego nalał wody i wstawił urządzenie na kuchence. Po kilku chwilach poczuł zapach spalenizny, ale kawiarka zdawała się spełniać swoją funkcję. Przygotował w międzyczasie ulubioną filiżankę Drake'a. Spędził z nim może niewiele czasu, ale zdążył już zauważyć kilka jego przyzwyczajeń. Wbrew pozorom, pod wieloma względami jego Pan zachowywał się jak dziecko. Miał ulubione naczynia i sztućce. Nie przepadał na przykład za widelcami o krótszych ząbkach. Nie odzywał się co prawda, gdy wybierał je do serwowanych posiłków, ale widział żyłkę pulsującą mu na czole, gdy zasiadał do pysznej kolacji i dostrzegał je na stole. Trochę go to bawiło, więc ostatnio, niby to przypadkiem, wybierał właśnie takie naczynia, jak ten kwadratowy talerz z wizerunkiem błękitnego żurawia. Zastanawiało go, czemu Pan ich nie wyrzuci, skoro tak ich nie cierpiał, ale nie pytał o to.
Nalał wreszcie kawy do filiżanki i powąchał ją. Pachniała inaczej niż z nowoczesnego ekspresu, ale wzruszył na to ramionami. Przecież kawa to kawa. Wzdychając ciężko skierował się na piętro. Każdy kolejny stopień zdawał mu się coraz trudniejszy do pokonania, ale ostatecznie wdrapał się na szczyt schodów i zatrzymał dwa metry od sypialni bruneta. Obserwował jak smolisty płyn w ciemnozielonej filiżance kołysze się, wzburzony drżeniem jego rąk. Czego właściwie się tak bał? Przecież robił Drake'owi loda już nie raz. Tylko, że wczoraj mało go przy tym nie udusił... Pokręcił energicznie głową. Musiał wyrzucić z umysłu te myśli. Jeśli znów zarzuci mu nogi na plecy od razu się od niego odsunie. Tak, to był jakiś plan. A może w ogóle nie powinien tego robić? Przecież Pan był ranny po postrzale, z tego co zdołał zrozumieć.
Kiedy tak się zastanawiał panel przy drzwiach sypialni zmienił kolor na zielony. To był znak, że czas obudzić bruneta. Przygryzł dolną wargę i nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Spodziewał się, że mężczyzna będzie już na nogach a przynajmniej powita go jakimś sprośnym komentarzem, leżąc roznegliżowanym w łóżku. Drake jednak twardo spał. Mick odstawił filiżankę na nocną szafkę i przyglądał się twarzy swego oprawcy. Czy, gdyby przyszedł tu z nożem, mógłby podciąć mu gardło? Ten groźny osobnik wydawał mu się teraz tak bezbronny. Jego skroń skrzyła się od kropelek potu a usta wykrzywiały w niemym grymasie. Czyżby cierpiał? Może ranna ręka dawała mu się we znaki?
Sięgnął do jego szyi z determinacją wypisaną w zielonych oczach. Nim jednak dotknął rozpalonej skóry Drake uchylił gwałtownie powieki, łapiąc go za rękę i zatrzymując ją w pół drogi. Chwycił go za jego własną krtań i obaj zwalili się na podłogę. Drake siedział na nim, przyciskając go swoim ciężarem do ciemnych paneli, zaciskając palce zdrowej ręki na jego szyi. Mick był w takim szoku, że zareagował dopiero po kilku sekundach. Złapał za dłonie mężczyzny i usiłował go z siebie zrzucić, wierzgając nogami i wbijając paznokcie w jego skórę.
- Puść... - wychrypiał z trudem, ale odniósł skutek przeciwny do zamierzonego.
Drake naparł na niego mocniej, odbierając mu te resztki powietrza, które był w stanie wciągnąć przez zaciśnięte gardło. Nie robił sobie przy tym nic z jego usilnych prób uwolnienia się. Mick próbował dosięgnąć jego twarzy, by go w nią uderzyć bądź podrapać, ale nie był w stanie. Ostatecznie jedynie machał bezradnie rękoma. Zauważył przy tym coś niezwykłego. Oczy Drake'a były mętne, powieki na wpół przymknięte. Ten skurwiel wciąż spał!
Wściekłość, w jakiś nieracjonalny sposób, dodała mu sił, kiedy już zaczynał tracić przytomność. Odwrócił się na tyle na ile potrafił w bok i z całej siły kopnął mężczyznę w krocze. Ten wydał z siebie zduszony jęk i upadł na bok, chwytając się za bolące miejsce.
- Kurwa... - zaklął, kuląc się. – Miałeś mnie budzić lodem a nie waleniem w jaja... - wydusił z trudem.
Mick odsunął się od niego, czołgając po podłodze i kaszląc.
- Próbowałem, ale zacząłeś mnie dusić, ty chory zjebie! - Mick tym razem nie potrafił ugryźć się w język.
Pan łypnął na niego groźnie, ale tylko pozbierał się z podłogi i usiadł na brzegu łóżka, przeczesując palcami włosy.
- Musiało mi się coś przyśnić - burknął pod nosem, niczym obrażony pięciolatek.
Widząc krew przesiąkającą przez bandaże zaklął siarczyście. Jeszcze tego mu brakowało, by szwy puściły. Ignorując to zerknął na filiżankę.
- To kawa? - spytał, chcąc się upewnić.
Mick pozbierał się z podłogi i zmarszczył brwi, kiedy kopnął pustą butelkę po jakimś alkoholu. Czy jego Pan pił przez całą noc? To wyjaśniałoby kwaśny smród unoszący się w sypialni i po części, jego zachowanie. Mężczyzna upił łyk smolistej brei i natychmiast wyplują z powrotem do naczynia, krzywiąc się okrutnie.
- To kawa?! - spytał kolejny raz, tym razem z niedowierzaniem.
Z odrazą odstawił filiżankę na spodek, mało nie rozlewając jej zawartości. Padł na pościel i zakrył oczy przedramieniem. Jaja wciąż go bolały, do tego ramie krwawiło i właśnie, zdaje się, padł ofiarą próby otrucia. Iście cudowny poranek.
- Ekspres się zepsuł. Nie potrafię parzyć inaczej kawy - chłopak wytłumaczył się natychmiast.
Drake łypnął na niego jednym okiem.
- Uwierz, poczułem - sarknął, przecierając dłonią twarz. – Jeśli te poranki mają tak wyglądać, to zostanę przy tradycyjnym budziku - stwierdził, wspinając się na poduszki.
Kołdra leżała na podłodze, ale nie miał siły się po nią schylić. Blondyn zrobił to za niego, ale okrył mu nią jedynie nogi. Chyba chciał coś powiedzieć, ale wtem rozległ się wysoki, melodyjny odgłos, dobiegający z dołu. Dzwonek do drzwi. Oboje spojrzeli w stronę korytarza.
- To lekarz. Idź otworzyć - rozkazał, przypominając sobie, że umówił się na dziś rano z Kenji'm.
Chłopak zawahał się, ale zbiegł na dół. Obroża nie powinna go porazić, jeśli tylko otworzy drzwi, prawda? Przecież nie przekroczy ich progu. Kiedy zbliżył się do nich zamek przeskoczył. Pewnie Drake otwarł go zdalnie. Nacisnął więc klamkę i odsunął się, wpuszczając do apartamentu mężczyznę w podobnym do jego Pana wieku. Słysząc lekarz spodziewał się jednak kogoś starszego, może nawet sędziwego.
- Cześć, Drake na górze? - spytał mężczyzna o krótkich, brązowych włosach w kompletnym nieładzie.
Nie czekając na odpowiedź skierował się na piętro. Mick od razu rozpoznał ten głos. To był ten sam facet, który podawał mu leki, gdy miał gorączkę po obiciu stóp. Z jakiegoś powodu jego bezpośredni ton go zirytował. Zamknął drzwi i przygotował jeszcze jedną kawę. Tym razem po prostu zalał zmielone ziarna wrzątkiem w najbardziej ordynarnym kubku jaki znalazł w szafkach.
Wszedł na piętro, uważając by nic nie rozlać i aż podskoczył z krzykiem, gdy z pokoju Pana wyleciała lampka, którą do tej pory widział stojącą na szafce nocnej. Roztrzaskała się o ścianę i upadła w kawałkach na podłogę. Lekarz wyskoczył w jej ślad z pokoju Drake'a, uchylając się w ostatniej chwili przed budzikiem.
- Jak będzie trzeba ci amputować tę cholerą rękę to do mnie nie dzwoń! Kurwa Drake to nie są żarty! Kula uszkodziła kość! - wykrzykiwał przy tym.
Jego Pan chyba coś mu odpowiedział, ale nie usłyszał co dokładnie. Lekarz tylko prychnął z pogardą, zerkając na zegarek na nadgarstku. Wyraźnie zależało mu na czasie, więc nie wdawał się w niepotrzebne dyskusje z pacjentem, który i tak nie chciał słuchać. Mijając blondyna poklepał go życzliwie po ramieniu.
- Dopilnuj, żeby ten osioł leżał, albo chociaż się oszczędzał, dobra młody? - spytał, albo poprosił przy tym, Mick nie był pewien.
Odprowadził mężczyznę zaskoczonym spojrzeniem, uśmiechając się krzywo, jednym kącikiem ust. Że on niby miał coś rozkazać swojemu Panu a ten miał go w dodatku posłuchać? Dobre sobie! Zbliżył się niepewnie do jaskini lwa i zerknął przez uchylone drzwi.
- Mam podać panu śniadanie do łóżka, sir? - spytał potulnie.
W obecnych okolicznościach wolał go nie prowokować. Drake odpowiedział, że zejdzie na dół, więc ulotnił się z tą cholerną kawą, czym prędzej. Odstawił ją na stół w kuchni i zabrał się w pośpiechu za śniadanie. Miał jeszcze co prawda całą masę czasu, ale nie chciał zwlekać.
Pan zszedł na posiłek wściekły niczym osa. W jego trakcie nie odezwał się nawet słowem, choć zwykle o czymś tam rozmawiali. Mick stał z boku, przez cały czas trwania posiłku i również milczał. Odezwał się dopiero, kiedy mężczyzna usiadł na kanapie i bezcelowo przerzucał kanały w telewizorze. Zegar wskazywał dwadzieścia minut po ósmej. O tej porze, zazwyczaj, Pan był już w pracy.
- Nie idzie pan dziś do pracy, sir? - odważył się spytać, kończąc własny posiłek, przegryziony na szybko przy kuchennym blacie.
Drake nawet na niego nie zerknął.
- Nie. Jestem uziemiony na kilka dni - warknął z wyraźną irytacją.
Ten idiota Kenji miał czelność powiadomić jego wuja o sytuacji. Nie żeby stary pryk nie wiedział o zamachu, ale jak dotąd, nie znał szczegółów jego stanu. Nałożył na niego areszt domowy, niczym na jakiegoś smarkacza. Zerknął na blondyna, uśmiechając się złośliwie.
- Cieszysz się, że spędzisz ze mną ten czas, co? - spytał głosem wręcz ociekającym sarkazmem.
Mick nie wiedział co ma na to powiedzieć. Każda odpowiedź wydawała mu się zła, choć jego myśli były klarowne. Cieszył się jak jasna cholera! Przecież nie marzył o niczym innym jak o spędzaniu czasu z tym psychopatą. Zajął się jednak sprzątaniem po posiłku. Wyrzucił resztki do śmietnika i zmył naczynia.
Wycierając ręce w ściereczkę zastanawiał się, co powinien dalej zrobić. Zazwyczaj oglądał telewizję aż zasnął, a kiedy się budził brał się za kolację, ale teraz kanapa była zajęta a jego Pan oglądał wiadomości i kursy giełdowe, zamiast jakiegoś głupiego teleturnieju, który miał jedynie być dźwiękiem w tle. Skonsternowany stał bezradnie w kuchni, bez końca przecierając blat, by wydawało się, że wciąż coś tam robi. Drake jednak w końcu zwrócił na niego uwagę.
- Jak nie masz co robić to podlej kwiaty - rozkazał mu obojętnie i odebrał dzwoniący telefon.
Mick westchnął, ale wyciągnął spod zlewu butelkę z odstaną wodą do kwiatów i zajął się wyznaczonym mu zadaniem. Właściwie nie zwrócił wcześniej uwagi, jak wiele roślin znajdowało się w apartamencie. W kuchni stał sporych rozmiarów, metalowy kwietnik z kilkoma paprociami, w salonie kolejny z bibelotami zbierającymi kurz i sukulentami. Pod schodami stała wielka donica z roślinami, których nie znał. Na piętrze znajdowało się kilka mniejszych, w biblioteczce kolejne paprocie.
Mick ocenił zawartość butelki, od razu zdając sobie sprawę z tego, że nie wystarczy wody do podlania wszystkich roślin. Wzruszył jednak na to ramionami. Najwyżej uzupełni brak wodą z kranu. Jeśli rośliny zdechną Drake wymieni je sobie na nowe. To nie był jego problem. Czy jednak jego Pan mógł aż tak lubić kwiaty, czy był to jedynie aspekt wystroju wnętrz? Zastanawiał się nad tym, przez co nie zarejestrował, kiedy mężczyzna wpuścił do apartamentu szpakowatego chłopaka, niewiele starszego od niego.
- Przyniosłem leki, szefie - zakomunikował, oddając brunetowi papierową torebkę z ampułkami grzechoczących tabletek.
Drake rzucił je na stolik w salonie, całkowicie nie zainteresowany. Choć ramie szarpało go okrutnie.
-Przeniosłeś spotkania z tego tygodnia?- spytał wciąż zły. Młody mężczyzna w szarym garniturze, który nie pasował kompletnie do jego pospolitej urody i piegowatej twarzy, pokiwał głową, wyjmując komórkę i przeglądając w pośpiechu kalendarz.
- Tak, jednak młodszy pan Yamaguchi nalega na spotkanie. Ostatnia transakcja... - zawiesił się.
Podążył wzrokiem za blondwłosym chłopakiem, który kompletnie ignorował ich rozmowę, pochłonięty podlewaniem kwiatów. Zlustrował jego smukłe nogi w krótkich szortach i ładne dłonie, trzymające butelkę. Zawsze lubił długie palce u rąk. Zadbane paznokcie też wydawały mu się w dziwny sposób pociągające. Odchrząknął, gdy przyszło opamiętanie. To była dziwka szefa, kompletnie poza jego zasięgiem.
- Ostatnia transakcja przebiegła pomyślnie. Jest zainteresowany dalszą współpracą. Sądzę, że to gracz, którego nie warto ignorować - dokończył myśl.
Drake zapadł się nieco w kanapie. Tak, zdecydowanie najmłodszy syn Yamaguichi, pochodzący z głównej gałęzi rodu, był wart zachodu. Nawet jeśli oznaczało to nadwyrężanie się, jak nazwałby to Kenji. Mieć kogoś takiego za sojusznika, ba, za partnera w interesach. Nawet jego wuj powinien to zrozumieć i pochwalić jego sprzeciw wobec własnych poleceń.
- Yhym, możesz mieć rację. Ale zawiadom go, że spotkamy się w moim biurze - oznajmił Drake.
Wymienili jeszcze kilka uwag, nim Mick zszedł z piętra z pustą butelką. Gdy napełnił ją i schował pod zlewem on wypuścił asystenta z mieszkania i zamykając drzwi odwrócił się do swojego dzieciaka.
- Bawi cię to kurwa? - spytał wkurzony.
Mick spojrzał na niego kompletnie zaskoczony. Widząc niezrozumienie w jego oczach jeszcze bardziej się zdenerwował. Podszedł do niego szybkim krokiem i złapał go za twarz, napierając na niego całym ciałem. Mick niemal wmontował się w kuchenne meble, usiłując zachować jakiś dystans między nimi. Nie było na niego jednak miejsca.
- Myślisz, że kupiłem ci te ciuchy, żebyś paradował w nich przed moimi ludźmi? Żebyś ich kusił? - warknął mu prosto w twarz.
Mick szarpnął się, ale nie zdołał uwolnić.
- Co? Podlewałem kwiaty, jak pan kazał, sir! - usiłował się bronić przed tymi bezpodstawnymi oskarżeniami.
Przecież naprawdę jedynie wykonywał polecenie Pana. Gdyby widział jakiś zysk w kuszeniu jego podwładnego to pobiegłby do pokoju przebrać się w coś znacznie bardziej wyuzdanego, a pole do popisu to on miał i to nie małe. Mężczyzna jednak zdawał się go nie słuchać. Pchnął go na kuchenną wyspę i chwytając go za kark, przyszpilił do niej. Mick jęknął cicho, starając się nie reagować, choć było to niespodziewanie trudne. W jego piersi rodziła się wściekłość i to taka, której nie potrafił zdusić w sobie. Gdyby jeszcze oskarżenia Drake'a miały jakieś przełożenie na rzeczywistość, to może mógłby roześmiać mu się w twarz, ale tak? Niby on miał kusić tego podrostka, ubrany najskromniej jak był w stanie, gdy jego zwyczajowa garderoba została zamieniona na fatałaszki rodem z pornola? Jego Pan chyba sobie kpił!
- Przyznaj, chciałeś, żeby cię wyruchał, co? Brakuje ci kutasa w dupie? A może chcesz żebyśmy wzięli cię na dwa baty, hm? - Drake spytał, szarpiąc go za włosy.
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, a twarz dzieciaka przybrała zacięty wyraz uderzył nią o blat. Krew trysnęła blondynowi z nosa aż załkał żałośnie. Czyżby mu go złamał? To nie miało teraz znaczenia. Zerwał z niego szorty wraz z bielizną. Mick zaparł się o blat, usiłując uwolnić, ale, nawet jeśli mężczyzna miał rękę w temblaku, pozostawał dla niego zbyt silny. Jedyne co mógł zrobić to warczeć i szlochać bezradnie, gdy Drake brał go tak brutalnie na kuchennym blacie. Nie użył nawet śliny by go nawilżyć. Jego tyłek płonął żywym ogniem a krew ściekała mu po udach. Zamknął oczy i zacisnął dłonie w pięści, by jakoś to przetrwać. Czy na prawdę zrobił coś na tyle złego, by zasłużyć na takie coś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz