Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

27.09.2024

26.

Mick ściskał sportową torbę na kolanach, obserwując obraz zmieniający się za oknem. Czuł się nieswojo w pełnym samochodzie. Kierowała kobieta, którą już znał a na miejscu pasażera siedział nie kto inny jak Drake. Z tyłu, wraz z nim znajdował się Misaki i gość w kwiecistej kurtce. Rozpychał się nieco na środkowym siedzeniu i chrupał pistacje, choć Drake zaznaczył dobitnie, że jeśli znajdzie choć jedną łupinkę to następnym razem będzie biegł za samochodem.

Chłopak ściągnął brwi, widząc, gdzie się zatrzymali. Miał przed sobą typowy, japoński dom z przedmieść. Był mieszanką tradycji i nowoczesności. Z tą tylko różnicą, że budynek wyglądał jakby lata świetności miał już za sobą. W dachu brakowało kilku dachówek, malutki ogród z przodu przydałoby się wypielić a farba na drewnianej furtce odrobinę się łuszczyła. Musiał przyznać, że nie tego się spodziewał.

Wysiadł z auta ostatni, poganiany przez Drake'a, który narzekał, że chłopak chyba się jeszcze nie dobudził. Pchnął go nawet w kierunku dużych drzwi, które otwarł jeden z ochroniarzy. Kiedy stanęli w ciasnym przedsionku Mick poczuł trawiasty zapach mat tatami i... śmieci. Kilka worków stało w kącie, ustawione w niezgrabną piramidkę. Mick słyszał, że w Japonii wywóz konkretnych rodzajów śmieci odbywał się w poszczególne dni tygodnia i było to cholernie problematyczne, ale widać gospodarz nie przywiązywał do tego szczególnej wagi. Po prostu gromadził odpadki na jednej kupie.

O wilku mowa. Mężczyzna wyszedł do nich, wyraźnie zaspany. Miał na sobie tylko granatowe bokserki i drapał się po głowie, mrużąc oczy. Za oknem słońce dopiero nieśmiało wychylało się zza horyzontu, nic więc dziwnego, że Kenji niezbyt ogarniał na jakim świecie żyje. Mick równie chętnie wróciłby do łóżka.

- Więcej was matka nie miała? – mężczyzna spytał, ziewając.

- Kurwa Kenji, dzwoniłem do ciebie dwie godziny temu. Miałeś się ogarnąć – zirytował się Drake.

- No przecież się ogarnąłem! Nie śpię! – Kenji oburzył się, od razu jakoś przytomniejąc.

Spojrzał na blondyna, nieco skonsternowany widokiem jego wciąż zdrowiejącej twarzy. Westchnął ciężko i zarzucił na siebie rozpinany kardigan, który wisiał na kołku nad szafką na buty. Rozłożył ręce, jakby chciał spytać sprawcy całego tego zamieszania, czy taki stan rzeczy mu odpowiada. Drake tylko prychnął.

- Płace ci za to kilka grubych tysięcy, więc chociaż udawaj, że się starasz. Hotel byłby o połowę tańszy – zauważył, nieco opryskliwie.

Kenji zaśmiał się, uśmiechając prowokacyjnie.

- Pewnie, a przy okazji ściągnąłby ci na głowę Służby Specjalne – odpowiedział zaczepnie.

Drake zmierzył go groźnym spojrzeniem, ale nie odpowiedział. Zwrócił się za to do swoich ludzi.

- Hatoru sprawdź teren a ty Misaki pokaż młodemu pokój – wydał polecenia, wyciągając z kieszeni srebrną papierośnicę. Nim jednak zdążył odpalić papierosa Kenji wyrwał mu go z ręki.

- Nie będziesz mi tu smrodził!

- Smrodził?! A ten syf to niby pachnie bratkami!

Mick słyszał ich żywą wymianę uszczypliwości jeszcze długo, gdy był prowadzony korytarzem. Poważny ochroniarz zdawał się znać rozkład domu, bo dobrze wiedział, gdzie go prowadzić. A może Mick nie był pierwszym, którego Drake tu przechowywał? Może ukrywał tu swoje dziwki? Czemu w ogóle o tym myślał, czemu mu to przeszkadzało?

Drake odprowadził chłopaka wzrokiem, a kiedy oddalił się dostatecznie, wyciągnął telefon. Wstukał w nim odpowiednią kwotę i przesłał na konto przyjaciela. Kenji niemal wisiał mu na ramieniu, mrucząc coś pod nosem, że mógłby dopisać jeszcze jedno zero.

- Jest aż tak źle? – Kenji spytał z nagłą powagą, odpalając papierosa skradzionego brunetowi i zaciągając nim głęboko.

Drake pomasował skroń, jakby bolała go głowa.

- Niczego nie znajdą, ale sytuacja robi się poważna. Nie załatwimy tego łapówkami.

- Nowy komendant to idealista. Nie odpuści od tak, co?

- Zapewne. Ale bardziej martwi mnie kret. Ktoś musi im donosić. To niemożliwe, że wszystko kumuluje się akurat teraz – Drake mówiąc spojrzał znacząco na przyjaciela.

Kenji natychmiast uniósł ręce, w obronnym geście.

- No chyba mnie nie podejrzewasz! Co niby bym tym zyskał? Kolejną kupę gówna!

Drake parsknął kpiącym śmiechem.

- Nie podejrzewam cię idioto. Jesteś jedną z nielicznych osób, którym mogę ufać.

Kenji wyglądał na zaskoczonego, gdy to usłyszał. Uśmiechnął się nieco zakłopotany, jakby nie przywykł do podobnych wyznań.

- Nie żebym o tym nie wiedział, ale zawsze miło to usłyszeć – stwierdził, rozbawiony.

Drake zdzielił go z wyczuciem przez głowę i zabrał mu połowę wypalonego papierosa, zaciągając się nim z lubością. Wypuszczony z jego ust dym na moment zasnuł przedsionek, w którym wciąż stali.

- Odbiorę go za maksymalnie trzy dni. Miej na niego oko, ostatnio jest... jakiś nieswój... - uprzedził.

Kenji uniósł brew, jakby nie zrozumiał jego słów.

- Od kiedy to tak martwisz się jego stanem? Ostatnio polewałeś go wodą z węża. Czyżbyś mięknął na starość? A może straciłeś głowę dla ładnej dupy? – Kenji spytał nieco złośliwie, odbierając przyjacielowi papierosa, by samemu go zakosztować.

Drake zmierzył go groźnym spojrzeniem, z którego ten niewiele sobie zrobił. Podał mu jednak wciąż dymiący papieros.

- O dobrą kurwę się dba. Może jednak zmieniłeś zdanie i też chcesz jedną? Przydałoby ci się zamoczyć – Drake stwierdził z przekąsem, wskazując na stertę śmieci i ogólny chaos, jaki panował w tym domu.

Kenji pokręcił głową, wspierając rękę o biodro, jakby nie wierzył, że znów wałkują ten temat. Wolał nie odpowiadać, żeby nie zaogniać, już i tak trudnej, sytuacji. Dziękował tylko w duchu, że Naomi zdawała się ich nie słuchać. Profesjonalnie gapiła się w głąb korytarza, w którym zniknął blondyn z ochroniarzem. Hatoru też do nich dołączył, nim dopalili fajkę jak za dawnych, szkolnych lat. Kenji zdeptał niedopałek, nie przejmując się drewnianą podłogą.

- To co, jeszcze jedno zero do tej kwoty? – zagadnoł, niby to od niechcenia.

- Tylko jeśli Mick wróci bez ani jednej nowej blizny - Drake zaznaczył stanowczo.

- O rany, dobra. Nie dasz się zabawić – Kenji oburzył się, zaplatając ręce na torsie.

- Mówiłem, mogę ci kupić chłopaka do zabaw.

- Nie chcę żadnego chłopaka!

- To tym bardziej trzymaj się od mojego z daleka!


Mick rozglądał się ciekawsko po pokoju, który miał być jego, na te kilka dni. Nie był niczym nadzwyczajnym. Wewnątrz znajdował się tylko futon i niski stolik, oraz szafka, ukryta za przesuwnymi drzwiami w ścianie, w której skończył właśnie układać swoje rzeczy. Misaki przez cały czas stał w progu, nie odzywając się słowem, z tym swoim poważnym wyrazem twarzy.

Bardziej niż wystrój zajmowała blondyna inna sprawa. Nie widział żadnych paneli przy drzwiach, czy choćby zwykłych krat w oknach. To miejsce było kompletnie pozbawione jakichkolwiek zabezpieczeń! Gdyby zdołał jakoś zdjąć obroże, mógłby po prostu stąd uciec, gdy tylko Kenji pójdzie spać. Ale coś mówiło mu, że cichy ochroniarz wcale nie zamierzał zostawiać ich samych.

Mężczyzna odsunął się właśnie od drzwi, wpuszczając do środka właściciela całego tego przybytku. Kenji uśmiechał się życzliwie, ale jego częściowa nagość budziła w chłopaku pewien niepokój. Czy było możliwym, że lekarz dostał przyzwolenie, by na ten krótki moment stać się jego Panem? Na pewno nie. Drake nie oddałby tak łatwo swojej własności. To był jedynie chwilowy stan, więc chyba nie musiał zbytnio słuchać się nieogarniętego szatyna.

- Widzę, że już się rozgościłeś - Kenji zagadnął do niego, uśmiechając się z nieszczerą troską w spojrzeniu.

Mick przełknął z trudem i pokiwał głową, unikając jego wzroku.

- Chyba oboje potrzebujemy jeszcze trochę snu – mężczyzna stwierdził z lekkim śmiechem w głosie. – Zajrzę do ciebie w porze obiadu, co? – spytał, nie oczekując odpowiedzi.

Kenji zamienił jeszcze kilka słów z Misakim i obaj zniknęli we wnętrzu tego przedziwnego domu. Chyba uznali, że Mick czuje się niezręcznie w ich towarzystwie i wszystkim przyda się odrobina odpoczynku.

Mick pozostał całkiem sam w pokoju, który przypominał mu inny świat. Mimo wszystko położył się na futonie i wtulił twarz w poduszkę. Posłanie na podłodze okazało się nadzwyczaj wygodne a gruba kołdra otulała go ciepłem w mroźnym powietrzu. Dom był raczej tradycyjny, a nie od dziś wiadomym było, że Japończycy mieli pewien problem z ogrzewaniem. Pojęcie termomodernizacji po prostu nie istniało w tym kraju. Znaczy, nowe budynki posiadały już dwufazową klimatyzację, pozwalającą ogrzewać pomieszczenia zimą, ale wciąż uznawano, że był to zbędny luksus. Ludzie nie pojmowali, że zimą, w mieszkaniach, mogło być po prostu ciepło.

Zmęczenie ogarnęło go dość szybko, chociaż sny niosły za sobą dziwaczne wizje o niekończących się ćwiczeniach, które zadawał mu Drake i popędzaniu go batem, gdy zbytnio się ociągał. Blondyn przebudzał się co kilka chwil, gwałtownymi zrywami ciała, jakby to było w każdej chwili gotowe do ucieczki.


W okolicy południa po prostu się poddał. Przecierając zaspane oczy podniósł się z futonu. Pokój wciąż wydawał się dziwnie obcy a jednocześnie spokojny i przytulny. Wyczuwał subtelną woń gotującego się jedzenia, która zaczynała przyciągać jego uwagę. Głód ściskał mu żołądek, przypominając, że rano nic nie zjadł. Zaryzykował i postanowił wyjść z pokoju, by rozejrzeć się po domu.

Ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, zaskoczony brakiem obecności ochroniarza. Przeszedł kilka kroków, kierując się w stronę odgłosów dobiegających, jak mniemał, z kuchni. Gdy tam dotarł od razu dostrzegł Misaki'ego, który energicznie krzątał się po pomieszczeniu. Wyglądał jakby był w swoim żywiole. Rondle i patelnie wręcz fruwały po kuchni w akompaniamencie krojonych warzyw i tym podobnych.

Mężczyzna zauważył go od razu i uśmiechnął się łagodnie.

- Wyspany? – spytał życzliwie, wskazując mu łyżką miejsce przy stole. – Siadaj – polecił – zaraz będzie obiad. – dodał, sięgając po młynek z pieprzem.

Mick niepewnie usiadł na wskazanym miejscu, obserwując ruchy ochroniarza. W powietrzu unosił się aromat miso, ryżu i warzyw. Aż ślinka mu pociekła, był tak głodny. Kiedy pierwsze potrawy znalazły się na stole, aż się oblizał. Kuchnia Misaki'ego nie mogła się równać z zamawianym żarciem, które ostatnio jadał.

- Dziękuje – Mick wykrztusił pomiędzy kęsami, pochłaniając je zachłannie.

Czuł się zakłopotany tym, że to nie on gotuje. Przywykł jednak do tego, że to on był odpowiedzialny za posiłki i czuł się źle z byciem wyręczanym. Ale Misaki zdawał się czerpać z tego autentyczną radość. Jego poważne na co dzień oczy wręcz rozpromieniały się blaskiem, gdy chwalił jego pieczoną rybę i kiszonki, mimo iż te musiały zostać przygotowane wcześniej.

- Nie ma za co – odpowiedział mu, zadowolony.

Skinął głową w powitalnym geście, gdy Kenji wszedł do kuchni. Tym razem był w pełni ubrany i zdecydowanie bardziej przytomny, ale jego twarz wyrażała pewną niechęć i irytację ich obecnością.

- Widzę, że Misaki już cię nakarmił. Mam nadzieję, że smakowało – właściciel przybytku rzucił sarkastycznie w przestrzeń, jakby nie kierował tych słów do konkretnych osób.

Usiadł do stołu i zabrał się za pałaszowanie obiadu, który postawił przed nim Misaki. Obaj zignorowali to, że Mick aż skulił się za blatem, jakby chciał się za nim ukryć. Wyraźnie nie czuł się komfortowo w obecnej sytuacji, ale też nie wiedział, jak mógłby ulotnić się z kuchni. Miał poczucie, że nadużył gościnności. Może jednak nie powinien opuszczać pokoju?

Kenji westchnął ciężko, pod naporem mrożącego krew w żyłach spojrzenia ochroniarza.

- Sorry, za dużo przebywam z Drake'm – usprawiedliwił się i uśmiechnął bardziej naturalnie. – Chociaż nie ukrywam, że nie jestem zachwycony waszą obecnością w moim domu. Ale kto by odmówił temu dupkowi? – zaśmiał się z własnego żartu.

Mick przełknął ostatni kęs i odłożył pałeczki na blat stołu. Chciałby od niego wstać, ale Kenji zagradzał mu drogę. Wsunął więc dłonie między kolana i wbił wzrok w puste naczynia. Nie wiedział co może mu na to odpowiedzieć. Czy w ogóle powinien się odzywać?

- Nie będę sprawiał kłopotów, proszę pana... – wydukał ostatecznie.

Kenji uniósł brew i roześmiał się w głos, odchylając swobodnie na krześle.

- Panem to był mój ojciec. Mów mi Kenji, dzieciaku – polecił, dopominając się więcej kiszonek, które natychmiast znalazły się na jego talerzu.

Misaki zdawał się być w swoim żywiole. Mick nie potrafił wyjść z podziwy, że ktoś z takim zapałem do gotowania skończył jako zwykły ochroniarz. Kenji spojrzał na niego z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy.

- Nie krępuj się. Chcesz dokładki? – zapytał, widząc wzrok blondyna. – Spędzisz tu kilka dni, więc czuj się jak u siebie.

Mick pokręcił przecząco głową, znów wbijając wzrok w blat. Coś w postawie szatyna onieśmielało go. Może to ten wibrujący, silny głos, a może umięśnione barki? A może po prostu nowe, nieznane otoczenie i brak w pobliżu Pana? Nie był pewien.

Kenji wpatrywał się w chłopaka intensywnie. Widywał go już wcześniej, ale zwykle nieprzytomnego. Pierwszy raz miał okazję z nim pomówić. Jako lekarz dostrzegał nieco więcej niż przeciętny zjadacz chleba. Mick był wyraźnie zastraszony, co musiało być wynikiem długotrwałych, złych doświadczeń. Drake może i nie był łatwym człowiekiem, ale z pewnością nie doprowadził chłopaka do takiego stanu w te dwa czy trzy miesiące, kiedy miał go przy sobie. Coś musiało stać się wcześniej.

Czy tak właśnie prezentowali się wychowani i ułożeni niewolnicy? Spuszczali pokornie wzrok, kulili się z przestrachem i potakiwali w milczeniu? Jeśli tak to tym bardziej nie chciał mieć takiego egzemplarza do własnej dyspozycji. Te istoty, bo wręcz nie mógł nazwać ich ludźmi, urągały pojęciu człowieczeństwa. Z pewną ulgą uznał, że tego typu odczucia całkiem dobrze o nim świadczyły.

Kiedy skończył jeść odpalił papierosa i przeciągnął się, wstając od stołu. Wyjął z szafki trzy kieliszki i postawił je na blacie. Zerknął na pozostałą dwójkę i uśmiechnął się szeroko.

- Ten dzień zaczął się tak chujowo, że trzeba go zapić, panowie – obwieścił uroczyście, wyjmując do kompletu butelkę dobrego alkoholu z lodówki. Mick wybałuszył oczy, jakby pierwszy raz widział alkohol na oczy. Drake pewnie nie pozwalał mu pić, ale teraz byli w domu Kenji'ego. Tu panowały jego własne zasady.

Polał do wszystkich trzech kieliszków i wręczył je pozostałym. Uniósł swój w geście toastu i opróżnił go jednym łykiem. Wyszczerzył się głupkowato, kiedy Misaki, bez słowa, poszedł w jego ślady. Lubił tego z pozoru sztywnego gościa. Poznali się, kiedy wyciągał mu kulę z pośladka. Teraz już ludzie Drake'a nie witali w ten sposób nowych kompanów. A szkoda. Otrzęsiny może i były głupie, ale niosły za sobą mnóstwo rozrywki i śmiechu. Z pewnością nie dla postrzelonego, ale to inna kwestia.

Mick wpatrywał się w stojący przed sobą kieliszek. Najwyraźniej rozważał ewentualne konsekwencje. Mimo wszystko Drake'a nie było w pobliżu i mógł się nieco rozluźnić. Sięgnął w końcu niepewnie po shota i łyknął go na raz. Skrzywił się, czując ogień w gardle, ale poprosił o więcej, wyciągając w jego stronę rękę dzierżącą puste szkło. A jak wiadomo, szkło nie lubiło próżni.

Kenji z szerokim uśmiechem, ponownie napełnił kieliszek Mick'a, a Misaki, choć starał się zachować profesjonalizm, nie mógł powstrzymać rozbawienia, widząc, jak chłopak stopniowo się rozluźnia. Atmosfera w kuchni stawała się coraz bardziej swobodna, a rozmowa sama popłynęła dalej. Tym razem pełna swobody i żartów.


W trakcie picia przenieśli się do salonu, gdzie mogli puścić muzykę z telewizora i usiąść wygodniej przy niskim, tradycyjnym japońskim stoliku, który okryty był kocem, pod którym pracowała nagrzewnica. Mick wturlał się pod blat, zapierając, że nigdzie się stamtąd nie ruszy, że Podstole to jego nowe królestwo, w którym panuje wyłącznie milusie ciepełko. Kenji kopał go, próbując stamtąd wygonić a Misaki usiłował zachować jakąkolwiek powagę. Jakby nie patrzeć, wciąż był w pracy.

Kiedy butelka alkoholu była już prawie pusta, Kenji nagle podniósł się z miejsca, wpadając na nowy pomysł.

- Mam świetny pomysł! – zawołał triumfalnie, jakby właśnie wymyślił co najmniej lekarstwo na raka. – Co powiecie na karaoke? Mam gdzieś zestaw!

Mick wyjrzał spod stołu, wyglądając niczym żółw i wybuchł śmiechem.

- Karaoke? – zapytał z niedowierzaniem. – A chcesz ogłuchnąć?

Kenji nie słuchał, już rzucił się do poszukiwania zaginionego sprzętu. Odnalazł go w innym pokoju i z zapałem podłączył do telewizora. Sprawdził działanie mikrofonów i jeden z nich wręczył Misaki'emu. Ochroniarz zdawał się być niewzruszony, ale jego brwi podjeżdżały coraz wyżej na czole, jakby tylko resztką silnej woli zachowywał wymuszoną powagę.

Kilka minut później wszyscy trzej zawodzili do jakiegoś japońskiego klasyka, zdaniem lekarza. Dla Mick'a był to zlepek niezrozumiałych sylab, za którymi nie potrafił nadążyć. Krzaczkowate pismo przeskakiwało po ekranie jak szalone a on tylko bełkotał, usiłując utrzymać przynajmniej rytm piosenki. Chichot, jaki wywoływał w nim wypity alkohol, wcale nie ułatwiał zadania. Misaki zawodzący falsetem, również! Tylko Kenji zdawał się brać rozgrywkę na poważnie. Choć wrzeszczał do mikrofonu, usiłując trafić w linijki odpowiednich dźwięków. Jednak K-popowa, popularna piosenka pokonała ich wszystkich.

Kiedy się skończyła polali sobie jeszcze po kolejce i włączyli kolejną. Ta okazała się jeszcze gorsza. Mick miał wrażenie, że to już nawet nie muzyka a zwykłe szczekanie psa. Śmiał się, leżąc na podłodze, gdy mężczyźni próbowali naśladować tekst, ale ten zmieniał się w istną kakofonię dźwięków.

Wyczołgał się wreszcie spod stołu, chcąc pokazać pozostałej dwójce, jak to się robi. Porwał ich mikrofony i przełączył na rozgrywkę solo. Odnalazł najlepiej sobie znaną piosenkę i wczuł się w nią tak bardzo, że aż rozłożył się cały na stole, naśladując wyuzdaną piosenkarkę. Kenji nazwał go kpiąco słodką kokietką, ale wprost nie potrafił oderwać od niego wzroku, gdy wił się na blacie. Tylko ostrzegawczy wzrok Misaki'ego trzymał go w ryzach i nie pozwolił rzucić się na blondyna. Gdyby nie obecność osoby trzeciej pewnie skończyliby w piwnicy, gdzie stał stół do sekcji i kilka lodówek na zwłoki. No co on mógł poradzić na to, że lubił zabierać pracę do domu? Kurwa... co z nim było nie tak? Zadał sobie to pytanie, wczesując palce we włosy na boku głowy.

Mick zdawał się nie zauważyć ich niemej wymiany spojrzeń. Kiedy piosenka się skończyła, przyjął brawa, kłaniając się w pas i śmiejąc. Jednak jego twarz w sekundę spoważniała, gdy zobaczył na wyświetlaczu komórki, kto właśnie dzwonił. Przełknął z trudem i wyraźnie się zakłopotał, rozważając, czy w ogóle powinien odbierać. Kenji od razu dostrzegł jak z jego spojrzenia znika ta iskra a urocze, zielone oczy nabierają głębi, strachu.

Chłopak w końcu przesunął palcem po ekranie i uśmiechnął się złośliwie, co zmieniło jego twarz w iście groteskową maskę, gdy przystawił urządzenie do ucha.

- Oho, niszczyciel dobrej zabawy. Czego mój jakże wspaniały Pan by sobie życzył? Tutaj zdaje się nie ma kamer, ale może mam wysłać ci zdjęcie fiuta, żebyś miał do czego trzepać?

W salonie zapadła cisza. Zarówno Misaki jak i Kenji zdali sobie sprawę z błędu, jaki popełnił blondyn. Ochroniarz podniósł się nawet, by wyrwać mu komórkę z ręki, ale było już za późno. Drake usłyszał co miał usłyszeć.

Po drugiej stronie linii nastała chwilowa cisza, zanim głos Drake'a wypełnił słuchawkę, lodowaty i pełen wściekłości.

- Mick, czy ty sobie ze mnie żartujesz? - Głos Drake'a był tak zimny, że Mick mimowolnie zadrżał. – Jesteś pijany?

- M-może - odparł Mick, próbując brzmieć nonszalancko, ale głos mu wyraźnie drżał.

Kenji widział jak chłopak wręcz kurczy się w sobie. A to przecież była tylko rozmowa telefoniczna. Co, gdyby Drake stanął tuż przed nim? Padłby na kolana i bił przed nim pokłony?

- Słuchaj mnie uważnie, bo powiem to tylko raz – Drake kontynuował, a w jego głosie narastała groźba. – Godzina ciszy nocnej wciąż obowiązuje, więc jazda do łóżka – rozkazał stanowczo.

Mick zawahał się na moment, ale po chwili jego oczy zwęziły się z determinacją. Podniósł głowę, patrząc prosto przed siebie, jakby widział Pana stojącego tuż przed sobą.

- Wiesz co, Drake? - powiedział powoli, z wyraźnym gniewem w głosie. – Pierdol się! – wrzasnął do urządzenia i cisnął nim o blat stolika. Komórka przekoziołkowała po stole i wylądowała na podłodze. Po drodze włączył się tryb głośnomówiący, ale chyba coś uległo uszkodzeniu, bo mogli słyszeć jedynie urywany, metaliczny głos Drake'a, z którego nie sposób było zrozumieć poszczególnych słów. Jedno jednak nie pozostawiało wątpliwości. Drake był bliski furii.

Mick siadł wściekły na podłodze i jakby nic się nie stało, szuka kolejnej piosenki. Alkohol nieco przytępiał jego zdrowy rozsądek, ale nawet bez niego, nie zamierzał odmawiać sobie tak dobrej zabawy. Na bogów, potrzebował jej! Potrzebował tej chwili normalności w gronie wymuszonych, ale zawsze, znajomych. Chciał, choć przez ułamek chwili, poczuć się jak wolny człowiek. Może i będzie tego żałował, gdy już wróci do apartamentu Pana, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.

Kenji chyba podzielał jego zdanie, bo poklepał go z dumą po ramieniu i otwarł następną paczkę chipsów, które pałaszowali, niemal dławiąc się nimi, wyśpiewując kolejną piosenkę. Tylko powaga na twarzy Misaki'ego nieco wytrącała ich z zabawowego nastroju. Mężczyzna wstał i skierował się do kuchni, pod pretekstem przyniesienia kolejnej butelki trunku. Jednak dyskretnie wyjął wibrującą komórkę z kieszeni i odebrał.

- Co się tam kurwa dzieje?! - Odsunął urządzenie od ucha, słysząc wzburzony głos pracodawcy.

- Nic szczególnego, szefie. Kenji wyjął zestaw do karaoke – Misaki oznajmił, jakże rzeczowo.

Po drugiej stronie słuchawki, na dłuższy moment, zapadła cisza.

- Miałeś ich pilnować – niski warkot nie zrobił na nim specjalnego wrażenia.

Ochroniarz wyjął z lodówki butelkę owocowej wódki, z której zrobili sobie shoty i otwarł ją nieco niezgrabnie, z racji trzymanego telefonu.

- Pilnuje. Wszystko jest w jak najlepszym porządku – stwierdził, zerkając do salonu, by upewnić się, że w istocie tak jest.

Kenji właśnie stał na stole, tworząc nową definicję coveru. Już nie tylko śpiewał, ale imitował grę na elektrycznej gitarze. Mick wręcz pokładał się ze śmiechu, usiłując wciąż wspomagać go w roli chórków, chociaż mikrofon leżał daleko od niego.

- To dlaczego Mick jest zalany w trupa?!

- Nie jest, szefie – Misaki stwierdził ze spokojem.

Głos w słuchawce trzeszczał przez moment, jakby Drake zapowietrzył się z gniewu.

- Jak nie jest?! Przecież słyszałem! Ty też pewnie z nimi pijesz!

- Rzeczywiście trochę wypiłem. Ale mam silną głowę, szefie. Dopilnuje, żeby położyli się zaraz spać – Misaki przyrzekł, a nie słysząc odpowiedzi dodał – Mick potrzebuje tego wieczoru, szefie. Możemy mu na niego pozwolić? Wezmę odpowiedzialność za wszelkie konsekwencje.

Drake prychnął pogardliwie, ale chyba zaczął się uspokajać.

- Ty i ten twój altruizm. Wystarczy zrobić do ciebie słodkie oczka, co? – spytał z wyczuwalną w głosie odrazą i rozłączył się, nim uzyskał oczywistą odpowiedź.

Ochroniarz zerknął na wyświetlacz i uśmiechnął się, widząc wiadomość.

„Mick ma znajdować się w łóżku za maksymalnie godzinę!"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz