Hiro poruszał się po salonie z ostrożnością kogoś, kto nawiguje po polu minowym, gdzie każdy krok mógłby wzbudzić niechciany huk. W dłoniach trzymał srebrną tacę, na której parowała filiżanka aromatycznej kawy – czarnej jak atrament nocy, z lekką pianką na powierzchni, świadczącą o świeżo zmielonych ziarnach arabiki – oraz talerzyk z ciastkami kuro goma, tymi delikatnymi krążkami z czarnego sezamu, prażonego do perfekcji, by wydobyć orzechową głębię smaku. Powietrze w pomieszczeniu nasycone było wonią palonych ziaren i odległym echem deszczu za oknem.
Podał kawę i przekąskę i zatrzymał się tuż przy kanapie, gdzie Kaito siedział pochylony nad laptopem, jego palce tańczyły po klawiaturze z rytmicznym stukotem, przypominającym krople deszczu na blaszanym dachu. Ekran rzucał chłodną, błękitną poświatę na twarz mężczyzny, podkreślając lekkie zmarszczki skupienia na jego czole – te delikatne bruzdy, które nadawały mu wygląd rzeźbiarza pochłoniętego dziełem, nieświadomego świata wokół. Hiro przycisnął tacę do torsu, jakby była tarczą chroniącą go przed nieuniknioną konfrontacją, i wpatrywał się w Pana z mieszanką lęku i cichej nadziei. Jego oczy, ciemne jak burzowe chmury, chłonęły każdy detal: lekki tik w kąciku ust Kaito, gdy coś na ekranie nie pasowało do jego wizji, sposób, w jaki światło odbijało się w jego włosach, nadając im mahoniowy połysk.
Kaito poczuł to spojrzenie jak delikatny powiew wiatru na karku – natarczywe, choć ciche, jak szept w pustym pokoju. Uniósł wzrok znad ekranu, zmarszczenie czoła pogłębiło się na chwilę, nim złagodniało w pytającym wyrazie.
– Co znów się stało? – zapytał głosem niskim, zmęczonym, ale nie ostrym, z nutą rezygnacji, która zdradzała, że spodziewa się kolejnej drobnej katastrofy w tym delikatnym tańcu ich codzienności.
Hiro opuścił ramiona, taca zadrżała lekko w jego dłoniach, a na twarzy pojawił się cień urazy, jakby ciężar tych słów przygniótł go do ziemi. Oczywiście, Pan wciąż był na niego zły – za ten nieszczęsny incydent, gdy zatrzasnął drzwi wejściowe, próbując wynieść śmieci, i musiał czekać godzinę na powrót Kaito z kluczami, marznąc na progu jak bezpański kot; za spaloną kolację, gdzie mięso przypaliło się do dna garnka, wydzielając gryzący dym, który wypełnił cały dom jak mgła. Ale przecież dzisiejsze śniadanie wyszło mu znakomicie, pomyślał z nutką dumy, która przebijała się przez mur niepokoju. Przygotował jajka w koszulkach – nie w garnku, ale na patelni, zgodnie z radą Lu, tworząc na niej płytki basenik wrzącej wody z octem, by białko zgrabnie otuliło żółtko w idealną strukturę. Do tego grzanki z dojrzałym awokado, rozgniecionym na kremową pastę z odrobiną limonki i soli; blanszowany szpinak, lśniący od roztopionego masła, z nutą czosnku; smażone pieczarki, rumiane i soczyste, z lekkim posmakiem tymianku. A gdy Pan burknął coś o ochocie na mięso, Hiro szybko usmażył kilka plastrów boczku na chrupko, ich słona kruchość kontrastująca z delikatnością reszty dania. Kaito nie pochwalił go nawet skinieniem głowy, nie rzucił słowem uznania, ale wymiótł talerz do czysta, co w oczach Hiro było cichym triumfem.
Odetchnął głęboko, zbierając odwagę, nim odezwał się cichym, drżącym głosem:
– Pracujesz, Panie? Mówił Pan, że porobimy dziś coś wspólnie... – przypomniał ostrożnie.
Nie żeby naprawdę pragnął spędzać z nim czas – ta myśl wciąż budziła w nim mieszankę lęku i nieufności, jak cień czający się za drzwiami – ale nie wiedział, czy może bezkarnie ulotnić się do swojego pokoju, gdzie czekał na niego koc, miękki jak obłok, i bajki dla dzieci, które dostał od Akihito. Te proste historie o dzielnych bohaterach i magicznych królestwach nie były może arcydziełami literatury, ale każdy samodzielnie odczytany kanji, każdy złożony znak, który układał się w słowo, wypełniał go satysfakcją, jak krok po kruchej tafli lodu, prowadzący ku wolności.
Kaito potarł dłonią twarz, rozcierając zmęczenie w skroniach, i sięgnął po filiżankę z kawą. Upił łyk – gorzki, pobudzający smak rozlał mu się po podniebieniu, budząc zmysły – nim odpowiedział, głosem zmiękczonym nutą winy:
– Przepraszam, Hiro. Rzeczywiście mówiłem coś takiego – przyznał – ale nadesłali mi wstępny projekt logo nowej filii do akceptacji, a dodatkowo chciałbym złożyć jeszcze dziś papiery odnośnie rejestracji nowej nazwy głównej firmy... To bardzo ważna sprawa. Rozumiesz?
Słowa zawisły w powietrzu jak ciężka zasłona, oddzielająca ich światy – ten Kaito, pełen ambicji i kontraktów, od świata cichych nadziei Hiro i drobnych, prostych zwycięstw codziennych dni.
Chłopak uśmiechnął się lekko, sztucznie, jak maska nakładana na twarz aktora przed wyjściem na scenę, i skinął głową, choć w środku coś mu się skręciło. To było dziwne i niezrozumiałe, bo przecież właśnie tego oczekiwał, ze Pan będzie zbyt zajęty by poświęcić mu swoją uwagę.
– To nic takiego – powiedział cicho, głosem ledwie ponad szeptem. – Czy w takim razie mogę pójść do pokoju? Nie chcę przeszkadzać.
Kaito kiwnął głową, już wracając wzrokiem do ekranu i zawieszając palce nad klawiaturą.
– Tak – mruknął, nieświadomie sięgając po ciastko z talerzyka.
Włożył je do ust, a delikatna, orzechowa nuta czarnego sezamu rozkwitła na jego języku, zaskakując go subtelną równowagą smaków – nie za słodką, nie za mdłą a idealnie wyważoną. Spojrzał na dłoń, na pozostałe okruchy, i uśmiechnął się mimowolnie. Hiro najwyraźniej zapamiętał, że nie przepada za przesadnie słodkimi smakołykami, woląc te ziemiste, autentyczne nuty, które budzą zmysły bez oszustwa cukru.
Obejrzał się przez ramię – chłopak już wspinał się po schodach, jego drobna sylwetka znikała na piętrze jak cień rozpływający się w półmroku.
– Hiro! – przywołał go, głosem cieplejszym niż zazwyczaj. – Zrób sobie herbaty i posiedź ze mną – zaproponował.
Hiro nie sprzeciwił się – jak zawsze, bo sprzeciw był luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić. Skinął głową i posłusznie wrócił do kuchni, gdzie, z dala od oczu Pana, skrzywił się boleśnie, jak ktoś, kogo nadzieja na chwilę spokoju właśnie została zmiażdżona pod ciężarem obowiązku. Woda w czajniku zaczęła szumieć, a on stał tam, wpatrując się w parę unoszącą się jak marzenia, które nigdy nie ujrzą światła dnia.
Kiedy herbata była gotowa ostrożnie usiadł na skraju kanapy, jego ruchy były tak delikatne, jakby bał się zakłócić równowagę powietrza w salonie. W dłoniach trzymał ceramiczny kubek z owocową herbatą – jej zapach, słodko-kwaśny, z nutą skórki pomarańczy i hibiskusa, unosił się w subtelnych smugach pary, którą doprawił odrobiną miodu dla smaku. Kubek, prosty, lecz elegancki, z delikatnym wzorem kwitnącej śliwy na bokach, grzał mu palce, a ciepło przenikało przez skórę, dając namiastkę ukojenia. Dmuchnął na powierzchnię napoju, ostrożnie, jakby każdy oddech mógł wywołać burzę, i upił mały łyk. Smak miodu mieszał się z cierpkością owoców, tworząc harmonię, która na chwilę odciągnęła jego myśli od niepokoju. Siedział w milczeniu, z lekko przygarbionymi ramionami, wzrokiem wbitym w szkarłatną taflę herbaty, starając się być niewidzialnym, by nie przeszkadzać Kaito, którego palce wciąż śmigały po klawiaturze laptopa, wypełniając przestrzeń rytmicznym stukotem.
Mężczyzna, pochłonięty pracą, siedział w lekkim pochyleniu, z łokciami opartymi na kolanach, a ekran rzucał na jego twarz chłodną poświatę, która podkreślała ostre linie szczęki i zmarszczki skupienia na czole. Po dłuższej chwili, gdy cisza między nimi zgęstniała jak mgła, odchylił się na oparcie kanapy z ciężkim westchnieniem, które zdawało się uwalniać ciężar całego poranka. Ręką wskazał na ekran, gestem niemal niedbałym, lecz z nutą zniecierpliwienia, gdy rzucił:
– No spójrz na to…
Chłopak drgnął lekko, jakby głos Kaito był nitką, która szarpnęła jego napięte nerwy. Przechylił się ostrożnie w bok, wciąż ściskając kubek, i zerknął na ekran laptopa. Na wyświetlaczu widniał projekt logo – złoty napis, otoczony w górnej i dolnej części ozdobnymi zawijasami, które wyglądały jak wyjęte z barokowej ryciny. Całość była chaotyczna, przeładowana detalami, które przytłaczały prostotę nazwy, czyniąc ją niemal nieczytelną. Kaito zmrużył oczy, wpatrując się w projekt, po czym spojrzał na Hiro.
– Nie uważasz, że wygląda prostacko? – zapytał, głosem, w którym pobrzmiewała mieszanka irytacji i ciekawości, jakby naprawdę chciał znać jego zdanie.
Hiro przygryzł dolną wargę, palce zacisnęły się mocniej na kubku, jakby szukał w nim schronienia przed koniecznością odpowiedzi.
– Nie znam się na takich rzeczach – zaczął dyplomatycznie, głosem cichym, niemal przepraszającym – ale wydaje mi się, że nazwa jest mało czytelna.
Słowa wybrzmiały ostrożnie, jakby bał się, że jeden fałszywy krok może zburzyć kruchą równowagę między nimi. Kaito powoli pokiwał głową, z uznaniem, które zaskoczyło Hiro swoją szczerością.
– Właśnie. Grafik przesadził z tymi ozdobnikami – przyznał. – Wygląda, jakby chciał ukryć brak pomysłu za tymi złotymi bazgrołami.
Przechylił głowę, wpatrując się w ekran z namysłem, po czym zaczął mówić, myśląc na głos:
– Zastanawiam się, czy sama nazwa też jest odpowiednia. Chciałem czegoś z kwiatami, ale higanbana (pajęcza lilia) brzmi dziwnie, zbyt mrocznie, jak pogrzebowy lament. Wasurenagusa (niezapominajka) z kolei… piękna, ale zbyt skomplikowana dla obcokrajowców, za długa. Stanęło na sakurze, ale, cholera, czy to nie potwornie oklepane? Nudne? – rozmyślał. – To tylko mała filia, która będzie sprzedawać repliki znanych dzieł do hoteli, biur, takich tam. Masówka bez wyrazu, byle zapewnić przepływ pieniądza, ale właśnie dlatego nazwa powinna brzmieć wiarygodnie. Bo teraz… od razu widać, że to firma krzak do prania brudnej forsy…
Hiro zesztywniał, jego palce zacisnęły się na kubku tak mocno, że knykcie pobielały. Udawał, że nie usłyszał ostatniego zdania, że słowa Kaito nie wbiły się w niego jak szpilki. Skupił się na herbacie, unosząc ją do ust i upijając kolejny mały łyk. Ciepło napoju spływało mu do gardła, ale nie rozpraszało chłodu, który rozlał się w jego wnętrzu. Po chwili ciszy, gdy napięcie w powietrzu stało się niemal namacalne, odezwał się cicho, niemal szeptem.
– Ayame… irys. To brzmi ładnie… – Zawahał się, a potem, jakby słowa same popłynęły, dodał: – Słyszałem kiedyś, że fioletowe irysy oznaczają mądrość, a żółte pasję. To… bardzo do ciebie pasuje, Panie.
Zarumienił się momentalnie, gdy zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało – jakby w jego głosie kryła się nuta podziwu, której wcale nie chciał ujawnić. Policzki zapłonęły mu szkarłatem, a wzrok uciekł w głąb kubka, gdzie herbata falowała lekko od jego drżących dłoni. Kaito spojrzał na niego z namysłem, przez chwilę milcząc, jakby ważył każde słowo chłopaka. Potem na jego twarzy pojawił się uśmiech – ciepły, niemal zaskakująco miękki, jak promień słońca przebijający się przez chmury.
– Ayame art. Studio – powtórzył powoli, smakując nazwę na języku. – To brzmi naprawdę świetnie. A kolory, o których mówisz, fiolet i złoty, będą pasować idealnie – stwierdził.
Sięgnął po laptopa i zaczął pisać, jego palce poruszały się z nową energią, jakby pomysł chłopaka tchnął w niego życie. W kilku zgrabnych zdaniach opisał grafikowi nową koncepcję – prostotę, elegancję, fiolet i złoto, irys jako symbol mądrości i pasji. Wysłał maila z cichym kliknięciem, po czym spojrzał na Hiro z błyskiem uznania w oczach.
– Dobry pomysł, Hiro. Naprawdę dobry.
Chłopak poczerwieniał jeszcze mocniej, jego policzki płonęły jak zachodzące słońce, a ramiona skuliły się, jakby chciał zapaść się w kanapę i zniknąć. Wbił wzrok w kubek, popijając herbatę drobnymi, nerwowymi łyczkami, byle tylko mieć pretekst do milczenia. Czuł się zawstydzony – nie tylko uznaniem Kaito, ale samą świadomością, że jego słowa, tak nieśmiałe i niepewne, mogły wpłynąć na coś tak ważnego. W środku czuł się jak ptak, który przypadkiem wzleciał za wysoko i teraz boi się spojrzeć w dół, w obawie, że runie. Herbata smakowała miodem i owocami, ale w jego gardle zostawiała posmak niepewności, jakby każdy łyk przypominał mu, że wciąż balansuje na krawędzi nieznanego.
Kaito siedział wygodnie na kanapie, jego plecy wtapiały się w miękką skórę. W jego głowie rozkwitała wizja nowego logo dla filii, jak obraz malowany delikatnymi pociągnięciami pędzla na płótnie jego wyobraźni. Złote napisy, smukłe i eleganckie, miały lśnić jak promienie słońca odbijające się w spokojnej tafli jeziora, z subtelnym połyskiem, który nie razi, lecz przyciąga wzrok. Nad napisem unosił się kwiat irysu, delikatny, o płatkach w głębokim, królewskim fiolecie, muśniętych złotą obramówką, która nadawała mu wygląd broszki – takiej, jaką mogłaby nosić arystokratka na jedwabnej sukni. Każdy płatek był precyzyjnie zarysowany, z lekkim gradientem, który dodawał głębi, jakby kwiat żył, pulsował, gotów rozkwitnąć na każdym pudełku, w które pakowane będą repliki obrazów. Te pudełka, w jego wizji, miały być równie wyrafinowane – matowy czarny karton z wytłoczonym złotym irysem, który obiecywałby odbiorcom nie tylko sztukę, ale i prestiż. Koncept ten, tak prosty, a zarazem wyrafinowany, idealnie współgrał z nową nazwą filii, którą podsunął Hiro – Ayame, irys, symbol mądrości i pasji. Kaito czuł, jak ten pomysł iskrzy w jego umyśle, jak płomień, który rozświetla mrok wątpliwości.
Zerknął na laptopa i jednym ruchem odpalił prezentację, którą przygotował na dzisiejsze spotkanie z zarządem. Krótki filmik miał wprowadzić nową tożsamość firmy – przejście od przestarzałej, ciężkiej nazwy Yamaguchi Company do czegoś, co oddawałoby jego ambicje i wizję: Kensei art. Company. „Święty miecz” – tytuł zarezerwowany dla legendarnych szermierzy, mistrzów, którzy w każdym cięciu łączą precyzję z siłą, sztukę z nieustępliwością. Być może ktoś zarzuci mu pychę, pomyślał, a kącik jego ust drgnął w lekkim, buntowniczym uśmiechu. Miał to gdzieś. To on odratował tę firmę z popiołów, z ruiny pozostawionej przez ojca, który utopił ją w długach i złych decyzjach. To on, Kaito, zbudował jej potęgę, cegła po cegle, kontrakt po kontrakcie, bez niczyjej łaski – no, może z wyjątkiem Akihito. Myśl o Księciu wywołała w nim chwilowy dyskomfort, jak kamyk w bucie. Dlaczego Akihito mu pomógł? Nie szukał w tym zysków, to było jasne, ale Kaito nie łudził się, że chodziło o czystą sympatię. Co nim kierowało? Lojalność? Kontrola? A może coś brzydkiego, czego Kaito wolał nie odkrywać? Pokręcił głową, jakby chciał strząsnąć te myśli, i skupił się na ekranie.
Filmik rozpoczął się od czarnego tła, z którego powoli, jak z mgły poranka, wyłaniali się dawni mistrzowie szermierki – sylwetki w tradycyjnych hakamach, z katanami w dłoniach, uchwycone w dynamicznych pozach. Głos lektora, głęboki i spokojny, opowiadał o dziedzictwie, sile i wizji, które Yamaguchi Company przekuwa w nową erę. Kamera przesunęła się na nowoczesne atelier, gdzie obrazów światowych twórców układano z precyzją godną miecza mistrza. Końcowa scena była kulminacją – z mglistego mroku wyłoniło się nowe logo: Kensei art. Company. Srebrny napis, ostry i minimalistyczny, z czarnymi, subtelnymi akcentami, które przypominały smugę tuszu na kaligrafii. Logo pulsowało siłą i nowoczesnością, a jednocześnie niosło w sobie echo tradycji – idealne przeciwieństwo kolorów filii, fioletu i złota, które dzięki Hiro nabrały życia. Kaito poczuł, jak klatka piersiowa wypełnia mu się dumą, jakby to logo było nie tylko znakiem firmy, ale i jego osobistym triumfem.
Zerknął na Hiro, który siedział obok, skulony, z czerwonymi uszami, wciąż ściskając kubek herbaty, jakby ten był jego jedynym sprzymierzeńcem. Kaito niemal się roześmiał na ten widok – chłopak wyglądał jak spłoszony szczeniak, który przypadkiem znalazł się w centrum uwagi. Miał ochotę wyciągnąć rękę, objąć go za ramiona, przyciągnąć do siebie w geście, który mógłby być zarówno pocieszeniem, jak i czymś więcej. Może nawet pocałować, by rozładować to napięcie, które wibrowało między nimi jak struna. Ale powstrzymał się, przypominając sobie, jak Hiro drżał pod każdym jego dotykiem, jak jego oczy rozszerzały się w panicznym odruchu, gdy tylko Kaito zbliżał się za bardzo. Westchnął bezgłośnie, czując ciężar tej niewypowiedzianej bariery, i sięgnął po komórkę, by napisać do Akihito.
Jego palce zawisły nad ekranem, a myśli na chwilę odpłynęły od spraw służbowych.
– „Niemal dopełniłem formalności” – napisał, a potem zawahał się, nim dodał: – „Chcę porozmawiać z tobą o czymś ważniejszym. Zdecydowałem się odciąć od rodziny. Zmieniam nazwisko. Batalia z ojcem jeszcze trwa, ale to już postanowione. Masz czas? Mogę zadzwonić?”
Wcisnął wyślij, czując, jak te słowa, choć cyfrowe, mają wagę kamienia zrzuconego w otchłań. Odłożyć przeszłość, odciąć się od nazwiska, które kiedyś było jego dumą, a teraz stało się brzemieniem – to nie była decyzja podjęta lekką ręką. Ale była konieczna. Jak cięcie miecza, które oddziela to, co żywe, od tego, co musi umrzeć. Zerknął znów na Hiro, na jego czerwone uszy i zaciśnięte na kubku palce, i poczuł, że w tym chaosie zmian jest coś, co trzyma go przy ziemi – może nieświadoma szczerość tego chłopaka, który podsunął mu nazwę, jakby podarował mu klucz do nowego początku.
Dźwięk przychodzącej wiadomości przeciął ciszę salonu jak ostry, metaliczny dzwonek, który na chwilę oderwał Kaito od jego myśli. Jego brew uniosła się w lekkim, niemal odruchowym geście, gdy spojrzał na telefon leżący na szklanym stoliku. Ekran rozbłysnął, wyświetlając imię Akihito, a Kaito, z nutą ciekawości zmieszanej z ostrożnością, sięgnął po urządzenie. Wiadomość była krótka, z załączonym zdjęciem i dopiskiem:
– „Zadzwonię za dwie godziny, o ile nie wyzionę ducha.”
Kaito otworzył zdjęcie, a jego usta drgnęły w rozbawieniu, choć oczy pozostały czujne, jakby spodziewał się, że za żartem Akihito kryje się coś więcej.
Na zdjęciu Aki wyglądał jak duch, który zapomniał, czym jest sen – podkrążone, niemal przekrwione oczy zdradzały godziny bez odpoczynku, a jego zwykle zadbane włosy były w nieładzie, jakby przeczesane wiatrem lub frustracją. Za nim, w tle, powłóczył nogami Lachlan, rudowłosy pielęgniarz, ubrany w sportowy strój – luźne spodnie i spraną koszulkę z logo jakiejś lokalnej drużyny. Jego twarz, poorana zmęczeniem, wyrażała błagalną prośbę o litość, jakby każdy krok kosztował go resztki sił. W głębi kadru, pochylony nad wiązaniem butów, kucał postawny mężczyzna, którego sylwetka, mimo opuszczonej głowy, była nie do pomylenia – Ryunosuke, następca tronu, z jego szerokimi ramionami i charakterystycznym fioletowym pasemkiem we włosach. Kaito uniósł brew jeszcze wyżej, wpatrując się w tę osobliwą trójkę, która wyglądała, jakby została wrzucona w sam środek jakiegoś dziwacznego maratonu.
Zanim zdążył przetrawić obraz, telefon zawibrował ponownie, a dwie kolejne wiadomości wpadły jedna po drugiej, jakby Akihito wysłał je przez nieuwagę. Pierwsze zdjęcie pokazywało Ryunosuke, który właśnie wstawał, marszcząc brwi w wyrazie irytacji, jakby złapał brata na robieniu zdjęć wbrew swojej woli. Jego spojrzenie, ostre i władcze, zdawało się rzucać w obiektyw niewypowiedzianą groźbę. Kaito musiał przyznać, że spośród całej trójki tylko Ryu wyglądał, jakby miał w sobie dość energii, by podbić świat – jego oczy błyszczały żywotnością, a postawa zdradzała gotowość do działania, jakby zmęczenie było dla niego obcym pojęciem. Drugie zdjęcie było niemal komiczne – dłoń Ryunosuke zasłaniała obiektyw, palce rozmazane były w ruchu, jakby chciał fizycznie zablokować Aki’emu dalsze fotografowanie. Kaito zaśmiał się bezgłośnie, kręcąc głową nad tą braterską przepychanką. Odpisał krótko:
– „Daj znać, kiedy będziesz mógł rozmawiać.”
Nie chciał wnikać, co dokładnie dzieje się w tym dziwnym trio, co robi tam Lachlan i dlaczego towarzyszył im następca tronu. Nie był strażnikiem Księcia, ani jego spowiednikiem – cokolwiek Akihito knuł, Kaito wolał trzymać się na dystans, przynajmniej na razie. Odłożył telefon i zamknął laptopa z cichym trzaskiem, czując, jak napięcie w jego ramionach lekko ustępuje. Spojrzał na Hiro, który wciąż siedział skulony na kanapie, z kubkiem herbaty przyciśniętym do ust, choć zapewne był już pusty.
– Muszę pojechać złożyć papiery – powiedział, głosem spokojnym, ale z nutą pośpiechu. – Postaram się wrócić jak najszybciej – zapewnił.
Sięgnął po filiżankę, dopijając ostatni łyk kawy – gorzki posmak zniwelował ostatnie orzechowe nuty ciastka, które wciąż czuł na języku. Wstał, wygładzając marynarkę, i ruszył w stronę drzwi, zostawiając Hiro w kompletnej ciszy willi. Powietrze w salonie zdawało się zgęstnieć, gdy jego kroki ucichły na korytarzu, a trzask zamykanych drzwi wejściowych odbił się echem w pustych pomieszczeniach. Hiro siedział nieruchomo, wpatrując się w pustą filiżankę Kaito, jakby ta mogła zdradzić mu, co robić dalej. Cisza willi, zwykle kojąca, teraz wydawała mu się przygniatająca, wręcz nie do wytrzymania.
Poruszył się wreszcie i wstał z kanapy. Zebrał naczynia ze stolika – filiżankę po kawie Pana, z osadem czarnego naparu na dnie, talerzyk z resztkami okruchów kuro goma, które lśniły jak drobinki węgla w porannym świetle, i swój własny kubek, wciąż ciepły od owocowej herbaty, której zapach unosił się w powietrzu jak wspomnienie czegoś ulotnego. Zaniósł je do zmywarki, otwierając ją z cichym skrzypnięciem. Ustawił naczynia na półkach z ostrożnością, jakby bał się, że jeden fałszywy ruch może zburzyć kruchą równowagę tego domu. Gdy zamknął drzwiczki, urządzenie wydało cichy pomruk, a on stał przez chwilę, wpatrując się w błyszczącą stal, jakby czegoś w niej szukał.
Rozglądnął się po kuchni, a jego spojrzenie błądziło bezradnie po lśniących blatach, chromowanych uchwytach szafek i wyspie kuchennej, która wyglądała jak ołtarz luksusu – marmurowa, chłodna w dotyku, z żyłkami szarości przecinającymi jej powierzchnię. Cisza willi, zwykle kojąca, teraz przygniatała go jak ciężar niewypowiedzianych słów. Nie wiedział, co ze sobą zrobić – ręce wisiały mu bezużytecznie wzdłuż ciała, a serce biło niespokojnie, jakby szukało rytmu, którego nie mogło znaleźć. Jego wzrok padł na tablet leżący na blacie wyspy, czarny i smukły, z ekranem lśniącym jak tafla wody w bezksiężycową noc. Podszedł do niego powoli, jakby urządzenie mogło go ugryźć, i włączył je jednym dotknięciem. Aplikacja do rozmów wideo rozbłysła na ekranie, a jego palec zamarł nad nazwą Lu.
Czy powinien znów dzwonić? Zawracać mu głowę? W lodówce czekał królik w marynacie – mięso nasączone sosem sojowym, imbirem i odrobiną sake, które przygotował rano z nadzieją, że tym razem obiad zadowoli Pana. Ale jaki miałby pretekst, by prosić Lu o radę? Czy w ogóle go potrzebował? Lu przecież mówił, żeby dzwonił, jeśli będzie miał ochotę, że zawsze znajdzie dla niego chwilę. Hiro westchnął, zbierając odwagę, jakby wdychał ją z powietrzem, i nacisnął zieloną słuchawkę. Sygnał połączenia rozbrzmiewał raz za razem, każdy ton brzmiał jak echo w pustej jaskini, a chłopak czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Już miał anulować połączenie, gdy ekran nagle rozbłysnął kolorami, a jego twarz rozjaśnił uśmiech – ciepły, pełen ulgi, jakby zobaczył latarnię w burzliwej nocy.
Ale uśmiech zamarł mu na ustach, gdy w obiektywie kamery pojawił się nie Lu, a Makoto. Jego chłodne spojrzenie, jak lód na zamarzniętym jeziorze, przeszyło Hiro na wylot. Mako nie powiedział ani słowa powitania, a cisza między nimi rozciągała się niezręcznie, jak sznur, który zaciska się na szyi. Hiro uchylił usta, by się przywitać, by poprosić o zawołanie Lu, ale Makoto ubiegł go, jego głos był ostry, niemal tnący:
– Po co dzwonisz? – spytał wprost.
Hiro przełknął z trudem, czując, jak gardło ściska mu niewidzialna obręcz.
– Mam… problem z obiadem – skłamał, głos drżał mu jak liść na wietrze. – Boję się, że królik wyjdzie suchy. Czy Lu mógłby…
Makoto przewrócił oczami, gestem tak ostentacyjnym, że Hiro poczuł się, jakby ktoś spoliczkował go spojrzeniem.
– Nie, Lu nie może podejść, bo jest zajęty pracą. Jak każdego innego dnia, a ty ciągle wydzwaniasz i mu przeszkadzasz.
Hiro speszył się, jego policzki zapłonęły szkarłatem, a słowa ugrzęzły w gardle.
– Nie wiedziałem… – zaczął, ale Makoto znów mu przerwał, jego ton był jak zimny wiatr, który gasi płomień.
– No tak, co ty możesz wiedzieć o obowiązkach, skoro pan Kaito zatrudnia sprzątaczki i pewnie zamawia jedzenie, bo twoje umiejętności są dość… – odchrząknął znacząco, jakby chciał podkreślić każde słowo – podstawowe. Że też Lu jest tak przesadnie uprzejmy, że nie potrafi powiedzieć ci wprost, jak bardzo przeszkadzają mu te ciągłe telefony.
Hiro zagryzł wargi, czując, jak oczy zaczynają go piec, a wilgoć zbiera się w ich kącikach. Czy naprawdę był aż tak uciążliwy? Czy jego telefony drażniły Lu, jedyną osobę, którą ośmielił się nazwać przyjacielem? Przecież to Lu sam zaproponował te tablety, sam kazał mu dzwonić w razie potrzeby. Czy Hiro nadużywał jego dobroci? Czy przeszkadzał mu w pracy, w życiu? Myśli kłębiły się w jego głowie jak burzowe chmury, a każda z nich była cięższa od poprzedniej. Makoto spojrzał na niego, unosząc brew.
– Chcesz coś jeszcze? Bo ja też mam swoje zajęcia – rzucił burkliwie.
Hiro pokręcił głową, jego głos był ledwie szeptem, gdy wydukał:
– Przepraszam…
Rozłączył się, ekran tabletu zgasł, pozostawiając go w ciszy, która teraz wydawała się jeszcze bardziej ogłuszająca. Odetchnął cicho, otarł nadgarstkiem mokry od łez policzek, a palce zacisnęły się w pięści, jakby chciał uwięzić w nich cały swój żal. Lu był jedyną osobą, która sprawiała, że czuł się mniej samotny w tym obcym, luksusowym świecie, gdzie każdy przedmiot wydawał się wart więcej niż on sam. A teraz… teraz musiał zmierzyć się z tą ciszą sam. Teraz i w przyszłości. Stał w kuchni, wpatrując się w tablet, jakby ten mógł mu odpowiedzieć, ale jedynym dźwiękiem był cichy szum zmywarki, przypominający mu, że życie toczy się dalej, niezależnie od jego bólu.
Kaname zbiegał po schodach z entuzjazmem dziecka, które właśnie wyczuło szansę na chwilę wolności. Jego bose stopy dudniły na drewnianych stopniach, a włosy, lekko rozczochrane, podskakiwały w rytm jego pośpiesznych kroków. Jednak gdy dotarł do połowy klatki schodowej, napotkał karcące spojrzenie Makoto, który stał przy kuchennej wyspie, oparty o nią jedną ręką w swobodnej pozie. Oczy Mako, chłodne i ostre jak poranna rosa, zdawały się mówić: Zwolnij, zanim coś zepsujesz. Kaname, czując ten wzrok jak niewidzialną linę, natychmiast zwolnił, a ostatnie stopnie pokonał powoli, niemal ceremonialnie, stawiając stopy z przesadną ostrożnością, jakby chodził po kruchym lodzie. Stanął w progu kuchni, zerkając na Makoto z lekkim uśmiechem, który zdradzał jego niecierpliwość.
– Z kim rozmawiałeś? – zapytał, przechylając głowę, a jego głos, choć lekki, niósł nutę ciekawości, jakby spodziewał się plotki.
Makoto uniósł brew, a kącik jego ust drgnął w ledwie zauważalnym uśmiechu.
– Z Księżniczką – skłamał gładko, jakby mówił o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie. – Właśnie wypuściłem ją do ogrodu.
Oczy Kaname rozbłysły jak latarnie w mroku, a jego twarz rozjaśnił szeroki, niemal dziecięcy uśmiech.
– Mogę pójść się z nią pobawić? – zapytał z zapałem, niemal podskakując w miejscu. – Wiem, że czeka na mnie pranie, ale… może pięć minut nie zawadzi?
Makoto pokręcił głową, ale jego surowa mina złagodniała, ustępując miejsca ciepłemu, choć nieco pobłażliwemu uśmiechowi.
– Dwadzieścia minut – powiedział, unosząc palec w ostrzegawczym geście. – Ale jak wrócisz, od razu zabierasz się do pracy. Żadnego marudzenia – zaznaczył.
Kaname pokiwał głową tak żywiołowo, że jego włosy zatańczyły wokół twarzy, i rzucił się w stronę korytarza, by chwycić kurtkę wiszącą na haczyku i wciągnąć buty na stopy. Jego ruchy były szybkie, pełne niepohamowanej energii, ale zanim zdążył wybiec na zewnątrz, z korytarza wyłonił się mały, okrągły robocik odkurzający – cichy jak duch, sunący po podłodze z ledwie słyszalnym szumem. Kaname krzyknął z zaskoczenia, odskakując w tył, jakby stanął oko w oko z miniaturowym potworem. Jego serce zabiło szybciej, a ręce uniosły się odruchowo, jakby chciał się bronić przed tym mechanicznym intruzem.
Z kuchni dobiegł wybuch śmiechu – Makoto zakrył usta dłonią, próbując stłumić chichot, ale jego ramiona drgały od rozbawienia. Lu, który właśnie schodził po schodach, zatrzymał się w pół kroku, a jego śmiech, głośny i serdeczny, wypełnił przestrzeń jak ciepłe światło.
– To urocze, że boisz się odkurzacza! – zawołał Lu, opierając się o balustradę, a jego oczy błyszczały figlarnym rozbawieniem.
Kaname nadął policzki, naburmuszony, a jego spojrzenie stało się jak u wściekłego kociaka, który próbuje wyglądać groźnie, choć wywołuje tylko uśmiechy.
– Przestańcie się śmiać! – fuknął, krzyżując ramiona na piersi. – To nie moja wina, że te cholerne roboty wpadają mi pod nogi!
Makoto uniósł dłonie w geście przeprosin, choć jego usta wciąż drgały od tłumionego śmiechu.
– Dobra, dobra, przepraszam – powiedział, ale ton jego głosu zdradzał, że wcale nie żałuje.
Lu zszedł na dół, wciąż się śmiejąc, i poklepał Kaname po ramieniu.
– No już, mały, idź do swoich kotów. Ale serio, to urocze.
Kaname fuknął po raz kolejny, odwracając się na pięcie z godnością obrażonego księcia, i ruszył do ogrodu, zatrzaskując za sobą drzwi z nieco większą siłą, niż było to potrzebne. Makoto i Lu wymienili spojrzenia, ich oczy lśniły rozbawieniem, a ciche parsknięcia wciąż unosiły się w powietrzu jak echo ich żartów.
Na zewnątrz Kaname zacmokał i zaczął nawoływać kocicę i jej młode. Jego głos, ciepły i zachęcający, rozszedł się po ogrodzie, gdzie liście jabłoni szeleściły w lekkim wietrze, a trawa pachniała wilgocią po porannym deszczu. Kotki nigdzie nie było, ale z pobliskich krzaków, w których zwykle czaiły się jej kociaki, wyskoczyło kilka puszystych kulek – białe niczym śnieg, ozdobione brunatnymi pręgami to na ogonku, to na uszku, to na grzbiecie. Obiegły go z wysokimi, piskliwymi miauknięciami, domagając się uwagi. Kaname kucnął, a jego złość na chłopaków zaczęła ustępować, gdy maleńkie łapki wspinały się po jego kolanach.
– No już, już, spokojnie – mruknął, głaszcząc każdego kociaka po kolei, ich futerka były miękkie jak jedwab, a oczy błyszczały ciekawością.
Wciąż był nieco zły na Makoto i Lu za to, że śmiali się z jego reakcji. To nie jego wina, że Pan kupił te przeklęte mobilne odkurzacze, które miały odciążyć ich od obowiązków. Makoto tłumaczył mu, że roboty działają według ustalonych cykli, włączając się o określonych godzinach, ale ich nagłe pojawienie się pod nogami wciąż wywoływało w nim krzyk i skok adrenaliny.
– Jak duchy – pomyślał, drapiąc białego kociaka za uchem.
Ale już wiedział, jak odwdzięczyć się chłopakom za te żarty. Zobaczą, kto tu jest tchórzem! Uśmiechnął się nieco złośliwie, a jego oczy zabłysły psotnymi iskierkami, gdy w głowie układał mu się plan zemsty. Zanim jednak zdążył go rozwinąć, jeden z kociaków wspiął się po jego plecach, maleńkie pazurki wbiły się w kurtkę, a ostre ząbki delikatnie ugryzły go w ucho, zachęcając do zabawy. Kaname roześmiał się wesoło, zapominając na chwilę o swojej złości, i przewrócił się na trawę, pozwalając kociakom skakać po swoim brzuchu, jakby był ich osobistym placem zabaw.
Wieczór w willi Kaito rozciągał się leniwie, jak aksamitna zasłona opadająca powoli na scenę po zakończonym spektaklu. Światło w sypialni było przytłumione, ciepłe, rzucane przez lampy o kloszach z mlecznego szkła, które malowały ściany miękkimi plamami złota i bursztynu. Powietrze pachniało subtelnie brzoskwiniowym płynem do kąpieli, którego użyli wcześniej, zmieszanym z nutą drewna sandałowego z kadzidełka tlącego się w rogu pokoju. Dla Kaito był to wieczór spokojny, niemal medytacyjny – chwila, w której mógł pozwolić sobie na oddech, na zanurzenie się w ciszy przerywanej jedynie szelestem kartek i cichym tykaniem zegara na ścianie. Dla Hiro jednak ten wieczór miał gorzko-słodki posmak, jak herbata parzona zbyt długo – nieprzyjemny, choć nie do końca bolesny, zawieszony w dziwnej przestrzeni między dyskomfortem a akceptacją.
Leżał bowiem na łóżku w sypialni Pana, między jego nogami, z rękoma skutymi na plecach skórzanymi kajdanami. Ich ucisk, zaskakująco miękki i aksamitny w środku, otulał jego nadgarstki, dając dziwne poczucie stabilności, jakby więzy były liną kotwiczną, która trzymała go w tej niepewnej rzeczywistości. Reszta jednak… była trudniejsza do ogarnięcia. Kaito siedział wygodnie, wsparty na stosie poduszek obszytych jedwabiem, z nogami rozłożonymi nonszalancko, jakby był królem na tronie. W dłoniach trzymał plik papierów – raporty finansowe, zestawienia zysków, może listy przewozowe – które przeglądał ze znudzeniem, przewracając strony z mechaniczną precyzją. Hiro podejrzewał, że dokumenty są tylko pretekstem, maską dla tego, co naprawdę się działo, choć nie śmiałby tego powiedzieć na głos.
Kaito odsunął papiery na bok, kładąc je na nocnym stoliku z ciemnego drewna, i spojrzał na swojego chłopca. Jego usta wygięły się w lekkim, niemal leniwym uśmiechu, który miał w sobie coś z drapieżnika obserwującego zdobycz – nie groźnego, ale świadomego swojej władzy. Hiro, z policzkiem opartym o wewnętrzną stronę jego uda, ciepłą i gładką po wspólnej kąpieli, trzymał w ustach opadły członek Pana. Nie pieścił go językiem, nie zasysał się na nim, ani nie połykał go żarliwie – jedynie ogrzewał go ciepłem swoich ust, delikatnie, niemal bez ruchu. Cock warming, jak nazwał to Kaito, nie był aktem seksualnym w klasycznym rozumieniu – był wyrazem posłuszeństwa, dominacji, ale przede wszystkim zaufania, którego Hiro wciąż się uczył. Kajdanki, miękkie, lecz nieustępliwe, pojawiły się tu z czysto estetycznego kaprysu Kaito, który lubił, gdy Hiro wyglądał jak delikatny robak w kokonie, wijący się co chwilę, by zmienić pozycję, poprawić niewygodę ramion skrępowanych za plecami.
Mężczyzna czuł, jak język Hiro porusza się nieznacznie, muskając go z ostrożnością, jakby chłopak smakował go z wahaniem, niepewny, gdzie przebiega granica między obowiązkiem a intymnością. Kaito położył dłoń na jego głowie, palce wsunęły się w ciemne, wciąż wilgotne po kąpieli włosy, i przeczesał je powoli, gestem pełnym czułości, która zdawała się kontrastować z całą sytuacją. Hiro uniósł na niego wzrok, czujny, niemal zwierzęcy, jakby spodziewał się, że Pan za moment każe mu się rozebrać i nadstawić tyłek – że ta chwila spokoju jest tylko preludium do czegoś bardziej wymagającego. Ale nic takiego się nie stało.
Ręka Kaito pozostała łagodna, głaszcząca, a jego oczy, choć przenikliwe, nie niosły groźby. Ramiona Hiro, początkowo spięte jak struny, rozluźniły się pod wpływem tego dotyku, a jego powieki opadły, przymykając się w półśnie. Ciepło otaczające go – od uda Kaito, od łóżka, od powietrza przesyconego zapachem brzoskwini – sprawiało, że czuł się senny, jakby dryfował na granicy jawy i snu. Ale członek w jego ustach, ciepły, pulsujący ledwie zauważalnie, przypominał mu o chwili tu i teraz, nie pozwalając mu odpłynąć. Smak, męski, intensywny, podbity nutą brzoskwiniowego płynu, był jednocześnie obcy i znajomy, jak wspomnienie, którego nie potrafił nazwać.
To, co robili, nie było nieprzyjemne, ale dla Hiro wydawało się dziwne, dalekie od jego wyobrażeń o intymności, które ukształtowały się w cieniu brutalnych doświadczeń klubu Takenaki. Tam wszystko było szybkie, chaotyczne, naznaczone przemocą lub pośpiechem. Tu, w sypialni Kaito, czas płynął inaczej – powoli, a każdy gest zdawał się mieć swoje miejsce, swoje znaczenie. Hiro cieszył się, że tego wieczoru nie odwiedzą pokoju uciech, jak Pan nazywał to miejsce z dumą, która budziła w chłopaku dreszcze. Meble stojące w tamtym pomieszczeniu – skórzane fotele, stalowe ramy, haki na suficie – wyglądały jak narzędzia tortur przebrane w luksus, a ich widok sprawiał, że serce Hiro biło szybciej, choć nie z podniecenia, a z lęku. To, co robili teraz, było prostsze, łatwiejsze do zniesienia, nawet jeśli smak w jego ustach i ucisk kajdanek wciąż przypominały mu, że nie jest tu w pełni wolny.
Kaito westchnął cicho, jego dłoń wciąż spoczywała na głowie Hiro, palce leniwie przeczesywały włosy, jakby ten gest był dla niego równie naturalny, co oddychanie. Spojrzał na chłopaka, na jego przymknięte oczy i lekko rozchylone usta, i przez chwilę poczuł ukłucie czegoś, co mogło być czułością, a może winą. Nie powiedział jednak nic – tylko wrócił do swoich papierów, przewracając kolejną kartkę, jakby chciał przekonać siebie, że to tylko kolejny wieczór, kolejny rytuał w ich dziwnej, nieuchwytnej relacji.
Ciszę sypialni, przerwał nagły odgłos wibracji na drewnianej szafce nocnej – ostry, natarczywy dźwięk, który rozdarł spokojną atmosferę niczym szpon. Kaito skrzywił się, jego brwi ściągnęły się w grymasie irytacji, a dłoń, wciąż spoczywająca na głowie Hiro, zacisnęła się odruchowo, przytrzymując chłopaka na miejscu. Hiro drgnął, pobudzony nagłym ruchem, jego oczy rozszerzyły się w instynktownym odruchu, jakby chciał się odsunąć, ale delikatny, lecz stanowczy nacisk dłoni Pana przypomniał mu, gdzie jest jego miejsce. Mężczyzna sięgnął po komórkę, odblokowując ekran jednym szybkim ruchem kciuka, a chłodne światło wyświetlacza rzuciło na jego twarz ostrą poświatę, podkreślając zmarszczki gniewu, które pogłębiły się, gdy zobaczył nadawcę wiadomości.
To był Drake, jego kluczowy wspólnik, którego odpowiedź na zaproszenie na bankiet z okazji otwarcia nowej filii była lakoniczna i drażniąca.
– „Być może nie zdołam się stawić.”
Kaito zgrzytnął zębami, a jego szczęka napięła się, jakby chciał zmiażdżyć słowa, które właśnie przeczytał. Jego palce zatańczyły po ekranie, wystukując odpowiedź pełną jadu, każde słowo było ostre jak odłamek szkła.
– „Twoja obecność jest obowiązkowa, Drake. Jesteś moim najważniejszym wspólnikiem, odpowiadasz za logistykę. Odmowę uznam za śmiertelną obrazę mojego honoru i bardzo dogłębnie rozważę naszą współpracę w przyszłości.”
Wcisnął wyślij z irytacją, która buzowała w nim jak lawa, i dopiero wtedy zorientował się, że jego druga dłoń, wciąż zaciśnięta na włosach Hiro, szarpnęła je zbyt mocno. Natychmiast puścił chłopaka, a jego palce wróciły do łagodnego głaskania, jakby chciał uspokoić nie tyle Hiro, co siebie samego – jakby leżał mu na kolanach szczeniak, a nie człowiek, którego życie trzymał w swoich rękach.
Kaito westchnął, a na jego twarz wrócił spokój, choć w oczach wciąż tliła się iskra niezadowolenia. Uśmiechnął się lekko, kącikiem ust, i powiedział przyciszonym głosem, jakby nie chciał zburzyć delikatnej atmosfery, która panowała między nimi:
– Jutro pojedziemy do krawca, Hiro. Kupimy ci coś bardziej wyjściowego.
Hiro uniósł na niego zaciekawiony wzrok, a jego oczy, ciemne i błyszczące jak jezioro w nocy, zamrugały z zaskoczeniem. Wciąż z członkiem Kaito w ustach, odpowiedział niewyraźnie, bełkotliwie, choć wystarczająco zrozumiale, pomimo wilgoci ściekającej mu po brodzie:
– Nie potrzebuję więcej ubrań, Panie…
Jego głos brzmiał jak stłumiony szelest liści, a ruchy ust, mimowolne i delikatne, musnęły wrażliwą skórę Kaito, wywołując u mężczyzny cichy śmiech – niski, ciepły, z nutą pobłażania, jakby bawiła go nieporadność chłopaka. Przecież mógł cofnąć głowę, a jednak nie zrobił tego. Kaito spojrzał na niego z góry, jego oczy błyszczały rozbawieniem, ale też czymś głębszym, może nutą czułości, której sam nie chciał przyznać.
– Za kilka dni odbędzie się bankiet z okazji otwarcia nowej filii – wyjaśnił, głosem spokojnym, lecz stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu. – Chcę, żebyś tam ze mną poszedł, więc musisz należycie się prezentować.
Hiro odruchowo skinął głową, niemal automatycznie, ale w tym samym momencie jego zęby, przez nieuwagę, zahaczyły delikatnie o wrażliwy narząd Pana. Chłopak zamarł, widząc nagły grymas na jego twarzy, i przeprosił spojrzeniem – jego oczy, szerokie i pełne paniki, błagały o wybaczenie, jakby ten drobny błąd mógł sprowadzić na niego karę. Kaito jednak tylko westchnął, a jego dłoń znów sięgnęła do głowy Hiro, wracając do łagodnego głaskania, jakby chciał uspokoić ich oboje. Palce przeczesywały włosy chłopaka z czułością, która kontrastowała z surowością zdarzenia sprzed chwili.
Hiro przełknął nagromadzoną w ustach ślinę, czując, jak smak Kaito – intensywny, męski, z nutą brzoskwiniowego płynu do kąpieli – miesza się z jego własnym oddechem. Przymknął oczy, próbując zatopić się w cieple i rytmie głaskania, które działało na niego niemal hipnotycznie. Zdawało mu się, że członek Pana lekko spęczniał w jego ustach, pulsując nieznacznie, jakby odpowiadał na ciepło jego oddechu. Ale może to była tylko jego wyobraźnia? Może to tylko zmęczenie i ta dziwna, nieuchwytna intymność chwili sprawiały, że wszystko wydawało się bardziej intensywne, bardziej realne? Hiro nie śmiał otworzyć oczu, by to sprawdzić – wolał trwać w tej zawieszonej rzeczywistości, gdzie ciepło dłoni Kaito było jedynym, co trzymało go w ryzach. No… nie licząc kajdanek.
Telefon Akihito zawibrował w jego kieszeni, zakłócając leniwą atmosferę wieczoru w luksusowej willi Amanemu, gdzie szum fal zatoki Ago mieszał się z cichym brzęczeniem klimatyzacji. Odebrał, unosząc brew, gdy usłyszał głos Drake’a, który od razu przeszedł do rzeczy, wylewając swoje żale z charakterystyczną dla siebie mieszanką sarkazmu i frustracji.
– Kaito chyba sodówka strzeliła do głowy – zaczął, a jego ton ociekał irytacją, jakby każde słowo było kroplą oliwy dorzuconą do ognia. – Każe mi się stawić na tym nieszczęsnym bankiecie, jakbym był jego psem na smyczy. Serio, Aki, co on sobie myśli?
Akihito milczał przez chwilę, opierając się o framugę drzwi sypialni, gdzie właśnie kończył się przebierać – jedwabne kimono w kolorze głębokiej szarości z subtelnym wzorem żurawi leżało na nim jak druga skóra. W końcu westchnął ciężko, jakby miał dość tłumaczenia oczywistości.
– Naprawdę muszę ci to tłumaczyć jak dziecku? – zapytał, a jego głos, choć spokojny, niósł nutę zniecierpliwienia, jak u nauczyciela, który kolejny raz poprawia tego samego ucznia.
Drake, choć Akihito nie mógł tego widzieć, naciągnął twarz w grymas niezadowolenia, a jego usta wykrzywiły się, jakby właśnie przełknął coś gorzkiego. Nie odpowiedział od razu, co Aki przyjął jako ciche przyzwolenie na kontynuację.
– To dla Kaito ważna chwila – tłumaczył cierpliwie, choć w jego tonie czaiła się stalowa nuta. – Jesteś odpowiedzialny za dostarczanie dzieł sztuki, którymi handlują. To chyba normalne, że chce cię tam widzieć, nie? To Studio to jego dziecko, a ty jesteś kluczową częścią tego interesu.
Drake prychnął, a Akihito niemal usłyszał, jak przewraca oczami – ten charakterystyczny szelest irytacji w jego głosie był wyraźny, gdy odpowiedział:
– Wiem, wiem, ale tam będą goście z Europy, Aki. Z tego artystycznego światka, co to udają, że rozumieją sztukę, a tak naprawdę gapią się na wszystko jak dzieciaki w Disneylandzie. Zero szacunku dla naszej kultury, zero wyczucia. Co ja mam tam niby robić? Szczerzyć się jak małpa i ściskać im dłonie?
Akihito zaśmiał się, a dźwięk był niski, gardłowy, jakby bawiła go ta teatralna frustracja przyjaciela.
– Przesadzasz, Drake – odparł, wychodząc z sypialni i kierując się do salonu willi, gdzie jego wzrok padł na Lachlan’a i Ryunosuke, którzy siedzieli przy stoliku, pochyleni nad planszą do shōgi.
Rudzielec, czerwony aż po kark, wymachiwał pionkiem z żarliwością, jakby walczył o życie, a jego oczy błyszczały mieszanką frustracji i onieśmielenia. Ryunosuke, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, wyglądał jak naburmuszony dzieciak, któremu ktoś wytknął oszustwo – jego brew marszczyła się w wyrazie urażonej dumy. Akihito uniósł kącik ust w rozbawieniu, ale wrócił do rozmowy.
– Mimo wszystko masz być na tym bankiecie. Bo jak nie, to skopię ci dupę, nie żartuję. To ważne dla Kaito. Uniezależnia się, odcina od więzów rodzinnych. Nawet zmienia nazwisko, wiesz?
Drake, po drugiej stronie linii, uśmiechnął się złośliwie, a jego głos nabrał figlarnego tonu.
– A propos, gdzie ty się w ogóle podziałeś, Aki? Cała Yakuza dostała pierdolca i cię szuka. Znowu nie powiedziałeś Yutace o wyjeździe, co?
Akihito skrzywił się, czując, jak irytacja ściska mu gardło. Przeszedł przez salon, mijając Lachlan’a, który właśnie podniósł głos, zarzucając Ryunosuke złamanie zasad rozgrywki, i otworzył małą, hotelową lodówkę. Wyciągnął z niej butelkę japońskiego piwa – Asahi, zimnego, z kroplami kondensacji spływającymi po szkle – i odpowiedział, starając się zachować spokój:
– Załatwiam rodzinne sprawy. Będę na bankiecie, nie martw się. A, i weź Mick’a ze sobą. Będzie zabawniej, mniej drętwo – zaproponował.
Drake parsknął w słuchawkę, niemal krztusząc się ze śmiechu.
– Oczywiście, i co jeszcze? Może zabierzesz Kaname, żeby przynosił nam przystawki?
Akihito odkręcił kapsel piwa z cichym sykiem i upił łyk, smak chmielu i słodu rozlał mu się na języku, orzeźwiająco.
– Wolę zabrać Lu – rzucił z lekkim uśmiechem, siadając na kanapie naprzeciw stolika z planszą.
Lachlan spojrzał na niego, zaciskając usta w wyrazie frustracji, i wypalił:
– Ryu oszukuje! Znowu przesunął pionek, kiedy nie patrzyłem! Warknął aż, rozzłoszczony.
Akihito spojrzał na brata z pełną powagą, choć w jego oczach błysnęło rozbawienie.
– To nic nowego. Ryunosuke nigdy nie umiał przegrywać – stwierdził, a jego ton był jak cięcie miecza, precyzyjne i niepozostawiające miejsca na ripostę.
Ryunosuke zapowietrzył się, jego twarz poczerwieniała, a usta otworzyły się, jakby chciał zaprotestować, ale nie znalazł słów. Rzucił pionek na planszę z lekkim hukiem, krzyżując ramiona na piersi jak obrażone dziecko. Lachlan, wciąż czerwony, ale z triumfalnym błyskiem w oczach, poprawił się na krześle, gotów walczyć o zasady do końca. Akihito zaś, wciąż z telefonem przy uchu, wrócił do rozmowy z Drake’iem.
– No więc? Będziesz? Mick to dobry pomysł, serio. Rozluźni atmosferę.
Drake zamilkł na moment, jakby ważył swoje opcje, po czym westchnął.
– Dobra, zobaczę, co da się zrobić. Może przesunę jakieś spotkanie. Ale jeśli ci Europejczycy zaczną truć o impresjonizmie, to nie ręczę za siebie. Uprzedzam.
Akihito pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem, i rozłączył się, odkładając telefon na stolik. Upił kolejny łyk piwa, obserwując, jak Lachlan i Ryunosuke wracają do swojej zażartej rozgrywki, a salon wypełnia się cichym szumem ich sporu, przeplatanym stukotem pionków i szumem fal za oknem.
Hiro stał przed lustrem w przestronnej garderobie willi, jego sylwetka odbijała się w tafli szkła jak delikatny obraz, który mógłby zniknąć przy zbyt gwałtownym ruchu. Strój, który przyszedł tego ranka od krawca, u którego byli kilka dni temu, otulał go niczym druga skóra, a każdy element wydawał się zaprojektowany, by podkreślić jego smukłość i subtelność, której sam nigdy nie dostrzegał. Jedwabna koszula w kolorze jasnego różu, z delikatnym połyskiem przypominającym poranną rosę, układała się na jego ciele jak mgła, miękko przylegając do torsu i ramion. Jej cienki materiał, niemal przezroczysty w świetle, podkreślał delikatne linie jego sylwetki, a miękki kołnierz i mankiety zapinane na perłowe guziki dodawały elegancji, która wydawała mu się niemal nieosiągalna. Każdy guzik lśnił subtelnie, jakby odbijał drobne fragmenty blasku żyrandola wiszącego mu nad głową.
Na koszuli spoczywała satynowa kamizelka w kolorze kwitnącego bzu, której wąska talia i precyzyjne szycie sprawiały, że Hiro czuł się, jakby jego ciało zostało wyrzeźbione na nowo. Przy krawędziach kamizelki widniał drobny haft – delikatne irysy, misternie wyszyte nicią w odcieniach fioletu i złota, subtelne nawiązanie do nazwy filii, Ayame art. Studio, którą sam wymyślił. Ta myśl napawała go onieśmieleniem, jakby jego słowa, rzucone niemal przypadkiem, nagle stały się czymś trwałym, ważnym, niemal świętym. Spodnie w kolorze głębokiej szarości, z wysokim stanem, zwężane ku dołowi, podkreślały smukłość jego nóg, a cienki, aksamitny pasek w odcieniu fioletu – ozdobny, nie skórzany – dodawał strojowi wyrafinowania, jakby był wstążką zwieńczającą prezent. Lakierki w odcieniu kości słoniowej lśniły na jego stopach, ich podeszwy zdobione były delikatnym złotym wzorem, który połyskiwał przy każdym kroku, jakby chciał przyciągnąć spojrzenia.
Na szyi Hiro nosił delikatny choker z białego jedwabiu, miękki i lekki jak oddech, z zawieszką w kształcie irysa, w którego sercu tkwił maleńki ametyst, migoczący fioletowym blaskiem – prezent od Kaito, symboliczny, niemal jak pieczęć przynależności. Włosy chłopaka, rozpuszczone i lekko natarte pomadą, połyskiwały w świetle reflektorów garderoby, jakby były przetykane nitkami srebra. Jedno pasmo opadało mu na policzek, kusząc, by je odgarnąć, ale Hiro nie śmiał tego zrobić – bał się zburzyć tę idealną harmonię, którą stworzył dla niego krawiec i fryzjer. Na ramionach spoczywał mu jeszcze płaszcz w kroju kimona, wykonany z matowego materiału w kolorze głębokiego granatu, z satynową podszewką w odcieniu różowego złota, która mieniła się przy każdym ruchu, nadając mu aurę kogoś między modelem z wybiegu a porcelanową lalką, zbyt piękną, by być prawdziwą. Hiro wstrzymał oddech, wpatrując się w swoje odbicie, które wydawało mu się obce – jak portret kogoś, kim chciałby być, ale wciąż nie wierzył, że może.
Kaito stał za nim, jego wysoka sylwetka odbijała się w lustrze jak cień, który jednocześnie chroni i dominuje. Ujął podbródek chłopaka delikatnym gestem, jego palce były ciepłe, ale stanowcze, jakby chciał upewnić się, że Hiro nie odwróci wzroku od swojego odbicia. Opuszką kciuka przesunął po jego dolnej wardze, powoli, niemal pieszczotliwie, a jego głos, niski i ciepły, przeciął ciszę:
– Delikatny makijaż podkreśli twoją naturalną urodę.
Słowa te, wypowiedziane z pewnością, brzmiały jak rozkaz, ale też jak obietnica, że Hiro, w tym stroju, w tej chwili, jest dokładnie tym, czego Kaito pragnął. Chłopak zamrugał, jego policzki zarumieniły się lekko pod dotykiem, a serce zabiło szybciej, jakby próbowało nadążyć za tym, co działo się między nimi – mieszanką podziwu, lęku i czegoś, czego Hiro nie śmiał nazwać. W lustrze widział ich oboje – siebie, kruchego i niemal eterycznego, i Kaito, którego obecność wypełniała przestrzeń jak niewidzialna siła, nadając tej chwili ciężar, którego chłopak nie potrafił unieść, ale też nie chciał odrzucić.
Kaito wpatrywał się w jego odbicie z fascynacją, która graniczyła z zachwytem. Jego oczy, zwykle chłodne i analityczne, teraz błyszczały jak dwa ciemne kamienie w świetle księżyca, chłonąc każdy szczegół stroju, który krawiec opisał mu z precyzją, ale który w rzeczywistości przerósł wszelkie wyobrażenia. Teoretycznie znał każdy element – jedwabną koszulę, satynową kamizelkę, aksamitny pasek – ale wyobrażenie, które snuł w głowie, wydawało się teraz żałosne, niemal banalne w zestawieniu z tym, co widział przed sobą.
Hiro wyglądał jak żywa lalka, jego skóra, jasna jak porcelana, zdawała się lśnić w przytłumionym świetle garderoby, a strój otulał go niczym mgła, podkreślając smukłość jego sylwetki i nadając mu aurę niemal nierealnej delikatności. Jedwabna koszula w jasnym różu połyskiwała subtelnie, jakby była utkana z promieni świtu, a kamizelka w odcieniu kwitnącego bzu, z haftem irysów, wydawała się stworzona, by opowiadać historię, którą Hiro nieświadomie napisał. Płaszcz w kroju kimona, granatowy z różowozłotą podszewką, spoczywał na jego ramionach jak królewska peleryna, a choker z ametystem na szyi był jak pieczęć, która potwierdzała, że Hiro należy do niego – i tylko do niego.
Kaito zbliżył się, jego dłonie objęły Hiro wokół bioder, palce musnęły aksamitny pasek, a potem przesunęły się na ciepłą skórę pod materiałem. Pochylił się i złożył delikatny pocałunek na karku chłopaka, tam, gdzie skóra była miękka i pachniała delikatnymi perfumami, którymi go skropił. Jego usta rozpoczęły powolną wędrówkę, każdy pocałunek był jak muśnięcie pędzla na płótnie – od karku, wzdłuż linii szczęki, aż za ucho, które przygryzł figlarnie, wywołując cichy dreszcz u Hiro. Kaito czuł, jak jego serce bije szybciej, jak krew pulsuje mu w żyłach na myśl o tym, że wkrótce pokaże to cudo światu – że zaprezentuje Hiro przed tłumem ludzi, którzy będą mogli jedynie marzyć o dotknięciu tej perfekcji, którą on mógł obejmować, całować, pieścić. W jego umyśle Hiro był nie tylko chłopakiem, ale dziełem sztuki, które należało do niego, a bankiet miał być sceną, na której pokaże go wszystkim.
Hiro chwycił go za nadgarstki, jego palce zacisnęły się lekko, a cichy szept wydobył się z jego ust, gdy poczuł zgrubienie w spodniach Kaito, które otarło się o jego pośladki, budząc w nim mieszankę lęku i fascynacji.
– Panie…
Kaito, nie zważając na wahanie chłopaka, pchnął go delikatnie na lustro, odwracając go przodem do siebie z płynnością, która zdradzała jego pewność siebie. Nie czekając na reakcję, wpił się w usta Hiro, jego pocałunek był gorący, niemal natarczywy, pełen głodu, który narastał w nim od chwili, gdy zobaczył chłopaka w tym stroju. Hiro mruknął zaskoczony, jego dłonie zaparły się o tors Pana, ale nie odepchnął go – nie śmiał, choć nie oddał pocałunku, zbyt przytłoczony nagłą żarliwością mężczyzny. Kaito wkradł się językiem między jego wargi, badając wnętrze ust z zapałem, jakby chciał odkryć każdy ich zakamarek, smakując ciepło i nieśmiałość Hiro, która była jak wino – delikatna, ale odurzająca.
Chłopak pisnął cicho, gdy poczuł chłodne palce Kaito wpełzające pod jego kamizelkę i koszulę, muskające jego skórę z niemal drapieżną precyzją. Płaszcz zsunął się z jego ramion, opadając na podłogę z cichym szelestem, a Kaito, czując narastające pożądanie, musiał walczyć z pokusą, by rozerwać ten idealnie skrojony strój. Gdyby nie fakt, że był potrzebny na bankiet, że nie było czasu na naprawy, posiadłby Hiro tu i teraz, na tej lśniącej podłodze, wśród luster odbijających ich sylwetki. Kolano Kaito wcisnęło się między nogi chłopaka, nieco boleśnie naciskając na jego krocze, a Hiro zaparł się mocniej o tors mężczyzny, jego oddech stał się płytszy, niemal paniczny.
Nagle ich namiętność przerwało ciche kliknięcie drzwi i znajomy głos, który zawołał imię gospodarza. Hiro zamarł, a Kaito, niechętnie oderwał się od jego ust, opierając czoło o bark chłopaka z westchnieniem pełnym frustracji. Podniósł wzrok, jego oczy wciąż błyszczały resztkami pożądania, ale na twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy zobaczył Akihito stojącego w progu.
– Co tu robisz, Aki? – zapytał, spoglądając przez ramię, a jego głos, choć ciepły, zdradzał nutę irytacji.
Akihito odwzajemnił uśmiech, unosząc w dłoni eleganckie pudełko owinięte czarnym papierem ze złotą wstążką.
– Przyszedłem wręczyć ci prezent z okazji rozbudowy firmy – powiedział, wchodząc do garderoby z nonszalancką pewnością siebie. – Jasne, jutro jest bankiet, ale to farsa dla kontrahentów. Chciałem osobiście ci pogratulować.
Jego spojrzenie przesunęło się po Hiro, a kącik ust drgnął w uznaniu dla stroju chłopaka, choć nie skomentował tego głośno. Kaito, wciąż obejmując Hiro, skinął głową, a jego palce delikatnie ścisnęły biodro chłopaka, jakby chciał przypomnieć mu, że wciąż należy do niego, nawet w obecności Księcia. Hiro stał nieruchomo, z policzkami wciąż zarumienionymi, a jego oczy unikały spojrzenia Akihito, jakby bał się, że ten przejrzy go na wylot.
Aki, wciąż trzymając w dłoni eleganckie pudełko z prezentem, rzucił okiem na ich obu, a jego usta wygięły się w lekkim, niemal figlarnym uśmiechu. Zdawał się nad wyraz dobitnie rozumieć w czym im przerwał.
– Zaczekam w salonie, skoro jesteście zajęci – powiedział, unosząc brew, a jego ton, choć swobodny, niósł nutę rozbawienia.
Odwrócił się, gotów wyjść z garderoby, ale Kaito zatrzymał go spojrzeniem – zaczepnym, z błyskiem w oczach, który zdradzał, że w jego głowie rodzi się niebezpieczny pomysł. Zerknął na Hiro, na jego porcelanową skórę i strój, który czynił go niemal eterycznym, a jego uśmiech stał się bardziej drapieżny, jakby wspomnienie dawnych chwil z Akihito rozpaliło w nim iskrę. Pamiętał, jak niegdyś Książę oddał mu Kaname – młodego, nieśmiałego chłopaka – w ramach nauki dominacji, w geście, który był zarówno lekcją, jak i prowokacją. Teraz Kaito czuł szaleńczą ochotę, by się odwdzięczyć, by podzielić się Hiro, swoim własnym dziełem sztuki, w akcie, który byłby jednocześnie pokazem władzy i wyrazem perwersyjnej przyjemności.
Wizja Hiro klęczącego przed Akihito, z jego ciemnymi oczami pełnymi niepewności, a jego samego obserwującego z boku, napawała go dzikim podnieceniem. Może to przez ulotność tej chwili, przez pożądanie, które buzowało w nim jak musujące wino, a może przez ten strój, który sprawiał, że Hiro wyglądał jak coś, co należało possać, a nie tylko podziwiać.
– Zostań – poprosił, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę rozkazu. – Właściwie, przenieśmy się do sypialni. Tu jest trochę ciasno.
Akihito uniósł brew, odkładając pudełko na komodę z cichym stuknięciem. Przeszedł do sypialni z nonszalancką gracją, siadając na brzegu łóżka, które ugięło się lekko pod jego ciężarem.
– Mam być widzem? – zapytał z rozbawieniem, opierając łokcie na kolanach, a jego spojrzenie przesunęło się po Hiro, jakby oceniał, jak daleko Kaito zamierza się posunąć.
Gospodarz chwycił Hiro za ramię, jego uścisk był stanowczy, ale nie brutalny, i wyprowadził go do sypialni. Nagłym pchnięciem zmusił chłopaka do klęku przed Aki’ego, a Hiro, potykając się, upadł na kolana z cichym westchnieniem, jego ręce odruchowo szukały równowagi na podłodze. Kaito, stojąc za nim, rzucił z uśmiechem:
– Może chciałbyś być czymś więcej niż widzem, Aki? Dołącz do naszej zabawy. – zaproponował.
Hiro wytrzeszczył oczy, jego spojrzenie, pełne przerażenia, skakało od Pana do jego gościa, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Jego oddech przyspieszył, a w kącikach oczu zalśniły łzy, które jeszcze nie spłynęły, ale były blisko. Akihito zaśmiał się krótko, ale jego śmiech zamarł, gdy dostrzegł reakcję chłopaka. Wskazał na Hiro ręką, a jego głos, choć wciąż lekki, nabrał ostrzejszego tonu:
– On raczej nie jest gotowy na tego typu… zabawy, Kaito – zauważył.
Mężczyzna zmarszczył brwi, kucając przy Hiro. Chwycił go za włosy, delikatnie, ale stanowczo, i zbliżył jego twarz do krocza blondyna.
– Nonsens – powiedział, a jego głos był łagodny, niemal kojący, jakby zachęcał dziecko do zrobienia czegoś prostego. – Po prostu weź go do ust, Hiro. Tak jak robiłeś to już ze mną. Przecież potrafisz.
Chłopak położył dłonie na kolanach Akihito, szukając równowagi, a jego palce drżały, jakby bały się dotknąć czegoś zakazanego. Zamrugał szybko, starając się odgonić łzy, które napływały mu do oczu, ale nie mógł ich powstrzymać. Jedna kropla spłynęła mu po policzku, lśniąca w przytłumionym świetle sypialni. Nie chciał tego robić. Seks z Kaito, mimo jego natarczywości, stał się czymś, co Hiro stopniowo akceptował – może nie z przyjemnością, ale z cichą rezygnacją, w której czasem znajdował ulotne chwile ciepła. Kaito potrafił sprawić mu przyjemność, nawet jeśli była ona podszyta lękiem.
Ale to, co proponował teraz, było daleko poza jego strefą komfortu, poza wszelką akceptacją. Dlaczego tylko Akihito zdawał się to dostrzegać? Czy Pana naprawdę zaślepiło podniecenie, czy może takie zabawy były dla niego czymś tak naturalnym, że nie widział w nich nic złego?
Aki, wciąż siedząc na łóżku, pochylił się lekko i ujął twarz Hiro w dłonie. Jego palce były ciepłe, niemal czułe, gdy starł kciukiem pojedynczą łzę z policzka chłopaka.
– Rozumiesz, czego twój Pan od ciebie oczekuje? – zapytał, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę powagi, jakby chciał upewnić się, że Hiro nie działa pod przymusem większym, niż już i tak znosił.
Hiro pokiwał głową, jego oczy, pełne bezbrzeżnej rozpaczy, błyszczały w półmroku. Z wahaniem sięgnął do rozporka Akihito, jego palce drżały, jakby dotykały rozżarzonego węgla. Ale zanim zdążył rozpiąć zamek, blondyn delikatnie powstrzymał jego ręce, zamykając je w swoich dłoniach. Rzucił Kaito znaczące spojrzenie – ostre, niemal karcące, jakby chciał powiedzieć: Przesadziłeś. Gdy jednak wrócił wzrokiem do Hiro, jego spojrzenie złagodniało, a w oczach pojawiła się nuta współczucia, która kontrastowała z jego zwykłą, chłodną pewnością siebie.
– Spokojnie, mały – powiedział cicho, niemal szeptem, a jego dłonie wciąż trzymały dłonie Hiro, jakby chciał ochronić go przed tym, co miało nadejść.
Wpatrywał się w niego z uwagą, jego spojrzenie było jak latarnia morska – przenikliwe, ale w dziwny sposób uspokajające, jakby jego obecność miała moc tłumienia burzy.
– Rozumiesz, czego twój Pan od ciebie oczekuje? – powtórzył pytanie, a jego głos, choć łagodny, niósł w sobie ciężar, który zmuszał do odpowiedzi.
Jego dłonie wciąż spoczywały na dłoniach Hiro, ciepłe i pewne, a ich dotyk, choć onieśmielający, działał jak kotwica, która powstrzymywała chłopaka przed pogrążeniem się w panice.
Hiro zamarł, jego oddech stał się nierówny, jakby walczył z rosnącą w nim histerią, która czaiła się w klatce piersiowej jak uwięzione zwierzę. Zamknął oczy na moment, próbując zebrać myśli, które rozbiegały się jak dzikie koty. Dotyk Akihito, choć obcy, miał w sobie coś uspokajającego – może to ta pewność, ta kontrola, która zdawała się mówić, że nic nie wymknie się spod jego władzy. Odetchnął głęboko, jego klatka piersiowa uniosła się, a potem opadła, gdy odpowiedział drżącym głosem, niemal szeptem:
– Pan chce, żebym… zaspokoił pana ustami.
Akihito skinął głową, ale jego spojrzenie nie straciło intensywności.
– To nie wszystko – poprawił go, a jego ton, choć spokojny, miał w sobie nutę nauczyciela, który tłumaczy uczniowi coś oczywistego. – Kaito chce zaznać przyjemności z obserwowania, jak poddajesz się innemu mężczyźnie. Owszem, zrobisz mi loda, ale wciąż powinieneś skupiać się na przyjemności swojego Pana. Rozumiesz?
Hiro zerknął niepewnie na Kaito, który stał z boku, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i uśmiechem, który był jednocześnie ciepły i drapieżny, jakby czekał na przedstawienie, które miało zaspokoić jego pragnienia. Chłopak przełknął z wysiłkiem, czując, jak gardło ściska mu niewidzialna obręcz. Akihito, wyczuwając jego wahanie, stanowczym, lecz nie brutalnym gestem odwrócił jego twarz ku sobie, zmuszając go, by spojrzał mu w oczy.
– Skup się na czynności – powiedział, a jego głos był jak rozkaz, choć podszyty dziwną troską. – Ale nie zapominaj, że twój Pan patrzy. Chce godnego spektaklu – przypomniał mu.
Hiro powoli pokiwał głową, jego ruchy były niemal mechaniczne, jakby jego ciało działało szybciej niż umysł, który wciąż próbował oswoić się z sytuacją. Panika, która chwilę wcześniej groziła przejęciem kontroli, ustąpiła miejsca dziwnej, kruchej akceptacji – nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że musiał. Jego dłonie, wciąż drżące, sięgnęły do rozporka Akihito, a palce, choć niepewne, odpięły zamek z cichym szelestem. Wydobył na wpół wzwiedziony członek (uwielbiam to określenie xD), który pulsował lekko w jego dłoni, ciepły i ciężki. Hiro ujął go delikatnie, jakby bał się, że zrobi coś źle, i zaczął go stymulować, jego ruchy były ostrożne, niemal nieśmiałe. Co chwilę zerkał – raz na Kaito, którego oczy błyszczały podnieceniem, raz na Akihito, którego twarz pozostawała nieodgadniona, choć w kącikach ust czaił się cień uśmiechu.
Gdy narząd blondyna stwardniał w pełni, Hiro uniósł się na kolanach, jego oddech przyspieszył, a serce dudniło w piersi jak werbel. Zamknął oczy na ułamek sekundy, jakby chciał odciąć się od rzeczywistości, po czym pochylił się i zamknął członka w ustach. Jego wargi otuliły go ciepłem, a język poruszył się ostrożnie, jakby badał nieznany teren. Smak był obcy, inny niż Kaito – mniej intensywny, ale równie wymagający. Hiro czuł na sobie spojrzenia obu mężczyzn, ciężkie, oceniające i czujne. Każde jego poruszenie, każdy oddech, był częścią spektaklu, który miał zadowolić jego Pana – i choć serce wciąż biło mu w panice, robił to, czego od niego oczekiwano, balansując na krawędzi między posłuszeństwem a własnym lękiem.
Gorąca woda w wannie z hydromasażem bulgotała cicho, wypełniając łazienkę delikatnym szumem i aromatem olejku z yuzu, którego cytrusowa nuta unosiła się w parze, mieszając się z ciepłym, wilgotnym powietrzem. Światło świec rozstawionych na marmurowych półkach rzucało na ściany miękkie, złociste refleksy, tworząc atmosferę niemal rytualnego spokoju. Hiro kulił się na skraju wanny, jego ramiona obejmowały kolana, a ciało było skurczone, jakby chciał zniknąć w bąbelkach piany. Jego policzki, rumiane jak kwitnące piwonie, zdradzały wstyd i zmęczenie, a wzrok, wbity gdzieś w przestrzeń, unikał spojrzeń obu mężczyzn. W myślach dziękował wszelkim bogom, że ich zabawa zakończyła się na oralnych pieszczotach, ale smak spermy Kaito i Akihito wciąż gryzł go w gardle, pozostawiając gorzki posmak, który nie chciał ustąpić, mimo ciepłej wody i zapachu yuzu. Czuł się jak ptak, który ledwo uniknął klatki, ale wciąż nie był pewien, czy jest wolny.
Akihito, rozparty wygodnie po przeciwnej stronie wanny, z ramionami opartymi na krawędzi, wyglądał jak król odpoczywający po bitwie. Jego jasne włosy, wilgotne od pary, przylegały do skroni, a oczy, choć zmęczone, wciąż błyszczały czujnością. Nie przestawał mówić, karcąc niejako swojego podopiecznego, jego głos był spokojny, ale stanowczy, jak nauczyciel poprawiający ucznia.
– To nie tak, że cię krytykuję, Kaito – powiedział wreszcie, zauważając zmarszczone od irytacji czoło przyjaciela. – Po prostu chcę, żebyś uniknął moich błędów. To wszystko.
Kaito, siedzący obok, z łokciami opartymi na kolanach, prychnął pod nosem, a woda zafalowała lekko wokół niego.
– Wolałbym omówić to na osobności – odburknął, rzucając znaczące spojrzenie w stronę Hiro, który wciąż siedział skulony, jakby chciał stopić się z krawędzią wanny.
Akihito pokręcił głową, a jego spojrzenie, choć łagodne, miało w sobie nutę uporu.
– Sytuacja dotyczy was obu – wyjaśnił, a jego głos nabrał ciężaru. – Ulegli popełniają błędy, to ich natura, niedoskonała. Ale my, Panowie, też kiedyś zaczynaliśmy, uczyliśmy się. Wolałbym, żebyś zyskał mądrość, nie musząc doświadczać konsekwencji tych błędów.
Kaito westchnął cicho, jego ramiona opadły, a opór, który malował się na jego twarzy, ustąpił miejsca zamyśleniu.
– Dobrze już – przyznał z niechęcią, spoglądając na Hiro. – Trochę mnie poniosło. Wiedziałem, że nie jest na to gotowy, a mimo to naciskałem.
Akihito uśmiechnął się, a w jego oczach błysnęła aprobata.
– W odrobinie przymusu nie ma nic złego – powiedział, unosząc dłoń, by podkreślić swoje słowa. – Ale musi być wyważony
Wskazał na Hiro, który wciąż wpatrywał się nieobecnie w przestrzeń, a jego palce zaciskały się na kolanach.
– Spójrz na niego, Kaito. Jest trochę rozbity – zauważył. – Jak zazwyczaj kończycie sesję? – spytał.
Kaito wzruszył ramionami, a woda zafalowała wokół jego torsu.
– Podobnie jak u ciebie. Kąpiel, opieka, sen.
Akihito zamyślił się, jego spojrzenie przesunęło się po chłopaku, jakby oceniał każdy detal jego postawy.
– W tym przypadku to może nie wystarczyć – stwierdził, a jego głos stał się bardziej refleksyjny. – Hiro wydaje się nie przepadać za bliskością. Próbowałeś mu, na przykład, czytać do snu?
Kaito zmieszał się, a jego brwi uniosły się w zaskoczeniu.
– Czytać? Jak dziecku? – zapytał, a w jego tonie czaiła się nuta niedowierzania.
Akihito wzruszył ramionami, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
– Sam lubię posłuchać podcastu do poduszki. Co w tym dziecinnego? – rzucił swobodnie, jakby mówił o czymś oczywistym.
Kaito speszył się, a jego policzki lekko poróżowiały, co było rzadkim widokiem.
– No… nic – przyznał, zerkając na Hiro, który w końcu podniósł na niego wzrok.
Jego oczy były duże, niemal dziecięce, pełne nieśmiałej ciekawości.
– Chciałbyś, żebym ci poczytał? – zapytał Kaito, a jego głos, choć wciąż nosił ślad wcześniejszej irytacji, zmiękł, jakby chciał zbudować most nad przepaścią między nimi.
Hiro zamrugał, zaskoczony pytaniem, a potem, po chwili wahania, zapytał cicho:
– Książkę o papudze?
Jego głos był nieśmiały, ale w oczach błysnęła iskra ożywienia, jakby sama myśl o tej prostej opowieści przynosiła mu ulgę.
Kaito uśmiechnął się, rozbawiony, choć nie miał pojęcia, o jakiej historii mowa.
– Jasne, o papudze – przytaknął, a jego ton był ciepły, niemal ojcowski.
Hiro ożywił się nieco, jego ramiona rozluźniły się, a dłoń sięgnęła po gąbkę, którą zaczął powoli myć swoje ramię, jakby ten prosty gest pomógł mu wrócić do rzeczywistości. Akihito nachylił się do Kaito, a jego głos zniżył się do szeptu.
–Widzisz? – mruknął, a jego oczy błyszczały triumfem.
Kaito skinął głową, dostrzegając jak na dłoni, jak sama obietnica czytania wpłynęła na Hiro – jak jego napięte ramiona opadły, a wzrok, choć wciąż nieśmiały, stał się mniej spłoszony. Zrozumiał, że Akihito miał rację – jego metody, choć skuteczne w innych sytuacjach, nie pasowały do płochliwej natury Hiro. Musiał znaleźć własne sposoby, dostosowane do chłopaka, który był jak ptak, gotowy odlecieć przy najmniejszym hałasie. Woda w wannie szumiała cicho, a Kaito, patrząc na Hiro, poczuł, że być może, po raz pierwszy, zaczyna rozumieć, jak go ułożyć – nie siłą, nie dominacją, ale czymś znacznie subtelniejszym, czymś, co dopiero musiał odkryć. Troską i prawdziwą czułością.
Po kąpieli, która pozostawiła w powietrzu wilgotną mgiełkę nasyconą zapachem yuzu, cała trójka opuściła wannę z hydromasażem, a ich bose stopy zostawiały mokre ślady na podgrzewanej, marmurowej podłodze łazienki. Woda spływała z ich ciał, lśniąc w świetle świec, które wciąż migotały na półkach, rzucając ciepłe refleksy na ściany. Kaito, owinięty w granatowy ręcznik zawiązany niedbale wokół bioder, sięgnął po kolejny, miękki i puszysty, by wysuszyć włosy Hiro. Chłopak stał przed nim, lekko pochylony, z mokrymi pasmami opadającymi na czoło, a jego sylwetka wciąż wydawała się krucha, jakby ciepło kąpieli nie do końca rozproszyło jego wewnętrzny chłód.
Kaito ocierał jego włosy z delikatnością, która kontrastowała z jego wcześniejszą natarczywością, uważając, by nie szarpać i nie splątać kosmyków – by nie zrobić z nich komicznego tapiru, który wywołałby u Hiro kolejne onieśmielenie. Jego ruchy były powolne, niemal czułe, jakby chciał w ten sposób naprawić to, co wcześniej popsuł swoją nadgorliwością.
Chłopak, trzymając w dłoni szczoteczkę do zębów, szorował je energicznie, a piana o miętowym zapachu gromadziła się w kącikach jego ust. Splunął do umywalki, biała piana zmieszała się z wodą, po czym przepłukał usta, starając się pozbyć resztek smaku, który wciąż czuł w gardle. Podniósł wzrok, a jego spojrzenie, nieśmiałe i pełne wahania, padło na Akihito, który właśnie zakładał czarną, bawełnianą bieliznę, w której zamierzał spać. Blond włosy Księcia, wciąż mokre, lśniły w świetle, a jego ruchy były swobodne, jakby łazienka była jego naturalnym terytorium. Hiro przełknął ślinę, jego palce zacisnęły się na krawędzi umywalki, po czym odezwał się, jąkając:
– P-proszę pana…
Akihito spojrzał na niego, unosząc brew w wyrazie ciekawości, choć jego oczy zdradzały lekką ostrożność, jakby spodziewał się, że pytanie Hiro może być trudniejsze, niż się wydaje.
– Słucham? – zapytał, przeczesując mokre włosy palcami i zgarniając je do tyłu, a gest ten nadał mu wygląd kogoś, kto właśnie wyszedł z sesji zdjęciowej, a nie z wanny.
Hiro odetchnął cicho a jego ramiona opadły, jakby ciężar jego myśli przygniatał go do ziemi.
– Czy Lu… czy on już mnie nie lubi? – zapytał, a jego głos drżał, jakby każde słowo było krokiem po cienkim lodzie. – Chodzi mi o to, że… chyba czuje się przytłoczony moją natarczywością. Staram się, ale wciąż nie potrafię wielu rzeczy i na nim polegam. Mówił, że to nie problem, ale… może po prostu chce być miły, a tak naprawdę ma tego dość?
Akihito zmarszczył czoło, zaskoczony długością wypowiedzi chłopaka, który zwykle dukał jedynie po słowie. Jego spojrzenie na chwilę stało się bardziej analityczne, jakby ważył usłyszane słowa. Przeczesał włosy jeszcze raz, a krople wody spłynęły po jego skroniach, lśniąc jak diamenty.
– Nie wydaje mi się – powiedział w końcu, a jego ton był wyważony, niemal ostrożny. – Ale nie mogę mówić za Lu. Jutro zabieramy was obu na bankiet, więc będziesz miał okazję zapytać go wprost.
Hiro speszył się, jego policzki znów zapłonęły delikatnym rumieńcem, a wzrok opadł na podłogę. Na samą myśl o przyjęciu przygryzł dolną wargę, jego zęby wbiły się w miękką skórę, a ten gest, pełen niepokoju, sprawił, że wyglądał jak dziecko złapane na przewinieniu. Akihito zacmokał z dezaprobatą, a jego głos nabrał nauczycielskiego tonu.
– Kaito, oducz go tego – rozkazał, wskazując na Hiro. – To paskudny nawyk.
Gospodarz, wciąż wycierając włosy chłopaka, spojrzał na jego odbicie w lustrze, potem na Akihito, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
– Mhm – mruknął na zgodę, choć w głębi duszy nie widział w tym nic złego.
Sam czasem przygryzał wargę w stresujących chwilach, gdy świat zdawał się rzucać mu zbyt wiele na barki. Zerknął na Hiro, na jego pochyloną głowę i drżące palce, i poczuł ukłucie czegoś, co mogło być poczuciem winy. Może rzeczywiście powinien zwrócić większą uwagę na drobiazgi, które budowały mur między nimi. Odłożył ręcznik na bok, a jego dłoń musnęła ramię Hiro w geście, który miał być pocieszeniem, choć chłopak drgnął lekko, jakby wciąż nie ufał dotykowi.
– Dobrze, Hiro, idziemy spać – powiedział Kaito, a jego głos, choć łagodny, miał w sobie nutę rozkazu. – Przynieś tę książkę.
Chłopak skinął głową, wciąż unikając spojrzenia, a jego kroki, gdy ruszył za Kaito do sypialni, były ciche, niemal bezszelestne, jakby bał się zakłócić delikatną równowagę tego wieczoru. Akihito obserwował ich przez chwilę, a potem pokręcił głową, jakby chciał strząsnąć własne myśli, i ruszył do gościnnej sypialni, gdzie czekała na niego cisza i chłód pościeli. Liczył na to, że Kaito rozgrzeje ją swoją obecnością, ale widząc jak Hiro mości się w jego łóżku, podając mu książkę, po którą wręcz pobiegł, nie miał pewności. Mimo to uśmiech sam wykwitł mu na twarzy. Przyjemnie było patrzeć jak ta dwójka odnajduje wspólną drogę. Nawet jeśli wciąż czekało ich po drodze wiele wybojów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz