Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

4.12.2025

37.

Akihito siedział rozparty w głębokim, ciemnografitowym fotelu w salonie, z nogą założoną na nogę, palcami leniwie muskającymi krawędź zwykłej, białej filiżanki, którą z braku laku wyciągnął z głębi kredensu. Kawa – czarna, gorzka, niemal smołowata – była dokładnie taka, jak lubił, ale naczynie… Boże, jakie to było prostackie! Zwykła ceramika z Ikei, bez smaku, bez duszy, bez tego ciężaru i chłodu prawdziwej porcelany, która potrafiła sprawić, że sam akt picia stawał się rytuałem. Skąd w ogóle taki śmieć znalazł się w jego domu? Uniósł filiżankę do ust, pociągnął łyk i skrzywił się, jakby właśnie ktoś zmusił go do wypicia rozpuszczalnego ścierwa. Opuścił ją z powrotem na spodek – dźwięk był płaski, głuchy, obraźliwy – i odstawił całość na niski stolik z wyraźnym niesmakiem, jakby sam fakt dotykania tego przedmiotu brudził mu palce.

Zamiast tego sięgnął po tablet leżący obok, odblokował go kciukiem i otworzył podgląd z lustrzanego pokoju. Obraz był ostry i wyraźny, mimo lekkiego półmroku pomieszczenia. Lu, ze szlafrokiem zarzuconym ledwie na ramiona, rozmasowywał sobie udo – powoli, okrężnymi ruchami, z grymasem bólu na ustach, jakby mięśnie skręcały mu się w supeł. Makoto patrzył uparcie gdzieś ponad jego głową, w pustkę, w lustro, które odbijało jego własną, napiętą twarz. Szczękę miał zaciśniętą, oczy ciemne, skupione, jakby chciał przebić wzrokiem ścianę i uciec. Kaname zaś kołysał się lekko to w lewo, to w prawo, jak łódka na wzburzonej wodzie. Kolana musiały go już boleć, a może po prostu znudził się własnym cierpieniem i usiłował znaleźć sobie jakieś zajęcie, choćby i tak bezwartościowe.

Akihito westchnął przeciągle, z rezygnacją człowieka, który wiedział, że lekcja już wryła się w kości jego podopiecznych. Obiad powinien zostać podany za dwie godziny. Makoto mógłby obrać warzywa i zrobić z nich sałatkę, Lu upiec rybę a Kaname… Kaname mógłby chociaż nakryć do stołu bez rozbijania talerzy. Nadszedł czas by zakończyć ich karę.

Wstał, odkładając tablet, i już miał ruszyć w stronę schodów, gdy rozległ się dzwonek do drzwi – krótki, natarczywy, jakby ktoś nacisnął guzik z irytacją. Aki zmarszczył brwi. Nikogo się przecież nie spodziewał. Może to Yutaka? Nie, ten drań dzwoniłby, błagał, wysyłał maile z dopiskiem „PILNE” w tytule, ale nie fatygowałby się osobiście. Wiedział przecież, że dzień wolny jest święty i Akihito nie wybaczyłby mu jego zakłócania pierdołami Yakuzy. Spory o dziwki i dzielnice wpływów mogły poczekać te kilkanaście godzin.

Przeszedł więc przez hol, boso – podłoga była przyjemnie ciepła pod stopami – i otworzył drzwi z lekkim, niecierpliwym westchnieniem. Przed nim stał kurier w firmowej, błękitnej kurtce, z paczką pod pachą i tabletem do podpisu w dłoni. Zwykły chłopak, trochę znudzony, trochę zmęczony, z kropelkami potu na skroniach.

– Pan Minamoto? – spytał bez większego entuzjazmu.

Aki skinął głową, unosząc brew.

– Podpis tu poproszę – kurier podsunął mu ekran.

– Od kogo to? – zapytał Akihito, zanim palec dotknął szkła.

Ryunosuke pewnie byłby z niego dumny, że choć w minimalnym stopniu dba o swoje bezpieczeństwo. Ale przecież nie był naiwny. W jego świecie paczki bez nadawcy potrafiły zawierać coś znacznie gorszego niż czyjś gniew w formie ładunku wybuchowego. Słyszał historie a nawet widział przesyłki z odciętymi kończynami a w skrajnych przypadkach nawet głowami.

Kurier zerknął na naklejkę.

– Z The National Art Center – przeczytał na głos. – Piszą, że to pańskie rzeczy zostawione na wczorajszym bankiecie.

Akihito zmarszczył brwi. O niczym przecież nie zapomniał. Kopertówka Lu, którą chłopak porzucił dość szybko na jednym ze stolików, telefon, portfel – wszystko było przy nim. Złożył jednak podpis – zamaszysty i nieczytelny – wziął pudełko, które okazało się być cięższe, niż się spodziewał, i zamknął drzwi, nim kurier zdążył powiedzieć miłego dnia.

W kuchni położył paczkę na blacie wyspy, sięgnął po mały, ostry nożyk i z precyzją chirurga rozciął taśmę. Otworzył karton, a w środku dojrzał kolejne pudełko, tym razem elegancko opakowane w głęboki, szmaragdowy papier z wytłoczoną złotą ornamentyką i szeroką, atłasową wstążką upiętą w wymyślną kokardę, w kolorze starego wina. Na wierzchu spoczywała mała wizytówka z logo Rayen Corporation i odręcznym napisem na odwrocie: do rąk własnych Akihito Minamoto.

Aki parsknął cicho, rozbawiony. No tak. Delegacja z Polski. Kobieta o tęczowych włosach, Tea jeśli go pamięć nie myliła, z głosem jak miód ze szczyptą pieprzu i oczami, które widziały za dużo. Przyjemnie mu się z nią rozmawiało. Kaito nawet wdał się z nią w dyskusje o jednym z wystawianych dzieł, aż Drake wywracał oczami, jakby chciał powiedzieć „trafił swój na swego”. Był z nią jeszcze mężczyzna, z którym Drake mógł ponarzekać na smak podawanych drinków, ale jego imię nie zapadło mu w pamięci. Niemniej na bankiecie wspominali coś o drobnym podarunku od Dawida. Kompletnie wyleciało mu to z głowy przez całe to zamieszanie z Lu.

Rozwiązał wstążkę – powoli, delektując się chwilą – i zdjął wieczko. W środku, na czarnym aksamitnym wkładzie, leżała filiżanka. Nie zwykła. Nie badziew z Ikei. Porcelana była tak cienka, że prawie przezroczysta, w kolorze głębokiej, nocnej zieleni z subtelnymi, złotymi smugami, które wyglądały jak żyły smoczego skrzydła. Spodek był idealnie dopasowany, z tym samym motywem. Rączka – smukła i elegancka, została wyprofilowana w taki sposób, by leżała w dłoni jak przedłużenie palców. Na dnie filiżanki, wewnątrz, znajdował się mały symbol srebrnego smoka i czarnego orła, dwa cesarskie znaki, których obecność wywołała na ustach Księcia pełen rozbawienia uśmiech.

Akihito uniósł ją ostrożnie, jakby trzymał coś żywego. Światło z lampy nad wyspą odbiło się od porcelany, tworząc delikatną, szmaragdową poświatę wokół. Była idealna. Cięższa niż się spodziewał, ale zrównoważona, jakby ktoś zaprojektował ją specjalnie dla jego dłoni. Nie była to masowa produkcja a efekt prawdziwego kunsztu znamienitej, Europejskiej manufaktury porcelany, której logo na odwrocie spodka było mu dobrze znane. Ten prezent musiał kosztować krocie.

– Popisujesz się – Aki mruknął pod nosem i dostrzegł niewielką kopertę leżącą na dnie pudełka.

Otwarł ją tym samym nożykiem i wysunął z niej papeterię godną samego króla, ze złotymi zdobieniami w przeciwległych rogach. Wywracając oczami skupił się na krótkim tekście, podpisanym imieniem Dawida.

„Wiem, że pewnie zalewasz się łzami z tęsknoty, ale nie mogłem przyjechać osobiście. Mam jednak nadzieję, że ten niewielki prezent choć w małym stopniu ukoi twój smutek. Nie rozbij jej od razu.

P.S. Przypominam o obiecanej rewizycie. Tylko proszę, tym razem trzymaj alkohol z dala od naszej nierozsądnej młodzieży!

Dawid”

Akihito zaśmiał się cicho, gardłowo, szczerze. Musiał przyznać, że ten drań miał niebywałe wyczucie chwili i naprawdę dobry gust. Przesunął jeszcze opuszkiem palca po krawędzi filiżanki, szukając skaz, ale żadnej nie znalazł. Była uosobieniem perfekcji. Odstawił ją na blat tak ostrożnie, jakby obchodził się z relikwią i przesunął ją delikatnie, by złapała światło. Była wspaniała i mogła godnie zastąpić tę rozbitą.

Spojrzał na zegar na ścianie i westchnął bezgłośnie. Koniec zachwytów, pora by zejść na ziemię. Zgniótł i wyrzucił pudelka, ale list złożył na pół i schował do tylnej kieszeni spodni. Zabrał jeszcze tablet ze stolika w salonie i ruszył na piętro. Musiał jeszcze porozmawiać z Makoto, bo jego rozchwianie zaczęło oddziaływać na dom. Dostrzegał to oczywiście od dłuższego czasu, ale chciał pozwolić mu uporać się z emocjami samodzielnie, może pójść po rozum do głowy i po prostu przyjść porozmawiać. Teraz nie pozostawiał mu wyboru i rozmowa raczej nie będzie należała do przyjemnych.

Akihito pchnął ciężkie drzwi lustrzanego pokoju i wszedł do środka bez słowa. Powietrze było tu gęste od ciepła ich ciał i oddechu, od bursztynowego półmroku i od tego specyficznego zapachu – mieszanki potu, strachu i poddania.

W chwili, gdy jego sylwetka pojawiła się w progu, Lu i Kaname wyprostowali się jednocześnie, jakby ktoś pociągnął ich za niewidoczne sznurki. Łopatki w tył, podbródki wyżej, kolana szerzej – był to odruch wyuczony latami. Tylko Makoto pozostał dokładnie taki, jaki był: prosty, nieruchomy, idealny. Nawet nie drgnął. Akihito zatrzymał się pośrodku i spojrzał na nich spokojnie.

– Kara skończona – powiedział cicho. – Wstańcie.

Lu podniósł się pierwszy, ale powoli, z wyraźnym trudem – nogi uginały się pod nim, jakby kolana zrobione były z waty; złapał się oparcia kanapy dla stabilności. Kaname westchnął głośno, cierpiętniczo, jakby właśnie kończył męczeńską pielgrzymkę; otrzepał kolana z niewidzialnego kurzu i natychmiast pochylił pokornie głowę, gdy spojrzenie Akihito musnęło go przelotnie. Makoto wstał płynnie, bez jednego zbędnego ruchu, podniósł z kanapy swoją bluzę i wciągnął ją przez głowę – materiał zaszeleścił cicho, opadając na jego biodra.

– Chcecie coś powiedzieć? – zapytał Akihito, unosząc brew.

Odpowiedziały mu trzy głosy, niemal jednocześnie, cicho, ale wyraźnie:

– Przepraszamy, Panie. Nie będziemy już sobie dokuczać.

Uśmiechnął się minimalnie, zaledwie drgnięciem kącika ust.

– Dobrze. Idźcie zająć się obowiązkami – rozkazał.

Wychodzili powoli, mijając go w drzwiach. Kaname dostał szybkie, czułe poczochranie włosów – palce Akihito przeczesały mu czarne kosmyki, jakby chciał wymazać resztki łez. Lu otrzymał krótki, ciepły pocałunek – ledwie muśnięcie w skroń. Makoto zatrzymał się na moment, spojrzał prosto w oczy Pana… i zobaczył tylko chłodne, spokojne spojrzenie jego ciemnych oczu.

– Ty zostajesz – padło ciche polecenie.

Makoto zamarł. Wymienił szybkie spojrzenie z Lu ponad ramieniem mężczyzny – jedno, błagalne, niemal przerażone. Przyjaciel skinął mu głową, bardzo delikatnie, jakby mówił „będzie dobrze”, po czym złapał Kaname pod ramię i pociągnął na korytarz, zagadując o jakąś pierdołę, żeby najmłodszy nie zorientował się w sytuacji i nie zaczął niepotrzebnie dopytywać.

– To co, Kaname, marchewka w talarki czy w słupki? Bo jak znowu porąbiesz ją jak drwal to nie ręczę za siebie – zażartował, starając się brzmieć lekko.

– Plasterki – odburknął Kaname, nadymając lekko policzki, jakby wypomnienie mu ostatniej sałatki, która wyglądała jakby wrzucił ją do rębaka, go uraziło.

Akihito poczekał aż drzwi zamkną się za nimi z cichym kliknięciem i dopiero odwrócił się do Makoto.

– Rozbierz się do naga i klęknij pośrodku – rozkazał, wskazując miejsce w pokoju uciech.

Makoto nie dyskutował. Ściągnął bluzę, która ledwie co zaczęła go grzać, potem spodnie od dresu, złożył wszystko starannie i położył na małym stołku przy drzwiach –tam gdzie zawsze. Dorzucił do kupki skarpetki i bieliznę i uklęknął w wyznaczonym miejscu. Nie byle jak. Przysiadł lekko na piętach, wyprostował plecy ściągając łopatki, zaś ręce położył na udach wierzchem do góry, rozluźniając palce. Głowę pozostawił uniesioną a wzrok skierował przed siebie. Jego postawa była idealna, wyglądał niczym rzeźba.

Akihito obszedł go powoli, okrążając krąg światła, w którym się znajdował. Gdy stanął za nim, ledwie musnął opuszkami palców jego podbródek, żeby uniósł głowę o pół centymetra. Potem przesunął dłonią wzdłuż jego kręgosłupa, od karku aż do kości ogonowej, poprawiając linię pleców, choć nie było czego poprawiać. Był to czysty gest dominacji, zawiązanie fizycznej bliskości, choć tak subtelne. Skóra Makoto pokryła się gęsią skórką pod tym delikatnym, niemal pieszczotliwym dotykiem. Dopiero wtedy Akihito usiadł na kanapie tuż przed nim, założył nogę na nogę i westchnął bezgłośnie.

– Masz mi coś do powiedzenia, Makoto? – spytał, zachowując twardy, nieustępliwy ton.

Chłopak na moment zacisnął mocno wargi, ale zdołał odpowiedzieć.

– Chyba… wszystko słyszałeś, Panie…

– Owszem – przyznał Aki spokojnie. – Ale chcę usłyszeć to od ciebie.

Makoto opuścił wzrok na stopy Pana – na czubki eleganckich, czarnych kapci – i przełykając z trudem powiedział cicho:

– Ostatnio… trochę spieram się z Lu.

Akihito uniósł brew. Znał przecież podłoże tego „konfliktu”, i nieco dziwił się tak lakonicznej odpowiedzi.

– Zdaje się nie tylko z Lu – dodał natychmiast, głosem spokojnym, ale ostrym jak brzytwa, co sugerowało, że ma przestać się migać. – Dlaczego jesteś złośliwy wobec Hiro? Czyżbyś był zazdrosny o jego przyjaźń z Lu?

W pokoju zapadła długa, ciężka cisza, ale chciał dać Mako czas na poukładanie myśli.

– Nie – chłopak powiedział w końcu, bardzo cicho. – Ale chyba… zazdroszczę Lu większej swobody. Dostał tablet i może rozmawiać z Hiro, kiedy chce. A ja… nie mogę zadzwonić do Mick’a albo do Rakuran’a od tak.

Akihito pokiwał głową powoli, jakby właśnie usłyszał dokładnie to, czego się spodziewał.

– Lu pomaga Hiro się zaaklimatyzować – powiedział spokojnie, nieco zmiękczając ton. – W nowej, trudnej sytuacji. Rozumiesz to, prawda?

Makoto skinął głową, ale od razu się zreflektował, przymykając nieco powieki.

– Tak, Panie. Rozumiem.

Akihito zlustrował jego postawę, przyglądając się dłuższą chwilę. Widział napięte mięśnie ramion, lekkie drżenie kolan – nie z bólu, ale ze zmęczenia po godzinach klęczenia. Widział, jak chłopak walczy sam ze sobą, żeby nie opuścić zesztywniałych ramion niżej, żeby nie pokazać słabości. Makoto był zmęczony, ale to dobrze, szybciej złamie jego opór.

Podniósł się z kanapy jednym płynnym, drapieżnym ruchem. Cisza w pokoju uciech nagle stała się cięższa, jakby samo powietrze zgęstniało pod jego spojrzeniem. Dwa kroki i już stał tuż przed Makoto, który wciąż klęczał idealnie wyprostowany, ale napięcie w jego ramionach zdradzało, że czuje nadchodzącą burzę.

Palce Akihito wplotły się w ciemne włosy u nasady karku chłopaka. Szarpnięcie było gwałtowne, zdecydowane, niemal brutalne. Głowa Makoto poleciała do tyłu z taką siłą, że kręgi szyjne zatrzeszczały cicho, a z gardła wyrwał mu się zdławiony jęk zaskoczenia. Oczy, szeroko otwarte, wpatrzyły się w twarz Pana, zaledwie kilkanaście centymetrów od jego własnej.

– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię – warknął Akihito tak blisko, że gorący oddech musnął policzek Makoto.

Głos miał niski, chropowaty, pełen zimnej, nieznoszącej sprzeciwu furii. Makoto zachwiał się lekko na kolanach, ale nie upadł. Resztkami równowagi utrzymał pozycję, choć całe ciało drgnęło mu od napięcia.

– P-przepraszam, Panie… – wyszeptał natychmiast, drżącym, ale posłusznym głosem.

Akihito nie puścił. Patrzył. Długo. Zimno. Jakby chciał wypalić dziurę w samym środku jego duszy. Oczy Mako, ciemne, błyszczące od wzbierających łez, które jeszcze nie spadły, próbowały uciec w bok, w dół, gdziekolwiek, byle uniknąć tego spojrzenia. Ale nie pozwolił im. Chłopak zacisnął zęby i utrzymał kontakt wzrokowy, choć widać było, że kosztuje go to ogrom sił i samokontroli.

W końcu Akihito rozluźnił uścisk. Palce wysunęły mu się spomiędzy włosów chłopaka i przeniósł się za jego plecy, kładąc mu dłoń na nagim ramieniu – ciężką, ciepłą, dominującą. Nachylił się powoli, aż usta znalazły się tuż przy uchu.

– Co przede mną ukrywasz? – zapytał cicho, ale każde słowo brzmiało jak wyrok.

Makoto zadrżał. Milczał. Tylko jego oddech przyspieszył, stał się płytki, nerwowy.

– Nic… – wyszeptał w końcu, tak cicho, że ledwie słyszalnie.

Akihito wyprostował się powoli.

– Czego się boisz? – zapytał głośniej, bardziej stanowczo, nakierowując go na oczekiwaną odpowiedź.

Znów otrzymał tylko ciszę i przyspieszone bicie serca, które niemal dało się usłyszeć w aksamitnej ciszy pokoju. Akihito odsunął się o krok.

– Skoro nie chcesz mówić… – powiedział chłodno, odwracając się do ściany z szafkami – …wyciągnę z ciebie prawdę inaczej.

Makoto nie widział, co się dzieje. Słyszał tylko odgłos otwieranej szafki. Ciche stuknięcie czegoś metalowego o drewnianą komodę. Dźwięki, które znał, których się bał.

– Ręce za plecy – nagle padła komenda, sucha i ostra.

Natychmiast, bez wahania Makoto złożył ręce za sobą, krzyżując nadgarstki na wysokości lędźwi. Poczuł szorstkość liny na skórze – nie gładkiej, nie jedwabistej, ale celowo chropowatej, takiej, która gryzie i zostawia ślady. Akihito pracował metodycznie, bez pośpiechu. Najpierw nadgarstki – węzeł był mocny, pewny. Potem wyżej, oplatając mu przedramiona, ściągając łopatki do tyłu, unosząc klatkę piersiową. Wiązanie było piękne, estetyczne, niemal artystyczne – symetryczne romby, które opinały ciało jak pancerz z konopi. Nie skończył jednak na rękach.

Przeszedł niżej. Lina powędrowała wokół kostek, które przywiązał do ud, zmuszając nogi do pozostania w pozycji złożonej. Makoto nie mógł się już wyprostować. Nie mógł wstać. Nie mógł się zasłonić. Był całkowicie, bezbronnie otwarty. Co bardzo wygodnie dało mężczyźnie dostęp do jego krocza. Zaplótł tam zwieńczenie swojego dzieła, zaciskając mocne więzy na jądrach i u nasady zwiotczałego członka, który drgnął lekko pod dotykiem. I wtedy, gdy Mako myślał, że to już wszystko poczuł zimny ucisk na sutkach, który w sekundę zmienił się w ogień. Klamerki z regulowanym naciskiem. Syknął głośno, gdy pierwsza zacisnęła się na wrażliwej skórze. Druga zaraz po niej. Klaps – szybki, piekący – spadł na jego prawym pośladku z prędkością błyskawicy, przywołując go do porządku.

Makoto przygryzł wargę. Akihito powoli dokręcił pokrętła – nie do końca, nie na maksimum, ale wystarczająco, by ból był wyraźny, pulsujący, nie do zignorowania. Makoto zadrżał, lekko się garbiąc. Wówczas Pan szarpnął go za ręce – mocno i zdecydowanie – przez co aż wygiął mu plecy w drugą stronę a klamerki pociągnęły boleśnie. Cichy jęk, pełen zaskoczenia, opuścił jego usta.

Po pokoju rozeszło się kliknięcie otwieranej tubki, ale nim Mako go przetworzył i zorientował się, co zwiastuje, jego odbyt został zaatakowany nagłą inwazją. Z gardła wyrwał mu się krzyk, ale karcące syknięcie Pana skutecznie go uciszyło. Przygryzł wargę mocniej, czując w ustach posmak krwi, usiłując rozluźnić mięśnie, ale wkładana w niego zabawka nie znała litości. Pan również. Sztuczny członek wypełnił go swoją obecnością tak dogłębnie, że przysiągłby, że dotarł do żołądka, choć przecież wiedział, że to niemożliwe. Po prostu usiadł na nim, przez wiązanie nie będąc w stanie unieść się w klęku nawet o centymetr. Stąd, i oczywiście przez brak przygotowania, pojawił się ten uciążliwy, palący bólem dyskomfort.

Akihito odszedł na moment, by opłukać ręce i wrócił na kanapę, siadając na niej we władczej pozie, z nogą założoną na nogę jak wcześniej. Mimo panującego w pokoju ciepła, Makoto poczuł, jak robi mu się zimno na widok krótkiego bata, który Pan trzymał na kolanach. Jego rozdwojona końcówka zwisała smętnie a ciężka, metalowa rękojeść, obleczona dla wygody skórą, spoczywała w dłoni mężczyzny.

To to narzędzie zostawiło blizny na jego ciele kilka lat temu. Był to ten bat, po którym przez tydzień nie mógł podnieść się z posłania na podłodze w sypialni Pana, w której został zamknięty. Ten, który nauczył go, co znaczy prawdziwy strach. I teraz leżał na kolanach Pana. Cicho. Spokojnie. Czekając.

Akihito pozwolił ciszy rozciągnąć się jeszcze przez kilka długich oddechów, nim jego wzrok, ciemny i nieprzenikniony, zaczął powoli wędrować po ciele Makoto – od napiętych ścięgien szyi, gdzie puls żyły zdradzał walkę z samym sobą, przez szeroko rozstawione ramiona związane konopiami tak ciasno, że blade skórę znaczyły już pierwsze, różowe rowki, aż po wygięty w łuk kręgosłup i spętane uda, między którymi lina oplatała podstawę członka i worka, trzymając wszystko w bolesnym, bezlitosnym uścisku. Każdy węzeł był idealnie symetryczny, każdy romb liny wbijał się w ciało z precyzją chirurga, podkreślając kruchość kości pod skórą, drżenie mięśni, które próbowały walczyć z więzami, choć wiedziały, że nie mają szans. Sutki, ściśnięte metalowymi klamerkami, nabrzmiały już ciemnoróżowo, pulsowały w rytm serca, a skóra wokół nich lśniła lekkim potem.

– Ostatnia szansa – powiedział cicho, niemal łagodnie, jakby oferował mu szklankę wody w upalny dzień. – Powiedz mi, czego się boisz. Wystarczy, że przyznasz głośno, skąd bierze się twoje zachowanie… i wszystko się skończy. Żadnych więcej lin. Żadnych zabawek. Tylko ty i ja.

Makoto drgnął. Oczy miał szkliste, usta rozchylone, ale spojrzenie uciekło w dół – na stopy Akihito, na czarne, miękkie kapcie – i tam zostało, jakby podłoga mogła go pochłonąć. Mężczyzna westchnął długo. Zmęczony nie wysiłkiem, lecz tą upartą, milczącą desperacją.

– Dobrze – mruknął, wyciągając z kieszeni spodni mały, czarny pilot. – Mamy czas. Zaczniesz mówić, kiedy będziesz gotowy.

Palec wskazujący opadł na pierwszy guzik. Mako sapnął – krótko, zduszonym jękiem – gdy zabawka w jego wnętrzu drgnęła i zaczęła się poruszać. Nie była to zwykła, bezwładna masa a wyprofilowana, gruba, z mechanizmem, który unosił ją i opuszczał centymetr po centymetrze, idealnie trafiając w prostatę za każdym pchnięciem. Powolne, głębokie ruchy, jakby ktoś wbijał się w niego z nieśpieszną, okrutną precyzją. Ciepło rozlało mu się w podbrzuszu, gorące i natarczywe, a jednocześnie palący ból rozciąganych mięśni mieszał się z falą przyjemności tak intensywnej, że chłopak zacisnął zęby, aż zaskrzypiały.

W ciągu kilku sekund jego penis, uwięziony w ciasnym wiązaniu liny, stwardniał boleśnie, nabrzmiewając, napierając na konopie, które tylko mocniej wrzynały się w skórę. Każde drgnięcie zabawki sprawiało, że biodra Makoto mimowolnie wyskakiwały do przodu – był to drobny, rozpaczliwy ruch, którego nie mógł powstrzymać. Z kącika ust popłynęła mu cienka strużka śliny; nie zauważył nawet, kiedy zaczął oddychać przez otwarte usta, szybko i płytko.

Akihito obserwował. Spokojnie. Czasem zwalniał tempo do niemal niezauważalnego pulsowania, czasem przyspieszał, wciskając drugi guzik – wtedy zabawka zaczynała wibrować, głęboko, jakby chciała rozedrzeć go od środka. Makoto drżał coraz mocniej; pot spływał mu po skroniach, po kręgosłupie, zbierał się w zagłębieniu lędźwi. Oczy miał już pełne łez – nie z bólu, ale z czystej, bezsilnej bezradności.

W końcu Akihito wstał. Podszedł powoli, zatrzymując się pół kroku przed klęczącym chłopakiem – na tyle blisko, by Makoto czuł zapach jego skóry, ciepło ciała, ale na tyle daleko, by nie móc go dotknąć. Uniósł jednak głowę; spojrzenie miał zamglone, rozbiegane. Wychylił się lekko do przodu – ledwie kilka centymetrów – szukając tej bliskości, którą znał od lat, tego uścisku, który potrafił ukoić każdy ból. Jednak Akihito cofnął się o krok. Zimno. Z rozmysłem.

– Czego się boisz, Makoto? – zapytał cicho, niemal szeptem. – Co jest tak trudne do powiedzenia?

Chłopak sapnął – drżącym, urywanym dźwiękiem, w którym brzmiała już czysta rozpacz.

– Przecież… przecież wiesz, Panie… – wyszeptał łamiącym się głosem. – Słyszałeś wszystko… Dlaczego mnie dręczy?

Akihito nie drgnął. Spojrzenie miał spokojne, niemal łagodne, ale nieugięte.

– Bo chcę to usłyszeć od ciebie.

Mako jęknął – głośno, rozpaczliwie, z furią i rezygnacją jednocześnie – i zacisnął zęby, znów opuszczając wzrok na podłogę. Zabawka w środku wciąż poruszała się rytmicznie, wibracje narastały, a on wciąż milczał, drżąc coraz bardziej, ze łzami spływającymi powoli po policzkach i skapującymi mu na uda.

Akihito sięgnął do kieszeni spodni i wyjął cienki, srebrny łańcuszek, tak delikatny, że zdawał się prawie nieważki, a jednak zimny i ciężki w dotyku. Dwa małe karabińczyki błysnęły w półmroku, gdy przypiął je do metalowych zacisków na sutkach Makoto i powoli, z namaszczeniem, dokręcił oba pokrętła do końca. Sutki natychmiast zapulsowały ostrym, palącym bólem, a z gardła chłopaka wyrwał się wysoki, rozdzierający jęk, który przeszedł w głośny, niepowstrzymany szloch. Aki chwycił łańcuszek w dwa palce i pociągnął lekko w górę.

Chłopak uniósł się na palcach stóp, napinając całe ciało w łuk, przez co mięśnie mu drżały, lina wrzynała się głębiej w nadgarstki i uda. Gdy Pan szarpnął w dół, opadł z powrotem na wibrującą zabawkę, która wbiła się w niego z bezlitosną dokładnością. Ból sutków mieszał się z palącym rozciąganiem w środku, z pulsującą przyjemnością prostaty, z upokorzeniem, że klęczy tak bezbronny i płacze jak dziecko. Łzy płynęły mu po policzkach, kapały na podłogę, na stopy Akihito, a szloch wydobywał się z gardła krótkimi, urywanymi pociągnięciami.

– Czego się boisz, Makoto? – powtarzał Akihito cicho, spokojnie, niczym mantrę, za każdym razem, gdy pociągał łańcuszek w górę i pozwalał opaść w dół. – Czego się boisz?

Przy którymś z kolei szarpnięciu Makoto zachwiał się niebezpiecznie, plecy ugięły się pod nim, całe ciało przechyliło się w bok. Akihito chwycił go za ramię, mocno, pewnie, zatrzymując upadek. Ten krótki dotyk był jeden jak iskra. Gdy dłoń Pana cofnęła się, coś w Makoto pękło ostatecznie.

– Nie chcę cię stracić! – wyszlochał, głos mu się załamał, łzy leciały strumieniem. – Nie chcę…

Akihito kucnął przed nim, powoli, z łagodnością, której wcześniej nie było. Położył mu dłoń na mokrym policzku i uniósł jego twarz.

– Mów jaśniej. Przecież jestem tu z tobą i nigdzie się nie wybieram.

Makoto zacisnął powieki a szloch wstrząsnął całym jego ciałem.

– Wiem, że się starzeję… – wyszeptał, jakby to było najgorsze przekleństwo. – Już wszystko we mnie znasz, Panie… nie potrafię cię niczym zaskoczyć… i ciągle cię zawodzę… Boję się, że zastąpisz mnie kimś młodszym… kimś… – słowa zaczęły warzyć tonę i nie mógł ich już wykrztusić.

– Takim jak Hiro – Akihito dokończył za niego, z powagą.

Mako pokiwał głową, pociągając nosem i drżąc niekontrolowanie. Aki westchnął, miękko, z czułością. Wyraz jego twarzy złagodniał zupełnie, oczy stały się ciepłe, niemal rozbawione pobłażliwością. Wyłączył zabawkę, która znieruchomiała i delikatnie odpiął zaciski z sutków chłopaka, odrzucając je na podłogę, gdzie łańcuszek zabrzęczał miękko. Objął jego ramiona i przytuliło do torsu, głaszcząc po głowie.

– Oh Makoto, gdzie znalazłbym równie wiernego chłopca? – spytał retorycznie.

Wziął go na ręce, choć nie z taką lekkością jak na przykład filigranowego Lu, ale wystarczająco mocno, by poczuł się bezpieczny. Makoto był już dojrzałym młodzieńcem a przez lata pracy nad nim jego ciało ładnie się umięśniło, choć nie przesadnie. Usiadł z nim na kanapie, przyciągnął go do siebie i objął mocno.

Uwolnił jego wciąż twardy, nabrzmiały członek z resztek liny, ujął go w ciepłą dłoń i zaczął poruszać powoli, z czułością, bez pośpiechu. Palce sunęły po całej długości, kciuk muskał czubek, rozsmarowując wilgoć. Makoto westchnął, drżąc, wtulając twarz w szyję Akihito, wdychając z lubością jego zapach.

– Twoja pozycja w moim domu nie jest zagrożona – zapewnił go Aki. – Nie zamierzam się ciebie pozbyć, nawet jeśli twoja dupa zwiędnie jak rodzynek.

Makoto parsknął niekontrolowanym śmiechem, choć łzy wciąż spływały mu po policzkach, ale już cicho, z ulgą. Kilka dłuższych, pewnych pociągnięć i doszedł – mocno, długo, z cichym, zdławionym jękiem, rozlewając się gorąco na dłoń Pana.

Akihito uniósł rękę do jego ust. Mako, nie wahając się ani chwili, zaczął ją lizać – powoli, dokładnie, z oddaniem, zbierając każdą kroplę, aż skóra znów była czysta. Potem po prostu wtulił się w niego całym sobą, ciężki, rozdygotany, ale wreszcie spokojny. Pan objął go mocno, całując w czubek głowy.

– Nigdy nie zakładałem pozbycia się ciebie ani żadnego z chłopców – powiedział Akihito cicho, przesuwając dłonią po wilgotnych od łez policzkach Makoto. – Włożyłem w was zbyt wiele pracy, zbyt wiele lat. Bez was ten dom byłby pusty i martwy.

Mako kiwał powoli głową, oddech mu się wyrównywał, ciężki i ciepły na szyi Pana. Leżał wtulony w jego tors, z głową opartą o ramię, a serce wreszcie przestawało galopować.

– Boję się też… twojej pracy, Panie – wyszeptał po chwili, głosem jeszcze drżącym. – Jest nieprzewidywalna. Zawsze kiedy wychodzisz, drżę. Co jeśli kiedyś nie wrócisz? Jeśli ktoś cię postrzeli… albo uprowadzi…

Akihito uśmiechnął się, z lekkim, ciepłym rozbawieniem, i pocałował go w skroń.

– Mam znakomitą ochronę – odparł spokojnie. – Ale gdyby… gdyby jednak coś się stało, każdy z was: ty, Lu, nawet Kaname, będziecie mieć zapewnioną przyszłość. Zadbałem o to już dawno temu.

Mako uniósł głowę, oczy miał jeszcze czerwone, ale już spokojniejsze.

– Naprawdę?

Akihito skinął głową. Sięgnął do reszty lin, rozwiązał każdy supeł i zdjął ją z ciała chłopaka powoli, z czułością. Makoto zmienił pozycję, przesuwając się wygodniej na jego kolana, ale przy tym strącił nogą bat leżący na skraju kanapy. Narzędzie uderzyło głucho o parkiet. Chłopak krzyknął krótko, zaskoczony, i natychmiast wtulił się w Pana całym sobą, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Aki odepchnął bat nogą dalej pod kanapę, bez słowa. Wiedział, jak działa na Makoto sam jego widok. Pokazał mu go celowo – żeby nastraszyć, żeby przypomnieć, co może się stać, jeśli będzie ukrywał prawdę. Nigdy nie zamierzał go jednak użyć.

Podniósł chłopaka na ręce, mocno, pewnie, i zaniósł do łazienki, gdzie wanna już napełniała się gorącą wodą – para unosiła się leniwie a zapach olejku lawendowego wypełniał pomieszczenie. Miał zamiar spędzić z nim tu czas do wieczora, a potem zabrać go do swojej sypialni i trzymać blisko całą noc. Ale jedna rzecz wciąż nie dawała mu spokoju.

Wiadomość od Yutaki, którą – wbrew swoim zasadom – przeczytał, idąc wypuścić chłopców z lustrzanego pokoju. „Pan Drake zgłosił tydzień pilnego urlopu.” Czyżby z Mick’iem było aż tak źle? Może to jednak nie było zatrucie węgorzem? Ale czy wówczas Drake nie powiedziałby wprost o co chodzi? Po co więc te tajemnice? Musi pojechać do niego jeszcze dziś, by dowiedzieć się, co się dzieje. Może kiedy położy Makoto spać? Chłopak już ledwo kontaktował – rozluźniony, ciężki w jego ramionach, z głową opartą o pierś i przymkniętymi od ciepła kąpieli powiekami.

Ale co jeśli obudzi się w pustym łóżku? Po tak intensywnej sesji, po całym tym płaczu i wyznaniu – powinien trzymać go blisko siebie. Potrzebował tego. Obaj potrzebowali, by odbudować to co stracili przez tajemnice. Akihito westchnął ciężko, zanurzając dłoń w gorącej wodzie i obmywając ramiona przysypiającego chłopaka. Czy Drake naprawdę nie mógł wybrać sobie lepszego momentu na takie akcje?!


Mick otworzył oczy i od razu tego pożałował. Głowa zdawała mu się ważyć tonę a w ustach miał smak starej miedzi i wymiocin. Z trudem uniósł się na łokciu, sięgnął drżącą ręką po szklankę stojącą na szafce nocnej i wypił całą wodę jednym haustem. Dopiero wtedy spojrzał na podłogę: plastikowa miska była pusta i czysta, jakby ktoś ją umył. Pamiętał jeszcze, jak klęczał nad nią, jak żołądek wywracał mu się na lewą stronę, ale nie pamiętał, żeby sam ją opróżniał. Drake musiał tu zajrzeć po powrocie z bankietu. Szklanka też była pełna, choć przysiągłby, że przyniósł sobie tylko butelkę. Tak, Pan na pewno u niego był.

Uśmiechnął się lekko i wstał powoli. Świat na chwilę zawirował mu przed oczami, ale zdołał doczłapać do łazienki, gdzie przemył twarz lodowatą wodą i wyszorował zęby niemal do krwi, aż w ustach wreszcie zrobiło się czysto. Spojrzał w lustro i skrzywił się, widząc własne odbicie. Był blady jak ściana, oczy miał przekrwione a włosy przyklejone do czoła własnym potem. Wyglądał jak trup, którego ktoś zapomniał zakopać.

Zdjął przepocone ciuchy, wrzucił je do kosza na brudy i wszedł pod prysznic. Ciepła woda uderzyła go jak bat i żołądek natychmiast zaprotestował, wykonując bolesnego fikołka. Cholerny węgorz nie odpuszczał. Szybko przekręcił kurek na zimny strumień, przez który aż syknął, ale dokończył mycie. Wciągnął świeże bokserki i luźną koszulkę, zmienił pościel w łóżku – z wysiłkiem, bo ręce miał jak z waty – i zszedł na dół.

Czuł pustkę w żołądku, którą, pomimo nudności, musiał czymś zapełnić. Choćby czarną herbatą i sucharkiem. W salonie panował bałagan. Eleganckie buty Drake’a leżały porzucone obok stolika, a na blacie walały się kolorowe skrawki papieru. Mick podszedł bliżej, podniósł kilka kawałków i zamarł. To była jego nowa Manowa! Rozdarta na strzępy!

Zgniótł papier w pięści, klnąc pod nosem, akurat gdy drzwi łazienki na dole otworzyły się ze skrzypnięciem zawiasów. Drake wyszedł, w tym samym pomiętym garniturze co wczoraj, rozchełstanej koszuli, z włosami w nieładzie i twarzą szarą jak popiół.

– Co to ma znaczyć?! – warknął Mick, unosząc garść skrawków. – Dlaczego zniszczyłeś mi komiks?!

Drake spojrzał na niego zimno, zirytowany, jakby chłopak był natrętną muchą.

– Zaraz spalę wszystkie twoje pieprzone porno książki, skoro nie potrafisz ich trzymać w pokoju tylko rozrzucasz po całym domu! – wycedził.

Mick już otworzył usta, żeby się odszczeknąć, ale spojrzał uważniej. Drake był spocony, dłonie mu drżały, nogi ledwo trzymały go w pionie. Gniew wyparował z niego w jednej chwili, zastąpiony nieco uszczypliwą dociekliwością.

– Też zjadłeś coś nieświeżego? – zapytał ciszej, upuszczając skrawki na podłogę. – Źle wyglądasz.

– Odjeb się – warknął Drake, ale głos miał słaby. – Lepiej zajmij się sobą.

Mick uśmiechnął się złośliwie, unosząc domyślnie brew.

– Wiem, co jest grane – stwierdził. – Schlałeś się wczoraj z panem Akihito i teraz masz kaca stulecia. Trafiłem?

Drake drgnął na dźwięk imienia przyjaciela i obrzucił go spojrzeniem, które mogłoby zabić.

– Dla własnego dobra, lepiej zniknij mi z oczu, Mick – warknął ostrzegawczo.

Mick aż przewrócił oczami.

– Przestań dramatyzować – skwitował. – Wystarczy sok pomarańczowy i coś pożywnego. Może zamówimy sushi? – spytał, kierując się do kuchni.

– Nie dość ci rzygania po węgorzu? – Drake prychnął słabo.

Chłopak skrzywił się, musząc przyznać mu rację i pomasował brzuch w którym wciąż mu się kotłowało.

– Fakt…

Obaj spojrzeli na siebie i jednocześnie westchnęli ciężko, jakby ten jeden dźwięk wystarczył, żeby cała ich złość odpłynęła.

– To może ugotuję lekki rosół? – spytał Mick, wyciągając z szafki z lekami tabletkę węgla, którą zaraz popił wodą.

– Nie jestem głodny – odparł Drake, przecierając wymizerowaną twarz dłonią.

Ale i tak otworzył lodówkę, wyciągnął karton soku pomarańczowego i usiadł z nim ciężko na kanapie, pijąc go duszkiem. Mick uśmiechnął się pod nosem i zajrzał do innej szafki w poszukiwaniu sucharów. Wziął dwa i wrócił do salonu. Usiadł obok Drake’a, zostawiając między nimi bezpieczną odległość jednego podłokietnika. Jeśli obaj czuli się tak fatalnie, że nawet nie mieli siły porządnie się pokłócić, to naprawdę było źle. To będzie długi dzień.


Tymczasem Hiro wszedł do salonu cicho, jakby bał się, że zbyt głośny krok rozbije ciszę na kawałki. W dłoniach trzymał tacę z jedną filiżanką kawy z mlekiem, aromatyczną, pachnącą migdałami. Postawił ją na niskim stoliku przed Kaito, zgiął się lekko w ukłonie, który wyszedł mu trochę sztywny, i cofnął o pół kroku, czekając. Mężczyzna nie podniósł wzroku znad książki.

– Przynieś jeszcze ciasteczka sezamowe – powiedział cicho, nie odkładając lektury.

– Dobrze – odmruknął chłopak, znikając w kuchni

Kaito usłyszał szelest opakowania, stuknięcie talerzyka o blat, potem ciche kroki z powrotem. Hiro wrócił, postawił talerz obok filiżanki i znów się cofnął, gotów odejść, choć wyraźnie się przed tym wahał, jakby nie był pewien, czy może. I znowu spojrzał – tym razem już po raz czwarty – na książkę w dłoniach Kaito.

Tytuł był nieco nieczytelny z tej odległości. Za to okładka aż kłuła w oczy; czarny bat z rękojeścią oplecioną rzemieniami, starannie, niemal artystycznie. Hiro zacisnął usta, spojrzenie uciekło mu na bok, ale zaraz wróciło, jakby nie mógł się powstrzymać. Kaito westchnął, zamknął książkę i odłożył ją na stolik.

– Usiądź przy mnie – rozkazał łagodnym tonem.

Hiro zawahał się, ale posłusznie przysiadł na samym skraju kanapy, garbiąc plecy a dłonie wsuwając sztywno między kolana. Wzrok wciąż uciekał mu na okładkę.

– To tylko podręcznik do BDSM – powiedział Kaito spokojnie, co wcale nie poprawiło sytuacji, odwracając książkę na drugą stronę, jakby to mogło cokolwiek zmienić.

Hiro tylko jeszcze bardziej się spiął, ale Kaito mógł winić za ten stan rzeczy jedynie siebie. Im więcej czytał ostatnimi czasy o relacji dominanta i uległego, tym dotkliwiej zdawał sobie sprawę z tego, że zjebał wszystko co tylko mógł w początkach budowania relacji z płochliwym Hiro. Po prostu zrobił dokładną odwrotnością tego, co zalecali autorzy czytanej przez niego książki.

W swej zapalczywości wzorował się na swoich własnych poczynaniach z Akihito, ale przecież ten delikatny chłopak był skrajnie od nich różny. Z resztą cała ich sytuacja również była. Z Aki’m po prostu bawił się seksem, spełniał z nim swoje wyuzdane fantazje, którym wreszcie mógł dać upust. A Hiro?

Nie był pewien, czy chłopak w ogóle miał takie potrzeby. Przecież niemal mdlał na widok obnażonego członka. Był przerażony od pierwszego dotyku. Od pierwszego rozkazu. Od pierwszego razu, kiedy wcisnął mu się w gardło, nie patrząc, czy w ogóle oddycha. A mimo to zmusił go do tak wielu brutalnych aktów, w których liczył się tylko on sam i jego przyjemność. Ile razy Hiro drżał pod nim jak osika? Ile razy oczy miał pełne łez, a ciało sztywne ze strachu? Ile razy mówił boję się – nie słowami, ale każdym oddechem, każdym spojrzeniem, każdym skurczem mięśni? A on to ignorował. Bo był napalony. Bo chciał. Bo myślał, że jak raz weźmie mocno, to potem będzie łatwiej.

Zgarnął włosy do tyłu, westchnął głęboko i spojrzał jeszcze raz na chłopaka siedzącego obok – małego, skulonego, z dłońmi między kolanami i spojrzeniem, które wręcz błagało, by zostawić go w spokoju. Czy mógł to jeszcze uratować, mimo iż przekroczyli wszelkie granice? Miał ogromną nadzieję, że tak. Musiał tylko znaleźć w sobie całe morze cierpliwości i powściągliwości. Nie był tylko pewien, czy był na to gotowy. Czy zdoła zrezygnować z własnych potrzeb, by pokazać mu, że może czuć się przy nim bezpieczny?

Och, o czym on pierdolił?! Oczywiście, że nie zdoła. Już poranny prysznic, bez choćby szybkiego loda, wywołał w nim irytację, wiszącą mu nad głową niczym burzowa chmura. Ale może chociaż zdołałby być łagodniejszy? Może spróbuje przeprowadzić Hiro przez ten proces, łącząc wskazówki z książki z własnymi zachciankami, żeby chłopak nie rozsypał mu się jak krucha porcelana, pod najmniejszym dotykiem?

Bo jeśli nie zrobi czegokolwiek teraz – naprawdę go złamie. A tego nie chciał. Nie chciał Hiro, który się boi. Chciał, by mu zaufał. I nie miał pojęcia, jak to, kurwa, osiągnąć. Ale musiał spróbować.

– Hiro – powiedział cicho, przesuwając się bliżej, choć nie dotykając go jeszcze. – Spójrz na mnie.

Chłopak uniósł wzrok – powoli, niepewnie, z lękiem w oczach. Kaito wziął głęboki oddech, przypominając sobie zdania z książki: „Płochliwy uległy bardzo lubi wiedzieć, czego się spodziewać. Zapowiadaj więc wydarzenia z wyprzedzeniem”. Kaito wziął łyk kawy, odłożył filiżankę z cichym stuknięciem o spodek i spojrzał na Hiro spokojnie, jakby każde słowo ważył na języku, zanim je wypuści.

– Jutro chciałbym, żebyś pojechał ze mną do firmy.

W oczach chłopaka błysnęło coś ostrego – nie strach, raczej echo starego wspomnienia: korytarz, zamknięte drzwi, krzycząca ochrona i ich ciężkie łapska przyciskające go do ściany. Hiro zacisnął dłonie na kolanach tak mocno, że pobielały mu knykcie. Kaito uśmiechnął się, powoli, bez pośpiechu, jakby ten uśmiech sam w sobie miał rozproszyć cień.

– Wiem, że ostatnim razem… nie wyszło najlepiej. – Przesunął palcem po krawędzi filiżanki, nie dotykając Hiro, tylko pozwalając, by sam dźwięk jego głosu otulał przestrzeń między nimi. – Tym razem będzie inaczej. Dostaniesz własną kartę dostępu a Elias będzie przy tobie cały dzień. Nie mam też żadnych ważnych spotkań, więc nie będziesz czekał na korytarzu a posiedzisz ze mną w gabinecie.

Hiro przełknął ślinę. Spojrzenie miał spłoszone, ale już nie tak dzikie jak kiedyś.

– Co chciałbyś ze sobą zabrać, żeby się nie nudzić? – Kaito zapytał łagodnie.

Chłopak przygryzł dolną wargę – był to drobny, nerwowy gest, który sprawił, że Kaito poczuł ciepło w dole brzucha, lekkie, leniwe, jeszcze nie natarczywe.

– Wystarczy mi książka – wyszeptał Hiro tak cicho, że prawie zagłuszył go szelest kartki przewracanej wiatrem od klimatyzacji. – I zeszyt z ćwiczeniami od Lu.

Mężczyzna skinął głową, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.

– Dobrze. Spakujesz je wieczorem. – Zrobił krótką pauzę, pozwalając ciszy osiąść między nimi jak miękki koc. – A po pracy może pojedziemy coś zjeść? Na miasto. Na co miałbyś ochotę?

Hiro wzruszył ramionami – drobnym, prawie niewidocznym ruchem.

– Zjem cokolwiek… – wymamrotał.

Kaito uniósł brew. Wiedział, że to nieprawda; wiedział, że chłopak po prostu nie chce prosić.

– Hiro – powiedział cicho, z lekkim naciskiem, który nie był groźbą, tylko łagodną zachętą.

Chłopak uciekł wzrokiem w bok a policzki mu pociemniały.

– …pizza będzie okej – wymamrotał tak szybko, że ostatnie słowo prawie zginęło.

– Czyli pojedziemy na pizzę – powtórzył Kaito z zadowoloną nutą w głosie.

Przechylił się lekko, sięgnął po filiżankę i upił łyk, jakby wznosił zwycięski toast. Kawa była już letnia, gorzka na końcu języka, pachniała migdałami i czymś ciepłym, domowym.

– A co do dzisiaj… – zagaił. – Chciałbym zabrać cię do pastelowego pokoju. Na kilka chwil przyjemności.

Hiro zesztywniał natychmiast, jakby ktoś wlał mu lód do żył. Twarz mu pobladła, usta rozchyliły się w bezgłośnym „nie”. Wyglądał, jakby właśnie usłyszał wyrok. Kaito spodziewał się tego – spodziewał się i bolało go to bardziej, niż chciał przyznać. Odstawił powoli filiżankę, z namaszczeniem.

– Spokojnie – powiedział miękko. – Nie będziemy uprawiać seksu z penetracją. Chciałbym, żebyś zaspokoił mnie ustami… ale najpierw ja sprawię przyjemność tobie. Usiądziesz mi na kolanach, a ja… strzepie cię ręką. Tylko tyle.

Hiro opuścił głowę tak nisko, że włosy opadły mu na twarz zasłaniając rumieniec, który rozlał mu się od uszu aż po szyję – głęboki, malinowy, gorący. Kaito sięgnął powoli, bardzo powoli, i odgarnął mu kosmyk za ucho. Palce tylko musnęły skórę – ciepłą, delikatną, drżącą. Hiro zadrżał całym ciałem, ale nie cofnął się.

– Od dzisiaj – podjął Kaito cicho, głosem niskim, spokojnym, jakby opowiadał bajkę na dobranoc – chciałbym zacząć cię uczyć pewnych rytuałów. Małych rzeczy, które będziemy robić zawsze przed wejściem do tego pokoju. Żebyś wiedział, czego się spodziewać. Żebyś czuł się… bezpieczniej.

Chłopak nie odpowiedział. Oddychał płytko, szybko.

– Hiro – Kaito pochylił się odrobinę, nie naruszając przestrzeni chłopaka. – Słyszysz mnie?

Odpowiedziało mu szybkie, nerwowe kiwnięcie głową i wzrok wbity w kant stolika tak mocno, jakby chciał wywiercić w nim dziurę.

– To nic trudnego – zapewnił Kaito, głosem ciepłym jak letni wieczór. – Kiedy dopiję kawę, pójdę przygotować pokój. Ty weźmiesz szybki prysznic, ubierzesz się w to, co zostawiłem dla ciebie na łóżku. Potem przyjdziesz na górę. Pokażę ci, gdzie masz stanąć i poczekać, aż ja też się odświeżę. Resztę… powiem ci już tam. Krok po kroku.

Zamilkł. Pozwolił ciszy osiąść, miękkiej, ciężkiej od oczekiwania. Hiro wciąż drżał, ale już nie tak panicznie – raczej jak liść na wietrze, który powoli uczy się, że wiatr nie zawsze chce go rozszarpać a jedynie figlarnie nim kołysze. Kaito odchylił się z powrotem, sięgnął po filiżankę i dopił kawę jednym, spokojnym łykiem. Odstawił ją z cichym stuknięciem.

– Idę przygotować pokój – obwieścił, wstając. – Weź prysznic, Hiro. Nie spiesz się, ale nie pozwól mi długo czekać.

Kaito zniknął na schodach – jego kroki były ciche, miarowe, jakby podłoga sama pochłaniała dźwięk, zostawiając tylko echo w uszach Hiro. Chłopak został sam w salonie, z ciężkim powietrzem, które nagle zrobiło się za gęste. Potarł ucho opuszkami palców – tam, gdzie przed chwilą musnął je Kaito – jakby chciał zetrzeć to ciepło, które wciąż tam tkwiło, lekkie, natarczywe, zdradliwe. Spojrzał na stół. Książka wciąż tam leżała a czarna okładka z batem zdawała się patrzeć na niego z wyrzutem. Nie chciał tu być. Nie z nią.

Poderwał się z kanapy tak gwałtownie, że prawie przewrócił stojącą obok lampę, i pobiegł – cicho, na palcach – za oddalającym się cieniem Pana. Zobaczył jeszcze, jak drzwi pastelowego pokoju zamykają się z miękkim kliknięciem. Nie zatrzymał się. Wyminął je, skręcił w korytarz i wbiegł do swojej sypialni, zamykając za sobą drzwi z lekkim trzaskiem.

Na łóżku leżało ubranie. Spodziewał się czegoś gorszego – siatek, koronek, może nawet obroży. Tymczasem zobaczył tylko jasnoszare szorty z dopinanymi na paskach nogawkami, by odsłaniały sporą część uda, ale nie w wulgarny sposób, raczej… subtelny – oraz krótką, bo sięgającą ledwie połowy talii koszulkę w pudrowym różu, miękką jak mgła, z rękawami tak długimi, że całkowicie pochłaniały dłonie. Materiał był delikatny, prawie jedwabisty, ale nie prześwitujący. Hiro odetchnął. Nie było w tym nic upokarzającego. Ale nie miał czasu się nad tym rozwodzić.

Wziął prysznic błyskawicznie – woda ledwo zdążyła się rozgrzać, a on już stał pod strumieniem, szorując ciało żelem o zapachu wanilii i czegoś zielonego, świeżego. Wytarł się ręcznikiem tak energicznie, że skóra zapiekła. Wciągnął szorty – zapięcia w paseczkach kliknęły cicho – potem koszulkę, która opadła mu na tors, irytująco krótka. Rękawy zwisały mu prawie do połowy palców. Wyglądał… młodo. Delikatnie. Jakby ktoś chciał, żeby wyglądał jak prezent. Zawahał się przed lustrem. Jego odbicie wyglądało obco, ale nie źle.

Nie wiedział ile ma czasu a wolał nie wystawiać cierpliwości Pana na próbę, więc prędko wyszedł na korytarz. Zatrzymał się przed drzwiami pastelowego pokoju, uniósł dłoń i zapukał – cicho, trzykrotnie, jakby bał się, że za głośno będzie już zbyt śmiało. Przez chwilę nikt mu nie odpowiedział, ale zaraz potem drzwi się otworzyły.

Kaito stał w progu. Spojrzał na Hiro od stóp do głów – powoli, z błyskiem w oku, który nie był głodem, ale czymś cieplejszym. Zadowoleniem.

– Dobrze – mruknął niskim głosem. – Szybko ci poszło.

Ustąpił mu z drogi i wpuścił do środka. Pokój był inny niż zwykle. Światło zostało przygaszone, nabierając ciepłej nuty, bursztynowej. Z głośników sączyła się bardzo cicha, głęboka muzyka – coś z fortepianem i delikatnym szumem deszczu. W powietrzu unosił się zapach – nie ciężki, nie duszący – ciepłej czekolady, karmelu, może odrobiny wanilii. Jakby ktoś otworzył pudełko pralinek i zostawił je w kącie. Hiro zatrzymał się tuż za progiem. Kaito zamknął drzwi. Ciche kliknięcie zamka odcięło ich od zewnętrznego świata.

– Stań tutaj – powiedział cicho, wskazując miejsce przy ścianie, tuż obok wejścia, ale lekko z boku. – Żebym cię widział, kiedy wrócę.

Hiro posłusznie stanął we wskazanym miejscu, plecami do ściany. Ręce w długich rękawach zacisnął przed sobą w skromnej pozie. Kaito skinął głową – krótko, z uznaniem – i wyszedł, zostawiając go samego. Chłopak rozejrzał się powoli. Było… miło. Przytulnie. Podłoga była ciepła pod bosymi stopami. Na półkach stały świeczki – nie zapalone, ale pachniały woskiem i czymś słodkim. Łóżko zasłane było miękką, jasnoróżową pościelą. I wtedy zobaczył to. Krzesło.

Stało pośrodku, samotne, groźne, jakby ktoś postawił je tam specjalnie, by przypomnieć. Brak oparcia, bo służyło bardziej do leżenia na nim. Skórzane pasy. Podłokietniki z klamrami. Podnóżek z otworami na kostki. To samo krzesło, które Kaito przywiózł z zagranicznej delegacji. To, na którym…

Hiro poczuł, jak gardło mu się zaciska, dłonie zaczęły drżeć a kolana zrobiły się miękkie. Czy Pan nie mówił, że chce żeby zaspokoił go ustami? Modlił się w duchu, by nie przy użyciu tego piekielnego mebla. By o nim nie myśleć skupił się na liczeniu desek w podłodze. Jedna. Dwie. Trzy. Cztery…

– Skup się. Oddychaj – powtarzał sobie w myślach.

Pięć. Sześć… Trzydzieści cztery…

Drzwi otworzyły się wreszcie. Kaito wrócił – przebrany, w ciemne, miękkie spodnie i prosty, ciemnozielonym t-shirt, który opinał mu się na ramionach i klatce piersiowej. Włosy miał jeszcze lekko wilgotne po prysznicu a kilka kropel spływało mu po skroni. Wszedł powoli, by go nie wystraszyć i zamknął drzwi. Spojrzał na Hiro i od razu zauważył to drżenie. Zauważył spojrzenie uciekające w stronę krzesła. Mógł z niego czytać jak z otwartej księgi. Dlaczego nie zauważał tego wcześniej?

Podszedł spokojnie, by nie wydać mu się groźnym, i zatrzymał się tuż przed nim. Uniósł dłoń – powoli – i położył ją na czubku jego głowy. Palce wsunęły się w miękkie włosy, gdy zaczął go głaskać. Lekko, jakby pieścił kota.

– Grzeczny chłopiec – powiedział cicho, z ciepłą nutą w głosie. – Czekałeś dokładnie tam, gdzie kazałem. Oddychaj głęboko.

Hiro zerknął na niego spod grzywki – ostrożnie, niepewnie, z dolną wargą wciąż przygryzioną boleśnie, choć wypuścił ją powoli. Kaito uśmiechnął się. Bardzo delikatnie.

– Nie bój się tego krzesła – mruknął, nie odwracając wzroku. – Dziś go nie użyjemy. Obiecuję.

Kaito nie odsunął dłoni z jego głowy; palce sunęły powoli po miękkich włosach, jakby chciał tym gestem oswoić każdy milimetr skóry, zanim przejdzie dalej. Dopiero gdy Hiro przestał drżeć tak wyraźnie, mężczyzna pochylił się lekko, tak że jego ciepły oddech musnął jego skroń.

– Od dzisiaj, kiedy będę wchodził do tego pokoju, będziesz mnie witał słowami „witaj, Panie”. Zrozumiałeś?

Hiro przełknął z trudem; w gardle poczuł suchość, jakby nagle zabrakło mu całego powietrza. Spojrzenie Kaito było spokojne, ale nieustępliwe, ciemne i głębokie, jakby potrafił przejrzeć go na wylot. Chłopak otworzył usta, zamknął je i znów otworzył.

– Wi… witaj, Panie – wyszeptał w końcu, głosem tak cichym i drżącym, że ostatnie słowo prawie się rozpadło.

Kaito uśmiechnął się – nie szeroko, tylko kącikiem ust, ale wystarczająco, by w tym uśmiechu było coś ciepłego, niemal czułego.

– Bardzo dobrze – pochwalił cicho, jakby Hiro właśnie wykonał skomplikowany układ taneczny, a nie wypowiedział dwa proste słowa. – Brawo.

Te słowa, wypowiedziane tak spokojnie, tak szczerze, zbiły chłopaka z tropu; poczuł, że policzki mu płoną, a serce bije szybciej, ale już nie tylko ze strachu. Kaito objął go delikatnie za ramiona i poprowadził w stronę szerokiej, jasnoróżowej kanapy stojącej pod jedną ze ścian. Usiedli obok siebie; materac ugiął się miękko, a mężczyzna położył dłoń na karku Hiro – ciężką, ciepłą, ale nie przygniatającą. Palce zaczęły powoli muskać skórę tuż pod linią włosów, okrężnymi, leniwymi ruchami, jakby rysowały niewidzialne spirale.

– Jaki jest twój poziom stresu w tej chwili? – zapytał spokojnie, nie przerywając pieszczoty. – W skali od jednego do dziesięciu.

Hiro nawet się nie zastanawiał.

– Dziesięć – wyrwało mu się natychmiast.

Kaito uniósł brew, ale kącik ust znów mu drgnął w tym charakterystycznym półuśmiechu.

– Czy masz w tej chwili atak paniki? – spytał spokojnie.

Chłopak pokręcił głową – zdecydowanie, choć wciąż powoli.

– A czy jesteś go bliski? – kontynuował mężczyzna.

Hiro zawahał się; oddech miał płytki, ale już nie urywany. Przygryzł wargę, spojrzał na swoje dłonie ukryte w za długich rękawach i pokręcił głową wolniej.

– Chyba… nie – przyznał.

– Więc możemy uznać, że to szóstka? – zapytał Kaito, nie zmieniając tonu, jakby rozmawiali o pogodzie.

Hiro zacisnął usta, spojrzał na niego kątem oka a potem powoli skinął głową – prawie niezauważalnie.

– Dobrze – mruknął mężczyzna, a jego palce na karku nie przestały się poruszać; ciepłe, pewne, hipnotyzujące. – Od dzisiaj będziemy zaczynać zabawy właśnie w ten sposób. Prysznic, czekanie w wyznaczonym miejscu, powitanie i krótka rozmowa o tym, jak się czujesz. Czy wszystko jak dotąd jest dla ciebie zrozumiałe?

Hiro skinął głową – tym razem wyraźniej. Kaito odczekał kilka sekund, pozwalając ciszy i muzyce zrobić swoje, po czym zapytał lekko, niemal swobodnie:

– Pamiętasz, że jakiś czas temu kazałem ci spróbować masturbować się samemu? Jak ci idzie?

Rumieniec uderzył w policzki Hiro tak gwałtownie, że chłopak poczuł, jak krew napływa mu aż do uszu; skóra zapiekła, a spojrzenie natychmiast uciekło w dół, na własne kolana. Kaito pokiwał głową, jakby spodziewał się właśnie takiej reakcji.

– To trudne, prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał, głosem ciepłym, wyrozumiałym.

Hiro zerknął na niego spod rzęs, ale zaraz znowu opuścił wzrok.

– Co sprawia ci największą trudność? – dopytał Kaito, nie przestając muskać jego karku; dotyk był nieustępliwy, ale nie nachalny – przypominał raczej o swojej obecności niż zmuszał.

Milczenie trwało długo; Hiro otwierał i zamykał usta, jakby słowa były zbyt ciężkie. W końcu, czując na karku ciepło tych palców, wyszeptał tak cicho, że prawie nie było go słychać:

– Nie… nie potrafię nawet zacząć. Bo… bo nie potrafię się podniecić.

Kaito zatrzymał się na moment, po czym jego dłoń przesunęła się wyżej, wsuwając się w miękkie włosy u nasady karku.

– Brawo – powiedział szczerze, z prawdziwym uznaniem w głosie. – Powiedziałeś to na głos. To musiało być trudne, ale dałeś radę.

Hiro zamrugał, zaskoczony tonem; w gardle poczuł dziwną gulę.

– Skoro tak jest – kontynuował Kaito spokojnie – to właśnie nad tym będziemy pracować. Żebyś nauczył się kojarzyć dotykanie samego siebie z przyjemnością, a nie z przymusem czy lękiem.

Zamilkł na chwilę, pozwalając słowom osiąść.

– Jaki jest teraz twój poziom stresu? – zapytał.

Hiro zerknął na niego kątem oka – nieśmiało, szybko – i wyszeptał:

– Chyba… cztery.

Kaito uśmiechnął się szerzej; tym razem oba kąciki jego ust uniosły się lekko, a oczy złagodniały.

– Bardzo dobrze. Podaj mi lubrykant z półki. Ten karmelowy.

Hiro wstał niepewnie; nogi miał jeszcze trochę sztywne, ale posłusznie podszedł do niskiej komody. Na półce stało kilka eleganckich buteleczek – czytał etykiety powoli, starannie, jakby od tego zależało jego życie. W końcu znalazł tę z napisem „caramel kiss”, chwycił ją drżącymi palcami i wrócił. Gdy podał ją Kaito, mężczyzna spojrzał na niego z wyraźnym uznaniem.

– Znakomicie – pochwalił go znów, jakby Hiro właśnie przyniósł mu najcenniejszą rzecz na świecie.

Chłopak poczuł, jak policzki znów mu płoną – tym razem nie tylko ze wstydu, ale i z dziwnego, nieznanego ciepła, które rozlało mu się gdzieś głęboko w piersi. Kaito odstawił buteleczkę z lubrykantem na szeroki podłokietnik kanapy, po czym bez słowa ujął drobną dłoń Hiro i pociągnął ją lekko ku sobie. Chłopak poddał się temu ruchowi niemal od razu – nie stawił oporu, tylko posłusznie pozwolił się obrócić tyłem i usadowić na kolanach Pana. Plecy Hiro zetknęły się z ciepłym, twardym torsem Kaito; od razu poczuł bijące od niego ciepło i spokojny, miarowy oddech, który kontrastował z jego własnym, nieco urywanym.

Spodziewał się, że zaraz zostaną z niego zdjęte szorty, że dłoń Pana od razu powędruje tam, gdzie zawsze – szybko, zdecydowanie, bez ceregieli. Zamiast tego ramiona Kaito oplotły go w pasie, mocno, ale nie krępująco, i przyciągnęły bliżej. Hiro poczuł ciepłe usta tuż za uchem – najpierw delikatny pocałunek, potem drugie, trzecie, coraz niżej, aż do tego wrażliwego miejsca, gdzie szyja przechodzi w ramię. Lekkie przygryzienie skóry wywołało w nim dreszcz; chłopak bezwiednie odchylił głowę na bok, odsłaniając więcej, a Kaito skorzystał z tego natychmiast – usta zsunęły się na tętnicę, zostawiając wilgotne, gorące ślady.

Dopiero gdy Hiro westchnął cicho, prawie bezdźwięcznie, dłoń Pana wsunęła się pod krótką, pudrową koszulkę. Palce sunęły powoli po żebrach, jakby chciały policzyć każde z nich, zanim dotarły wyżej. Gdy w końcu znalazły sutek – mały, różowy, jeszcze zupełnie spokojny – Kaito ujął go między kciuk a palec wskazujący i potarł powoli z lekkim naciskiem. Hiro drgnął całym ciałem; z gardła wyrwało mu się krótkie, zaskoczone westchnienie, które w ciszy pokoju zabrzmiało niemal jak krzyk. Natychmiast zacisnął usta, zawstydzony własnym głosem.

Kaito uśmiechnął się – chłopak tego nie widział, ale poczuł to w sposobie, w jaki ciepły oddech musnął mu ucho; był w tym uśmiechu drapieżny błysk, zadowolenie myśliwego, który wie, że ofiara właśnie dobrowolnie zrobiła pierwszy krok w pułapkę.

Dopiero wtedy dłoń mężczyzny zsunęła się niżej. Palce leniwie rozpięły guzik szortów, potem suwak – powoli, z namaszczeniem, jakby sam dźwięk metalu miał być częścią pieszczoty. Kaito wsunął rękę pod materiał i wyciągnął na wierzch wciąż miękki, ciepły członek Hiro. Chłopak natychmiast spiął się cały; odruchowo zacisnął uda, próbując się zasłonić, ale Kaito rozchylił mu kolana własnymi – mocno, lecz bez bólu, stanowczo, ale nie brutalnie.

Hiro uniósł drżącą rękę w za długim rękawie i zasłonił sobie usta, jakby bał się, że znowu wyda z siebie jakiś wstydliwy odgłos. Policzki miał tak czerwone, że prawie świeciły w półmroku. Kaito nie spieszył się. Zamiast od razu objąć penis, zaczął masować wewnętrzne strony ud – powoli, okrężnymi ruchami, od kolan w górę, coraz bliżej pachwin, ale nigdy nie dotykając tego, co już drgnęło z niepewności. Dopiero po długiej chwili dłoń zsunęła się niżej – palce otuliły mosznę, ciepłe, suche jeszcze, i zaczęły delikatnie ugniatać. Lekko, prawie pieszczotliwie, jakby ważyły coś bardzo cennego.

– Nie musisz od razu szarpać penisa – wymruczał mu nisko do ucha, głosem tak głębokim, że wibrował w klatce piersiowej Hiro. – Worek jest równie ważny… czasem nawet ważniejszy.

Zademonstrował to natychmiast – palce zacisnęły się odrobinę mocniej, przesuwając skórę na jądrach, masując je w dłoni, delikatnie uciskając miejsce tuż nad nimi, przy samym korzeniu. Hiro zadrżał; w dole brzucha rozlało mu się ciepło, niespodziewane i nieproszone, a penis drgnął, unosząc się nieśmiało, jakby sam nie wierzył, że to się dzieje.

Kaito nie przerywał. Od czasu do czasu przejeżdżał najdłuższym palcem po szwie i muskał obręcz odbytu – nigdy nie wchodząc, tylko drażniąc go okrężnym ruchem, by wrócić potem wyżej. Czynił to tak długo, aż członek Hiro stał już półtwardy, nabrzmiały, z lekką wilgocią na czubku. Wtedy dopiero sięgnął po lubrykant.

Otworzył buteleczkę jedną ręką, wylał odrobinę na własną dłoń – ciepły, gęsty, pachnący karmelem i czymś grzesznym – i rozprowadził go powoli, z namaszczeniem. Potem chwycił nadgarstek Hiro, oderwał mu dłoń od ust, choć palce chłopaka drżały i poprowadził ją w dół. Oplótł jego własne palce wokół już śliskiego penisa – tak, że dłoń Kaito spoczywała na wierzchu, obejmując tę chłopaka.

– Powoli – wyszeptał mu prosto do ucha, gorąco, wilgotno. – Tak jak czujesz.

I to on poruszył pierwszy – wolno, od nasady aż po czubek, z lekkim naciskiem u góry. Hiro zawahał się tylko sekundę; potem jego palce, wciąż pod kontrolą dłoni Pana, zacisnęły się odrobinę mocniej. Ruch był niepewny, drżący, ale już nie chaotyczny. Penis pęczniał w ich połączonych dłoniach, gorący, pulsujący, a lubrykant sprawiał, że każdy poślizg był gładki, niemal aksamitny. Po chwili Hiro sam, już bez pomocy, ścisnął mocniej – niepewnie, ale zdecydowanie – i poruszył dłonią w górę i w dół, jakby dopiero odkrywał, że to ciało naprawdę należy do niego.

Kaito nie przestał go jednak stymulować – drugą dłonią wsunął się pod materiał koszulki, odnalazł oba sutki naraz i zaczął je drażnić, najpierw delikatnie muskając opuszkami, potem lekko szczypiąc i kręcąc w palcach. Każdy ruch był precyzyjny, jakby doskonale wiedział, jak mocno nacisnąć, żeby Hiro poczuł to nie tylko na piersiach, ale i głęboko w podbrzuszu – jakby cienkie, elektryczne nici łączyły sutki z jego członkiem. Chłopak zadrżał, biodra poruszyły mu się mimowolnie do przodu, a z gardła wydobyło się ciche, zduszone westchnienie.

Kaito nachylił się i przygryzł skórę na jego szyi – nie mocno, ale wystarczająco, by zostawić małe, czerwone półksiężyce, które szybko nabrały malinowej barwy. Potem przesunął usta wyżej, pod ucho, znów przygryzł, polizał, zostawiając wilgotne, gorące ślady. Hiro przymknął oczy; powieki stały się ciężkie, jakby ktoś wylał na nie miód. Ciało, które zwykle napinało się w oczekiwaniu na ból, tym razem rozluźniło się całkowicie – rozpływało pod dotykiem, jak wosk pod ciepłym płomieniem. Przyjemność była czysta, uwalniająca, bez cienia strachu; po raz pierwszy nie towarzyszył jej żaden cień przymusu.

Gdy z gardła wyrwał mu się głośniejszy, niekontrolowany jęk, natychmiast zagryzł zęby – tak mocno, że poczuł smak krwi na wardze. Kaito uniósł głowę, spojrzał na niego z lekkim uśmiechem i – nie przerywając całowania nagiego ramienia, z którego zsuwając koszulkę odsłonił bladą skórę – wsunął mu do ust dwa palce, wciąż wilgotne od karmelowego lubrykantu.

Hiro zamrugał zaskoczony, ale gdy język dotknął opuszków, poczuł tylko słodką, gęstą nutę karmelu i wanilii – żadnej chemicznej goryczy. Odruchowo zamknął usta i zaczął ssać; policzki zapadły się lekko, a ruchy dłonią na swoim członku przyspieszyły – niepewnie, potem śmielej. Biodra poruszyły się samoistnie, ocierając się o twardość w spodniach Kaito; mężczyzna tylko westchnął cicho, ale nie powstrzymywał go – przeciwnie, pozwalał, by ten drobny, nieświadomy taniec trwał.

Zerknął w dół. Penis Hiro był już całkowicie twardy, nabrzmiały, żołądź lśniła od lubrykantu i kropel przezroczystej wilgoci. Kaito uśmiechnął się szerzej – wiedział, że chłopak jest na krawędzi. Ujął jego dłoń, poprowadził wyżej, zatrzymał na czubku i zaczął pocierać kciukiem żołądź – powoli, okrężnymi ruchami, z lekkim naciskiem tuż pod wędzidełkiem.

Hiro zadrżał tak mocno, że niemal zsunął mu się z kolan; z gardła wyrwał mu się wysoki, rozpaczliwy jęk, stłumiony palcami w ustach. Wtedy Kaito przyspieszył – dłoń poruszała się teraz szybko, pewnie, z idealnym naciskiem. Plecy Hiro wygięły się w łuk, głowa odchyliła do tyłu, opadając na ramię mężczyzny; palce drugiej ręki wbiły się w brzeg kanapy, jakby tylko to trzymało go przy rzeczywistości.

Nie trwało to długo. Sperma wystrzeliła gwałtownie – gorąca, gęsta, w kilku silnych skurczach – rozlewając się po ich złączonych dłoniach i brzuchu Hiro. Chłopak krzyknął – krótko, zdławiony, ale pełen czystej rozkoszy – i wił się w ramionach Kaito, cały drżąc. Mężczyzna nie zatrzymał się jednak od razu.

– Nie przestawaj – powiedział głośniej, ponad jego jękami, głosem spokojnym, ale stanowczym. – Orgazm to nie tylko wystrzał. Czujesz to, prawda?

Dłoń poruszała się wolniej, ale nie przestała – wyciskała z Hiro każdą kolejną falę, każdy skurcz, każdy dreszcz. Chłopak jęknął przeciągle, rozpaczliwie, niemal płaczliwie; biodra drżały mu konwulsyjnie, podbrzusze falowało, a z kącika oka spłynęła mu jedna, samotna łza – nie bólu, tylko czystej, absolutnej intensywności.

Dopiero gdy ciało Hiro zwiotczało całkowicie, gdy oddech stał się urywany i ciężki, Kaito puścił go – powoli, pozwalając mu opaść bezwładnie w swoje ramiona. Chłopak leżał na nim, rozpalony, spocony, z ustami wciąż otwartymi, połykającymi powietrze. Oczy miał zamglone, półprzymknięte, jakby właśnie spadł z bardzo wysokiej, bardzo miękkiej chmury.

Kaito uniósł dłoń – tę, która jeszcze przed chwilą doprowadziła Hiro do szczytu – i powoli, z wyraźnym zadowoleniem, zlizał z palców jego nasienie. Było ciepłe, lekko słone, ale podszyte słodyczą karmelowego lubrykantu. Przymknął oczy, smakując, jakby to był najdroższy przysmak.

Hiro patrzył na niego – ledwie przytomnym, rozleniwionym wzrokiem – i choć nie powiedział tego na głos, w jego głowie kołatała się jedna, zaskakująca myśl: jeszcze. Chciał jeszcze tego palącego, oszałamiającego uczucia, które właśnie wypełniło go po brzegi i zostawiło pustym – ale pustym w taki sposób, że wreszcie mógł oddychać pełną piersią a umysł miał czysty.

Zsunął się z kolan Kaito powoli, jakby jego kości nagle stały się płynne; miękko opadł na klęczki między rozchylonymi nogami mężczyzny i położył rozgrzaną, wciąż zarumienioną twarz na jego udzie. Ciepło materiału spodni i twardość mięśnia pod spodem były dziwnie kojące. Kaito wczesał palce w jego wilgotne od potu włosy, przeczesując je leniwie, a drugą ręką rozpiął własne spodnie i uwolnił nabrzmiały, ciężki członek. Trzymając go u nasady, klepnął nim lekko po rozpalonym policzku Hiro – raz, drugi – jakby chciał przypomnieć, kto tu teraz rządzi. Skóra zapiekła przyjemnie, a chłopak, choć rumieniec nie schodził mu z twarzy, posłusznie rozchylił usta i wysunął język, muskając leniwie, prawie nieśmiało, podstawę trzonu.

Kaito sięgnął po buteleczkę z lubrykantem, otwarł ją zębami i wylał solidną, błyszczącą porcję prosto na żołądź i wzdłuż całej długości. Karmelowa ciecz spłynęła powoli, oblepiając skórę, kapiąc na udo. Chwycił Hiro za włosy – mocno, ale bez okrucieństwa – i przyciągnął go bliżej. Chłopak uniósł się na kolanach, otworzył usta szerzej i przyjął wilgotną, gorącą główkę. Zamknął wargi, zatoczył kółeczko językiem wokół wędzidełka – powoli, jakby smakował coś zakazanego. Smak był obłędny: słodki karmel mieszał się z naturalną, męską nutą, której wcześniej nigdy nie czuł tak wyraźnie. Wypuścił go na moment i zaczął lizać – długimi, powolnymi ruchami od nasady aż po czubek, jak loda w upalny dzień. Kaito parsknął cichym, gardłowym śmiechem, ale pozwolił mu na tę chwilę swobody. Niedługo.

Przesunął bosą stopę między nogi Hiro i szturchnął lekko jego wciąż wilgotny, zwisający członek. Chłopak podskoczył, spojrzał w górę – oczy miał szkliste, półprzymknięte, błyszczące od resztek wcześniejszej rozkoszy – i w tym spojrzeniu było coś tak bezbronnego, że Kaito poczuł, jak jego własna kontrola zaczyna się kruszyć. Przyciągnął go mocno za włosy i wepchnął się głęboko – aż do gardła. Hiro zakrztusił się krótko, oczy zaszły mu łzami, ale Kaito tylko przytrzymał go chwilę.

– Oddychaj nosem – rozkazał cicho, jednocześnie naciskając stopą na jego mosznę – nie mocno, ale wystarczająco, by przypomnieć, kto decyduje o tempie.

Hiro jęknął z członkiem w gardle, wibracje przeszły wzdłuż trzonu jak prąd. Smak karmelu powoli zanikał, zastąpiony słoną, ciężką nutą podniecenia Pana – i paradoksalnie to właśnie ta zmiana sprawiła, że przez ciało chłopaka przeszedł kolejny, przyjemny dreszcz. To on był powodem tego smaku, tego drżenia w udach Kaito. To on dawał mu przyjemność.

Wiedziony nagłym impulsem przysunął się bliżej i otarł kroczem o nogę Pana, jak pies w rui szukający tarcia. Nie wystarczyło mu to jednak. Sięgnął w dół, objął własny, znów twardniejący członek i zaczął się stymulować – szybko, chaotycznie, w rytm własnych ust. Kaito uśmiechnął się szeroko, wolną ręką ścierając mu łzę spod oka.

– Dobry chłopiec – mruknął gardłowo.

Hiro nie miał wprawy, ale tym razem chociaż uważał – zęby trzymał z daleka, język pracował gorliwie, policzki zapadały się przy każdym ssaniu. Kaito odchylił głowę do tyłu, westchnął głęboko i zacisnął palce na włosach chłopaka – mocno, ostrzegawczo.

– Nie odsuwać się – wycedził.

Hiro szarpnął się lekko, bardziej z zaskoczenia niż strachu, ale posłusznie zamknął oczy i wstrzymał oddech. Pierwszy strumień był gorący, gęsty, uderzył w podniebienie. Hiro przełknął odruchowo, ale gdy członek wepchnął się głębiej, gardło się zbuntowało – wypluł wszystko, kaszląc, sperma spłynęła mu po brodzie, kapiąc na krocze Kaito i jasnoróżową kanapę. Tym razem szarpnął się mocniej i zdołał uwolnić, choć upadł tyłkiem na podłogę. W tym samym momencie jego własne ciało przeszył kolejny orgazm – gwałtowny i nieoczekiwany – biodra drgnęły mu konwulsyjnie a sperma trysnęła na parkiet.

Kaito wstał płynnie, chwycił go znów za włosy, przyciągając bliżej, by dokończyć – resztę wystrzelił mu na twarz, na policzek, na zamknięte powieki. Potem roztarł wilgotną główką nasienie po skórze – powoli, podkreślając swoją władzę – i dopiero wtedy puścił, opadając z ciężkim westchnieniem z powrotem na kanapę.

Hiro siedział na podłodze, dysząc ciężko, ocierając twarz rękawem – trochę z niesmakiem, ale gdy spojrzał w górę i zobaczył to głębokie, szczere zadowolenie w oczach Pana, coś w nim drgnęło. Dziwne, ciepłe, niemal dumne. Bo tym razem nie było strachu. Była tylko rozkosz – wspólna, obustronna, lepka i absolutnie prawdziwa.


Wanna była ogromna, głęboka, wypełniona ciepłą wodą i gęstą, białą pianą, która pachniała wanilią i czymś słodko-kremowym. Bąbelki z hydromasażu burzyły się cicho, masując obolałe mięśnie. Kaito leżał odchylony na szerokim oparciu, z głową opartą o zagłówek, a Hiro wtulał się w niego całym ciałem – drobny, rozluźniony, z policzkiem przyciśniętym do jego piersi. Jedno ramię mężczyzny obejmowało chłopaka, palce drugiej dłoni ledwie muskały jego ramię, sunąc po mokrej skórze leniwymi, niemal nieobecnymi okręgami.

– Jaki teraz masz poziom stresu? – zapytał cicho, głosem przytłumionym przez szum wody.

Hiro wymruczał coś niewyraźnie, wtulając się mocniej.

– Co powiedziałeś?

Chłopak uniósł na moment głowę, oczy miał półprzymknięte, ciężkie od zmęczenia.

– Zero… – mruknął. – Chce mi się spać.

Na ustach Kaito pojawił się szeroki, rozbawiony uśmiech. Pochylił się i musnął wargami jego skroń.

– Lepiej nie zasypiaj w wannie, bo ja też jestem zmęczony i jeszcze się tu obaj potopimy – zażartował.

Hiro zamrugał, wziął to tak całkowicie poważnie, że natychmiast wyprostował się jak struna, aż woda chlusnęła na boki.

– Um… umyję Panu plecy – zaproponował szybko, sięgając po gąbkę.

Kaito stłumił śmiech, by chłopak nie poczuł się wyśmiany, i odwrócił się tyłem, opierając ręce na krawędzi wanny.

– Proszę bardzo.

Hiro wylał na gąbkę sporą porcję żelu – pachniał dokładnie jak truskawki ze śmietaną – i zaczął powoli, ostrożnie masować szerokie plecy Pana. Kaito uznał, że to dobry moment na rozmowę, bo chłopak nie musiał patrzeć mu w oczy.

– Co tak bardzo cię stresowało na początku? Sam akt czy pokój? – zapytał.

Hiro milczał chwilę, przesuwając wolniej gąbkę między jego łopatkami.

– Chyba… krzesło – przyznał w końcu cicho.

Kaito zerknął na niego przez ramię.

– Tylko krzesło? – dopytał.

Chłopak odwrócił wzrok a gąbka się zatrzymała.

– Możesz powiedzieć wszystko, nie będę zły – zapewnił go Pan.

– Bałem się, że… że nie skończy się na tym, co Pan mówił – wyszeptał.

Kaito pokiwał powoli głową.

– Rozumiem. Bywam impulsywny, jeśli chodzi o seks, ale nie zwykłem kłamać. Kiedykolwiek cię oszukałem?

Hiro zastanowił się, marszcząc brwi.

– Chyba… nie.

– Chyba? – rzucił Kaito z lekką, zaczepną nutą.

Chłopak spiekł uroczego raka.

– Nigdy – poprawił się szybko.

Uśmiech Kaito złagodniał a Hiro odetchnął i wrócił do masowania, zdajać sobie dopiero sprawę z tego, że jego ręce nie pracują.

– A co było najtrudniejsze dzisiejszego wieczoru? – pytał dalej Pan.

Znów odpowiedziała mu dłuższa cisza. Gąbka krążyła mu po kręgosłupie.

– Sam początek – przyznał w końcu Hiro. – Nie wiedziałem do końca, co mam robić.

– Pomogłoby ci, gdybyś dostał więcej instrukcji?

– …chyba tak.

– Dobrze. Następnym razem będę cię prowadził krok po kroku.

Hiro zarumienił się na samą myśl o następnym razie, zanurzył gąbkę w wodzie i wymamrotał:

– Skończyłem.

Kaito odwrócił się, odebrał od niego gąbkę i ruchem głowy nakazał się odwrócić, by mógł odwdzięczyć się tym samym. Delikatnie mył plecy Hiro – powoli, z czułością, jakby dotykał czegoś bardzo kruchego. Chłopak bawił się przez chwilę pianą, układając z niej małe górki a potem uniósł wzrok na lustro nad wanną. Zobaczył ich obu: siebie – wątłego, bladego, z mokrymi włosami przyklejonymi do czoła – i Kaito za nim, z łagodnym, niemal ciepłym uśmiechem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widział. Spojrzenie mężczyzny było pełne satysfakcji, ale i jakiejś nowej, miękkiej troski. Hiro natychmiast odwrócił wzrok, jakby przyłapał się na patrzeniu na coś zakazanego.

Kaito dokończył mycie, odłożył gąbkę i zaśmiał się cicho.

– Teraz obaj pachniemy jak tort truskawkowy – skwitował.

Hiro parsknął krótkim, nieśmiałym śmiechem – pierwszym tak swobodnym – i znów ułożył głowę na piersi Pana. Woda pluskała leniwie, bąbelki masowały im skórę, a miarowe bicie serca Kaito dudniło mu pod uchem jak najbezpieczniejsza kołysanka. Dawno nie czuł takiego spokoju.


Ulice Tokio spowijał przyjemny mrok, rozświetlony co prawda neonami, ale to również miało swój urok. Mick właśnie kroił pomidory na sałatkę, nie spodziewając się kompletnie nawałnicy, która miała zaraz nadejść. Gdy drzwi wejściowe huknęły o ścianę z taką siłą, że aż podskoczył. Nóż w jego dłoni drgnął niebezpiecznie blisko palca. Odwrócił się gwałtownie i mało nie krzyknął. W progu stał Akihito, mokry od deszczu, z włosami przyklejonymi do czoła i oczami błyszczącymi czystą furią.

– Gdzie Drake?! – warknął blondyn, nawet nie zdejmując płaszcza.

Mick, wciąż z nożem w drżącej dłoni, wskazał ostrzem w stronę korytarza prowadzącego do domowej siłowni.

– Tam…

Akihito nawet nie spojrzał na niego drugi raz. Przeszedł ciężkim, ołowianym krokiem, zostawiając mokre ślady na podłodze, i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi siłowni. Mick rzucił nóż na blat, jakby parzył, i na palcach podbiegł pod schody. Schował się za wielką donicą z monsterą i nadstawił uszu jak radar.

Drake chodził dziś wściekły jak osa a jednocześnie nie potrafił sobie znaleźć miejsca, więc w końcu, tuż przed kolacją, poszedł poćwiczyć, by rozładować napięcie. To chyba jednak nie był kac, jak Mick zakładał rano. Mógł się domyślić, że chodzi o coś związanego z panem Akihito, bo przecież jakże by inaczej. Tylko z jego powodu Drake bywał aż tak rozstrojony. Choć chyba nigdy nie było jeszcze tak źle. Czyżby o coś się pokłócili? Ale czy wówczas Akihito przyjechałby i to tak wzburzony? Mick pokręcił głową i zaczął intensywnie słuchać. Z siłowni dobiegły podniesione głosy.

– Miałeś się tu nie pokazywał! – ryczał Drake. – Nie dotykaj mnie! Nie zbliżaj się!

Mick zmarszczył brwi bez zrozumienia. Przecież ci dwaj dosiadali się przy każdej nadarzającej się okazji, a nawet bez niej. Akihito chyba też nie rozumiał, bo pytał uniesionym, wściekłym głosem:

– Co się z tobą dzieje?! – jego ton był ostry jak brzytwa. – Nie mam czasu na twoje pieprzone humory, mam kryzys z Makoto!

Drake parsknął śmiechem, który brzmiał jak potłuczone szkło.

– Nie ja kazałem ci zakładać w domu pieprzony harem! – wytknął mu złośliwie.

Mick poderwał się na równe nogi, słysząc dudnienie kroków i wyskoczył w stronę schodów, ale było za późno. W tym samym momencie drzwi siłowni otworzyły się z hukiem. Drake wyszedł, spocony, w samych szortach, z nabrzmiałymi żyłami na szyi. Zobaczył Mick’a zgarbionego w połowie kroku do ucieczki i aż zgrzytnął zębami.

– Wypierdalaj na górę. Już!

Mick nie czekał na powtórkę – popędził po schodach, prawie na czworakach, i zniknął na piętrze. Akihito wyszedł zaraz za przyjacielem, z niedowierzaniem odprowadzając spojrzeniem blond czuprynę znikającą na górze. Pokręcił głową, stwierdzając, że Mick niczym go już nie zaskoczy i skupił się na tym upartym ośle, który odwracał się do niego plecami. Chwycił go za ramię i szarpnął mocno.

– Spójrz na mnie! – rozkazał.

Drake wyrwał mu się jak oparzony i odskoczył o dwa kroki, zwiększając między nimi dystans, jakby dotyk go palił. Akihito warknął z czystej frustracji.

– Co się, kurwa, dzieje?! Coś się stało po bankiecie?! – dopytywał.

– Przestań drążyć i po prostu wyjdź! – Drake prawie krzyknął, ale zaraz złapał się za głowę, zgarnął mokre od potu włosy do tyłu i głos mu się załamał. – Daj mi… po prostu trochę czasu, Aki.

Akihito uniósł ręce do nieba.

– Dam ci czas! Ale najpierw powiedz mi, o co chodzi!

Drake milczał chwilę, potem podszedł do barku, wyciągnął butelkę whisky i – ku absolutnemu osłupieniu Akihito – odkręcił korek zębami i pociągnął solidny łyk prosto z gwintu. Żadnych szklanek. Żadnego lodu. Tylko alkohol, palący gardło, prosto z butelki. Aki wytrzeszczył oczy.

– Ty… naprawdę masz problem.

Drake oparł się ciężko o barek, łapiąc oddech, jakby właśnie przebiegł maraton.

– Zamknij się na chwilę – wycedził i pociągnął kilka kolejnych łyków. Alkohol spływał mu po brodzie, kapał na podkoszulek. – Nie powiem ci tego na trzeźwo. To jest… cholernie upokarzające.

Akihito uniósł brew i skrzyżował ramiona.

– Co może być aż tak upokarzające, żebyś odwalał taki cyrk? Dostałeś sraki i zabrudziłeś mi limuzynę? Zadzwoniłeś po pijaku do tego gościa z bankietu… jak mu tam… – pstryknął palcami, szukając w pamięci – …Damian! I zaproponowałeś mu ostry trójkąt z Mick’iem, czy co?

Drake westchnął ciężko, opuszczając ramiona, jakby zeszło z niego całe powietrze.

– Gorzej.

Akihito spoważniał na moment, ale zaraz spróbował jeszcze rozładować atmosferę.

– Gdybyś był Kaito, to martwił bym się, że trzeba pomóc ukryć ciało, ale ty raczej radzisz sobie z taimi rzeczami sam.

Drake wyminął go szerokim, ostentacyjnym łukiem – jakby nawet metr odległości był za mały – i opadł na kanapę, przyciskając butelkę do piersi. Akihito zmrużył oczy, zauważył ten dziwny dystans i z rozmysłem zajął fotel naprzeciwko, jak najdalej.

– Możesz odstawić butelkę? – spytał łagodnie.

– Nie ma takiej możliwości – odparł Drake, tuląc szkło jak dziecko. – Alkohol mnie uspokaja.

Akihito wywrócił oczami i spojrzał na zegarek. Podał Makoto środki nasenne, by mieć pewność, że nie obudzi się sam w pustym łóżku i na nowo mu się nie rozsypie, ale przecież nie będą działać wiecznie. Kołysząc nerwowo nogą spyta wreszcie:

– Możesz streszczać się z tym wyznaniem? Poważnie, nie mam czasu.

Drake spojrzał na niego oskarżycielsko i pociągnął kolejny łyk a potem jeszcze jeden.

– To twoja wina – wyrzucił z siebie. – Twoja, Mick’a i tej pierdolonej manhwy.

Akihito zamrugał bez zrozumienia.

– Chyba za mocno się upiłeś, bo bełkoczesz – stwierdził.

Drake nachylił się gwałtownie i gestem ręki przywołał go bliżej. Gdy Aki niechętnie wychylił się z fotela, Drake ściszył głos do żarliwego szeptu:

– To musi zostać między nami. Absolutnie nikt się nie może dowiedzieć. Nikt!

Akihito uśmiechnął się pobłażliwie.

– Dowiem się, co to za wielka tajemnica jeszcze w tym stuleciu, czy nie? Przeruchałem cię i nie pamiętam, czy co?

Drake momentalnie odskoczył w tył, wbijając plecy w oparcie kanapy, blady jak ściana. Akihito zamarł. Mina mu zrzedła, ale zaśmiał się nerwowo, unosząc ręce w obronnym geście.

– Trochę wypiłem, ale nie aż tyle, żeby nie pamiętać czegoś takiego…

Ale trwoga w oczach Drake’a była prawdziwa. I nagle – choć było to kompletnie absurdalne – w tej jednej sekundzie, w głowie Akihito zasiało się małe, lodowate ziarenko niepewności.

Drake powoli uspokoił oddech, opuścił wzrok na własne kolana i ścisnął butelkę tak mocno, że szkło zaskrzypiało.

– Śniło mi się… – zaczął, głos miał zachrypnięty, jakby każde słowo wyrywał z gardła – że zabrałeś mnie na sushi. Potem pojechaliśmy do ciebie i… no… serio mnie przeleciałeś.

Odetchnął ciężko, jakby te słowa ważyły tonę, i dopił resztkę whisky jednym haustem. Butelka stuknęła pusto o stolik. Akihito zmarszczył brwi. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie czystego, niedowierzającego gniewu. Poderwał się z fotela tak gwałtownie, że mało nie przewrócił go do tyłu.

– Jesteś, kurwa, poważny?! – warknął. – Ja się tu zamartwiam pół dnia, jadę w tym jebanym tajfunie, zostawiłem rozchwianego Makoto na prochach, a tobie się, kurwa, coś przyśniło?!!!

Drake spojrzał na niego równie wściekle.

– Ty tego snu nie widziałeś! Był tak kurewsko realny, że obudziłem się ze stojącym chujem!

Akihito uderzył dłońmi o uda z głośnym plaśnięciem.

– No wielkie mi co, poranny stercz! – zakpił.

Zaklął jeszcze głośniej, podszedł do barku, nalał sobie whisky – jak cywilizowany człowiek, do szklanki – i wypił jednym haustem, odstawiając ją z trzaskiem.

– Następnym razem zamkniesz się w bunkrze, bo przyśni ci się, że szczałeś pod wiatr i obudzisz się z mokrymi gaciami?! – spytał prześmiewczo.

Drake żachnął się i też wstał.

– Ty nic nie rozumiesz! Mnie się to podobało! – powiedział z prawdziwym dramatyzmem. – Byłeś taki… kurewsko czuły. Tak mi prostatę wypieścił, że kwiczałem jak suka!

Akihito uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.

– No cóż, technikę mam zajebistą, Kaito ci potwierdzi. Chuja też niczego sobie.

Drake sapnął z frustracji. Przez dłuższą chwilę mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, aż w końcu wargi obu drgnęły jednocześnie – i wybuchli głośnym, niepohamowanym śmiechem. Drake zachwiał się lekko, gdy napięcie spłynęło z niego jak woda. Akihito złapał go za ramiona, żeby się nie przewrócił, ale jego ręce zostały od razu odtrącone – już nie z furią, raczej bezładnie.

– Jeszcze mnie nie dotykaj – wymamrotał Drake, opadając z powrotem na kanapę. – Muszę to przetrawić.

Aki usiadł obok, szturchając go ramieniem, wciąż rozbawiony.

– Co dokładnie? Mojego chuja w dupie czy poranny wzwód?

– Przestań się nabijać, ja tu dramat przeżywam od rana!

– No tak, w trzech aktach – prychnął Akihito.

Zaśmiali się znowu, tym razem swobodniej. Aki otarł łzy rozbawienia.

– A o co chodzi z tą manhwą Mick’a? – spytał ciekawsko.

Drake westchnął ciężko i przeczesał spocone włosy.

– Leżała na stole kiedy wróciłem z bankietu. Zasnąłem czytając ją. Wiesz, to jeden z tych porno komiksów dla bab. Nie wiem, po chuj Mick to czyta.

Akihito pokiwał głową z pełnym zrozumieniem.

– Wszystko jasne – skwitował. – Następnym razem nie czytaj takiego gówna po pijaku i tyle.

Drake westchnął tak ciężko, że ramiona opadły mu jak z ołowiu. Alkohol uderzył nagle – ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej, szyi, policzkach; rumieniec wypłynął na twarz intensywny, gorący, zdecydowanie nie od bliskości Akihito, tylko od tej cholernej whisky wypitej na pusty żołądek. Prawie nic dziś nie jadł, stres wyżarł mu apetyt, więc teraz procenty kopały jak muł. Aki odetchnął cicho, już całkowicie spokojnie, i spojrzał na niego z lekkim, ciepłym uśmiechem.

– Wiesz co? Jeśli to poprawi ci samopoczucie, to ja też mogę się podzielić czymś wstydliwym – zaproponował.

Drake odmruknął coś w stylu „dawaj” i oparł głowę o kanapę.

– Wystraszyłem się dziś automatycznego odkurzacza – przyznał Aki, unosząc brew i uśmiechając się z zażenowaniem. – Gdybym miał broń przy sobie, próbowałbym go zastrzelić.

Drake parsknął krótko, zaskoczony.

– Ale jak to?

– Chłopcy sobie żartowali. Kaname przerobił go na ducha – wieszaki, białe prześcieradło, oczy z taśmy odblaskowej… Wjechał mi prosto pod nogi, gdy szedłem korytarzem.

Drake pokręcił głową, rozbawiony.

– Może Misaki zrobi ci kurs odwrażliwiający? – rzucił. – Mamy taką salę, gdzie tarcze wyskakują z różnych kątów. Przyczepia do nich zdjęcia babci z jarzyniaka, księdza, gliniarza i gościa, co do ciebie mierzy.

Akihito uniósł brew.

– Czyli mam nie zastrzelić babci, tak?

– Mhm – mruknął Drake i obaj, jakby na komendę, oparli się głowami o siebie – czoło o czoło, lekko, bez nacisku i napięcia.

W pokoju zapanowała przyjemna, głęboka cisza – taka, która przychodzi dopiero po burzy.

– Jestem idiotą, co? – zapytał Drake cicho po dłuższej chwili.

Aki wzruszył nieznacznie ramionami, nie odrywając głowy.

– Bywasz. Ale może ten urlop naprawdę ci się przyda? – bardziej stwierdził niż spytał.

Drake westchnął cicho, przymykając oczy. Ciepło alkoholu i ciepło czyjegoś ramienia obok sprawiły, że po raz pierwszy od rana poczuł, że może jednak zdoła jeszcze kiedyś zasnąć. Bo jeszcze rano zakładał, że nie zmruży oka już nigdy, by znów nie wyśnić podobnego koszmaru.

– Może rzeczywiście potrzebuję odpoczynku… – mruknął, prawie do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz