Poranek przyniósł Mick'owi koszmarny ból głowy i taką niechęć do życia, że miał ochotę wyskoczyć z okna. Problem był jednak taki, że znajdował się w parterowym domu. A nawet jeśli byłby na piętrze, to nie miałby sił wspiąć się na parapet. Jedyne, co był w stanie zrobić, to doczołgać się do przesuwnych drzwi w starym stylu, prowadzących na ogród z tyłu domu i otworzyć je.
Leżał właśnie na podłodze, wdychając zapach zimnego, wilgotnego powietrza. Przysłaniał przedramieniem oczy i jęczał żałośnie, jakby naprawdę umierał. Żołądek bolał go od niezdrowego żarcia albo alkoholu, nie był pewien. W głowie wciąż mu szumiało, jakby nie do końca wytrzeźwiał. Oczy piekły od godzin spędzonych na gapieniu się w ekran telewizora i usilnych próbach czytania tekstów piosenek. Od niewyspania również, ale nie potrafił już dłużej spać. Trawiasty zapach mat tatami, na których leżał, wwiercał mu się w nozdrza i drażnił wszystkie zmysły.
Niechętnie zsunął rękę z twarzy, słysząc dudnienie czyichś kroków, jakby obok przebiegał słoń. Uchylił powiekę i zobaczył stojącego nad sobą Misaki'ego. Mężczyzna wyglądał na rześkiego i miał na sobie idealnie wyprasowany garnitur, jak zawsze. W ogóle nie było po nim widać skutków wczorajszego picia.
Mick uniósł się na łokciach i z wdzięcznością przyjął od niego butelkę mętnej wody. Chyba rozpuszczała się w niej tabletka elektrolitów. Gdy pociągnął łyk od razu poczuł ich okropny, dziwnie kredowy smak. Czyżby alkohol wyżarł mu kubeczki smakowe? Co oni w ogóle wczoraj pili? Było słodkie i smaczne, paliło miło w gardło i rozgrzewało wnętrzności.
- Dzięki – zdołał wymruczeć, kładąc się z powrotem.
- Pamiętasz cokolwiek z wczorajszego wieczoru? – Misaki zapytał niemal szeptem, za co był mu szalenie wdzięczny.
Zastanowił się chwilę, analizując miniony dzień. Pamiętał w zasadzie wszystko do momentu jak Kenji potknął się o stolik i pociągnął za sobą kabel z konsoli, przez co wylądowała z hukiem na podłodze i dokonała żywota. To był koniec ich śpiewów, ale boląca głowa podpowiadała mu, że nie był to koniec libacji. Ważniejsza była jednak inna sprawa...
- Kazałem Drake'owi spierdalać... - powiedział z takim niedowierzaniem, jakby ktoś włożył mu to wspomnienie do głowy i ono wcale nie należało do niego. – On mnie zabije, prawda...?- spytał z autentycznym przerażeniem, gapiąc się na Misaki'ego oczami wielkimi jak spodki.
Ochroniarz zaśmiał się cicho, klepiąc go pobłażliwie po ramieniu, bo aż usiadł z wrażenia.
- Zadowolony nie był, ale nie będzie tak źle – stwierdził uspokajająco.
Mick westchnął, pełen sceptycyzmu.
-Taa, dobrze też nie – skwitował, pociągając kilka łyków z butelki.
Nagły hałas na korytarzu przyciągnął uwagę ich obu. Kenji klnąc wtoczył się do salonu, potykając po drodze o jakieś porozrzucane rzeczy. Widząc ich zmarszczył brwi, jakby nie bardzo rozumiał co dwójka intruzów robi w jego domu. Na szczęście pamięć wróciła mu w ułamku sekundy, uświadamiając, czemu ma w salonie gości. Machnął lekceważąco ręką na stertę gratów o które się potknął i usiadł obok chłopaka, ciesząc się zimnym powietrzem.
- Jestem za stary na takie chlanie – stwierdził pocierając dłonią zmęczoną, nie ogoloną twarz.
Wyglądał jakby ktoś wrzucił go do betoniarki albo przeżuł i wypluł. Od wczoraj nie zmienił poplamionego jedzeniem ubrania i nie wziął jeszcze prysznica, przez co cuchnął przetrawionym alkoholem. Mick cieszył się bardzo z otwartych drzwi na ogród. Inaczej chyba by zwymiotował, przez ten odór. On sam pewnie nie pachniał lepiej. Misaki był świętym człowiekiem, że to znosił.
- Dacie radę przyjąć śniadanie? – spytał ich właśnie.
Chłopak poczuł jak jego żołądek wykonał salto, na samą myśl o jedzeniu. Musiał zacisnąć usta, żeby nic się spomiędzy nich nie wydostało. Aż poczuł pieczenie w gardle, gdy treść żołądka podeszła mu do gardła.
Kenji zaśmiał się, widząc jego reakcję, ale natychmiast tego pożałował. Pomasował bolącą skroń i uśmiechnął się do ochroniarza.
- Kawa wystarczy. Za godzinę muszę być w klinice – odpowiedział niezbyt zadowolony z tego faktu.
Nie miał dziś zbyt wielu pacjentów a przypadki nie należały do trudnych, ale obawiał się nieco, jak poradzi sobie, gdy stanie się coś nieoczekiwanego. Może któryś z ludzi Drake'a przyjdzie do niego z fiutem uwięzionym w pasie cnoty? I co wtedy?
- A chuj, odetnę mu go – stwierdził w myślach, uśmiechając się jak głupi do filiżanki aromatycznej kawy.
Upił kilka łyków i od razu poczuł się lepiej, czego nie można było powiedzieć o leżącym przy nim blondynie. Mick chyba usnął, leżąc na boku. Oddychał głęboko, jakby usiłował stłumić, narastający przez wzmiankę o jedzeniu, odruch wymiotny. Postanowił go tak jednak zostawić i poszedł szykować się do pracy. Czas nieubłaganie mu się kurczył a musiał jeszcze załatwić sobie podwózkę do kliniki. Nie mógł prowadzić w takim stanie.
W międzyczasie Misaki zajął się sprzątaniem. Zaczął od kuchni, gdzie leżały porozrzucane butelki po alkoholu, brudne szklanki i talerze, które wyniósł tam tego ranka. Każdy ruch był precyzyjny i cichy, jakby nie chciał zakłócać spokoju pozostałym. Po chwili Kenji dołączył do niego, nieco już ogarnięty, choć wciąż zmęczony.
- O, dzięki – rzucił, wyjmując z lodówki jakiegoś porzuconego kabanosa. – Wrócę koło dwudziestej – poinformował nim wyszedł.
Ochroniarz pokręcił się jeszcze trochę po domu, usuwając z korytarza inne przeszkody, których Kenji na szczęście nie staranował. Wyniósł też część śmieci, a gdy wrócił a Mick wciąż leżał na podłodze, przy otartych drzwiach, znalazł koc i okrył mu nim ramiona.
Chłopak zdawał się spać, ale gdy poczuł niewielki ciężar na ciele odwrócił się na plecy, patrząc na niego bez zrozumienia.
- Przeziębisz się, jeśli będziesz tak leżał – wyjaśnił mu swoje zachowanie.
Mick posłał mu słaby uśmiech i owinął się szczelniej grubym materiałem. Zimno pomagało mu dojść do siebie, ale rzeczywiście mógł się przez to rozchorować. Chłodny kompres, jaki znalazł się chwilę później na jego czole, wywołał w nim westchnienie ulgi.
- Co taki dobry facet jak ty, robi przy takim skurwielu jak Drake? – spytał, autentycznie ciekaw.
Misaki usiadł obok niego w skrzyżnym siadzie i rozważał odpowiedź, wpatrując się w ponury, nieco zaniedbany ogród. W końcu uznał, że może powiedzieć chłopakowi nieco więcej, zarówno o sobie jak i o swoim pracodawcy.
- Szef wyciągnął mnie kiedyś z naprawdę srogiego bagna. Dał mi szansę na lepsze życie, chociaż wszyscy inni mnie skreślili – wyznał, odruchowo pocierając zgięcie łokcia pod białą koszulą, dzięki której ukrywał te najbardziej oczywiste ślady swojej młodzieńczej głupoty.
Blondyn zauważył ten gest, ale nie skomentował go. Zamiast tego wpatrywał się w Misaki'ego, czekając na więcej wyjaśnień.
- Tak naprawdę nie jest taki zły, na jakiego się kreuje – mężczyzna dodał po chwili.
Mick uniósł brew, okazując swoje niedowierzanie.
- Z której niby strony? – spytał z udawanym rozbawieniem w głosie.
Widząc poważny wyraz twarzy ochroniarza od razu przestał głupio się uśmiechać. Zrozumiał, że Misaki'ego i Drake'a może łączyć coś więcej niż było widać na pierwszy rzut oka.
- Wiesz, środowisko, w którym się obraca, wymusza na nim bycie skurwielem, jak go nazwałeś – kontynuował Misaki, przyglądając się Mickowi uważnie. – Drake musi pokazywać siłę, bo w jego świecie słabość jest wykorzystywana bez litości. Nie oznacza to jednak, że jest zły do szpiku kości. Może być brutalny i bezwzględny, ale potrafi też być lojalny i sprawiedliwy wobec tych, którzy są mu oddani.
Mick zastanawiał się przez chwilę, przetwarzając słowa, które usłyszał.
- Czyli... jest taki, bo musi? – zapytał niepewnie.
- Tak, w dużej mierze – potwierdził Misaki. – Gdyby nie był taki, już dawno zostałby wyeliminowany przez swoich wrogów. Ale pod tą twardą skorupą jest człowiek, który wie, co to znaczy być na dnie i potrafi docenić tych, którzy mu pomagają. Dlatego właśnie będę stał przy szefie, dopóki będę w stanie.
Mick milczał, patrząc na Misaki'ego z nowym szacunkiem. Słowa ochroniarza zasiały w nim ziarno wątpliwości i zastanawiał się, czy może jednak Drake nie jest takim potworem, za jakiego go dotychczas uważał.
Misaki, widząc zmieniający się wyraz twarzy chłopaka, uśmiechnął się lekko.
- Nie każdy jest tym, kim się wydaje na pierwszy rzut oka. Nawet Drake – dodał, podnosząc się z podłogi i kierując w stronę kuchni. Musiał wyczarować jakiś obiad z niczego, które Kenji miał w lodówce. Przecież nie mógł wyjść na zakupy i zostawić dzieciaka samego.
Mick pozostał w salonie, owinięty kocem w chłodnym, porannym powietrzu. Nie potrafił nie myśleć o tym, co usłyszał. Czy Drake był tak naprawdę innym niż go widział? W sumie, gdy się nad tym zastanowił to przecież bywały momenty, w których okazywał mu troskę. Opiekował się nim, kiedy miał obite stopy, co z tego, że sam doprowadził go do takiego stanu. Zabrał go ostatnio do dentysty, gdy bolał go ząb i nawet trzymał za rękę i uspokajał, gdy bał się zastrzyku.
Ale poza tym przeciągnął go na smyczy po ogrodzie na dachu i zmusił do defekacji. Trzymał w klatce karmił psim żarciem. Raził go prądem i bił różnymi narzędziami. Nie, Drake nie był dobry w nawet najmniejszym calu. Misaki się mylił!
Zasnął z tymi myślami.
Tymczasem Drake siedział przy swoim biurku. Wściekłość niemal kipiała z jego oczu. W ciemnym, eleganckim biurze światło odbijało się od metalicznych elementów, a potężne okna wychodziły na panoramę miasta. Drewniane meble były ustawione perfekcyjnie, jakby każde krzesło, biurko i szafka miały swoje ściśle określone miejsce. W pokoju panowała iście mordercza atmosfera.
- Przekopali mi cały apartament, od sypialni po schowek na szczotki! – wrzasnął, wbijając w Kaoru lodowate spojrzenie. – Wiedziałem, że nic nie znajdą, ale teraz wzywają mnie na przesłuchanie po południu!
Asystent stał przed biurkiem, cały rozdygotany. Starał się zachować spokój, ale gniew Drake'a przenikał przez każdy jego nerw. Z trudem trzymał w rękach podkładkę z notatkami i długopis.
- Przełożyłem dzisiejsze spotkania, panie Drake – zaczął niepewnie. – Ale jeśli policja będzie dalej drążyć możemy...
Drake uderzył pięścią w biurko, przerywając chłopakowi. Ten aż podskoczył, przestraszony.
- Jeśli tak dalej pójdzie, wszystkie kontrakty, o które obecnie się staramy, pójdą w cholerę! Nikt nie chce niespodziewanej kontroli przez układy biznesowe – brunet warknął, odchylając się na krześle.
Zerknął na wibrujący na biurku telefon. Odczytał wiadomość i prychnął głośno. Misaki napisał mu właśnie, że jego chłoptaś ma potwornego kaca, ale do wieczora dojdzie do siebie.
- Jeszcze Mick i te jego wybryki! Jakbym nie miał dość problemów na głowie!
Kaoru wciąż drżał, próbując ukryć strach, który przepełniał jego wnętrze. Każde słowo Drake'a zdawało się być wymierzone bezpośrednio w niego, choć wiedział, że to nie on jest źródłem gniewu szefa. Mimo to nie potrafił się uspokoić. Wściekły Drake przypominał tygrysa zamkniętego w klatce. W każdej chwili był gotów do ataku.
Drake westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią, jakby był zmęczony. Mimo złości, jedynym pocieszeniem było to, że zapalenie cewki wreszcie zaczęło ustępować i czuł się nieco lepiej. Ale nawet to nie potrafiło złagodzić jego frustracji.
- Skontaktuj się z moim prawnikiem. Ma tu być najpóźniej o trzynastej – rozkazał, a w jego głosie dało się wyczuć ledwo powstrzymywaną furie. – Jeśli służby nie mają żadnych podstaw mają się od nas odpierdolić.
Kaoru skinął głową, z trudem łapiąc oddech. Chciał zapisać to w notatce, ale długopis, jak na złość, przestał pisać. W panice usiłował rozpisać go na brzegu kartki, ale to nic nie dało. W akcie desperacji wydrapał w papierze trzynastkę i literę A. Modlił się w duchu, by Drake nie zlecił mu już nic więcej i po prostu pozwolił mu zniknąć sobie z oczu. Jeśli o czymś by zapomniał, gdy szef był w takim stanie, to równie dobrze mógł pożegnać się z życiem.
- Oczywiście, panie Drake – wydukał, widząc, że mężczyzna oczekuje jakiegoś potwierdzenia. – Natychmiast się tym zajmę.
Drake spojrzał na swojego asystenta z lekkim przymrużeniem oczu, jakby starał się ocenić, czy Kaoru jest naprawdę zdolny do wykonania zadania. Po chwili skinął głową, dając mu znak, że może odejść. Asystent niemal natychmiast opuścił biuro, wdzięczny za możliwość oddalenia się od tego przerażającego miejsca.
Pozostawiony sam, Drake spojrzał na stertę dokumentów na biurku. Każdy z nich reprezentował potencjalny kontrakt, możliwość zarobku, ale także więcej odpowiedzialności i ryzyka. Gdyby tylko policja dała mu spokój, mógłby skupić się na tym, co naprawdę ważne.
Spojrzał na miasto za oknem, jakby szukał w nim odpowiedzi i prostego rozwiązania swoich problemów. Ale takie nie istniało. Dlaczego to wszystko działo się akurat teraz? Powinien skupić się na domknięciu sprawy z najmłodszym synem Yamaguchi a nie uganiać się za nieistniejącym wrogiem. Kto mógł chcieć mu zaszkodzić? Od razu przyznał, że było to idiotyczne pytanie. Oczywiście, że wszyscy, którym zaszedł za skórę i których zniszczył, tworząc swoją grupę i stając się spadkobiercą spuścizny swego wuja. Staruszek co prawda wciąż trzymał się świetnie, jak na swój wiek, ale kto mógł przewidzieć, jak długo tak pozostanie? Może ktoś chciał go wyeliminować z gry, nim głowa rodu Nakamura wyciągnie kopyta?
Drake spojrzał na swoje odbicie w szybie i zacisnął szczęki. Szare oczy wręcz błyszczały mu od determinacji. Musiał znaleźć tego robaka, który psuł mu plany. I to jak najszybciej. A kiedy już go dopadnie... Okrutny uśmiech zmienił jego twarz w przerażający obraz człowieka, który posunie się do wszystkiego, byle ochronić świat, który stworzył wokół siebie. Wszystko co posiadał, wszystko do czego doszedł, było owocem pracy jego własnych rąk. Nie pozwoli nikomu sobie tego odebrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz