Lu poruszał się po kuchni machinalnie. Przygotowywał śniadanie tak wiele razy, że nie musiał szczególnie się nad tym skupiać. Przez to jego myśli błądziły gdzieś daleko, zabierając go do wspomnień, które wolałby zapomnieć a jednocześnie nie chciał ich stracić.
Na samą myśl o karze, którą otrzymali z Makoto, gdy już wyzdrowiał, bolały go plecy. Starszy był wtedy odpowiedzialny za podawanie mu leków, więc został ukarany za niedopilnowanie swoich obowiązków. On zaś oczywiście za kłamstwo i celowe wpędzenie się w chorobę. Nawet nie próbowali dyskutować z Panem, po prostu poddali się dyscyplinie, którą im wymierzył.
Akihito ustawił ich pod ścianą w pokoju uciech, każąc oprzeć o nią ręce. Rzadko ich chłostał, ale tamtego wieczoru chciał się zabawić, jak sam to ujął. Jako że Makoto był starszy i bardziej doświadczony, nakazał mu odgadywać, czym jest bity. Jeśli zgadł to kończyło się na jednej serii i Pan zmieniał narzędzie. Jeśli nie to był bity tak długo aż w końcu trafił.
Lu, z racji, że dopiero co wyzdrowiał, otrzymywał tylko pojedyncze serie. Ale Akihito miał wyjątkowo ciężką rękę. Ból był nie do zniesienia, przez co krzyczał niemal przy każdym ciosie. W pewnej chwili poczuł mały palec Makoto, który delikatnie chwycił jego własny, chcąc dodać mu otuchy. Gest ten, choć tak niewielki, miał dla Lu ogromne znaczenie. Tylko dzięki wsparciu przyjaciela przetrwał tamten wieczór... I wiele kolejnych.
Kiedy Akihito wreszcie dotarł do ostatniej serii, ich dłonie były mocno splecione. Pan nie odpuścił sobie kilku uszczypliwych uwag w stylu „trzymacie się za rączki jak panienki", ale wydawał się wyjątkowo zadowolony, że wspierają się wzajemnie.
Wracając do rzeczywistości Lu postawił filiżankę Pana na stole i to w samą porę, bo Akihito właśnie do nich zszedł. Wzdychając cicho Lu usiadł ze wszystkimi do stołu, decydując się na to, by powiedzieć Panu o gorączce. Dziś nikt się nie spóźnił i obyło się bez innych wpadek, więc liczył, że mężczyzna będzie w dobrym nastroju. A jeśli nie, no cóż... I tak musiał to zrobić.
Na szczęście obyło się bez żadnych ekscesów przy śniadaniu. Pan pozwolił mu nawet położyć się na parę godzin, gdy już upora się ze sprzątaniem po posiłku. Lu był za to szalenie wdzięczny, bo czuł, jak gorączka osłabia go z każdą chwilą, ale mimo to sprawnie dokończył swoje obowiązki. Właśnie zamknął zmywarkę i miał ją włączyć, gdy usłyszał za sobą kroki.
Odwrócił się i wydał z siebie cichy, pełen przerażenia pisk. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, znalazł się przyciśnięty do blatu. Jego ciało instynktownie spięło się w reakcji na bliskość Akihito, który napierał na niego całą swoją osobą. Chciał się wyrwać, uciec, ale zanim mógł zareagować, Pan chwycił go za żuchwę. Lu syknął z bólu, gdy smukłe palce mężczyzny zacisnęły się na jego twarzy, brutalnie rozwierając usta.
Przerażony złapał mocno brzeg blatu, starając się stłumić instynktowny odruch odepchnięcia napastnika. Wiedział, że jakikolwiek opór mógłby tylko pogorszyć sytuację. Oczy Pana były zimne, beznamiętne, gdy jednym ruchem wcisnął mu do gardła tabletkę. Lu natychmiast zaczął się krztusić, usiłując pozbyć się obcego ciała z przełyku.
- No łykaj – Akihito mruknął obojętnie, jakby cała ta sytuacja po prostu go nudziła.
Bursztynowe oczy Lu napełniły się łzami, ale w końcu zdołał połknąć gorzką tabletkę. Dopiero wówczas uchwyt został zwolniony a Akihito, jakby nigdy nic, opuścił kuchnie. Przez nagły brak podpory Lu osunął się roztrzęsiony na podłogę. Czuł jak całe jego ciało wpada w niekontrolowany dygot, wywołany przejmującym strachem. Skulił się, osłaniając głowę rękoma, jakby próbował ochronić się przed tym, co mogło nadejść. To co Pan zrobił mu wczoraj w kuchni, gdy rozpakowywał przyniesione przez kuriera zakupy, wciąż było zbyt świeże, zbyt bolesne, by mógł o tym zapomnieć.
Chociaż teraz Pan podał mu tylko lek na gorączkę, wspomnienia natychmiast wróciły, wywołując w nim ten sam paniczny lęk. Zadrżał, próbując uspokoić oddech, ale serce wciąż waliło jak oszalałe, a jego ciało nie chciało przestać się trząść.
Musiał się pozbierać. Musiał wstać, zanim ktoś go takim zobaczy.
Zrobił to po chwili, podnosząc się z podłogi, choć nogi wciąż miał jak z waty. Szybko wybiegł z kuchni, jakby próbował uciec przed samymi wspomnieniami, które wciąż nawiedzały jego umysł. Na korytarzu minął Makoto, który chyba coś do niego wołał, ale Lu był zbyt zdezorientowany, by się zatrzymać. Biegł, aż dotarł do ich pokoju na piętrze.
Zatrzasnął za sobą drzwi i rzucił się na łóżko, natychmiast zawijając się w kołdrę. Skulił się pod nią, jakby miękka tkanina mogła ochronić go przed przerażającymi myślami, które nie dawały mu spokoju.
Po chwili usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi. Makoto, jak zawsze, poruszał się bezszelestnie. Lu poczuł, jak przyjaciel siada na brzegu jego łóżka i dotyka go przez kołdrę.
- Coś się stało, Lu? – zapytał spokojnie.
Lu skulił się jeszcze bardziej, zaciskając powieki.
- Nie – skłamał, chociaż w jego głosie słychać było drżenie. – Po prostu chciałem się już położyć
Makoto milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. Nie chciał naciskać.
- Może zaparzę ci ziółek na lepszy sen? – zaproponował łagodnie, ignorując wyraźnie nieszczere wyjaśnienie.
- N-nie, nie trzeba. Dzięki – Lu odpowiedział przez kołdrę.
Był wdzięczny za troskę, ale zioła, choć pewnie pomogłyby mu zasnąć, były ostatnią rzeczą, na którą miał teraz ochotę. Gorycz w gardle po tabletce była już wystarczająco dokuczliwa, a gorzkie zioła tylko by ją spotęgowały.
- Okej – odparł Mako, akceptując odpowiedź. – To obudzę cię o jedenastej i pomogę przy obiedzie, żeby...
Przerwał mu dźwięk otwierających się drzwi.
- Makoto... Mógłbyś pokazać mi, jak włączyć pralkę? - zapytał nieśmiało Kaname, stojąc w progu z lekko zakłopotanym wyrazem twarzy.
Lu poczuł, jak frustracja w nim narasta. Przyjaciel pogłaskał go delikatnie po ramieniu przez kołdrę, dając znak, że zaraz wróci, po czym wyszedł za Kaname. Lu ugryzł się w palec, starając się stłumić złość. Przeklął w duchu młodszego chłopaka, który przerwał ten krótki moment, w którym Mako starał się nienachalnie pomóc mu się pozbierać. Głupie pytanie o pralkę wydawało się teraz bez znaczenia w porównaniu do burzy, która szalała w jego głowie.
Starał się doczekać momentu, kiedy Mako wróci, ale lek musiał zacząć działać albo zwyczajnie pokonało go zmęczenie. Zasnął, ściskając krawędź kołdry, pełen gniewu i strachu.
***
Mimo że wiedział, że to tylko sen to wszystko było zbyt wyraźne, zbyt namacalne. Jakby ktoś zamknął go w tej chwili i kazał przeżywać ją kolejny raz.
Kiedy Makoto został odesłany do pokoju kary to na niego spadł obowiązek rozpakowania zakupów, które przywiózł kurier. Już na pierwszy rzut oka zauważył, że zamówiona przez Pana ilość jedzenia była zbyt duża. Mako miał w tej kwestii lepsze wyczucie. Lu od razu zaczął planować jak przerobić nadmiar ryb, by nic się nie zmarnowało. Może ryba w galarecie? Ale Makoto jej nie lubił i na pewno by narzekał. Pozostało więc zrobić z nich pastę. Przecież nie mogli jeść pieczonych ryb do każdego posiłku. Nawet wtedy coś by zostało i zdążyło się popsuć.
Kiedy Kaname pojawił się w kuchni z chęcią pomocy, bez zastanowienia wepchnął mu w ręce kilka artykułów chemicznych i wysłał z nimi do schowka na piętrze, byle tylko dzieciak zniknął z jego pola widzenia. Wtedy mógł w spokoju zająć się suchymi produktami, które chował do szafek.
Nagle poczuł, jak ktoś łapie go za biodra. Słysząc znajomy oddech za uchem aż zamarł. Zanim zdążył zareagować, dłonie Pana wdarły się pod jego koszulkę, muskając skórę a język posmakował jego ucha. Przerażenie i obrzydzenie ścisnęły mu żołądek, a oddech uwiązł w gardle.
Akihito ugryzł go w małżowinę, pocierając palcami jeden z jego sutków. Lu wiedział, co to oznaczało. Pan nie miał w zwyczaju przejmować się tym, gdzie się znajdowali, czy kto mógłby ich zobaczyć. Jego potrzeby zawsze były na pierwszym miejscu.
Chłopak chciał krzyczeć, ale wiedział, że to tylko pogorszy sytuację. Złapał więc oddech, zmuszając płuca do pracy i zerknął na mężczyznę przez ramię, dostrzegając jego wargi i policzek.
- Panie, proszę... - zdołał wykrztusić.
Akihito patrzył na niego, rozbawiony. Jego uśmiech stawał się coraz szerszy, bardziej złośliwy.
- O co mój szczeniaczek prosi? – zapytał, przyciskając swoje krocze do jego pośladków, żeby dokładnie poczuł jego erekcję.
Lu z całych sił starał się powstrzymać wzbierające w oczach łzy.
- Nie tutaj, Panie... – jego głos był cichy, niemal piskliwy od tłumionego strachu i paniki.
Akihito zaśmiał się gardłowo i szarpnął go za włosy do tyłu, tak, że oparł się plecami o jego tors i mógł widzieć twarz swojej zabawki.
- Jeśli będziesz tak skomlał, przelecę cię na stole i zawołam ogrodnika, żeby mógł popatrzeć – wysyczał mu wprost do ucha.
Lu przygryzł wargę i już się nie odezwał, wiedząc, że to tylko wszystko pogorszy. Akihito brutalnie pchnął go na blat i przycisnął do niego, łapiąc mocno za kark. Kiedy spodnie i bielizna opadły mu do kostek nie był w stanie dłużej się kontrolować. Płacz był nie do powstrzymania, a jego ciche łkanie natychmiast przyciągnęło drwiący komentarz Pana.
- Trzęsiesz się jakbym miał pieprzyć cię pierwszy raz – wysyczał z okrutną satysfakcją.
Lu nie miał siły ani woli, by odpowiedzieć. Akihito, nie zwracając najmniejszej uwagi na jego stan, przeleciał go szybko i brutalnie, dbając wyłącznie o własną przyjemność. Chłopak był jedynie narzędziem do zaspokojenia jego potrzeb.
Kiedy skończył i wreszcie go puścił, Lu osunął się na podłogę, czując jak jego nogi są miękkie niczym z waty. Pokracznie wciągnął na siebie spodnie, ale każda próba wstania kończyła się porażką. Ciało uparcie nie chciało go słuchać. Oczy wciąż miał zamglone od łez, a łkanie dławiło go, mimo że starał się za wszelką cenę uspokoić.
Akihito obserwował go przez chwilę, jakby zastanawiając się, co zrobić z tym obrazem nędzy i rozpaczy, który miał przed sobą. W końcu szarpnął go za ramię, zmuszając do wstania do pionu. Przez myśl przeszło mu, że być może, potraktował chłopaka nieco zbyt ostro. Przecież w nocy porządnie przetrzepał mu tyłek. Obiad powinien zostać podany za dwie godziny. Nie było opcji, żeby poradził sobie w tym stanie.
- Mam ochotę na pizzę, więc daruj sobie obiad i ją zamów – Aki rzucił obojętnie, opuszczając kuchnię.
Kiedy wszedł na piętro od razu dostrzegł Kaname, który usiłował dosłownie scalić się ze ścianą. Jego policzki były mokre od płaczu i czerwone niczym dorodne wiśnie. Zdaje się, że usłyszał a może i zobaczył, więcej niż by chciał. Ale żeby z tego powodu od razu płakać? Akihito wywrócił oczami.
- Nieładnie podsłuchiwać – skomentował, choć w jego głosie nie było prawdziwego wyrzutu.
Widownia nigdy mu nie przeszkadzała a wręcz była pożądana, dodając pikanterii.
- Radzę ci nie ruszać się stąd jeszcze przez chwilę – dodał, kierując się do swojego gabinetu.
Kaname bardzo wziął sobie tę radę do serca i wrócił do kuchni wiele minut po tym, jak płacz Lu ucichł. Mimo to jego kroki były niepewne a w sercu biła mieszanka strachu i współczucia.
- Co mam dalej robić? – spytał nieśmiało, próbując złamać napiętą ciszę.
Ale Lu nie odwrócił się, nie odpowiedział. Stał tyłem do niego, jakby nie chciał pokazać mu oczu przekrwionych płaczem. Po chwili wybiegł do toalety przeznaczonej dla gości. Kaname nie miał pewności, ale chyba widział mokrą plamę na tylnej części jego spodni.
***
Lu przebudził się gwałtownie, wciągając głośno powietrze, jakby uwolnił się od czegoś, co go dusiło. Usłyszał delikatny głos Kaname, który stał tuż obok jego łóżka, nachylając się nad nim lekko. To on musiał go obudzić.
- Krzyczałeś przez sen... - chłopak wytłumaczył się nieśmiało z przejęciem wymalowanym na twarzy.
Lu natychmiast usiadł, choć serce wciąż biło mu szybko, a ciało było pokryte potem. Czując, że ma mokre policzki szybko wytarł je rękawem bluzy. Odczuwając ukłucie wstydu, że Kaname mógł zobaczyć go w takim stanie, prychnął pogardliwie, chcąc zatuszować własne emocje, które pozostały w nim żywe po realistycznym śnie.
- Wydawało ci się – rzucił ostro, nie patrząc nawet na chłopaka. – Krzyczysz chyba tylko ty, gówniarzu
Kaname przygryzł wargę, zraniony tonem Lu, ale nic nie odpowiedział. Lu nie miał siły ani ochoty na współczucie, zwłaszcza teraz.
- Spieprzaj. Została mi jeszcze godzina odpoczynku i nie zamierzam jej marnować na twoje towarzystwo – dodał z lodowatą nutą w głosie, kładąc się z powrotem i odwracając do Kaname plecami, jakby rozmowa już dawno się zakończyła.
Chłopiec zmarkotniał, ale bez słowa wziął się za zbieranie prania z ich wspólnej łazienki. Opuszczając pokój przystanął w progu, spoglądając ostatni raz na Lu, jakby oceniał, czy powinien o tym powiedzieć Makoto. Widział mokre ślady na jego twarzy i choć serce podpowiadało mu, że coś było nie tak, nie miał odwagi się wtrącać. Wzdychając zamknął za sobą drzwi i wrócił do obowiązków, starając się wyrzucić z głowy obraz zapłakanej twarzy chłopaka o pięknych, bursztynowych oczach, przekonując samego siebie, że nic się nie stało.
Następny dzień upływał w atmosferze napięcia, choć z pozoru była to zwykła praca. Przyjęcie urodzinowe Pana zbliżało się wielkimi krokami, a jego posiadłość musiała lśnić w każdym calu, dlatego zaczęli dokładne porządki już teraz. Nawet samochody Pana musiały zostać wypolerowane na błysk, ale jeszcze nie dziś. Dziś zajmowali się pomieszczeniami, które będzie trzeba poprawić dzień przed przyjęciem.
Lu stał na drabince w salonie, delikatnie przecierając szklane półki na regale, na którym Akihito trzymał swoje pamiątki z zagranicznych wyjazdów. Były kruche, delikatne i nieznośnie trudne w pielęgnacji. Lu nigdy ich nie lubił, bo wydawały się zbędne, ale nie mógł tego powiedzieć na głos. Do tego były magnesem na kurz, co irytowało go jeszcze bardziej.
Makoto, z odkurzaczem w ręku, sprawnie przemieszczał się po podłodze, zaglądając pod każdy mebel. Jednak co chwilę zatrzymywał go Kaname, który zadawał pytania o każdy szczegół pracy. Błahe sprawy, które nie powinny zajmować nikomu czasu a już na pewno nie teraz, gdy mieli tyle do zrobienia. Z początku Makoto cierpliwie odpowiadał, ale z każdą chwilą coraz bardziej się irytował, aż w końcu Lu, sfrustrowany ciągłym przerywaniem, zszedł z drabinki, odłożył ścierkę na bok i spojrzał na nich wściekle.
- Kaname, czy ty masz pięć lat? – warknął, podchodząc do chłopaka. – Nie potrafisz posprzątać łazienek bez ciągłego zawracania nam głowy?
Najmłodszy z nich, zaskoczony ostrym tonem, speszył się i spuścił wzrok.
- Ja... Ja po prostu... w ośrodku nigdy tego nie robiłem, bo...
- Wiemy! – przerwał mu Lu, unosząc głos jeszcze bardziej. – Byłeś pieprzonym pupilkiem! Już nam to mówiłeś, ile razy można?!
Makoto próbował wkroczyć, uspokoić atmosferę, zanim kłótnia na dobre się rozkręci, ale przyjaciel kompletnie nie zwracał na niego uwagi, pochłonięty gniewem.
- Nie chciałem... – zaczął Kaname, jednak Lu nie dał mu dojść do słowa.
- Jesteś bezużyteczny! – wyrzucił z siebie z całą zgromadzoną złością. – Nie powinno cię tu w ogóle być! Z niczym sobie nie radzisz i tylko nam przeszkadzasz!
W tym momencie na schodach pojawił się Akihito. Zszedł po nich powoli z wyrazem irytacji na twarzy, jakby właśnie został oderwany od ważnego zajęcia. Sama jego obecność wystarczyła, żeby w pokoju zapanowała grobowa cisza. Lu aż zesztywniał, czując, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.
- Może to ciebie Lu nie powinno tu być? – Pan spytał ironicznie, lodowatym tonem, który tylko z pozoru był spokojny. – Może to ty jesteś bezużyteczny, skoro potrafisz tylko drzeć mordę, kiedy pracuję?
Akihito z satysfakcją oglądał jak chłopakowi o bursztynowych oczach, krew odpływa z twarzy. Sięgnął do kieszeni i nacisnął kliker, który wydał z siebie charakterystyczne pstryknięcie. Nogi Lu zadrżały nim upadł na podłogę na czworaka. Właśnie tak powinien reagować na ten dźwięk. Zapewne jego serce przyspieszyło rytm a umysł ogarnęło przerażenie. Może i nawet chciał przeprosić za swoje zachowanie, ale nie mógł, bo słowa grzęzły mu w gardle. Kliker był lepszy niż knebel. W tej pozycji mógł co najwyżej zaszczekać. Nauczył go tego wieloma miesiącami tresury, aż młodzieniec drżał na sam widok tej zabawki.
Makoto patrzył na Lu z bezradnością, jego serce ściskał żal, bo wiedział, że przyjaciel właśnie przekroczył granicę. Próbował go uspokoić, zanim do tego doszło, ale teraz nie mógł zrobić już nic. Mógł tylko obserwować, jak Pan wymierza mu tę upokarzającą karę.
Akihito powoli zbliżył się do chłopaka, wczesując palce w jego włosy z niepokojącą delikatnością. Cichy jęk Lu odbił się echem w cichym pomieszczeniu, kiedy Pan nagle szarpnął jego głową, zmuszając go do spojrzenia w swoje oczy. Okrutny, sadystyczny uśmiech wykwitł na jego ustach.
- Makoto, przejmij tyle obowiązków Lu, ile zdołasz, ale nie przemęczaj się – powiedział spokojnie, nie odrywając wzroku od swojej ofiary. – A co do mojego słodkiego pieska – jego głos ociekał sarkazmem – to mamy sprawy do załatwienia na górze
Lu drżał pod jego ręką, wiedząc, co go czeka. Gdy Akihito pociągnął go za sobą w stronę schodów z wyraźnym wysiłkiem czołgał się na czworaka, ledwo nadążając za Panem. Upokorzenie pulsowało w jego wnętrzu z każdym krokiem. Z każdym uderzeniem kolana o kolejny stopień. Mimo to nie śmiał się sprzeciwić.
Kiedy dotarli do pokoju uciech Pan nakazał mu się rozebrać, bo przecież psy nie noszą ubrań. Lu uczynił to niezwłocznie, drżąc z poniżenia. Akihito podszedł do niego niespiesznie z pogardą w oczach i założył mu korek analny ze sterczącym ogonem. Klepnął go lekko w pośladek, uśmiechając się szerzej.
- Teraz wszystko jest na miejscu – stwierdził z zadowoleniem.
- Siad – wydał komendę, rozbawiony widokiem Lu, który tkwił w tej groteskowej pozycji.
Chłopak usiadł posłusznie przed Panem, patrząc w dół, próbując ukryć swoje upokorzenie. Akihito, siadając w swoim fotelu, bawił się klikerem, obracając go w dłoni, którego widok sprawiał, że Lu mimowolnie drżał.
- Co by tu z tobą zrobić? – Aki zastanawiał się na głos. – Sądziłem, że wreszcie stałeś się posłuszny. A tu proszę, znowu pokazujesz te swoje nędzne kiełki
Jego uśmiech stawał się coraz bardziej drapieżny.
Sięgnął po Lu i kolejnym szarpnięciem za włosy przyciągnął go bliżej. Chłopak wzdrygnął się, odwracając wzrok, żeby nie patrzeć mu prosto w oczy.
- Wiesz co robi się z nieposłusznymi kundlami? – spytał, choć wiedział, że Lu nie będzie w stanie mu odpowiedzieć, sparaliżowany strachem.
- Może chcesz nauczyć się jeść własne gówno z apetytem? – Akihito dodał z jadowitym rozbawieniem, śmiejąc się, gdy zobaczył przerażenie malujące się na twarzy chłopaka.
Lu patrzył na niego zrozpaczonymi oczami, błagającym spojrzeniem, w którym nie było już śladu dumy. Nie mógł wydobyć z siebie głosu, mimo że tak bardzo chciał prosić o litość. Jego ciało zdawało się zdradzać go na każdym kroku, ale wzrok, zrozpaczony i błagalny, mówił więcej niż słowa.
Akihito zaśmiał się i odepchnął go brutalnie, tak że niemal upadł na podłogę. Karanie Lu zawsze wprawiało go w świetny nastrój. Tego chłopaka o pięknych, bursztynowych oczach, było tak łatwo zranić albo formować wedle własnych zachcianek. Był wyjątkowo podatny na warunkowanie. Dzięki czemu nauczył go już ślinić się na odgłos rozpinanego rozporka. Albo dostawać erekcji od samego zapachu członka.
Któregoś razu, karząc go za kradzież czekolady z kuchni, gdy dostali z Makoto szlaban na słodycze, wytworzył w nim też odruch wymiotny, na sam widok tego przysmaku. Ucierpiały na tym jego zdolności kulinarne, ale cóż mógł na to poradzić. Pamiętał doskonale tamten dzień. Zdarzenie samo w sobie nie było szczególnie poważne, ale postanowił zrobić z tego lekcję, która na zawsze zapadnie chłopakowi w pamięć.
Lu, przerażony samą wizją kary, siedział przed nim na podłodze, tak jak dziś z opuszczoną głową. Aki postawił przed nim pudełko po brzegi wypełnione tabliczkami mlecznej czekolady. Widok takiej ilości słodkości sprawił, że chłopak poczuł się dziwnie niepewnie, choć jeszcze nie rozumiał, co go czeka.
- Zjesz wszystko – powiedział spokojnie Akihito, siadając w fotelu i spoglądając na niego z góry. – Każdą jedną. A jeśli zwymiotujesz, będziesz musiał zjeść to, co zwróciłeś – uprzedził zawczasu.
Lu patrzył na niego z przerażeniem, ale nie miał odwagi się sprzeciwić. Zaczął jeść z wahaniem. Pierwsza tabliczka przeszła mu przez gardło jeszcze znośnie, choć już po drugiej zaczęły się problemy. Czekolada była słodka, zbyt słodka, a jego żołądek zaczął dawać o sobie znać. Mdłości narastały, ale chłopak zmusił się, by nie przerywać, bo groźba Akihito była zbyt realna. Dostał trochę wody, co na chwilę pomogło, ale piątej tabliczki nie potrafił już dokończyć.
- Proszę, Panie... – wybełkotał, trzymając się za brzuch. – Nie mogę już... - płakał.
Akihito spojrzał na niego chłodno i przyniósł wiadro, które postawił obok. Lu spojrzał na nie z nadzieją, że może kara wreszcie się skończy. Jednak Pan miał inne plany.
- Zrób to – rozkazał. – Zwymiotuj. Pozwalam ci. Ale potem wracasz do jedzenia
Lu czuł, że jego ciało odmawia posłuszeństwa, ale nie potrafił na zawołanie zmusić się do wymiotów. Akihito patrzył na niego z narastającą irytacją, a kiedy nie wykonał polecenia, postanowił mu „pomóc". Wpakował mu niemal całą pięść do gardła, szarpiąc brutalnie, aż w końcu zwymiotował, drżąc całym ciałem z bólu i wysiłku.
- Dobrze – powiedział Akihito z uśmiechem, gdy zwrócił wszystko. – A teraz, jedz dalej. Zostało jeszcze kilka kilo
Każda kolejna kostka, zdawała się trudniejsza do połknięcia od poprzedniego, ale Pan nie pozwalał mu przestać. Proces ten powtarzał się przez całą noc. Lu, wycieńczony, drżał jak liść, kiedy po raz kolejny zwracał to, co zjadł. Akihito bawił się nim, jakby był jedynie marionetką, a jego cierpienie było tylko elementem tej chorej zabawy.
Na koniec, kiedy w pokoju unosił się zapach czekolady i wymiocin, Akihito patrzył na niego z satysfakcją. Lu, z twarzą przy wiadrze, drżał na sam widok kolejnych tabliczek, których zostało w pudełku jeszcze kilka.
Od tamtego momentu widok czekolady nieodłącznie wywoływał u chłopaka torsje. Ale Akihito nie chodziło o samą karę, ale o uformowanie Lu tak, jak chciał, wedle własnej sadystycznej wizji.
Ale wracając do teraźniejszości. Akihito spojrzał na klęczącego przed sobą Lu, jak na posłuszne zwierzę, które wymagało przypomnienia zasad. Przez ostatnie dni chłopak wydawał się zbyt pewny siebie. Należało przywrócić go do porządku, przypomnieć, gdzie jego miejsce. A było ono przy nodze Pana.
- Pamiętasz zeszłotygodniowe lekcje? – Akihito zapytał, głosem ociekającym fałszywą łagodnością.
Lu pokiwał głową, niechętnie, ale bez oporu, wiedząc, że jakikolwiek sprzeciw byłby bezcelowy. Wspomnienie lekcji o czekoladzie wciąż go prześladowało, a Akihito znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, jak daleko mógł się posunąć.
- Dobrze – mruknął z zadowoleniem. – W takim razie zajmij pozycję
Chłopak, nie wahając się, uklęknął w pozycji Tower, ale złączone dłonie przykładając do podbródka. Szklącymi się, bursztynowymi oczami wciąż prosił o litość, chociaż wiedział, że na nią nie zasługuje. Jego ciało trzęsło się w tej pozycji, ale starał się to ukryć. Akihito obserwował każdy szczegół, każde napięcie w mięśniach Lu, każde drgnięcie jego twarzy.
- Grzeczny piesek – pochwalił go, jakby naprawdę miał przed sobą wiernego pupila.
Z nonszalancją wstał i równie powoli zaczął rozpinać rozporek, celowo przedłużając chwilę oczekiwania, by zobaczyć, jak twarz chłopaka zalewa się rumieńcem a jego usta lekko się rozchylają, gdy przełyka nadmiar śliny. Wiedział, że Lu nie mógł nic na to poradzić. Przecież tak go wytresował.
Akihito wyciągnął penisa i bez słowa nakierował go na jego twarz.
- Dzisiaj wszystko grzecznie połkniesz. Nie tak jak ostatnio. Bo jeśli się nie uda, naprawdę nakarmię cię gównem – wyszeptał z okrucieństwem, które mroziło krew w żyłach.
Lu zaskomlał cicho, ale otwarł usta szerzej, tak jak Pan tego chciał. Trząsł się cały, starając się przygotować na to, co miało nastąpić. Akihito odetchnął z zadowoleniem i bez chwili wahania oddał mocz prosto w rozedrgane, czekające usta.
Chłopak starał się przełykać szybko, nie myśląc o tym co robi, nie skupiając się na okropnym smaku, który wypełniał mu usta. Odruch wymiotny szarpnął nim raz czy dwa a policzki zmoczyły łzy, ale nie śmiał przerwać, wiedząc, że kara za nieposłuszeństwo będzie o wiele gorsza.
Akihito patrzył na niego z wyjątkową satysfakcją, jak na dobrze ułożonego psa, który zasłużył na pochwałę. Nawet poklepał go po głowie w nagrodę, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem.
- No popatrz jak ładnie ci poszło. Wystarczy odpowiednio cię zmotywować – rzucił wesoło.
Niestety czas gonił a Akihito nie mógł sobie pozwolić na zbyt długie zabawy. Nie chciał jednak odpuszczać chłopakowi tak łatwo. Zapiął mu obrożę a do niej smycz, po czym przeprowadził go kilka razy po pokoju, rozkoszując się tym, jak Lu poruszał się pokornie na czworakach u jego stóp, nieświadomie machając sztucznym ogonkiem. Nie chcąc rezygnować z tak wyśmienitej rozrywki, postanowił przenieść ich lekcje poza pokój rozkoszy.
- Chodź – rozkazał, ciągnąc chłopaka w stronę drzwi.
Lu zaparł się w pierwszym odruchu, jednak pod wpływem klikera, jego ciało podążało posłusznie za rozkazem, jak zawsze. Akihito zaprowadził go do swojego gabinetu, gdzie nakazał mu położyć się pod drzwiami, niczym stróżującemu psu. Lu leżał cicho na nagim parkiecie, starając się nie zwracać na siebie uwagi, chociaż w głębi duszy czuł się całkowicie zdruzgotanym.
Później, gdy nadeszła pora kolacji, Akihito wprowadził go do jadalni, gdzie zasiadł do stołu, ignorując wzrok pozostałych. Zamiast pozwolić Lu usiąść z nimi, karmił go, zrzucając smaczne kąski ze swojego talerza wprost na podłogę. Chłopak, choć poniżony, nie miał innego wyboru. Musiał jeść, zbierając jedzenie z posadzki, inaczej pozostałby głodnym do końca dnia.
Kaname nie potrafił oderwać zszokowanego spojrzenia od tego groteskowego spektaklu. Nie rozumiał, jak Akihito mógł traktować Lu w tak okrutny sposób. Może z początku, rzeczywiście cieszył się, że Pan ukarze go za krzyczenie po nim, ale to? Zmuszanie go do roli psa wydawało mu się daleko idącą przesadą. Ale jego zdanie nie miało tu żadnego znaczenia. Podskoczył, gdy Mako kopnął go w nogę pod stołem, rzucając mu zaskakująco groźne spojrzenie. Kaname natychmiast zrozumiał przekaz i wbił wzrok w talerz, skupiając się na jedzeniu.
Makoto doskonale wiedział, jak bardzo upokorzony musiał czuć się w tej chwili Lu. Jak bolesne dla niego jest każde ich spojrzenie. Nie musieli dokładać poniżenia do jego kary. Pewnie gdyby nie nowy chłopak, po odbytej karze, wypłakiwałby mu się w ramię. Niestety obecność Kaname sprawiała, że Lu zaczął się zamykać również przed nim i Mako kompletnie nie wiedział co z tym począć. Miejsca, gdzie mogli swobodnie porozmawiać, kurczyły się, bo Lu nie chciał dopuścić do ich świata obcej osoby. Kto wie, może ta kara jednak przyniesie coś dobrego?
Po kolacji Akihito zasiadł na wygodnej kanapie, czując błogi spokój. Na podłodze u jego stóp, nagi i zgięty w pół, siedział Lu. Gładził go po głowie, jakby ten był posłusznym psem. Początkowo Lu siedział nieruchomo, starając się ukryć swoje napięcie, ale po chwili zaczął się coraz bardziej wiercić. Ciche skomlenie wydobył się z jego ust a dłoń niepewnie spoczęła na kolanie Pana, jakby prosił o coś, czego nie potrafił wyrazić.
Akihito zauważył to natychmiast i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- No tak, czas na spacerek – stwierdził, niemal rozbawiony tym widokiem. – Kaname! Wyprowadź psa do ogrodu! – zawołał.
Kaname, który właśnie włączył zmywarkę, stanął jak wryty, słysząc polecenie. Próbował zrozumieć, czy Pan mówił poważnie, choć wszystko wskazywało na to, że tak. Wzrok chłopaka przesunął się na nagiego Lu, który siedział na podłodze z przerażeniem malującym się na twarzy.
- Mam go zabrać do ogrodu? – zapytał, niepewnie podchodząc do Pana.
Akihito zaśmiał się, wręczając mu smycz, zupełnie jakby to było zupełnie normalne.
- Oczywiście! Nie bój się, Lu to grzeczny szczeniak i nie gryzie. Prawda, Lu? – zapytał, spoglądając na klęczącego chłopaka.
Lu, czerwony aż po czubki uszu, spuścił głowę, unikając wzroku zarówno Kaname, jak i Pana. Był już zmęczony całym tym cyrkiem i naprawdę, bardzo chciało mu się sikać. Wstrzymywał przecież przez niemal cały dzień.
- No, ruszajcie się! – Akihito rozkazał, machając ręką w stronę ogrodu, a sam wyjął papierosa i zapalił go, kierując się na werandę, by mieć dobry widok.
Kaname prowadził Lu powoli przez ciemny ogród, wciąż zerkając na Pana stojącego w oddali. Nie chciał, aby odeszli za daleko, bo nie wiedział, co mogłoby się stać, gdyby Akihito stracił ich z oczu. Atmosfera była pełna napięcia, a Lu wydawał się coraz bardziej zdesperowany. Jego krok stał się chwiejny, a ciało nieco drżało, jakby walczył sam ze sobą.
W końcu, wyzbywając się resztek dumy, po prostu podszedł do jakiegoś krzewu, podniósł nogę i załatwił się niczym prawdziwy pies. Było mu zimno, kolana bolały go od nierównego terenu a pełny pęcherz wręcz krzyczał o ulgę. Chciał już mieć to za sobą i wrócić do ciepłego salonu, położyć się na miękkim dywanie u stóp Pana.
Kaname nie chciał na to patrzeć, więc odwrócił się do niego tyłem. Jednak o wiele bardziej niż widok, przeraziła go jego własna reakcja. Łaskotanie w podbrzuszu było tak przyjemne, że aż zebrało go na mdłości. Jak mógł podniecić się na widok upokorzenia Lu?
Zmieszany i zawstydzony, prędko wrócił z nim do Akihito. Oddał Panu smycz, kłaniając się i przepraszając cicho, po czym zwyczajnie uciekł, ukrywając się w ich pokoju. Aki odprowadził go zaciekawionym spojrzeniem. Reakcja dzieciaka mogła otwierać zupełnie nowe możliwości w jego grze. Ale jeszcze nie dziś. Dziś należało zająć się Lu, który dygotał z zimna, niemal dzwoniąc zębami.
Zabrał go do pokoju uciech, ale tym razem jego celem była łazienka. Przygotował w niej kąpiel, która zawsze oznaczała koniec kary. Ale Lu nie był w stanie od tak wyjść z trybu grzecznego pieska. Akihito zagwizdał więc, uwalniając jego umysł i ciało.
Lu niemal osunął się na kafelki, odczuwając niewypowiedzianą ulgę, gdy odzyskał zdolność mówienia a ciało na nowo zaczęło go słuchać. Ledwo zdołał powstrzymać łzy, czując, że znów jest w pełni sobą. Był tak skołowany, że pozwolił wyciągnąć sobie zatyczkę z ogonkiem i usadzić się w wannie, gdzie otuliła go ciepła, pachnąca lawendą woda. Akihito obmył mu twarz, ale na tym skończył się ich kontakt. Lu nie cierpiał jego dotyku na co dzień, a co dopiero kiedy kara dobiegała końca.
Jednak dołączył do niego w kąpieli i zaczekał cierpliwie, aż chłopak umyje się i nieco uspokoi, opanowując emocje dzisiejszego dnia.
- Powiedz mi, Lu, dlaczego tak nie lubisz Kaname? Jest wobec ciebie opryskliwy? – zapytał dopiero, gdy miał pewność, że jest gotów z nim porozmawiać.
- Nie, Panie... - Lu przyznał, zastanawiając się dłuższą chwilę, jak ubrać to co chciał powiedzieć w słowa. - Chodzi o to, że czuję, że jego przywileje są niezasłużone. On... - przerwał zerkając na Pana, jakby chciał upewnić się, że nie powiedział już zbyt dużo.
Akihito skinął mu głową, chcąc zachęcić go do dalszego mówienia. Lu westchnął cicho.
- Kiedy spóźni się na posiłek, nie odbiera mu się jedzenia. Nie jest bity, tak jak my byliśmy. W ogóle nie przeszedł tego, co ja i Makoto na początku – przyznał otwarcie.
Akihito zmarszczył brwi, jakby Lu właśnie dotknął czegoś, co wymagało wyjaśnienia. Rozsiadł się wygodniej w wannie i cicho zamruczał.
- Więc o to chodzi – powiedział. – W takim razie wyjaśnię ci coś, Lu. Kaname nie może być poddawany takim karom, jak wy, bo jego sytuacja jest zupełnie inna. Nie może przechodzić głodówek, bo jest poważnie niedożywiony. Każdy ubytek kaloryczny mógłby być dla niego niebezpieczny. Choruje też na osteoporozę, co oznacza, że każdy uraz może grozić złamaniem kości. Dlatego jest karany jak dziecko, bo jego zdrowie jest zbyt kruche na cokolwiek innego
Lu patrzył na Akihito a jego słowa przesiąkały w jego umysł, tłumiąc złość, która wcześniej była tak mocno osadzona w jego sercu. Nagle poczuł się jak straszny dupek, kiedy uświadomił sobie jak okropnie traktował nowego chłopaka. Otwarł usta, by coś powiedzieć, ale zamilkł, nie wiedząc, jak wyrazić swoje emocje.
- Rozwiałem twoje wątpliwości? – Akihito zapytał spokojnym, niemal ciepłym tonem.
- Tak, Panie – przyznał Lu, czując narastające poczucie winy. – Przepraszam za moje zachowanie. Nie rozumiałem – przyznał, skłaniając pokornie głowę.
Aki uśmiechnął się, jakby uznawał przeprosiny za wystarczające.
- Nie chcę słyszeć więcej żadnych kłótni. Wytrzyj się i możesz iść spać – oznajmił, sięgając po myjkę, żeby samemu się umyć.
Lu podziękował cicho, wyskoczył z wanny, wytarł się i tyle go widział. Uśmiechając się Aki dokończył mycie i włączył w wannie tryb masażu, by się rozluźnić. Był zmęczony tym dniem. Zdecydowanie za bardzo pobłażał Lu. Powinien był zamknąć go na noc w klatce.
- Ach – westchnął, przysłaniając dłonią oczy. – Kiedyś zgubią mnie te jego bursztynowe oczy – stwierdził rozbawiony.
To właśnie przez te piękne oczy o kształcie migdałów i barwie zachodzącego słońca, trzy lata temu zdecydował się go przygarnąć. A właściwie wymusił na przyjacielu, by mu go oddał. Mimo, że miał już wówczas od roku Makoto, który wciąż sprawiał mu całą masę problemów. Ale już od dziecka był impulsywny i zawsze musiał mieć to, czego chciał. Nie ważne jakim kosztem.
Akihito zanurzył się we wspomnieniach sprzed lat, kiedy po raz pierwszy zobaczył Lu. Był to wieczór, który zaczął się jak wiele innych. Wraz z Drake'iem i Kenji'm świętowali jakąś błahą, nic nieznaczącą rocznicę w jednym z ówczesnych klubów tego pierwszego. Miejsce to jak zawsze kipiało gwarem i dobrą muzyką a w powietrzu unosił się zapach perfum i alkoholu. Zapach rozrywki.
Byli już ostro podpici, ale pewna sytuacja otrzeźwiła ich w moment. W wejściu wpadli na obleśnego gościa w średnim wieku, który niemal niósł na ramieniu nieprzytomnego nastolatka. Jego ładna twarz, od razu przykuła uwagę Akihito. Jednak to Drake zareagował jako pierwszy. Machnął do swoich ochroniarzy a ci natychmiast zajęli się tym oblechem. Natomiast dzieciaka przenieśli na zaplecze.
Tam udało im się go docucić. Był blady, rozkojarzony, jakby nie do końca wiedział, gdzie się znajduje, ale kiedy otwarł oczy, Akihito dostrzegł to, co potem nie dawało mu spokoju. Dwa bursztyny, które po prostu go pochłonęły.
Po dłuższej rozmowie a właściwie przesłuchaniu, okazało się, że przyszedł do klubu ze starszym kuzynem i jego przyjaciółmi. Został wpuszczony tylnym wejściem przez barmankę, mimo że był niepełnoletni. Teoretycznie kobieta pilnowała, by nie wydawano mu alkoholu, ale młodzież, jak to młodzież. Chłopak podprowadził komuś drinka i urżnął się nim do nieprzytomności. Drink pewnie był czymś doprawiony, no chyba, że chłopak miał aż tak słabą głowę, ale to mogli wyjaśnić później.
Drake wpadł w istny szał i natychmiast zrobił porządek wśród swoich ludzi. Barmankę zwolnił w trybie natychmiastowym a ochroniarzy uprzedził, że obetnie im pensje za niedopilnowanie gości. Dopiero po karczemnej awanturze mogli udać się do pokoju dla VIP'ów i kontynuować świętowanie.
Jednak Akihito nie mógł się skupić. Cały czas myślał o chłopaku na zapleczu, który miał wytrzeźwieć i dopiero wówczas zostać wypuszczonym do domu, żeby nie wyniknęły z tej sytuacji żadne dodatkowe kłopoty. Kenji podpuszczał go i naigrywał się, że niezłą ma dzieciak rodzinkę, skoro kuzyn z kolegami ulotnili się i tak go zostawili. Nie wiedział, że w ten sposób, jedynie podsyca jego ciekawość.
W końcu Akihito zaczął wiercić Drake'owi dziurę w brzuchu, by pozwolił mu zabrać chłopaka. Był przy tym tak namolny, że pijany przyjaciel w końcu się zgodził. Być może jedynie dla świętego spokoju a może to z winy szumiących mu w głowie procentów.
Jednak był na tyle trzeźwym, by oznajmić mu, że sam ma posprzątać burdel jaki to wywoła. Nie zamierzał mieć problemów z rodzinką dzieciaka, niezależnie od tego jak wysoce w dupie, mieli swojego członka rodziny.
Akihito był aż w niebo wzięty. Natomiast kwestia "posprzątania" okazała się prostsza niż wszyscy się spodziewali. Lu, bo młodzik tak miał na imię, pochodził z wielodzietnej rodziny, która z radością przyjęła pewną sumę pieniędzy w zamian za wydziedziczenie swojego potomka.
W ten oto sposób Lu znalazł się w jego posiadłości, budząc się z potwornym kacem, przywiązany do łóżka w pokoju uciech. Wówczas wyzywał go i pluł a dziś? Dziś grzecznie kładł mu się u stóp albo obciągał mu na życzenie, dziękując mu za tę łaskę.
Akihito wyszedł z kąpieli, owijając się ręcznikiem w pasie. Zostawiając na podłodze ślady mokrych stóp udał się do swojej sypialni. Jego posiadłość skąpana była w mroku i ciszy, ale wiedział, że w pokoju na końcu korytarza, śpią jego trzy skarby, które urozmaicały mu to nudne, monotonne życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz