Poranek przyniósł ze sobą ciepłe, rozproszone światło, które leniwie wpełzało przez ciężkie zasłony hotelowego apartamentu. W pokoju unosił się subtelny zapach dymu papierosowego, zmieszany z pozostałością drogich perfum i rozgrzanej pościeli oraz ciał.
Akihito leżał jeszcze przez chwilę na boku, obserwując spokojne rysy twarzy Kaito. Jego oddech był miarowy a loki wciąż lekko splątane, rozsypane na poduszce. Delikatnie przejechał palcami po jego policzku, po czym pochylił się i musnął ustami jego skroń.
- Czas wstawać, króliczku – powiedział niskim, jeszcze lekko zachrypniętym po nocy głosem.
Kaito mruknął coś niezrozumiale i poruszył się leniwie, niechętnie unosząc powieki. Choć spojrzenie wciąż miał rozespane, to wyglądał na wypoczętego, pomimo ich nocnych ekscesów. Przeciągnął się w pościeli, pomrukując z zadowoleniem, po czym spojrzał na Aki’ego z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry, Książę – szepnął, jakby nie zdawał sobie sprawy z obecności jeszcze jednej osoby w pokoju a mianowicie Drake’a.
Ten rozmawiał właśnie przez telefon z obsługą hotelu i zamawiał im śniadanie. Akihito obdarzył Kaito lekkim uśmiechem i odgarnął mu pasemko włosów z czoła, zakładając mu je za ucho.
- Masz jakieś spotkania z rana? Wiesz, dochodzi dziewiąta – uprzedził.
Kaito westchnął i przeciągnął dłonią po twarzy, jakby próbował przypomnieć sobie harmonogram dnia.
- Mam coś w południe – odparł, opierając się na łokciu i spoglądając na Aki’ego. – Muszę jechać do galerii, która organizuje wystawę naszych zbiorów. To już za kilka dni
- To znaczy, że mamy jeszcze trochę czasu – stwierdził Aki, podnosząc się leniwie z pościeli.
Przeszedł przez pokój, gdzie przy stole siedział Drake, owinięty w biodrach ręcznikiem po niedawnym prysznicu, z telefonem w jednej dłoni i papierosem w drugiej. Półgłosem wymieniał kolejne pozycje z hotelowego menu, gdy Akihito bezceremonialnie sięgnął po papierosa z jego palców i zaciągnął się dymem, dopalając go zamiast niego.
- Aki, poważnie? – przyjaciel spytał z pretensją, ale na jego ustach błąkał się cień uśmiechu.
- Nie marudź tylko zamów mi sok pomarańczowy – Akihito uśmiechnął się kpiąco i rozparł wygodnie na fotelu.
Drake pokręcił głową, ale nie skomentował jego zachowania. Zamiast tego zerknął na Kaito, który wciąż siedział w łóżku, opierając się na poduszkach i przecierał oczy ze śpioszków.
- Zjesz śniadanie po belgijsku? – rzucił lekko, wracając do zamówienia.
Chłopak zastanowił się chwilę, po czym skinął głową.
- Jeśli mają gofry z owocami, to biorę – odpowiedział, ziewając przy tym.
Drake zmierzył go badawczym spojrzeniem, ale nie w sposób, który sugerowałby zainteresowanie wyborem jedzenia. Bardziej analizował jego stan. Po zeszłej nocy spodziewał się, że Kaito będzie wyglądał na wymęczonego, może nawet będzie miał trudności z poruszaniem się. Ale chłopak trzymał się zaskakująco dobrze. Jakby ostatnie godziny zostawiły na nim jedynie ciepłe rozleniwienie a nie koszmarny ból tyłka, po ostrej penetracji dwoma członkami. Najwyraźniej Aki miał rację, że ten młodzik był nad wyraz wytrzymały.
Mężczyzna prychnął pod nosem, odwracając wzrok i skupiając się na dokończeniu zamówienia. Tymczasem blondyn dopalił papierosa i zgasił go w szklanej popielniczce, którą trzymał na kolanie. Odstawił ją zamaszyście na stolik i podszedł do łóżka, z którego Kaito właśnie wstał niezgrabnie.
Nim chłopak zdążył zareagować chwycił go za nadgarstek i porwał do łazienki, rozochocony widokiem jego nagiego ciała, które nosiło na sobie ślady ich wczorajszej, miło spędzonej, nocy. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem a Drake uniósł brew, patrząc w ich kierunku z rozbawionym politowaniem.
Westchnął ciężko i sięgnął po koszulę, którą dzień wcześniej porzucił na oparciu fotela. Była lekko wygnieciona, ale to nie stanowiło problemu. Dopiero gdy zakładał ją na ramiona, zauważył coś, co wywołało na jego twarzy krzywy grymas. Były to ślady szminki na kołnierzu. Ciemnoczerwony odcisk, niewątpliwie należący do jednej z tancerek, z którą wczoraj bawił się w klubie.
- Cholera – mruknął pod nosem.
Zmarszczył brwi, strzepując materiał, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc, po czym wzruszył ramionami i po prostu zapiął guziki. I tak zamierzał podjechać do hotelu, w którym aktualnie mieszkał, by się przebrać. Nie miał dziś też do dyspozycji kierowcy, więc kto będzie go niby widział w takim stanie? Z resztą to nie był pierwszy raz, gdy nosił na sobie ślady czyjej szminki.
Z cieniem rozbawienia przypomniał sobie jak na studiach urządził Akihito małą sesję z krępowaniem. W ramach kary za… Właściwie nie pamiętał już za co. Może podbieranie mu ciuchów? Niemniej związał przyjaciela, pomalował mu usta soczyście czerwoną szminką i kazał całować się po torsie i przepraszać. I wszystko byłoby świetnie, gdyby w trakcie nie zawitał do nich w odwiedziny Ryunosuke. Widok jaki zastał był cokolwiek osobliwy.
Drake siedział rozparty w fotelu niczym król, Aki niemal leżał na nim, dysząc ciężko z wysiłku i bólu, bo lina wrzynała mu się w skórę, ale zawzięcie składał pocałunki na jego obnażonej skórze, zostawiając na niej czerwone odbicia własnych warg. Prosił przy tym słodkim głosem, by już się na niego nie gniewał, zapewniając, że będzie grzecznym chłopcem.
Nim zdołali mu wyjaśnić sytuację mało nie rozdarł go gołymi rękami. Drake myślał wówczas, że będzie zmuszony ratować się ucieczką przez okno, byle zachować życie. Co tam połamane kończyny. Na szczęście jakimś cudem udało mu się wydostać na korytarz i zwiać, półnagim ze śladami uszminkowanych ust Akihito na klacie. Później przez wiele tygodni chodziły plotki, że wpadła do nich jego zazdrosna kochanka. Zastanawiające, że to zwykle jego stawiano w złym świetle, zaś Aki uchodził za wzór wszelkich cnót.
Niedługo później wszyscy troje siedzieli przy stole a atmosfera w pokoju była… zaskakująco spokojna. Akihito uśmiechał się jak lis w kurniku, popijając kawę z wyraźnym samozadowoleniem. Drake w końcu nie wytrzymał.
- Dobra, o co ci chodzi? – zapytał.
Aki spojrzał na niego z błyskiem w oku.
- Po prostu cieszy mnie, że minęło już pół godziny a ty i Kaito jeszcze nie skaczecie sobie do oczu – wyznał beztrosko. – Najwidoczniej seks dobrze wam zrobił – skwitował, rozbawiony dwuznacznością tego stwierdzenia.
Drake przewrócił oczami i oparł się wygodniej w fotelu.
- Chyba kac miesza ci w głowie – stwierdził z ciężkim westchnieniem. – Po prostu się nie wyspałem, bo rozpychaliście się w łóżku jak dwa bawoły
Kaito momentalnie się zarumienił i unikał ich spojrzeń, skupiając się na swoim talerzu. Wspomnienia ich trójkąta wciąż były zbyt świeże i to dosłownie. Nazbyt dobrze pamiętał okrutne pieszczoty Drake’a, czułe usta Akihito na własnych i przyrodzenia ich obu, wwiercające się w niego bez cienia litości. Wszystko to niosło ze sobą nie tylko ból i uczucie upokorzenia, wynikające z faktu, że jego kochanek oddał go do użytku przyjacielowi jak nic nie znaczącą zabawkę, ale też rozkosz, której jeszcze nigdy nie zaznał.
Chcąc zmienić temat, uniósł głowę i spojrzał na Akihito.
- Pojedziesz ze mną do galerii? – zapytał z nadzieją w głosie.
Blondyn uśmiechnął się do niego pobłażliwie, jakby pytanie go rozbawiło.
- Kaito… jesteś już na tyle duży, że musisz dbać o swoje interesy sam – stwierdził.
Na moment w oczach chłopaka pojawiło się rozczarowanie, które szybko zamaskował, wracając spojrzeniem do talerza ze słodkim gofrem z całą górą owoców i bitej śmietany.
- No tak…, ale… – urwał, po czym wzruszył ramionami. – Nieważne…
Drake przyglądał mu się przez chwilę uważnie, po czym uśmiechnął się złośliwie.
- Ojej, dzieciaczka trzeba potrzymać za rączkę, bo nawet wysłowić się nie potrafi? – zakpił.
Kaito natychmiast posłał mu zirytowane spojrzenie.
- Doskonale poradzę sobie sam – stwierdził. Jego ton był ostry, ale zaraz potem dodał z odrobiną uporu: – Po prostu Aki jest moim mecenasem i dobrze byłoby, żeby pokazał się w galerii raz czy dwa
Drake uniósł brew i spojrzał na przyjaciela.
- Naprawdę inwestujesz w tę zdechłą firmę? – spytał z lekkim niedowierzaniem.
- Oczywiście – odparł Aki, popijając kawę, jakby przytyk Drake’a zupełnie nie robił na nim wrażenia. – Czy ty przypadkiem nie robisz tego samego?
Drake się obruszył, rzucając na talerz grzankę, którą właśnie przeżuwał.
- Nasza umowa to co innego – syknął.
Akihito uśmiechnął się kącikiem ust.
- To zupełnie to samo – skwitował z lekceważącym machnięciem ręką. – Ale mniejsza o to
Spojrzał na zegarek i bez pośpiechu wstał od stołu.
- W przeciwieństwie do was mam dzisiaj trochę spraw na głowie, więc będę się zbierać – oświadczył.
Kaito zerknął na Drake’a, który już otwierał usta, zapewne gotowy do kolejnej złośliwości, i natychmiast wepchnął do ust resztę gofra.
- Też się zbieram! – powiedział z pełną buzią, wstając z pośpiechem i w roztargnieniu szukając reszty swoich rzeczy.
Drake uniósł brew, ale wolał już tego nie komentować. Najwyraźniej chłopak nie miał ochoty zostawać z nim sam na sam i bardzo mu to odpowiadało. Intensywność zeszłej nocy i jemu dawała się we znaki. Nie chodziło nawet o kaca, którego czuł jedynie gdzieś w tle, ale o samą obecność Kaito, która po prostu go irytowała. Mógł go znosić w pakiecie z Akihito, ale nie osobno.
W sumie Drake nie wiedział, dlaczego chłopak tak na niego działał. Może drażniło go, że Aki poświęcał mu tak wiele czasy, gdy w jego mniemaniu dzieciak kompletnie nie był tego wart? Ale intuicja Akihito zwykle go nie zawodziła, więc postanowił zostawić tę sprawę w spokoju.
Gdy drzwi hotelowego apartamentu zamknęły się za Akihito i Kaito, Drake wreszcie odetchnął. Cisza. Rozkoszna, niczym niezmącona, której od dawna mu brakowało, otuliła go niczym puchaty kocyk. Oparł się o oparcie fotela, przeciągnął leniwie i rozsiadł się wygodniej, dopijając stygnącą kawę. Ciepłe światło poranka wlewało się przez wysokie okna, rzucając długie cienie na drewnianą podłogę.
Nie musiał się dziś nigdzie spieszyć. Nie miał na głowie żadnych pilnych spraw do załatwienia. No może poza wizytą u wuja w okolicach piętnastej. Oczywiście jeśli do tego czasu nic się nie wykolei. Niemniej chwilo mógł po prostu odpoczywać.
Nagle westchnął ciężko i sięgnął po telefon, kiedy w pomieszczeniu rozległ się znajomy dźwięk powiadomienia. Był już gotów do gaszenia kolejnego pożaru, gdy jego spojrzenie padło na ekran. Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu, który nadał łagodności całej jego twarzy. Mick napisał do niego sms’a.
„Dobrego dnia, Panie. Mam pytanie – mogę użyć karty, żeby kupić coś przez internet?”
Drake pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. Bawiło go jak chłopak potrafił być grzeczny i przymilny, gdy czegoś chciał. Ale wprawił go tym w wyśmienity nastrój, więc postanowił być dla niego łagodny i pobawić się w tę jego grę.
Odpisał mu po chwili, uświadamiając go w pewnym fakcie. To, że odzyskał komórkę, nie oznaczało, że wszystkie jej funkcje były od tak dostępne. Misaki nie miał czasu by pilnować jego aktywności na urządzeniu.
„Nie masz dostępu do sieci w telefonie, więc nie ma takiej możliwości.”
Oparł się wygodniej, nie spodziewając się natychmiastowej odpowiedzi. Jednak wiadomość przyszła szybciej niż mógł sądzić.
„Pan Akihito pozwala Makoto robić zakupy przez laptopa. Mógłbym skorzystać z niego”
„Oczywiście, jeśli Pan Akihito mi pozwoli” – dopisał zaraz.
Drake parsknął śmiechem, potrząsając głową. Dyscyplina Aki’ego czasem naprawdę działa cuda. Mick, który kiedyś z łatwością próbowałby ominąć jego zakazy, teraz grzecznie upewniał się, czy ma zgodę. Zabawne.
Drake w kilku krótkich słowach odpisał.
„Jeśli Aki ci pozwoli, to w porządku”
Uznał, że odrobina dobroci dobrze na niego wpłynie. Zanim się podniósł, wysłał jeszcze wiadomość do przyjaciela, by uprzedzić go o zamiarach swojego podopiecznego.
„Mick będzie chciał skorzystać z twojego laptopa do zakupów. Sam oceń, czy może kupić to, co tam sobie wymyślił. Ode mnie ma zielone światło o ile to nic niebezpiecznego”
Odpowiedź nie była mu potrzebna od razu, choć musiał przyznać, że był ciekaw, co jego blondynek wymyślił. Miał tylko nadzieję, że nie sprawi tym kolejnych problemów Aki’emu. Dość już się naprzepraszał za jego zachowanie ostatnim razem.
Drake przeciągnął się jeszcze raz i zaczął zbierać się do wyjścia, ale zanim zdążył opuścić apartament, telefon znów zawibrował w jego dłoni. Otworzył wiadomość i zobaczył krótkie, ale treściwe:
„Dziękuję, Panie”
Nie miał pojęcia, dlaczego, ale te dwa słowa sprawiły, że coś w jego klatce piersiowej rozluźniło się jeszcze bardziej. Uśmiechnął się lekko i wsunął telefon do kieszeni zarzucając marynarkę na ramiona. Dzień zapowiadał się naprawdę dobrze.
Mick siedział wygodnie na krześle w gabinecie Akihito, trzymając telefon w dłoni i wpatrując się w ekran z lekkim uśmiechem. Wymiana wiadomości z Drake’em była krótka, ale poprawiła mu humor. Nie chodziło nawet o samą zgodę na zakupy a bardziej o to, że mogli normalnie porozmawiać. Bez krzyków, bez wybuchów złości, bez napięcia, które czasem wisiało między nimi. To było po prostu miłe.
Co zaś do samych zakupów, Mick miał ogromną nadzieję, że pan Akihito pozwoli mu skorzystać z laptopa i nie zażąda w zamian niczego upokarzającego, jak ostatnio, gdy kazał mu błagać o frytki. Pewnie zdziwi się, że chce kupić sobie pościel, poduszkę i kocyk, skoro mógłby je po prostu wziąć z szafy obok pralni, ale nie chodziło o to, że brakowało mu tych rzeczy, bo nie. Chciał raczej mieć tu po prostu coś co mógłby nazwać swoim, skoro zapowiadało się, że nie wróci do apartamentu Drake’a zbyt szybko.
Przesunął kciukiem po ekranie, uśmiechając się, jakby widział na nim coś rozkosznego, jakby chciał zatrzymać ten moment na dłużej, ale nagłe westchnienie sprawiło, że uniósł głowę.
Makoto stał w progu, opierając się ramieniem o framugę, z wyraźnie pobłażliwym wyrazem twarzy.
- Zakochałeś się w tym telefonie, czy jak? – spytał z lekkim uśmiechem.
Mick parsknął cicho i schował komórkę do kieszeni bluzy.
- Nie, no coś ty – Mick odpowiedział zmieszany i odchrząknął wstając pospiesznie od biurka pana domu. – Już wracam do pracy
- To dobrze, bo jesteśmy kompletnie w lesie – Makoto pokręcił głową, ale w jego tonie nie było irytacji, tylko lekkie znużenie.
Mick złapał żwawo za miotełkę do kurzu, którą wcześniej odłożył na bok. Przesunął nią po półkach, unosząc drobinki pyłu, które zawirowały w promieniach światła wpadającego przez okno. Ruch był mechaniczny, dobrze znany, ale jego myśli zaczęły błądzić w zupełnie innym kierunku.
Patrzył na miękkie piórka sunące po książkach i nagle przypomniał sobie pewien wieczór, kiedy Drake, chcąc sobie trochę na nim poużywać, kazał mu założyć ten cholerny strój pokojówki. Mick, wtedy jeszcze trochę bardziej zadziorny niż teraz, przyjął wyzwanie dopiero po burzliwej wymianie zdań.
Czarno-biała sukienka ledwo zakrywała mu tyłek, a koronkowe podwiązki dopełniały tego absurdalnego obrazu. Paradował przed swoim Panem z dokładnie taką samą miotełką w dłoni, wyginając się prowokacyjnie i rzucając zalotne spojrzenia, podczas gdy Drake udawał, że jest pochłonięty pracą. Oczywiście, udawał tylko do momentu, w którym Mick usiadł mu na kolanach i szepnął coś niemądrego do ucha.
Uśmiech sam wypłynął na usta blondyna na to wspomnienie.
- Z czego się tam śmiejesz? – zapytał Makoto, nie odrywając się od swojego zajęcia.
Siedział przy biurku i precyzyjnie dzielił leki, które wyciągnął z zakluczonej szuflady. Wrzucał poszczególne tabletki do odpowiednich przegródki w kasetce z dniami tygodnia i porami dnia. Robił to z wprawą, jakby wykonywał ten rytuał od lat.
Mick pokręcił głową, wciąż rozbawiony.
- Coś mi się przypomniało – przyznał.
Makoto uniósł lekko brew, ale nie dopytywał. Uznał, że lepiej było nie rozwijać tego tematu, zwłaszcza, że w zielonych oczach blondyna dostrzegał jakieś figlarne iskierki. Nie chciał, by rozniecił się z nich kolejny pożar, skoro wszelkie sprawy w posiadłości Akihito, jak na razie, toczyły się spokojnym, utartym rytmem.
Mick przyglądał się wprawnym palcom starszego i postukiwał się miotełką o ramię, jakby coś rozważał. Gdy Mako wreszcie na niego zerknął, czując na sobie jego spojrzenie, zapytał.
- Pogramy w coś po obiedzie? Ostatni turniej nam nie wypalił
Makoto zmrużył lekko oczy, jakby analizował, czy ta prośba rzeczywiście jest szczera, czy po prostu Mick szuka wymówki, żeby się obijać. Po chwili jednak westchnął i wzruszył ramionami.
- Jeśli ze wszystkim się wyrobimy, to czemu by nie – stwierdził wreszcie.
Mick wyszczerzył zęby w uśmiechu i zajął się ścieraniem kurzu, tym razem z większym zaangażowaniem, mając przed sobą wizję przyjemnego popołudnia.
Makoto wrócił do wyłuskiwania tabletek z blistra, palcami precyzyjnie oddzielając je od srebrzystej folii i umieszczając w odpowiednich przegródkach kasetki, która służyła właśnie blondynowi. Praca ta była powtarzalna i wymagająca pewnej dokładności, ale dziś wykonywał ją z wyjątkową lekkością. Chyba miało na to wpływ samo zachowanie Mick’a
To, że chłopak sam zaproponował wspólną grę, wydawało się błahostką, ale Mako doskonale wiedział, że wcale nią nie było. Mick miał tendencję do zamykania się w sobie, odgradzania od wszystkich, kiedy było źle. Znikał za fasadą cynizmu i obojętności a jego humor stawał się nieprzewidywalny jak burza.
Dlatego ta zwykła rozmowa, ta drobna prośba, miała w sobie coś… obiecującego. Może i był to tylko jeden dobry dzień w morzu złych, ale dla Makoto liczył się nawet taki promyk normalności. Przynajmniej ten problem miał chwilowo z głowy. Mógł więc skupić się bardziej na Kaname. To on wymagał teraz jego uwagi.
Dziś wieczorem miał przyjąć ostatni zastrzyk przeciwbólowy i Mako nie był pewien, jak to wpłynie na jego stan. Zastrzyki działały na tyle dobrze, że chłopak mógł się poruszać, mógł wstać z łóżka, ale co, jeśli ból wróci ze zdwojoną siłą, gdy już ich zabraknie? Nie chciał na razie o tym myśleć.
Miał cichą nadzieję, że może nie będzie tak źle, bo Kaname sam dziś rano oznajmił, że chce pomóc przy sprzątaniu. Makoto miał wobec tego mieszane uczucia, ale Lu obiecał, że będzie miał na niego oko. Więc zamiast oponować, Mako pozwolił mu próbować.
Kaname wykonywał drobne prace, lekkie na tyle, by go nie przeciążyć, ale i tak były one dla niego wyzwaniem. Zmieniał ręczniki w łazienkach, choć z gościnnych pokoi tylko jeden był rzeczywiście używany. Podawał Lu wilgotną ściereczkę, kiedy ten wycierał blaty w kuchni, uważając, by nie podnosić rąk za wysoko. Rozładował zmywarkę, choć ktoś inny musiał pochować naczynia na odpowiednie miejsca.
Każdy jego ruch był powolny i ostrożny, jakby wciąż badał granice własnej wytrzymałości. W rzeczywistości bardziej spowalniał ich pracę niż pomagał, ale wyjątkowo nikt nie miał mu tego za złe. Wszystkich cieszyło, że chłopiec wraca do sprawności. Że może już niedługo wszystko wróci do normy i będą mogli skończyć z całą tą konspiracją.
Makoto wrzucił ostatnią tabletkę do odpowiedniej przegródki, zatrzasnął wieczko kasetki i schował ją z powrotem w szufladzie, upewniając się dwa razy, że zamek zadziałał i wszystkie leki zostały bezpiecznie zamknięte. Gdy wstawał od biurka usłyszał jak drzwi gabinetu uchylają się a w progu staje źródło jego trosk. Kaname miał ciężki oddech, ale uśmiechał się wesoło, jak to on, trzymając w rękach talerzyk z kilkoma ciasteczkami.
- Lu przesyła przekąskę – zawołał, wyciągając powoli ręce ze smakołykiem w stronę najstarszego z nich.
Makoto uśmiechnął się życzliwie i odebrał go od niego, ale zamiast zając się jedzeniem dotknął wierzchem dłoni jego policzka i czoła. Kaname wydawał mu się ciepły, choć nie rozpalony.
- Może na dziś już wystarczy, hm? – zapytał delikatnie. – Już dość nam pomogłeś
Kaname powiódł wzrokiem za ciastkami, jakby liczył, że dostanie jedno z nich za fatygę, choć sam zjadł ich przed chwilą całą garść. Przez to sens słów Mako dotarło niego z opóźnieniem. Zamrugał i spojrzał na szatyna.
- Chciałem jeszcze pokroić rybę dla Księżniczki – powiedział z pewnym żalem w głosie.
Mako pogłaskał go lekko po głowie.
- Lepiej połóż się do łóżka i nabierz sił, bo po obiedzie zmiotę cię w tej twojej ścigance – zagroził na żarty, pstrykając chłopca w nos, czego od razu pożałował.
Kaname podskoczył lekko a jego twarz wykrzywiła się na krótki moment w bolesnym grymasie, gdy odruchowo uniósł gwałtownie rękę do twarzy. Widząc jednak zatroskane spojrzenie starszego zaraz się opanował i uśmiechnął, pocierając czubek nosa.
- No dobrze, ale nakarmisz ją? – poprosił.
Mako pokiwał głową i dla pewności, w akompaniamencie jego protestów, odprowadził go do ich pokoju i zaczekał aż położy się w łóżku, przytulając pingwinka. Przestawił jeszcze ekran z planem dnia na telewizję i włączył mu jakiś program przyrodniczy, żeby monotonny głos lektora ululał go do snu, po czym wyszedł, wracając do swoich obowiązków. I oczywiście tak jak obiecał, nakarmił Księżniczkę, która trochę syczała, gdy zbliżył się do jej domku, a zjadła dopiero gdy od niego odszedł. Chyba za nim nie przepadała, choć ponad tydzień pomagał ukrywać jej obecność w ogrodzie ich Pana.
- Niewdzięczne kocisko – mruknął pod nosem, pocierając o siebie zmarznięte dłonie, gdy wracał do środka.
Reszta dnia upłynęła im w dość przewidywalnym rytmie. Chłopcy wypełniali swoje obowiązki, starając się nadrabiać wcześniejsze opóźnienia. Kaname zaś, po dłuższej drzemce zszedł do kuchni i uparł się, że pomoże w gotowaniu. Lu zajął go obieraniem całej góry pieczarek, byle tylko dał mu trochę spokoju i przestrzeni, ale chłopcu zdawało się to nie przeszkadzać. Usiadł sobie przy jadalnianym stole, na poduszce podkradzionej z salonu i poruszając lekko nogami pod krzesłem nucił coś pod nosem, zdejmując starannie skórkę z główek pieczarek.
Po obiedzie, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zasiedli do gry. Brak obecności Akihito pozwalał im na większą swobodę, więc mogli w końcu pozwolić sobie na odrobinę beztroski, bez tej nieustannej czujności, jaką zwykle zachowywali w jego towarzystwie. Mick i Lu szybko zaczęli rywalizować o zwycięstwo, wzajemnie się podpuszczając i rzucając drobne uszczypliwości, które nie miały jednak w sobie żadnej złośliwości. Makoto z początku tylko obserwował, ale w końcu dał się wciągnąć w rozgrywkę, a nawet Kaname, choć nie brał aktywnego udziału, co jakiś czas wtrącał cichy komentarz, śledząc przebieg gry z kanapy.
Śmiech i luźna atmosfera sprawiały, że przez chwilę mogli zapomnieć o swoich codziennych obowiązkach i o tym, że ich życie podporządkowane było cudzej woli. Mimo to nikt nie pozwalał sobie na zbyt wiele. Wiedzieli, gdzie leży granica i nawet teraz, w tej pozornej swobodzie, instynktownie jej nie przekraczali. Tego popołudnia jednak nikt nie musiał im o tym przypominać. Wszyscy i tak mieli świadomość, że ten moment odprężenia był tylko chwilowy, a ich codzienność niebawem wróci do normy.
Wczesny wieczór nastał szybciej niż ktokolwiek by tego chciał. Gdy drzwi posiadłości otworzyły się, a do środka wkroczył Akihito w towarzystwie Kaito, atmosfera w posiadłości uległa zmianie.
Obaj wyglądali na wyjątkowo zadowolonych, jakby spędzili naprawdę udany dzień. Wciąż wymieniali się drobnymi, cichymi żartami, a między ich gestami pobrzmiewała niewymuszona swoboda, drobne oznaki bliskości, takie jak dotknięcie ramienia, przypadkowe muśnięcie dłoni przy zdejmowaniu kurtek.
Makoto, który do tej pory siedział w fotelu w salonie, z książką opartą na udach, podniósł wzrok, widząc swojego Pana i gościa. Zamknął książkę z cichym stukiem i wstał, przybierając wyważony, uprzejmy wyraz twarzy.
- Czy podać herbatę? – spytał, widząc czerwone policzki chłopaka, jakby mocno zmarzł.
Kaito parsknął jednak śmiechem, jakby sama propozycja go rozbawiła.
- A co, jesteśmy jakimiś starymi dziadkami? Napiłbym się ginu – rzucił beztrosko.
Akihito zerknął na niego z lekkim pobłażaniem.
- Wczoraj wypiliśmy już wystarczająco – upomniał go.
Kaito zrobił kwaśną minę, ale jego oczy wciąż pełne były śmiechu.
- No dobra, niech będzie ta herbata… – powiedział w końcu, najwyraźniej uznając, że nie warto się spierać.
Makoto, nie komentując ich wymiany zdań, przez chwilę przyglądał się, jak Pan i jego gość zdejmują kurtki i buty. Jego spojrzenie przesunęło się po ich rozluźnionych sylwetkach, zwrócił uwagę na swobodę w ich ruchach, na ciepły uśmiech Kaito, który z tak naturalną łatwością podzielił z nim Akihito.
Nie czekając dłużej, Mako ruszył do kuchni, by przygotować herbatę. Gdy wszedł do pomieszczenia, Lu zerknął na niego, oceniającym spojrzeniem przesuwając po jego twarzy. Makoto był niemal pewien, że przyjaciel wyczuł, że zważył mu się humor, choć pewnie nie potrafił do końca określić, co było tego powodem. Nie zamierzał go jednak uświadamiać. Zamiast tego przez chwilę udawał, że niczego nie zauważa, zajmując się nasypywaniem liści herbaty do czajniczka.
- Pomóc ci przy kolacji? – rzucił w końcu, jakby mimochodem.
Lu pokręcił głową.
- Nie trzeba
Obrócił się w stronę salonu, gdzie Akihito właśnie opadł na kanapę, przeciągając się leniwie.
- Panie, czy Kaito będzie z nami jadł? – zapytał rzeczowo. – Nie wiem, ile przygotować nakryć
Akihito objął młodego Yamaguchi w biodrach i spojrzał na niego, jakby sam jeszcze nie był pewien odpowiedzi.
- Chcesz coś zjeść, czy wolisz położyć się wcześniej spać? – spytał.
Kaito nie musiał się długo zastanawiać. Z szerokim uśmiechem przylgnął do niego, niemal ocierając się o jego ramię, jakby był wydrą domagającą się uwagi.
- Oczywiście, że zjem – oznajmił, przymykając oczy z zadowoleniem. – Tak cudownie pachnie, że aż mi ślinka leci
- Słyszałeś – Aki rzucił krótko do Lu, uśmiechając się do chłopaka, który wtulał się w jego bok.
- Tak, Panie – odpowiedział Lu.
Kaito drgnął lekko w objęciach swojego kochanka a na jego twarzy pojawił się cień zamyślenia, gdy zmarszczył brwi. Znowu ten tytuł. Znowu to „Panie”, którego obecności w tej przestrzeni wciąż nie rozumiał.
Po godzinie kolacja była gotowa. Stół został starannie nakryty a ciepłe światło lamp nadawało jadalni przytulnego klimatu. W powietrzu unosił się zapach przypraw i duszonego mięsa, który sprawiał, że nawet ci, którzy wcześniej nie odczuwali głodu, teraz z pewnością mieli ochotę na porządny posiłek.
Kaname pojawił się jako ostatni. Zszedł powoli po schodach, trzymając się poręczy, jakby w obawie, że nogi go zawiodą i runie w dół. Jego spojrzenie padło na Kaito i chłopak zawahał się na moment, zatrzymując się na ostatnim ze stopni. Widząc gościa ich Pana, wyraźnie się spiął, ale pod czujnym okiem Akihito w końcu podszedł bliżej.
- Dobry wieczór… - wymamrotał nieśmiało, nie podał jednak ręki, nie zatrzymując się nawet na ułamek sekundy, by dać Kaito szansę na odpowiedź.
Zamiast tego niemal natychmiast czmychnął w stronę stołu, jakby tam właśnie znajdowało się jedyne bezpieczne miejsce. Makoto czekał już na niego z poduszką, którą sprawnie podłożył mu na krześle, zanim Kaname zajął swoje miejsce.
Kaito spojrzał za nim z lekkim zaskoczeniem. Przywykł już do tego, że w towarzystwie Akihito wszyscy zachowywali się specyficznie, ale nie spodziewał się, że ktoś może reagować też na niego aż tak płochliwie.
- Kaito – powiedział odruchowo, przedstawiając się, mimo że chłopiec już się odwrócił.
Nie skomentował jego zachowania, ale uśmiechnął się niepewnie, lekko zmieszany całą sytuacją i usiadł ze wszystkimi do stołu, zachęcony do tego przez Akihito.
Z początku rozmowa toczyła się swobodnie a jedzenie skutecznie przyciągało uwagę domowników. Kaito jednak szybko wyczuł, że w powietrzu coś się zmieniło. Była to subtelna zmiana, trudna do określenia, jak nagłe pojawienie się metalicznego zapachu tuż przed burzą.
Obserwował jak Makoto nalewa Kaname sok do szklanki, a potem, gdy chłopiec zaczął rozgrzebywać warzywa na talerzu, upomniał go cicho, by zjadł wszystko. Kaito nie zastanawiał się nad tym długo, po prostu powiedział to, co w tamtej chwili przyszło mu do głowy.
- To urocze, że tak dbasz o brata – wypalił bez namysłu.
Dopiero gdy słowa opuściły jego usta, zorientował się, że wcale nie jest pewien, skąd właściwie wzięło się to stwierdzenie. Przecież już na pierwszy rzut oka widział, że nie są spokrewnieni. Makoto uśmiechnął się jednak uprzejmie, ale w jego spojrzeniu czaiła się subtelna rezerwa.
- Nie jesteśmy braćmi – powiedział wprost.
Zanim Kaito zdążył to przetrawić, Kaname, zupełnie beztrosko, jakby mówił o czymś tak naturalnym jak pogoda, oznajmił:
- Jesteśmy uległymi Pana
Po czym spokojnie włożył sobie do ust kawałek pieczonego brokuła.
Kaito wstrzymał oddech. Patrzył na Kaname, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Chłopiec zdawał się w końcu zdać sprawę, że powiedział o jedno zdanie za dużo. Jego twarz momentalnie straciła beztroski wyraz a wzrok uciekł w dół. Wcisnął się nieco w krzesło, przełykając nerwowo ślinę.
- Przepraszam… – wyszeptał, zerkając spod rzęs na Akihito, który mierzyło ostrym spojrzeniem.
Kaito nie potrafił już dłużej tłumić swojej ciekawości. Termin uległy kojarzył mu się jednoznacznie, z bardzo konkretną dynamiką relacji. A Kaname? Wyglądał zbyt młodo, by brać w czymś takim udział. Chociaż… Skoro użył liczby mnogiej, to czy oznaczało to, że wszyscy tutaj mieli z Akihito podobną relację? Zanim się nad tym zastanowił, słowa same spłynęły mu z ust.
- Uległymi? Jak w relacji BDSM? – zapytał.
Zanim ktokolwiek odpowiedział, kątem oka dostrzegł, jak Mick sięga po szklankę soku i niemal rozsiada się wygodniej na krześle, jakby czekał na jakieś przedstawienie. W zasadzie brakowało mu tylko miski popcornu, żeby dopełnić ten obrazek. Akihito natomiast westchnął cicho i otarł usta serwetką.
- To zależy, co rozumiesz przez BDSM. Zapewne masz na myśli wypaczone przez pornografię znaczenie tego skrótu – powiedział.
Jego ton nie był zirytowany, ale Kaito miał wrażenie, że ten temat nieco go mierził. Jakby prowadził podobne temu dyskusje zbyt wiele razy. Ale nie zamierzał mu z tego powodu ustępować. Chciał wiedzieć co tu jest grane.
- No, nie wiem… – kontynuował więc, wzruszając ramionami. – Wiązanie, zadawanie bólu…
- Właśnie o tym mówiłem – Akihito pokiwał głową, nadziewając na widelec kawałek mięsa.
Przesunął spojrzeniem po wszystkich przy stole i dodał, bez cienia skrępowania.
- Chłopcy po prostu należą do mnie – skwitował. – Oczywiście poza Mick’iem. On jest własnością Drake’a – dodał jeszcze.
Mick drgnął, wyraźnie urażony tym stwierdzeniem. Zacisnął dłoń na szklance, ale nie odezwał się ani słowem. Kaito zauważył jednak subtelną zmianę w jego postawie. Coś w nim zazgrzytało, ale szybko to zamaskował, unosząc brodę z ledwie zarysowaną dumą i wracając do posiłku, jakby nic się nie stało.
Kaito miał coraz więcej pytań. Ale już teraz zaczynał rozumieć, że odpowiedzi, które dostanie, mogą mu się nie spodobać. Nie mógł jednak wycofać się w pół drogi. Ściągnął brwi i spojrzał stanowczo na Akihito.
- To brzmi tak, jakbyś mówił o przedmiotach – powiedział, starając się utrzymać pewność w głosie. – Nie można przecież posiadać ludzi jak samochody czy biżuterię
Akihito posłał mu leniwy, nieco cyniczny uśmiech, jakby spodziewał się tej reakcji i z góry znał przebieg całej rozmowy.
- Jesteś tego pewien? – zapytał z rozbawieniem.
Przez ułamek sekundy Kaito się zawahał. Coś w tonie Aki’ego sprawiło, że poczuł się niepewnie, jakby zaraz miał usłyszeć coś, co zachwieje jego światopoglądem. Ale nie pozwolił sobie na słabość.
- Tak – powiedział pewnie. – Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Niewolnictwo już dawno nie istnieje – stwierdził.
I wtedy Mick parsknął śmiechem, mało nie krztusząc się sokiem. Tym razem nie zdołał ugryźć się w język, choć wiedział, że powinien.
- Na jakim ty, kurwa, świecie żyjesz? – rzucił, ocierając usta wierzchem dłoni.
Kaito spojrzał na niego zdezorientowany a Mick przewrócił oczami.
- Widać, że całe życie trzymali cię pod kloszem – stwierdził, z czymś na kształt pogardy.
Kaito zmarszczył brwi jeszcze bardziej, ale nie odpowiedział od razu. Siedział w ciszy, czując się tak, jakby ktoś właśnie zdjął mu z oczu okulary, które przez całe życie ograniczały jego pole widzenia. Dostrzegł rzeczy, na które wcześniej nie zwrócił uwagi. Obrożę na szyi Mick’a. To, jak Lu siedział sztywno na krześle, jakby był gotowy na jakiś nagły wybuch Akihito. Bordowe pręgi na przedramionach Kaname, wystające spod podwiniętych rękawów jego swetra. I zimne, nieprzychylne spojrzenie Makoto, który choć milczał, wydawał się winić go za zaburzenie równowagi w ich domu.
Ich…
Kaito poczuł, jak jego gardło staje się suche. Spojrzał na Akihito, który nadal zdawał się kompletnie niewzruszony sytuacją, jakby nic z tego nie było dla niego nawet odrobinę warte wyjaśnienia. Potem przeniósł wzrok na swój talerz i odsunął go lekko. Nagle stracił cały apetyt.
Kaito zaśmiał się gorzko i pokręcił głową, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
- Więc to tak? – powiedział cicho, a jego uśmiech był wymuszony, napięty. - Powinienem był się domyślić. W końcu pracujesz dla podziemia…
Uniósł wzrok i spojrzał na Akihito, ale ten nadal jadł, jakby ich rozmowa była jedynie tłem do posiłku, a nie moralnym dylematem, który właśnie zatrząsł jego światem w posadach.
- Niedobrze mi… - przyznał.
Akihito nawet nie drgnął.
- Dramatyzujesz – skwitował tylko.
Sięgnął po kieliszek wody i upił łyk, jakby sprawa była zupełnie błaha.
- Powiedz mi, Kaito, czy żal ci psa, którego kupujesz od hodowcy, by strzegł twojego domu? – spytał mężczyzna.
Kaito zmarszczył brwi, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo Akihito kontynuował.
- Albo nie, nie trywializujmy tego do zwierząt – stwierdził, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek. – Nie masz przypadkiem w domu służących z Korei Północnej?
Kaito zesztywniał.
- Może to i twój ojciec opłacił ich fałszywe dokumenty i pomógł im przedostać się nielegalnie do Japonii. Może to i on wypłaca im jakąś śmieszną pensję, ale kto korzystał z ich pracy, Kaito?
Chłopak otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć, ale szybko je zamknął. Wbił wzrok w stół, czując, jak żołądek zaciska mu się z nieprzyjemnym skurczem. Akihito westchnął cicho i pokręcił głową, jakby Kaito naprawdę był naiwnym dzieckiem.
- Nie mówię tego, żeby cię zawstydzić – zaznaczył. – Ale pozwól, że wyjaśnię ci jeszcze pewne niuanse, które różnią sytuację moich chłopców od twojej służby w wykurwiście wielkim domu twojej rodziny
Kaito drgnął na to przekleństwo. Akihito bardzo rzadko przekraczał granicę swojego nienagannie opanowanego tonu, ale teraz… Teraz było jasne, że był zły. Choć jego głos nadal brzmiał na pozór spokojnie.
- Makoto był moim pierwszym – Aki kontynuował swój wywód.
W jego spojrzeniu pojawiło się coś, co można było uznać za czułość, gdy przeniósł wzrok na chłopaka o brązowych włosach i oczach.
- Gdybym nie zgarnął go z ulicy, skończyłby zamarznięty pod mostem. Albo, jeśli miałby więcej szczęścia, sprzedawałby własne ciało na dworcu, aż zaćpałby się w jakimś rowie, albo zdechłby w nim z jakimś syfem…
Makoto nie poruszył się nawet o milimetr, ale Kaito dostrzegł, jak jego palce ścisnęły mocniej sztućce. Akihito nie czekał na niczyją reakcję.
- Lu?
Lu podniósł głowę, jakby instynktownie wyczuł, że zaraz padnie jego imię.
- W najlepszym razie skończyłby na jakiejś nędznej posadzie w sklepie, ledwo wiążąc koniec z końcem. – Aki wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś oczywistym. – Rzecz jasna, o ile wcześniej nie popełniłby samobójstwa, zważywszy na historię chorób psychicznych w jego rodzinie
W jadalni zapadła cisza, jakby na moment zabrakło powietrza. Lu przygarbił nieznacznie ramiona, jakby te słowa ugodziły go w samo serce, ale zanim Kaito zdążył zareagować, Akihito posłał chłopakowi krótki, ale pokrzepiający uśmiech.
- Podarowałem mu coś więcej niż dach nad głową. Ma tu luksusowe warunki i dostęp do najlepszej pomocy psychiatrycznej, jeśli tylko będzie jej potrzebował
Lu opuścił głowę, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydał z siebie ani słowa.
- A co do Kaname… - kontynuował Akihito.
Wymieniony chłopiec momentalnie się skulił, ale mimo to zerknął na Pana. Może nawet z nadzieją, jakby chciał usłyszeć, że i on ma wartość. Akihito dokończył myśl, nie spuszczając z niego wzroku.
- On najpewniej już by nie żył, zważywszy na jego dolegliwości, gdyby nie to, że zgodziłem się go przyjąć. Bo jego akurat… – zrobi krótką pauzę, pozwalając, by słowa wybrzmiały. – Dostałem w prezencie od jednego z braci
Kaito patrzył na niego w milczeniu. Nie mógł zaprzeczyć, że argumenty Akihito miały sens. Każde jego słowo było logiczne, niemal czyste w swojej brutalnej szczerości. A jednak, choć wszystko się zgadzało, Kaito nie potrafił w pełni zaakceptować tego sposobu myślenia.
Czy chłopakom naprawdę odpowiadał taki stan rzeczy? Może. Może nawet zdążyli się z nim pogodzić, nauczyli się funkcjonować w ramach narzuconych im zasad. Ale co, jeśli w głębi duszy wcale nie chcieli tak żyć? Na ile mogli sobie pozwolić na sprzeciw? Pewnie na niewiele.
Wszystko w tej sytuacji było niewygodne. Zbyt skomplikowane, zbyt pełne moralnych szarości, by można było ocenić to jednoznacznie. Kaito zastanowił się czy on sam nie był hipokrytą, jak sugerował mu mężczyzna? Czy rzeczywiście nie różnił się od tych, których teraz potępiał?
Przecież jego rodzina od zawsze zatrudniała nielegalnych imigrantów, płacąc im głodowe pensje, nie oferując niczego poza dachem nad głową i możliwością przetrwania. Może to i rodzice organizowali im przeprawę do Japonii, ale kto przejadał owoce ich pracy? Kto jadł posiłki przygotowane przez ludzi, którzy nie mieli wyboru? Którzy z desperacją chwytali się ratunku, byle wydostać się spod okrutnego reżimu?
Czy w tym aspekcie chłopcy Akihito mieli się lepiej? Aki nie tylko zapewniał im dach nad głową, ale dawał też prestiż, luksus, poczucie bezpieczeństwa. A może była to tylko ładnie opakowana wersja tego samego?
Kaito przełknął ślinę a jego żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, gdy kolejna myśl uderzyła go z siłą rozpędzonego pociągu.
Czym on sam różnił się od Makoto czy Lu? Czy Akihito nie trzymał go na uwięzi, tak samo jak ich? Pieniędzmi. Wpływami. Obietnicami. Mógł myśleć, że uciekł spod kontroli ojca, ale czym była ta ucieczka, jeśli wpadł prosto w ręce Akihito? Przecież gdyby nie on wciąż byłby tylko pionkiem w rękach swojej rodziny. Bez prawa głosu, bez realnej władzy nad czymkolwiek, nawet nad własnym nazwiskiem.
Spojrzał na Akihito, który uśmiechał się do niego delikatnie, i poczuł trwogę. Nie nosił obroży, jak Mick, ale… Czuł jej ucisk na szyi. Niewidzialny, ale realny. Ukryty głęboko w jego świadomości. Zamaskowany pod czułymi gestami. Pod namiętnymi pocałunkami. Pod złudnym poczuciem wolności. Był tak naiwny… Tylko dlaczego pod tym wszystkim, pod strachem i niepewnością, kiełkowało w nim jeszcze jedno uczucie, do którego tak trudno było mu się przyznać?
Podniecenie.
Miał ochotę paść przed Akihito na kolana, całować jego idealnie wypastowane buty. Zostać poprowadzonym na smyczy na oczach kogokolwiek, byle ta osoba była świadoma jego przynależności do tego potężnego mężczyzny.
Kaito czuł, jak napięcie w jego ciele osiąga punkt krytyczny. Myśli kłębiły się w jego głowie a każdy kolejny wniosek wydawał się gorszy od poprzedniego. Miał ochotę zerwać się od stołu, uciec do gościnnego pokoju i zamknąć się tam na klucz, by w końcu uporządkować myśli. Już niemal się podnosił, kiedy nagle w powietrzu rozbrzmiał zupełnie nieoczekiwany, beztroski głos.
- Kaito, a ty jesteś chłopakiem Pana? – zapytał Kaname.
Jego słowa zawisły w ciszy jak piorun z jasnego nieba. Przez ułamek sekundy wszyscy przetwarzali, co właściwie właśnie zostało powiedziane a potem napięcie, które jeszcze chwilę temu można było kroić nożem, zniknęło jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Akihito i Mick niemal jednocześnie wybuchli śmiechem. Młodszy, oparty łokciem o stół, kręcąc głową i próbując opanować rozbawienie, ale co chwilę parskał pod nosem. Aki natomiast odchylił się na oparcie krzesła, jakby właśnie usłyszał najlepszy żart na świecie.
- Cholera, Kaname, ten twój niewyparzony język! – rzucił, wycierając kącik oka, jakby rozbawiło go to do łez.
Lu wyglądał natomiast, jakby ktoś właśnie strzelił mu w twarz mokrą ścierką. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki a łyżka, którą trzymał w dłoni, zawisła w połowie drogi do ust.
- Chłopakiem…?! – spytał bezwiednie.
Kaito poczuł, jak gorąco rozlewa się po jego twarzy, gdy zrozumiał, że najwyraźniej oczekuje się od niego odpowiedzi, na to niedorzeczne pytanie.
- Co…?! Nie! To znaczy… – zapowietrzył się, usiłując jakoś wybrnąć z sytuacji.
Jąkał się, jakby jego mózg właśnie odmówił współpracy.
- Nie jestem… znaczy… To nie tak… – brnął w ślepą uliczkę.
Nie wiedział, jak powinien to ująć, ani nawet co próbował w tej chwili powiedzieć. Miał wrażenie, że wygląda jak uczeń przyłapany na niewiedzy przez wymagającego nauczyciela. Przecież jak dotąd nie określili z Akim charakteru łączącej ich relacji.
Tylko Makoto pozostał niewzruszony. Nie śmiał się. Nie wyglądał nawet na rozbawionego. Jego spojrzenie było chłodne, uważne, nieprzychylne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz