Dzyń dzyń dzyń! Idą święta! Z tej okazji macie ogromniasty rozdział :D Chyba najdłuższy w historii tej książki xD Dobrej zabawy
************
Mick obudził się, czując pulsujący ból w ręce, który towarzyszył mu przez całą noc. Przewracał się przez niego z boku na bok, starając się znaleźć wygodną pozycję, ale nic nie pomagało. Ostatecznie płytki, niespokojny sen przyniósł mu tylko zmęczenie i ćmiący ból głowy.
Pełen rezygnacji wyłączył budzik i przeciągnął się ostrożnie, unikając ruchów, które mogłyby pogorszyć ból. Nieco nieprzytomnie spojrzał na szafkę nocną i od razu dostrzegł stojące na niej opakowanie tabletek. Nieco zdziwiony uniósł brew, zastanawiając się, skąd się tam wzięły. Usiadł, odrzucając kołdrę i sięgnął po nie.
Dłuższą chwilę obracał opakowanie w dłoni, zastanawiając się, czy może zażyć tabletki. Ostatecznie stwierdził, że lepiej było nie ryzykować, gdy nie znał ich przeznaczenia. Może Pan zostawił je tu w ramach jakiegoś sprawdzianu? Wzdychając odłożył opakowanie na miejsce, po czym wstał z łóżka, rozciągając obolałe mięśnie i skierował się żwawo do łazienki.
Poranna toaleta była wyzwaniem, z jedną ręką unieruchomioną w temblaku. Jednak dziś Mick się zawziął. O ile prysznic przebiegł dość sprawnie, tak walka z ubraniami była wyjątkowo nierówna. Żeby założyć skarpetki musiał usiąść na podłodze i pomagać sobie drugą stopą. Już zapięcie guzika w spodniach okazało się łatwiejsze, bo użył do tego sznurówki, przeciągając guzik przez dziurkę niczym nawlekacz nitkę przez igłę. Koszulka i bluza były już czystą formalnością, choć nie obyło się bez syknięć bólu, gdy wkładał poranioną dłoń do rękawa. Temblak założył równie sprawnie, ale tak zziajał się przy całej tej procedurze ubierania, że musiał przysiąść na brzegu łóżka, by złapać oddech.
Jego wzrok samoistnie powędrował w stronę przeciwbólowego leku, po który sięgnął z pewnym wahaniem. Przytrzymał słoiczek kolanami i zdjął zakrętkę. Wyciągnął palcami jedną z tabletek i długo wpatrywał się w jej białą powierzchnie, rozważając ponownie, czy nie wsadzić jej do ust. Jeśli Drake mu je dał to pewnie po to by je zażył, ale nie chciał, by Pan znów wpadł w gniew, jeśli źle zrozumie jego intencje. Wrzucił więc tabletkę z powrotem do opakowania, które zamknął i schował całość do kieszeni bluzy kangurki. Postanowił spytać o to przy śniadaniu. Właśnie, śniadanie.
Mick zerwał się z łóżka, sprawdzając godzinę na telefonie. Był już lekko spóźniony, przez batalie z ciuchami, ale wciąż miał czas, by przygotować posiłek. Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się w pół kroku, patrząc zdziwiony na telefon w swojej dłoni. Mało tego, że przecież zostawił go wczoraj w salonie to jeszcze urządzenie było znów sprawne. Aż parsknął śmiechem, niedowierzając poziomowi swojej spostrzegawczości. Przecież obudziła go wesoła melodyjka, którą sam kiedyś ustawił w aplikacji budzika. Pokręcił z niedowierzaniem głową i wyszedł na korytarz.
Apartament tonął w szarawym półmroku i głębokiej ciszy, co oznaczało, że Drake jeszcze spał. Albo przynajmniej nie opuścił swojej sypialni. Mick schodząc po schodach do kuchni, czuł delikatny zapach wczorajszego obiadu, który wciąż unosił się w powietrzu. Uśmiechnął się lekko na myśl, że pani Chen ugotowała kilka dań, dzięki czemu dziś nie musiał martwić się posiłkami. Śniadanie nie było tu wyjątkiem. W ryżowarze czekała świeżutka porcja ugotowanych, białych ziarenek, za co też mógł być wdzięczny starszej Tajce. Wystarczyło wyciągnąć z lodówki zupę miso, podgrzać ją a do tego dołożyć wędzoną rybę oraz kiszone rzodkiewki i voilà. Śniadanie w tradycyjnym, japońskim stylu, które Drake tak lubił, gotowe.
Kiedy wszystko było już przygotowane, Mick spojrzał na nakryty stół i odetchnął z ulgą. Praca, nawet tak prosta, dawała mu pewne poczucie normalności, co było mu teraz bardziej niż potrzebne. Czekając na Pana włączył ekspres i postawił obok niego dwie filiżanki. Był tak śpiący, że bez kawy nie wytrzymałby tego dnia.
Drake zszedł do kuchni o czasie, wyglądając na dziwnie zamyślonego. Może i on nie spał tej nocy najlepiej? Mick zauważył, że nie wydawał się specjalnie zainteresowany śniadaniem. Jedynie zasiadł bez słowa do stołu i jadł w ciszy, machinalnie wrzucając w siebie kęsy, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Nie żeby Mick chciał zostać pochwalony za należyte wypełnienie swoich obowiązków, pomimo połamanych palców, które cholernie bolały.
- Panie… - odezwał się nieśmiało po kilku minutach, czym zwrócił na siebie uwagę mężczyzny. – Czy dziś mam towarzyszyć panu w biurze? – zapytał ostrożnie.
- Dostałeś tylko jeden dzień na odpoczynek, Mick – Drake odparł rzeczowo, a jego ton sugerował, że temat jest oczywisty.
Mick szybko pokiwał głową i opuścił spojrzenie na stół.
- Tak, wiem. Po prostu chciałem się upewnić, sir
Zapadła chwila ciszy, podczas której Drake kontynuował jedzenie, przeglądając coś na telefonie a chłopak grzebał pałeczkami w rybie, usiłując oddzielić mięso od ości. Zastanawiał się, czy zadać pytanie, które nie dawało mu spokoju. Opakowanie tabletek ciążyło mu w kieszeni bluzy.
-Sir… - odchrząknął. - Czy to... pan zostawił mi tabletki przeciwbólowe w pokoju? – zapytał cicho.
Drake przerwał na moment, podnosząc na niego spojrzenie a potem uśmiechnął się ironicznie.
- Nie, skądże. To pewnie twój ptasznik – odparł z nutą drwiny w głosie.
Mick uśmiechnął się niemrawo, choć nieco zażenowany.
- Czyli mogę je zażyć? – dopytał, chcąc mieć pewność.
Drake aż wywrócił oczami.
- Po to ci je dałem – burknął. – Masz być dziś względnie sprawny. Będziemy odwiedzać burdele w mieście – oznajmił.
Chłopak aż zamarł, słysząc te słowa. Co prawda widział w komórce, że plan dnia uległ pewnym zmianom, ale nie spodziewał się, że wpis „herbatka z Matsumoto”, która miała trwać aż do południa, może tyczyć się spotkania z jakąś prostytutką w jej miejscu pracy. Mick poczuł dziwny ucisk w żołądku, na myśl, że Pan mógł mieć ochotę na tego typu spotkania seksualne, podczas gdy miał go na wyciągnięcie ręki i w każdej chwili mogli udać się do pokoju zabaw, żeby zaspokoił jego potrzeby. Ba, nawet nie musieli iść na górę. Przecież Pan mógł wziąć go tu na stole i…
Mick pokręcił głową, wyrzucając z niej te przedziwne myśli. Przecież Drake z pewnością nie szedłby tam, by korzystać z usług dziwek. A nawet jeśli, czy nie powinno go to cieszyć? Przynajmniej jego dupę zostawi na trochę w spokoju. Ale czemu on miał też iść? Żeby być świadkiem tego? A może to on ma miał spędzić miłe chwile z wyuzdaną panią a Pan chciał patrzeć? Znał już Drake’a na tyle, że wiedział, iż z nim wszystko było możliwe.
- Mam jechać z panem? Może lepiej będzie zabrać Misaki’ego? – zaproponował z nadzieją, głosem drżącym od przerażenia wizjami, którymi napchał sobie głowę.
Drake odłożył pałeczki i spojrzał na niego z cieniem uśmiechu na ustach.
- Misaki ma dziś inne obowiązki. Pojedzie z nami Naomi i Hatoru – oznajmił, zerkając na zegarek na nadgarstku.
Mick mało nie zakrztusił się przeżuwanym kęsem, który prędko zapił stygnącą kawą. Czy Pan chciał urządzić jakąś dziką orgię? Ale tak ze swoimi ludźmi?! Chłopak pobladł na samą myśl, przypominając sobie jak widział pod prysznicem na siłowni nagiego ochroniarza o szerokich barkach. Mężczyzna był zakłopotany jego spojrzeniem. Naomi natomiast wydawała się kierować całą swoją uwagę na płeć piękną. Kiedy pojechała z nimi do wytwornego butiku, ewidentnie flirtowała przecież z tamtejszymi pracownicami.
Nie mógł pojąć jak niby miało się to spiąć z dzisiejszą wizytą w burdelu i „herbatką” z jakąś Matsumoto. Widząc jednak, że Drake jest dziś nie w sosie, wolał nie zadawać zbyt wielu pytań, by go nie drażnić. Posprzątał szybko po śniadaniu, kiedy ten dopijał swoją kawę i o równej ósmej opuścili apartament.
Mick coraz mocniej zaciskał dłonie na krawędzi bluzy, próbując nie dać po sobie poznać rosnącego napięcia. Drake omawiał właśnie ze swoimi ludźmi szczegóły dzisiejszej akcji. Im więcej detali poznawał, tym jego kolana mocniej drżały. W istocie, Matsumoto okazał się kimś zupełnie innym niż sądził. Przede wszystkim był mężczyzną, szefem kilku domów uciech, który pod przykrywką w miarę legalnych interesów, sprzedawał materiały wybuchowe, oraz drobny sprzęt z przemytu, służący podobnym celom. Przez charakterystyczny zapalnik było wręcz pewne, że maczał palce w ostatnim zamachu na Drake’a.
Ludzie Pana znaleźli trzy najbardziej prawdopodobne miejsca jego pobytu. Oczywiście ich czwórka jechała właśnie do tego najbardziej pewnego. Kolejnym zajął się Misaki, wraz z kilkoma osobami, których imion Mick nie znał. Natomiast do ostatniego Drake posłał jeszcze mniej znane mu osoby.
Mick przełknął ślinę, czując gorycz tabletki, którą wcześniej połknął. Dręczący go ból zanikał, choć wciąż ćmił, ale wróciła mu jasność myślenia. To nie były już zwykłe, nudne, finansowe interesy a prawdziwa mafijna robota. Świadomość, że Drake prowadził taką grę, zdzierała resztki iluzji, jakie miał o jego pracy. Wraz z tą wiedzą przyszedł również strach.
Matsumoto nie był tylko kolejnym kontrahentem w niejasnych interesach, który sprawiał niewielkie problemy, bo przeinaczył jeden czy dwa zapisy w umowie. Był człowiekiem, który bezpośrednio zagrażał życiu jego Pana i na pewno zabezpieczył się na wypadek ewentualnego odwetu z jego strony.
Mick nie chciał uczestniczyć w tym nalocie. Chociaż nalot to było szumnie powiedziane. Przecież było ich tylko czworo. Zachodził w głowę, po co Pan w ogóle go tu zabrał? Czyżby chciał pokazać mu jak na prawdę wygląda praca w podziemiu? Przecież, chcąc czy nie, stał się tego częścią.
Chłopak prawie przykleił się do szyby, gdy wjechali do Kabukicho. Nawet o tak wczesnej porze w dzielnicy kręciło się sporo ludzi. Ulicę czerwonych latarni nietrudno było przeoczyć. Krzykliwe, neonowe szyldy były aż nadto dostrzegalne a nazwy klubów jednoznaczne.
Hatoru, który siedział za kierownicą, skręcił w boczną alejkę i wyłączył silnik. Zapadła chwilowa cisza, przerywana jedynie odległym hałasem miasta.
- Gotowi? – Drake rzucił, zerkając na blondyna, który nieustannie miętosił materiał bluzy.
Mick wciągnął głęboko powietrze, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie gotowy na coś takiego. Ale nim zdążył sobie odpowiedzieć, ochrona wysiadła jako pierwsza. Rozejrzeli się po uliczce i dali znak, że jest bezpiecznie. Dopiero wówczas Drake do nich dołączył. Cóż pozostało Mick’owi jak podążyć za ich przykładem.
Wbrew temu co sądził, nie rzucili się od razu, by forsować główne wejście przybytku rozpusty. Po namyśle uznał, że byłoby to skrajnie głupie. Zamiast tego, udali się w głąb alejki i zatrzymali pod drzwiami, wyglądającymi na zaplecze. Gdy Hatoru w nie zapukał od razu wyszła do nich seksowna, kuso ubrana brunetka z mocnym makijażem na twarzy.
Ochroniarz zamienił z nią kilka słów na uboczu, nie dość subtelnie, by Mick nie mógł tego zauważyć, wręczając jej małe, ozdobne pudełeczko. Kobieta nie wydawała się jednak przejmować zachowaniem dyskrecji i aż pisnęła radośnie, widząc jego zawartość. Kokieteryjnie zażądała, by Hatoru od razu zapiął jej na nadgarstku złotą bransoletkę wysadzaną brylantami. Brunetka podziwiała ją z błyszczącymi oczami, ale zaraz spoważniała, gdy przyszło jej zapłacić za tak drogi podarek.
- Liczę, że nasza umowa jest wciąż aktualna – zwróciła się tym razem do Drake’a.
- Oczywiście. Radzę ci od razu jechać pod ten adres – mężczyzna odpowiedział, podając jej wizytówkę. – Tam dostaniesz pełną ochronę i liczę, że zechcesz podjąć ze mną dłużą współpracę
- Och, jakiś ty dzisiaj oficjalny – brunetka poskarżyła się i podeszła do Drake’a, kołysząc swawolnie biodrami. – Przecież wiesz, że ochoczo się u ciebie zatrudnię, Drake’i – powiedziała przesłodzonym tonem a odbierając wizytówkę ucałowała ją i puściła mu oczko.
Mick mało nie parsknął śmiechem, słysząc to pieszczotliwe zdrobnienie imienia Pana. Choć musiał przyznać, że Drake’uś brzmiałoby lepiej.
Tymczasem kobieta uwiesiła się jego Panu na ramieniu i pociągnęła go w stronę drzwi. Otwarła je na oścież i bez skrępowania wprowadziła całą ich czwórkę, obwieszczając wszem i wobec, że są jej klientami i mają przepustkę dla VIP’ów. Kilku pracowników zerknęło w ich stronę, ale wydawali się zajęci swoimi obowiązkami.
Brunetka, przemyciła ich przez zaplecze do części lokalu, przeznaczonej dla klientów. Wnętrze budynku przypominało ekskluzywne miejsce rozrywki, ale coś w powietrzu zdradzało, że kryło się za tym coś więcej. Mimo wczesnej pory przy barze siedziało kilku mężczyzn. Inni, porozsiadani na kanapach, oglądali tańce na rurze nagich kobiet. Mick starał się ignorować wszechobecny zapach intensywnych perfum i lekko przytłaczający półmrok sali, który nie ukrył ich obecności. Ochrona od razu zwróciła na nich uwagę.
Chłopak podążał blisko za Panem, czując na sobie intensywne spojrzenia barczystych, groźnie wyglądających mężczyzn. Ich wzrok wyrażał mieszankę niechęci i czujności, co tylko potęgowało jego strach. Próbował wtopić się w tło, niemal chowając za sylwetką Drake’a, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że każdy jego ruch jest bacznie obserwowany. Natomiast reszta towarzystwa zdawała się całkiem swobodna w tej sytuacji.
Drake szedł pewnym krokiem z nonszalancją, która kontrastowała z nerwowością Mick’a. Naomi trzymała się z tyłu, rozglądając się uważnie, a Hatoru zdawał się być w swoim żywiole, żartując półgłosem z kobietą prowadzącą grupę.
Kiedy przeszli przez klub i dotarli do korytarza, prowadzącego zapewne do pomieszczeń przeznaczonych dla ważniejszych osób zarządzających tym przybytkiem, brunetka zatrzymała się. Wskazała im masywne drzwi z ciemnego drewna, na samym końcu, podarowała Drake’owi soczystego całusa w policzek i ulotniła się czym prędzej.
Mick czuł, jak jego żołądek kurczy się z nerwów, kiedy ruszyli wąskim korytarzem prowadzącym do serca przybytku Matsumoto. Ściany wyłożone lustrami i neonowymi światłami odbijały ich sylwetki, tworząc klaustrofobiczną atmosferę, która tylko potęgowała napięcie.
Drake wszedł do biura Matsumoto, jakby był jego właścicielem, nie fatygując się nawet, by zapukać. Drzwi otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę a siedzący przy biurku szef aż podskoczył na krześle. Kilka prostytutek, które towarzyszyły mu w pomieszczeniu, pisnęło zaskoczone i przesunęły się w głąb kanap, wbijając spojrzenia w nieproszonych gości.
Drake z nieskrępowaną nonszalancją rozejrzał się po pomieszczeniu. Bez słowa usiadł na kanapie obok jednej z dziewczyn, nad wyraz młodej blondynki z mocnym makijażem i papierosem w dłoni, i zarzucił rękę na jej ramiona. Uśmiechnął się szeroko, jakby był na przyjacielskiej wizycie.
- Matsumoto! – zawołał radośnie. – Aż trudno uwierzyć, że tak dawno się nie widzieliśmy. Musze przyznać, że nieźle się tu urządziłeś
Matsumoto, mężczyzna w średnim wieku o szczupłej sylwetce i krzykliwym garniturze w jasnoniebieskim kolorze, wyglądał na wyraźnie spiętego. Mimo to, zmusił się do równie przyjacielskiego uśmiechu.
- Drake... – zaczął powoli, ocierając dłonią spocone czoło. – Co za niespodzianka. Nie wiedziałem, że mnie odwiedzisz
W jego głosie dało się wyczuć napięcie, choć starał się to ukryć.
Na biurku przed Matsumoto leżało kilka stert gotówki, butelki drogiego alkoholu i popielniczka pełna niedopałków. Muzyka, która grała w klubie, sączyła się z głośników i tutaj, tworząc dziwnie niepasujące do sytuacji tło. Prostytutki, poza chwilowym zaskoczeniem, wróciły do popijania drinków i palenia, choć ich spojrzenia nieustannie wędrowały między Drake’iem a Matsumoto.
Naomi i Hatoru, którzy weszli za Drake’em, zajęli strategiczne miejsca po bokach pomieszczenia. Ich postawa była spokojna, ale gotowa do działania w każdej chwili. Mick, zamykając drzwi, pozostał przy nich, wyglądając na kompletnie zagubionego. Stał tam sztywno, jakby bał się ruszyć, obserwując całe to przedstawienie z niedowierzaniem. Nie wiedział nawet, co zrobić z rękami a raczej jedną z nich. Wsunął więc kciuk do kieszeni spodni, starając się wyglądać mniej bezradnie. Przypatrywał się przy tym Matsumoto z ukosa.
Nie wiedział, czego właściwie się spodziewał. Może kogoś bardziej eleganckiego albo brutalnego? Matsumoto wyglądał, jakby wyjęto go z lat 80. Jego strój był wręcz karykaturalny a złote pierścienie na palcach połyskiwały w świetle biurowych lamp. Na jego twarzy malowała się nerwowa pewność siebie, ale płochliwe oczy zdradzały rodzącą się w nim panikę.
Drake, jakby nie zauważając napięcia, nachylił się w stronę blondynki, która próbowała wyglądać obojętnie, choć była dość sztywna.
- Naprawdę świetny lokal, Matsumoto – powiedział, zakładając nogę na nogę, co sugerowało, że czuje się tu jeszcze swobodniej. – Ale do rzeczy. Wpadłem, bo doszły mnie słuchy, że masz ostatnio kilku nowych klientów i…
Nagle drzwi biura otworzyły się z hukiem, przerywając mu w pół słowa. Do środka wmaszerowała trójka mężczyzn, wyglądających jak stereotypowe postacie z mangi o Yakuzie. Pierwszy z nich miał krótko przycięte, platynowe włosy, kilka kolczyków w twarzy i tatuaże wznoszące się spod kołnierza koszulki aż na szyję. Za nim szli dwaj równie prześmiewczo wyglądający mężczyźni, ubrani jak zwykli, uliczni chuligani.
- Co się tu odpierdala?! – warknął ten z farbowanymi włosami, zatrzymując się w progu.
Jego spojrzenie przesunęło się po zebranych, aż spoczęło na Micku, który przypadkowo stał mu na drodze.
- Spierdalaj! – warknął.
Zanim Mick zdążył zareagować, wymierzył mu potężny cios pięścią w bok głowy. Chłopak poleciał jak szmaciana lalka, uderzając ramieniem o podłogę. Przez chwilę widział tylko rozmyte światła i słyszał przytłumione dźwięki. Leżąc, wciąż próbował pojąć, co się właściwie stało.
W tym samym momencie przyjazny uśmiech na twarzy Drake’a lekko drgnął, prawie niezauważalnie. Jednak jego szare oczy przybrały stalową barwę, zdradzając rodzącą się w nim furię. Gdy przemówił, jego głos był chłodny i spokojny, ale niosło się w nim niepodważalne polecenie.
- Naomi
To jedno słowo wystarczyło. Naomi wystrzeliła niczym pocisk. Skoczyła w stronę najbliższego mężczyzny i wysokim kopnięciem w głowę powaliła go na ziemię. Jego ciało uderzyło z impetem w kolegę z piercingiem, który wciąż próbował zorientować się w sytuacji. Farbowany mężczyzna warknął ze złości, zrzucając z siebie nieprzytomnego towarzysza, ale zanim zdążył wstać, Naomi znalazła się nad nim. Chwyciła go za gardło, przygważdżając do ziemi z siłą, która wyraźnie go zaskoczyła.
- Co ty...?! – zdołał wykrztusić, zanim kobieta wyciągnęła zza paska nóż.
Jej ruch był precyzyjny, niemal artystyczny. Ostrze znalazło się milimetry od jego oka, gdy nagle zatrzymał ją cichy, ale stanowczy głos Drake’a.
- Dość
Naomi aż warknęła ze złości. Jej ręka zamarła, ale wciąż trzymała nóż niebezpiecznie blisko gałki ocznej mężczyzny.
- Dlaczego? – spytała, rozsierdzona.
- Jesteśmy tu gośćmi – odparł Drake, z kamiennym spokojem, choć w jego oczach wciąż płonął gniew.
Naomi zmarszczyła brwi a jej spojrzenie pociemniało.
- Gośćmi? – powtórzyła z ironią. – Nie zostaliśmy tak potraktowani – zauważyła.
Drake udawał, że rozważa jej słowa, rozglądając po pomieszczeniu. W tym czasie pierwszy z powalonych mężczyzn ocknął się i z trudem sięgnął po broń ukrytą pod bluzą. Hatoru zareagował natychmiast. Chwycił go za rękę i powalił na ziemię zapaśniczym chwytem, przyciskając jego twarz do podłogi. Drake powoli pokiwał głową.
- Racja. Zostaliśmy potraktowani jak intruzi – stwierdził.
Naomi nie potrzebowała więcej zachęty. Jej nóż z łatwością przebił się przez miękkie tkanki i zagłębił w czaszce jasnowłosego. Potworny wrzask rozdarł powietrze. Ostrze zatrzymało się dopiero na kości, gdy krew zaczęła wylewać się szerokim strumieniem, plamiąc podłogę i ubrania Naomi.
Matsumoto, który do tej pory siedział w szoku, w końcu odzyskał głos.
- Drake! – zawołał z rozpaczą. – Zatrzymaj ją, do cholery! Wiesz, ile kosztuje spranie krwi z dywanu?! – zawodził.
Drake spojrzał na niego zimno.
- To twój problem. Na przyszłość naucz swoich ludzi ogłady
W międzyczasie Mick usiłował pozbierać się z podłogi, czując jak po uderzeniu szumi mu w głowie. O dziwo, upadając, zdołał oszczędzić zranioną dłoń, ale mimo to ból promieniował od skroni a jego ciało zdawało się ważyć o wiele więcej niż zwykle. Zaczerpnął kilka głębszych oddechów, próbując zebrać myśli, ale wszystko, co widział i słyszał, sprawiało, że adrenalina buzowała mu w żyłach.
Odwrócił głowę i ujrzał Naomi, która z dziką determinacją trzymała jednego z napastników, wbijając nóż w jego twarz. Krew lała się szerokim strumieniem, barwiąc dywan pod jej nogami. W normalnych okolicznościach Mick poczułby mdłości na taki widok, ale teraz... nic. Żadnego współczucia, żadnej litości. Typ, który go uderzył w pełni zasłużył na to, co się działo.
Co więcej, Mick poczuł w sobie coś, czego dawno nie doświadczył. Gniew. Nie taką chwilową frustrację, którą tłumił na co dzień, ale czystą, surową wściekłość. Był zmęczony byciem workiem treningowym dla innych. Potrafił zaakceptować, lepiej lub gorzej, wszystko, co robił mu Pan, ale to?
Nie zamierzał pozwolić, by jakiś pieprzony random z wykolczykowanym ryjem i tlenionymi kudłami, traktował go jak śmiecia!
Zobaczył jak trzeci z napastników zmierza w stronę Drake’a. Naomi i Hatoru byli zbyt zajęci, by zareagować a Drake zdawał się nawet nie zauważać zagrożenia, siedząc spokojnie na kanapie z tym swoim ironicznym uśmiechem. Mick zacisnął zęby, podniósł się zaskakująco sprawnie i chwycił stojącą na pobliskim stoliku butelkę po alkoholu. Bez wahania wymierzył cios prosto w głowę nadchodzącego mężczyzny.
Szkło rozprysło się na wszystkie strony a mężczyzna padł na ziemię z głuchym łoskotem, nieprzytomny a może i martwy. Mick nie zamierzał tego sprawdzać. Nie obchodziło go to.
Pomieszczenie na chwilę wypełniła cisza, przerywana jedynie jego ciężkim oddechem, klubową muzyką i żałosnymi jękami rannych. Drake zerknął obojętnie na ciało mężczyzny a potem na swojego chłopca. Na jego ustach pojawił się ten irytujący, lekko kpiący uśmiech a w oczach błysnęło coś, co Mick odczytał jako... pożądanie?
Mick poczuł, jak gniew w nim buzuje. W tej chwili miał ochotę zdzielić i Drake’a, tak jak tamtego faceta. Nie zamierzał posuwać się jednak aż tak daleko, znając możliwe konsekwencje tego chwilowego wyładowania złości. Stał więc wyprostowany, wciąż dysząc ciężko.
Drake powoli skinął mu głową, jakby uznawał coś, czego jeszcze nie powiedział na głos, po czym zwrócił się do Matsumoto tonem chłodnym i opanowanym, jakby nic się nie wydarzyło.
- Możemy wreszcie porozmawiać gdzieś w spokoju? – zapytał z uprzejmym chłodem, który przyprawiłby o ciarki każdego.
Matsumoto, który przez cały ten czas siedział za biurkiem, blady jak ściana, przełknął z trudem ślinę i gorączkowo pokiwał głową.
- O-oczywiście – wyjąkał, starając się unikać spojrzenia na ciała i krew, która plamiła jego idealny dywan.
Drake wstał spokojnie z kanapy, otrzepując mankiety marynarki, jakby właśnie skończył uprzejmą konwersację.
Mick, czując jak schodzi z niego adrenalina, zdawał się zaczynać rozumieć, dlaczego Pan go tutaj zabrał. Nie chodziło o siłę czy liczebność. Chodziło o pokazanie, jak działa świat, do którego należał. Był brutalny, bezwzględny i rządzący się swoimi prawami.
Tymczasem w posiadłości Akihito panowała znacznie lżejsza atmosfera. Kaname kroił pierś z kurczaka w kuchni z prędkością, jakby zależało od tego jego życie. Co chwilę zerkał przez ramię, czy ktoś przypadkiem nie wchodzi. Nóż w jego dłoni sunął sprawnie, ale ruchy były nerwowe a krojone kawałki, choć nierówne, spełniały swoją rolę. Gdy miał już pełne dłonie, schował mięso do foliowego woreczka i ruszył w stronę garderoby przy drzwiach wyjściowych, gdzie wisiały kurtki wszystkich domowników. Nałożył buty i kurtkę, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym wyszedł do ogrodu.
W ogrodzie panowała cisza a ośnieżone ścieżki lśniły w świetle porannego, mętnego słońca. Kaname ruszył w stronę altany, gdzie przed nowym rokiem pracował pan Drake z Mick’iem. Gdy dotarł na miejsce, zatrzymał się na chwilę i rozejrzał, upewniając się, że jest sam. Wokół było pusto a jedynymi świadkami jego poczynań były ptaki, buszujące w koronach nagich drzew. Kaname przykucnął przy ośnieżonym krzewie, chowając się przed ewentualnym wzrokiem obserwatorów. Cmoknął kilka razy, po czym odczekał chwilę. Zza krzewu, niczym duch, wyłoniła się biała kotka. Jej futro lśniło jak śnieg, a ogon był tak puszysty, że wyglądał, jakby należał do królewskiego zwierzęcia.
- Hej malutka – chłopak szepnął z uśmiechem, sięgając do woreczka.
Kotka zamiauczała radośnie i zaczęła ocierać się o jego rękę, zanim jeszcze zdążył podać jej jedzenie. Szybko rozłożył kawałki kurczaka na czystej części śniegu. Kotka zaczęła jeść z zapałem a on, korzystając z okazji, ostrożnie pogłaskał ją po grzbiecie. Była tak mięciutka i ciepła, że aż się uśmiechnął.
- Jedz powoli – powiedział cicho, jakby rozmawiał z kimś, kogo znał od lat.
Gdy kotka skończyła posiłek i zaczęła wylizywać łapki, Kaname wstał i otrzepał dłonie z jej sierści. Chciałby zostać z nią jeszcze trochę, ale obowiązki nagliły. Nie mógł też dopuścić do tego, żeby ktoś zauważył jego dłuższą nieobecność.
- Do zobaczenia, malutka – szepnął, cofając się w stronę altany.
Wychodząc zza niej, nagle wpadł na Lu, który stał na ścieżce z rękami w kieszeniach. Obaj chłopcy zamarli, zaskoczeni spotkaniem. Lu spojrzał na Kaname a potem zerknął za jego ramię, gdzie kotka wciąż zajmowała się czyszczeniem pyszczka. Na ten widok, na twarzy starszego chłopaka pojawił się szeroki uśmiech.
- Długo już ją karmisz? – zapytał, rozbawiony.
Kaname zarumienił się, zmieszany.
- Tylko od tygodnia – przyznał, niepewnie patrząc na Lu.
Ten pokręcił głową, wciąż się śmiejąc.
- Niezła z niej manipulantka. Ja też ją dokarmiam od tygodnia. Nawet zrobiłem jej domek – powiedział, wskazując na daleki skraj ogrodu. – Zostało trochę desek po remoncie schowka, to jej coś skleciłem. Schowałem go na końcu ogrodu, żeby Pan nie zauważył
Na twarzy Kaname pojawił się przestrach.
- W posiadłości są kamery – zauważył cicho.
Lu przewrócił oczami, ale jego ton był łagodny.
- Niby tak, ale wiesz, ile to godzin nagrań? Pan nie sprawdza ich, jeśli nie ma ku temu powodów. Więc po prostu mu ich nie dawajmy, okej?
Kaname poczuł ulgę i skinął głową.
Tymczasem w salonie, za jednym z dużych okien, stał Makoto. Trzymał w dłoni filiżankę herbaty i obserwował obu chłopców z lekkim uśmiechem. Jego wzrok śledził, jak rozmawiają, co chwilę zerkając na zadowoloną kotkę, której z tej perspektywy, nie dostrzegał, ale domyślał się jej obecności. W jego oczach było coś ciepłego, jakby widział coś, czego dawno nie czuł w tym domu. Zwyczajną, ludzką bliskość.
Przymknął oczy i oparł się plecami o tors Akihito, który właśnie objął go od tyłu i oparł brodę na jego ramieniu.
- Co ciekawego tam widzisz, Makoto? – zapytał mrukliwym szeptem, wprost przy jego uchu.
- Chłopaki zmieniają świeczki w śnieżnych lampionach – skłamał gładko, gdyż sam zrobił to po śniadaniu.
Był ciekaw, czy Lu zdawał sobie sprawę z tego, że krył go przed Panem już od tygodnia, gdy tylko zauważył, że wykrada się do szopy. Z początku nie wnikał co tam robi, w końcu każdy potrzebował chwil dla siebie. Ale kiedy kilka dni temu wrócił z krwawiącymi palcami, postanowił to sprawdzić. Jakież było jego zdziwienie, gdy znalazł na wpół skończony domek dla jakiegoś zwierzęcia. Mając dostęp do laptopa Akihito, by zamawiać jedzenie, mógł również zajrzeć do nagrań z monitoringu. Szybko odnalazł białego kota, który wyglądał niczym żywcem wyjęty z baśni. Zwierzak nie czynił szkód, więc postanowił nie zawracać głowy Pana takimi błahostkami.
- Kaname chociaż ubrał się ciepło? Jeśli pochoruje się przez te głupie lampiony, to nie ręczę za siebie – Akihito ostrzegł zawczasu.
- Tak, Panie, jest należycie ubrany – Mako odpowiedział, zerkając na mężczyznę kątem oka. - Ma pan dziś wolne, prawda? Może przygotuję kakao i zagramy wspólnie w jakąś planszówkę? – zaproponował z uśmiechem.
Lubił leniwe dni takie jak dziś, gdy Pan miał dobry humor i mogli po prostu spędzić czas razem. Nie musieli wówczas przejmować się tak bardzo etykietą, czy uważać na każde słowo i spojrzenie. Tak. Lubił takie dni.
Akihito powoli zabrał z niego ręce i przeciągnął się, ziewając. Westchnął, rzucając spojrzenie na salon, gdzie stała wielka kanapa i telewizor z ekranem większym niż ściana w niejednym mieszkaniu.
- Nie mam specjalnie ochoty. Ale możesz zrobić popcorn i obejrzymy jakiś film – stwierdził.
Makoto chyba chciał coś dodać, ale wówczas drzwi prowadzące do ogródka otwarły się a do środka wszedł Lu i Makoto. Chłopcy spojrzeli niepewnie najpierw na Pana a potem na Makoto.
- Dajcie już spokój z tymi lampionami – Akihito odezwał się pierwszy. – Ochrona znowu się przypieprzy, że gasimy oświetlenie wokół domu
- To ostatni raz, Panie. Jutro rano je uprzątniemy – Lu zapewnił prędko, popychając Kaname w stronę garderoby, nim ten palnie coś głupiego, co wpędzi ich w kłopoty.
Akihito zaklął pod nosem, słysząc dzwonek do drzwi.
- I oto oni! Strażnicy w służbie jego książęcej mości! – wykrzyknął, unosząc ręce w górę w geście frustracji. – Pewnie mają dwieście „ale”, bo kręciliście się po ogrodzie!
Nie czekając, aż Makoto zareaguje, Aki sam podszedł do drzwi, przekręcił zamek i otwarł je na oścież, nie kryjąc wściekłości, która grymasem odznaczała się na jego twarzy.
Na progu stał Ryunosuke, najstarszy z jego braci. Jego elegancka sylwetka, ubrana w idealnie skrojony garnitur, była wręcz symbolem spokoju i kontroli, ale w oczach Akihito wywołała jedynie narastającą irytację.
- Ryu? – rzucił z chłodem. – Nie umawialiśmy się dzisiaj
Ryunosuke przeprosił z lekkością, która brzmiała bardziej jak zwyczajowa grzeczność niż szczera skrucha.
- Wiem, braciszku. Po prostu nie chciałem puszczać tu tego debila samego – wyjaśnił.
Akihito zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi, dopóki Ryunosuke nie przesunął się na bok, wchodząc do środka. Za jego plecami ochrona kończyła przeszukiwać Tsuyoshi’ego, drugiego syna ich rodziców, który trudnił się handlem ludźmi. Tsuyoshi, ubrany w niedbały, luźny strój z rękami w kieszeniach i cynicznym uśmiechem na twarzy, wyglądał, jakby cała sytuacja go bawiła.
- Mówiłem ci, Ryu, że jestem czysty – rzucił, zanim jeden z ochroniarzy wskazał mu wejście, jakby rzeczywiście potrzebował jego pozwolenia.
Akihito przewrócił oczami a jego złość niemal namacalnie wzrosła.
- Po co tu przylazłeś? – zapytał, patrząc na brata, jakby chciał go z miejsca ukatrupić.
- Myślałem, że ucieszysz się na widok rodziny. Ryu zabronił mi odwiedzać cię w dniu urodzin, więc przyjechałem teraz, osobiście złożyć ci życzenia – Tsu odparł z drwiącym uśmieszkiem, zamykając za sobą drzwi.
W tym momencie z bocznego korytarza wyszli Lu i Kaname. Rozmawiali cicho, ale widok gości natychmiast przerwał ich rozmowę. Kaname zamarł w miejscu a jego twarz pobladła, jakby zobaczył ducha. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i osunął się na podłogę, dotykając jej czołem w głębokim pokłonie.
Lu patrzył na niego z mieszaniną zdziwienia i złości, ale sam pokłonił się sztywno, pozostając jednak w pozycji stojącej. Tsuyoshi tylko uniósł brew, widząc ich poczynania.
- Ach, jest i mój mały prezent - powiedział przeciągle, uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem. – Jak się spisuje? Mogę przywieźć ci innego, jeśli jest marny – zaproponował z lekkością, jakby mówił o wymianie skarpetek na większy rozmiar.
Akihito spojrzał na brata z pogardą a potem na Kaname, który wciąż klęczał. Przewrócił oczami, jakby cała sytuacja była dla niego wyjątkowo męcząca.
- Tsuyoshi, nie zapraszałem cię tutaj a już na pewno nie po to, żebyś straszył moich chłopców. Jeśli masz coś do powiedzenia, mów i wynoś się – syknął, a jego głos był zimny jak stal.
Ryunosuke przyglądał się całej scenie z obojętnością, jakby badał, jak daleko sytuacja się rozwinie. Jednocześnie gotów w każdej chwili interweniować, jeśli któryś z braci posunie się zbyt daleko.
Tsuyoshi, niewzruszony napiętą atmosferą, uśmiechnął się lekko i rozłożył ramiona w geście udawanego pojednania.
- Skoro ostatnio nie miałem okazji, pozwól, że złożę ci urodzinowe i noworoczne życzenia – zaczął z przesadną uprzejmością. – Życzę ci, żebyś w tym roku wreszcie przestał być czarną owcą naszej rodziny. Może znajdziesz w sobie trochę klasy, żeby dorównać choć naszemu drogim siostrom i… cóż, mnie, rzecz jasna.
Akihito zmrużył oczy a jego twarz wykrzywił szyderczy uśmiech.
- Yhym, to takie miłe, że próbujesz mnie obrazić. Szkoda tylko, że wciąż, nawet z tym całym wsparciem od rodziców, jesteś w stanie najwyżej pełzać gdzieś w moim cieniu. Przykro mi z tego powodu – powiedział chłodno.
Przez chwilę coś niewypowiedzianego wisiało w powietrzu, ale Tsuyoshi tylko wzruszył ramionami, zupełnie nieporuszony. Jego wzrok skupił się na Kaname, który wciąż klęczał na podłodze, drżąc, jakby lada moment miał zemdleć. Tsu ruszył przed siebie, mijając Akihito, jakby ten nie istniał i stanął tuż przed chłopakiem.
- Chcę kawy – powiedział, patrząc z góry na Kaname. Jego ton był lodowaty a spojrzenie przepełnione wyższością.
Chłopiec skulił się jeszcze bardziej, niemal wciskając się w podłogę, jakby próbował zniknąć.
- Lu, zabierz Kaname na górę – rozkazał ostro Akihito, odwracając się w stronę starszego brata. – Makoto, zrób nam tej kawy
Lu natychmiast złapał Kaname za ramię i pomógł mu wstać. Chłopak unikał spojrzeń, chwiejąc się na nogach, ale pozwolił się poprowadzić na schody. W tym czasie Makoto, który już wcześniej przewidział rozwój sytuacji, sprawnie przygotowywał filiżanki i uruchamiał ekspres do kawy.
Tsuyoshi spojrzał na odchodzących chłopaków z widocznym rozczarowaniem a potem przeniósł wzrok na Akihito.
- Naprawdę, Aki-chan? Nie pozwolisz mi się trochę pobawić? Masz tyle zabawek, że jedna więcej czy mniej nie zrobi ci różnicy – rzucił z udawanym żalem. – A jeśli nawet trochę ją popsuję, to co? Chyba nie jesteś aż tak do nich przywiązany, prawda?
Akihito poczuł, jak gniew zaczyna w nim buzować. Skrzyżował ręce na piersi, próbując zachować spokój, wiedząc, że ma obok siebie Ryunosuke, który w każdej chwili był gotów stanąć po jego stronie. Już oni wiedzieli kto był prawdziwą czarną owcą ich rodziny.
- Wiem, że brakuje ci czegoś, co pozwoliłoby ci się poczuć jak prawdziwy mężczyzna, ale może spróbuj znaleźć to gdzieś indziej? Może w pracy? Albo o, już wiem – Pstryknął palcami. – Chirurgia idzie do przodu i może mogą już zrobić ci przeszczep fiuta
Tsuyoshi uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.
- Och, praca? To ty tak nazywasz swoje małe „hobby”? Zabawne. A ja myślałem, że po prostu rekompensujesz sobie tym brak normalnych relacji w życiu. Wiesz, prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje takich zabawek, żeby czuć się spełnionym – zadrwił, wskazując na Makoto, który udawał, że skupia się na parzeniu kawy i w ogóle ich nie słucha.
Te słowa przelały czarę goryczy. Akihito ruszył szybkim krokiem w stronę brata i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wymierzył mu mocny policzek. Dźwięk uderzenia odbił się echem po salonie. Tsuyoshi aż zachwiał się lekko, przykładając dłoń do zaczerwienionego policzka. Przez moment wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz jego twarz rozjaśnił rozanielony uśmiech.
- No proszę, wreszcie jakiś ogień, braciszku – powiedział, głosem ociekającym uwielbieniem. – Czasem się zastanawiam, czy to ty nie jesteś przypadkiem moją najlepszą zabawką – przyznał, złośliwie mrużąc oczy.
Akihito podniósł rękę, gotowy wymierzyć mu kolejny policzek, ale Ryu, szybki jak zawsze, chwycił go za nadgarstek.
- Przestań, Aki. To nic nie da – powiedział spokojnie.
Akihito próbował się wyrwać, szarpiąc się wściekle
- Puść mnie, Ryu! Przypierdolę mu z drugiej strony, to może klepki mu na miejsce wskoczą!
Ryunosuke jednak trzymał jego ręce mocno, nie pozwalając mu na dalszą eskalację.
- Proszę, uspokój się – powiedział cicho, ale z naciskiem.
Gdy zobaczył, że Tsuyoshi otwiera usta, żeby coś dodać, uniósł na niego morderczy wzrok.
- Ty się nawet nie waż odezwać. Jeśli powiesz jeszcze choć jedno słowo, po prostu cię zabiję – warknął ostrzegawczo.
Tsu uniósł dłonie w geście kapitulacji, ale na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. Teatralnym gestem udał, że zamyka usta na niewidzialny kluczyk i wyrzuca go przez ramię.
Ryu poczekał, aż Akihito przestanie szarpać się w jego uścisku i dopiero wtedy puścił jego nadgarstek. Emocje powoli zaczęły opadać, choć atmosfera w pokoju wciąż była ciężka. W końcu wszyscy troje usiedli na kanapie. Aki z wyraźnym niezadowoleniem, Tsuyoshi uśmiechnięty jak kot, który właśnie zjadł kanarka, a Ryu, jak zwykle, opanowany.
Makoto, który sprawnie przygotował kawę, wszedł do salonu z tacą filiżanek. Podał każdemu z braci ich porcję, po czym cicho wrócił do kuchni, gotów reagować na każde kolejne polecenie.
Tsuyoshi upił łyk aromatycznego naparu, po czym przesunął się bliżej Akihito i objął go ramieniem.
- Aki-chan, no nie dąsaj się już – powiedział z udawanym smutkiem. – Choć muszę przyznać, że pięknie ci z tą złością. Zupełnie jak wtedy, kiedy byłeś małym, słodkim bobaskiem
Akihito spojrzał na niego z czystą pogardą, ale Tsuyoshi tylko uśmiechnął się szerzej, przyciągając go bliżej w mocnym uścisku.
- No, kto karmił cię kaszką, co? – mówił dalej Tsu, pociągając młodszego brata za policzek jak dziecko. – Kto ci śpiewał, żebyś usnął? No kto?
Akihito w końcu nie wytrzymał i zrzucił z siebie jego rękę, odpychając tak mocno, że mało nie zrzucił go z kanapy.
- Przestań mnie dotykać, ty pieprzony idioto! – warknął, wyraźnie zirytowany. – I w ogóle, po jaką cholerę tu przyjechaliście? Mam wolny dzień pierwszy raz od wieków i chciałem go spędzić w spokoju!
Słowa te sprawiły, że atmosfera w pokoju nagle się zmieniła. Tsuyoshi przestał się uśmiechać a Ryu wyraźnie się zasępił. Przez chwilę żaden z nich się nie odezwał, aż w końcu to najstarszy przerwał ciszę.
- Chcieliśmy porozmawiać o czymś delikatnym – zaczął, obracając filiżankę w dłoniach. – Widziałem ostatnio starego Nakamurę. Martwię się o niego. Wygląda naprawdę kiepsko
Akihito zmrużył oczy, doskonale rozumiejąc, dokąd zmierza rozmowa.
- Nie ściemniaj, Ryu. Mów wprost. Nie chodzi ci o wuja Drake’a, tylko o burdel, który wybuchnie w Yakuzie, kiedy staruszek w końcu kopnie w kalendarz, prawda? – spytał chłodno.
Ryu uniósł brew, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale milczał. Wystarczyło to jednak, by Akihito wiedział, że trafił w sedno. Upił łyk kawy, odkładając filiżankę z precyzją a potem westchnął ciężko.
- Posłuchaj, Aki. Nie ma co owijać w bawełnę. Wszyscy wiemy, że Nakamura nie ma wyznaczonego następcy. Jeśli rzeczywiście jego czas dobiegnie końca, walki o władzę są nieuniknione. To spowoduje chaos a postronni ludzie, poczują się zagrożeni. Yakuza może nie być instytucją wzorową, ale ma swoje zasady, które utrzymują porządek w podziemiu. Potrzebujemy planu awaryjnego, zanim to wszystko runie
Akihito zmarszczył brwi, zastanawiając się nad słowami brata. W końcu kiwnął głową.
- Masz rację. Rozmawiałem o tym z Drake’iem całkiem niedawno. Powiedziałem mu, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby to on przejął stanowisko po wuju. Jest szanowany, ma charyzmę i zdolności przywódcze. Ale miał swoje powody, by odmówić. I szczerze? Popieram go w tej decyzji. To nie jest jego droga
Ryu skinął głową, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Wiem o tym. Nakamura wspomniał coś podobnego. Po naszym spotkaniu poszedłem z nim na kawę, bo... cóż, nie ufam Drake’owi – przyznał z lekkim uśmiechem, który był zarówno szczery, jak i złośliwy.
Akihito wyprostował się na kanapie, patrząc na brata z wyraźną irytacją, ale ostatecznie pokręcił głową dezaprobatą. Wiedział przecież, jakie zdanie o jego przyjacielu miał brat.
- Dobra, rozumiem, dlaczego chciałeś o tym pogadać. Ale powiedz mi jedno. Dlaczego przywlokłeś tutaj Tsuyoshi’ego? – Jego wzrok przesunął się na Tsu, który wciąż siedział zadowolony, jakby wszystko o czym mówili, było dla niego zabawną opowieścią.
Ryu odchrząknął, jakby przygotowywał się na trudną odpowiedź.
- To jest właśnie druga część tej samej sprawy - przyznał
Akihito natychmiast zmarszczył brwi, jego dłonie zadrżały a napięcie w pokoju wzrosło o kilka stopni. Rozumiejąc, dokąd miało to zmierzać, aż wstał gwałtownie.
- Nie. Absolutnie nie zgadzam się na to, żeby Tsuyoshi przejął władzę nad Yakuzą! Nie ma mowy!
Ryu również wstał i choć jego twarz zachowała spokój to w oczach pojawiła się determinacja.
- To bardzo rozsądne rozwiązanie, Aki. Tsu jest znany w podziemiu, wszyscy wiedzą, czym się zajmuje. Jego reputacja w handlu żywym towarem dałaby mu przewagę. Władza zostałaby w rękach rodziny cesarskiej a ty mógłbyś przestać nadzorować podziemie. Wszystko działałoby pod nasze dyktando
Akihito spojrzał na niego, jakby usłyszał najgłupszą rzecz w swoim życiu.
- Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Nigdy nie pozwolę wam przejąć yakuzy. Nigdy! Wiem, jak to się skończy. Zniszczycie tę organizację od środka a potem nic z tego nie zostanie. Nie pozwolę na to, rozumiesz?
Ryu wyraźnie się zirytował, choć starał się zachować kontrolę. Zacisnął pięści i spojrzał na brata z wściekłością.
- Co jest, kurwa, w tym Drake’u? – wybuchł. – Dlaczego chcesz dla niego ryzykować tak wiele? Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić swojej funkcji?!
Akihito spojrzał na niego z lodowatym gniewem. Jego głos był niski, ale niósł w sobie siłę burzy.
- To coś, czego ty nigdy nie zrozumiesz. To prawdziwe braterstwo. Coś, co wykracza poza więzy krwi – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Te słowa uderzyły Ryunosuke jak cios w twarz. Wyglądał na zszokowanego, jakby ktoś wyciągnął mu ziemię spod nóg. Milczał, wpatrując się w młodszego brata, niezdolny do znalezienia odpowiedzi. Tsuyoshi, obserwując scenę z boku, uniósł brew, ale nawet on wyglądał na nieco zbitego z tropu.
Akihito wziął głęboki oddech, zerkając na obu braci z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. Jego spojrzenie, choć pozornie się uspokajało, to wciąż ciskało gromami.
- Skoro tylko tyle mieliście do powiedzenia i sytuacja jest już wyjaśniona, tam są drzwi. Możecie wypierdalać – powiedział cicho, wskazując braciom wyjście.
Ryunosuke otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale Akihito uniósł rękę, przerywając mu bez słowa.
- Wyjdźcie – powiedział ostrzej. – Już
Przez moment Ryu wyglądał, jakby zamierzał się sprzeciwić, ale zrozumiał, że sprawa była przegrana. Zacisnął usta w cienką linię, rzucił bratu ostatnie spojrzenie i ruszył w stronę drzwi. Tsuyoshi, który do tej pory siedział z wyraźnym rozbawieniem na twarzy, wzruszył ramionami i podążył za nim, jakby cała sytuacja była tylko kolejnym kaprysem najmłodszego z braci.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi w salonie zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym odgłosem kroków Makoto, który zbierał brudne filiżanki z kawą. Po chwili usiadł obok Akihito na kanapie, ostrożnie, jakby nie chciał mu przeszkadzać.
- Panie, czy mam przygotować kąpiel? Może to pomoże się Panu rozluźnić? – zapytał cicho, patrząc na niego z troską.
Akihito westchnął a potem przyciągnął chłopaka do siebie w krótkim, ale pełnym wdzięczności uścisku.
- Nie, Mako. To mi nie pomoże – odpowiedział szczerze, odchylając się z powrotem na kanapę. – lepiej idź zobacz co z Kaname
Chłopak skinął głową i odszedł. Aki przez chwilę siedział w milczeniu, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Potem sięgnął po telefon leżący na stoliku. Jego palce szybko wystukały znajomy numer. Przyłożył aparat do ucha, czekając na sygnał.
Drake siedział w fotelu przed Matsumoto, którego twarz zalewał pot a w oczach widać było desperację. Ręka mężczyzny była groteskowo wygięta a jego krzyk wypełniał duszne biuro. Drake, jakby nic się nie działo, obracał w dłoniach porcelanową filiżankę z herbatą, która stała na biurku.
- Nie proszę o wiele – powiedział spokojnym, niemal ojcowskim tonem. – Tylko lista. Nic wielkiego. Kilka nazwisk
Mężczyzna zareagował kolejnym jękiem bólu a jego głos załamał się, gdy próbował odpowiedzieć.
- N-nie mogę! – wyjęczał. – Jeśli sprzedam klientów, to mnie odstrzelą! Wiesz o tym!
Drake odłożył filiżankę i pochylił się, jego głos stał się szeptem, który przyprawiał o dreszcze.
- Jeśli mi jej nie dasz, zrobię coś znacznie gorszego. I, uwierz mi, nie będę się spieszył – powiedział cicho a lodowata groźba zawisła w powietrzu.
Matsumoto zadygotał a Mick, który stał z boku i obserwował cały przebieg negocjacji, nie wytrzymał. Obraz pokiereszowanej ręki i dźwięk łamanych kości sprawiły, że poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zasłaniając usta dłonią, rzucił się w kąt pokoju i zwymiotował. Oparł się o ścianę, czując, jak całe jego ciało drży.
Hatoru, który obserwował sytuację z pobłażaniem, podszedł do niego bez słowa i podał mu butelkę wody. Mick przyjął ją z wdzięcznością, próbując uspokoić oddech.
W tym momencie napięcie w pomieszczeniu przerwała absurdalna, wesoła melodyjka, która rozbrzmiała nagle, kompletnie niepasująca do mrocznej atmosfery. Wszystkie oczy skierowały się na Drake’a, od którego dobiegał ów dźwięk.
Jego oczy zwęziły się w gniewnym spojrzeniu, gdy sięgnął do kieszeni. Wyciągnął telefon a melodyjka stała się jeszcze głośniejsza. Zmarszczył brwi, widząc wyświetlone imię Akihito. Oczywiście, drań musiał przestawić mu dzwonek.
- Co?! – warknął, odbierając połączenie.
- Właśnie miałem nalot braci – zaczął Aki, ignorując zirytowany ton przyjaciela. – Potrzebuję albo się napić, albo chociaż wyjść z domu. Masz czas?
Drake spojrzał na Matsumoto, którego powykrzywiana ręka wisiała bezwładnie a z ust wydobywały się jęki. Westchnął, wyraźnie niezadowolony.
- Jestem trochę zajęty – odpowiedział sucho. – Odezwę się później
Rozłączył się, chowając telefon do kieszeni i spojrzał po swoich ludziach, jakby chciał dać im do zrozumienia, że mają tego nie komentować. Wrócił jednak do Matsumoto, który spojrzał na niego z nadzieją, jakby rozmowa telefoniczna miała zakończyć jego koszmar.
- Na czym to skończyliśmy? – spytał Drake, sięgając po pokiereszowaną rękę mężczyzny.
Gdy jego palce dotknęły kolejnej kości, ten znów zawył z bólu a jego głos wypełnił pomieszczenie, zagłuszając nawet muzykę dobiegającą z klubu.
Akihito patrzył na telefon w swojej dłoni, niemal nie wierząc w to, co się stało. Czy Drake właśnie... rozłączył się?! Bezczelnie, jak gdyby to on tu rozdawał karty?! Akihito poczuł, jak wzbiera w nim istna furia. Poprzysiągł sobie, że przyjaciel zapłaci mu za tę zniewagę. Że będzie przed nim klęczał, błagając o wybaczenie!
Aki wziął głęboki oddech, by się uspokoić a potem wybrał inny numer. Po krótkiej, rzeczowej rozmowie, która zakończyła się obietnicą, że wszystko będzie gotowe, odłożył telefon na stolik. Wstał z kanapy, wciąż pełen złości i poszedł do sypialni. Przebranie się do wyjścia nie zajęło mu wiele czasu. Już po kilku minutach zmierzał do drzwi.
Makoto, który właśnie przechodził korytarzem, aż zatrzymał się, widząc swojego Pana. Akihito miał na sobie ciemną, idealnie dopasowaną marynarkę z jedwabnymi detalami i elegancką koszulę, której górne guziki były niedbale rozpięte. Jego spodnie podkreślały sylwetkę a całość dopełniały błyszczące buty. Mako poczuł, jak robi mu się gorąco i aż przełknął ślinę. Był ciekaw, dokąd Pan wychodził tak ubrany, choć wiedział, że nie odważy się zapytać.
Akihito, jakby nie zauważył reakcji chłopaka, przeszedł obok niego, poprawiając mankiety i zerkając na zegarek. Miał dość czasu, by dotrzeć w wyznaczone miejsce.
Wychodząc z posiadłości, rzucił tylko chłodne spojrzenie ochronie, którą nasłał na niego Ryunosuke.
- Dzięki za towarzystwo, ale poradzę sobie – rzucił w ich stronę z jawną ironią, zanim wsiadł do swojego samochodu.
Ruszył z podjazdu z piskiem opon i kilkukrotnie sprawdził w lusterka, czy nikt za nim nie jedzie. Po upewnieniu się, że droga jest czysta, dopiero obrał właściwy kierunek.
Po około pół godzinie dotarł do luksusowej restauracji, której elewacja odstraszała niepożądany plebs. Z gracją wszedł do środka, przyciągając spojrzenia kelnerów i gości. Jego krok, choć szybki, zdradzał irytację, jakiej nie dało się ukryć. Kelnerka, która czekała na niego w holu, natychmiast zaprowadziła go do prywatnej sali, wynajętej na jego wyłączność.
Gdy Akihito otworzył drzwi, Kaito, jedyny syn rodu Yamaguchi, odwrócił się do niego. Jego spojrzenie było jak zwykle nieśmiałe, ale usta rozciągnęły się w powitalnym uśmiechu.
- Książę – powiedział miękko, z lekkim, niemal prowokującym tonem, który bardziej pasował do sypialni niż do restauracji.
Akihito zamknął za sobą drzwi a jego złość powoli ustępowała miejsca rozbawieniu. Podszedł do Kaito, unosząc delikatnie jego twarz za podbródek.
- Jeśli będziesz mówił do mnie w ten sposób – powiedział cicho, głosem przepełnionym zarówno groźbą jak i obietnicą. – przelecę cię, zanim dotrzemy do hotelu
Słowa te sprawiły, że Kaito spłonął żywym rumieńcem. Jego twarz zrobiła się uroczo czerwona a oczy nieśmiało unikały spojrzenia Akihito. Zamiast odpowiedzieć, chłopak oblizał usta, które lekko zadrżały, zdradzając jego rosnące zakłopotanie. Akihito uśmiechnął się triumfalnie, zadowolony z efektu, jaki w nim wywołał. Popołudnie zapowiadało się nader interesująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz