Poranek w posiadłości Akihito rozpoczął się spokojnie, płynąc znanym rytmem. Makoto krzątał się po kuchni, przygotowując śniadanie. Aromat smażonego ryżu i miso wypełniał przestrzeń, tworząc przytulną atmosferę, choć w kuchni panowała dość niska temperatura, gdyż drzwi prowadzące do ogrodu pozostały lekko uchylone.
Po chwili na schodach pojawił się Lu, pocierając ramiona, jakby chciał się rozgrzać.
- Próbujesz nas wszystkich zamrozić Mako? – zapytał, z nutą irytacji, ale też żartu w głosie.
Makoto odwrócił się od kuchenki, uśmiechając lekko.
- Łatwiej mi się obudzić, kiedy jest chłodno – przyznał z niewinnym uśmiechem. – Ale może rzeczywiście trochę przesadziłem. Mógłbyś zamknąć drzwi?
Lu przewrócił oczami, ale podszedł do drzwi i zamknął je. Potem chwycił kilka talerzy i zaczął nakrywać do stołu.
- Tylko ty masz takie dziwne sposoby na rozbudzenie – mruknął, ustawiając sztućce w równych odstępach. – Inni na przykład myją twarz zimną wodą a nie zmieniają dom w igloo
Starszy z chłopców zaśmiał się krótko, zdejmując wok z ognia.
- Już nie przesadzaj – skwitował z rozbawieniem.
Wkrótce na schodach rozległ się dźwięk szybkich kroków. Kaname zbiegł na dół z energią, która wydawała się niewyczerpana, nawet o tak wczesnej porze.
- Kaname, ile razy mówiłem, żebyś nie biegał po schodach? – Makoto upomniał go, kręcąc głową.
- Przepraszam – rzucił chłopak, choć w jego głosie słychać było, że przeprosiny były tylko formalnością.
Usiadł przy stole na swoim zwyczajowym miejscu i nalał sobie do szklanki ulubionego soku. Jednak zamiast od razu się napić, postawił ją obok nakrycia, jakby na coś jeszcze czekał. Mako, kończąc przygotowywać posiłek, zerknął na schody, jakby upewniał się, że nikt inny się nie zbliża.
- Mam nadzieję, że nie obudziliście Mick’a? – zapytał, podnosząc wzrok na Lu.
- Nie – odpowiedział ten, ustawiając na stole ostatni talerz.
Kaname spojrzał na Makoto z nutą niepokoju.
- Mick nie będzie jadł z nami śniadania? – zapytał, marszcząc lekko brwi.
Pytany westchnął i postawił półmisek z kiszonkami pośrodku stołu, żeby każdy mógł swobodnie po nie sięgnąć.
- Nie. Wczoraj dużo przeszedł – powiedział, zerkając w stronę schodów. – Powinien dziś odpoczywać. Zostawimy mu porcję. Zje, kiedy już wstanie
Kaname zmarszczył czoło, wyraźnie skonsternowany. Każdy z nich dostałby za coś takiego karę i głodówkę na resztę dnia. Zastanawiał się nad tym, doskonale wiedząc jak surowo traktowano ich, gdy łamali zasady codziennych rutyn i obowiązków. Ale Mick był tu chyba jedynie gościem, więc zasady go nie dotyczyły.
Makoto od razu zauważył konsternacje młodszego i podał mu miseczkę ze smażonym tofu.
- Nie rozmyślaj za dużo. Mick potrzebuje teraz odpoczynku, a my mamy swoje obowiązki – rzucił przy tym.
Kaname spuścił wzrok na stół, wyraźnie próbując przetrawić sytuację.
- Ale... – zaczął, lecz przerwał, widząc, że Lu rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby chciał mu powiedzieć, żeby się nie wychylał.
Makoto zerknął na zegar na ścianie, upewniając się, że wszystko jest gotowe, zanim Akihito do nich dołączy.
- No, siadajmy. Zaraz przyjdzie Pan – powiedział, poprawiając ostatni talerz, żeby wszystko było perfekcyjnie ustawione.
Chłopcy zajęli miejsca przy stole, ale nie tknęli jedzenia, czekając cierpliwie, aż ich gospodarz zejdzie na dół i pozwoli im zacząć posiłek. Kaname zerkał ukradkiem w stronę schodów a jego dłoń nerwowo bawiła się rąbkiem obrusa. Czy było możliwe, że i ich Pan zaspał? Nie zdarzało się to co prawda często, ale bywało, że jedli samotnie.
Akihito czuł przez sen coś ciepłego i przyjemnego przy swoim boku. W pierwszej chwili, jeszcze nie do końca świadomy, uśmiechnął się do siebie, sądząc, że Drake jednak został z nim na noc. To byłoby w jego stylu – zasnąć bez słowa, ledwo kończąc rozmowę, jakby wszystko było w idealnym porządku.
Z tym przekonaniem Aki uniósł rękę z zamiarem pogłaskania przyjaciela po włosach. Wyobrażał sobie już, jak jego dłoń sunie po znajomych kosmykach, ale zamiast tego poczuł pod palcami coś... miękkiego i puszystego. Zmarszczył brwi, nie otwierając jeszcze oczu.
- Zmieniłeś szampon? – spytał nieco sennie.
Nie usłyszał odpowiedzi i zaraz wyczuł też coś jeszcze. To, czego dotykał, nie przypominało kształtem, ludzkiej głowy. Powoli, jakby bojąc się, co zobaczy, uniósł wreszcie powieki. Widok, który zastał, sprawił, że wstrzymał oddech i dosłownie zamarł bez ruchu.
Na jego brzuchu leżał biały, puchaty kot, mrucząc z zadowoleniem.
Akihito wytrzeszczył oczy a jego uśmiech momentalnie zniknął. Kot uniósł lekko głowę, jakby wyczuwając jego spojrzenie. Powiódł leniwym wzrokiem wokół i zmienił pozycję, zwijając się w precelek tak, że odwrócił łepek do góry nogami i zakrył go łapkami.
Aki nie wiedział, jak wydostać się w tej sytuacji z łóżka. Stał się zakładnikiem zwierzaka.
- Kot. Kot w moim łóżku! – grzmiał w myślach.
Próbował zachować spokój, choć w środku aż się gotował. Nie znosił zwierząt. Nie miał nic przeciwko nim, gdy były gdzieś daleko – najlepiej na podwórku, z dala od jego przestrzeni. Ale to coś... ta wylęgarnia pcheł leżała na nim, mrucząc, jakby było to najlepsze miejsce do spania na świecie.
Nie miał pojęcia, jak kot znalazł się w jego sypialni. Przecież zamknął wczoraj drzwi, jak zawsze. Spojrzał dla pewności w ich stronę i zaklął cicho. Były uchylone, więc chyba był wczoraj bardziej zmęczony niż przypuszczał.
Kot przeciągnął się znowu, jakby kompletnie ignorując panikę Akihito, a potem ułożył się wygodniej, zamykając oczy. Aki, wciąż nieruchomy, zaczął gorączkowo zastanawiać się, jak go zdjąć, nie narażając się na pazury i nie wywołując chaosu w swoim idealnie uporządkowanym pokoju, gdyby tak pchlarz spłoszył się jego nagłym ruchem.
Chłopcy siedzieli cicho przy stole, cierpliwie czekając na przyjście Akihito. Jeśli Pan nie pojawi się w przeciągu pięciu minut, będą mogli zjeść bez niego. Kaname nieustępliwie bawił się rąbkiem obrusa, Lu wpatrywał się w talerze, a Makoto nieustannie poprawiał coś na stole, jakby każda pałeczka czy serwetka musiały leżeć w nienagannej pozycji.
Nagle ciszę przerwał dźwięk ciężkich kroków na schodach a chwilę później w salonie pojawił się Akihito z wyrazem czystej furii na twarzy. W ręce niósł białego kota, unosząc go za skórę na karku, jakby trzymał jadowitą kobrę.
- Co to cholerstwo robiło w moim łóżku?! – wykrzyknął, a jego głos odbił się echem po pomieszczeniu.
Kaname i Lu momentalnie zbledli, poznając kicie, którą w ukryciu dokarmiali przez ostatnie dni, wymieniając pełne paniki spojrzenia. Starszy w duchu modlił się, żeby Kaname, ze swoim zamiłowaniem do spontanicznych wypowiedzi, nie palnął teraz czegoś, co pogorszyłoby sytuację.
Makoto wyglądał na równie zaskoczonego jak reszta, ale zachował zimną krew i szybko przełączył się w tryb ratowania sytuacji. Wstał spokojnie od stołu i podszedł do mężczyzny, podnosząc ręce w uspokajającym geście.
- To chyba moja wina, Panie – powiedział, ostrożnie odbierając kota, który wydał z siebie ciche miauknięcie i zwiesił łapki w rezygnacji. – Otwierałem drzwi do ogrodu, żeby wywietrzyć i pewnie kotek się wtedy przypałętał. Przepraszam, nie zauważyłem, że wszedł do środka
Akihito zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony, ale przynajmniej przestał wyglądać, jakby miał zaraz eksplodować.
- Wyrzuć go – polecił krótko, wskazując na drzwi.
W tym momencie Lu zacisnął wargi, zbierając się na odwagę i wstał od stołu.
- Panie na dworze jest bardzo zimno – powiedział z powagą w głosie. – Może kotek mógłby jednak zostać u nas? – poprosił wręcz błagalnym głosem.
Kaname momentalnie się rozpromienił, słysząc te słowa.
- Prosimy, Panie! – poprosił, składając ręce jak do modlitwy. – Obiecuję, że będziemy się nim opiekować!
Akihito spojrzał na nich z niedowierzaniem, jakby kompletnie postradali rozum. Nawet najstarszy z chłopców zerkał na niego z nadzieją.
- Czy wyście wszyscy zwariowali? – wycedził, patrząc raz jednego, raz na drugiego. – Natychmiast pozbądźcie się tego chodzącego kłaka! Nie będzie żadnych futerkowych zwierząt w moim domu!
Jego głos nie pozostawiał miejsca na dyskusję. Makoto, czując narastające napięcie, przytaknął szybko, nie chcąc zaogniać sytuacji.
- Oczywiście, Panie – powiedział, ściskając kota mocniej w ramionach, by nie próbował uciekać.
Kaname i Lu opuścili głowy w wyrazie rozczarowania, ale wiedzieli, że dalsze błagania tylko rozwścieczyłyby Pana. Makoto skierował się w stronę drzwi, by spełnić polecenie, podczas gdy Akihito usiadł przy stole, wciąż kręcąc głową z niedowierzaniem.
Mako stanął w drzwiach ogrodu, trzymając kota w ramionach. Przez chwilę wahał się, patrząc na białą, futrzaną kulkę, która mruczała cicho, nieświadoma swojego losu. Było mu go jej żal, ale szybko przypomniał sobie stanowcze spojrzenie Akihito.
- Przepraszam, kiciu – szepnął, po czym ostrożnie postawił kota na zmarzniętym tarasie.
Kotek spojrzał na niego z lekkim wyrzutem, ale Makoto tylko zamknął starannie drzwi, upewniając się, że są dobrze zasunięte. Westchnął cicho, po czym udał się do łazienki, by umyć ręce. Gdy wrócił do stołu, chłopcy już siedzieli, czekając cierpliwie. Mako zajął swoje miejsce, a Akihito, siedzący na honorowym miejscu, życzył im smacznego. Dzień wrócił do swojego naturalnego rytmu.
- Mick zostanie u mnie na pewien czas – Aki oznajmił po chwili rzeczowym tonem, spoglądając na każdego z chłopców po kolei. – Makoto, będziesz odpowiedzialny za wydzielanie mu leków i doglądanie jego stanu. Jeśli zauważysz cokolwiek niepokojącego, masz natychmiast mnie poinformować – zaznaczył.
- Oczywiście, Panie – Mako odpowiedział bez wahania, choć w jego głosie dało się wyczuć cień troski.
- Do końca tygodnia Mick jest zwolniony z obowiązków – kontynuował Akihito. – Ze względu na odniesione rany. Ma odpoczywać i regenerować siły
Chłopcy tylko posłusznie skinęli głowami, nie ośmielając się kwestionować decyzji swojego Pana. Mężczyzna otworzył usta, by dodać coś jeszcze, ale nagle jego uwagę przykuł cichy stukot. Obejrzał się w stronę wyjścia do ogrodu i zamarł. Biały kotek, którego przed chwilą wyrzucili, opierał się przednimi łapkami o szybę i miałczał natarczywie, jakby domagał się wpuszczenia do środka.
Aki zmarszczył brwi i skrzywił się, wyraźnie zirytowany widokiem intruza, ale nic nie powiedział. Spojrzał na chłopców, którzy unikali jego wzroku, nie chcąc wywołać kolejnej dyskusji o kocie. Wszyscy w wymownej ciszy, kontynuowali posiłek.
Po czasie Akihito znów zabrał głos, popijając kawę z ulubionej, granatowej filiżanki ze srebrnym obramowaniem.
- Zaraz po śniadaniu jadę do mojego brata. Muszę mu wyperswadować, obecność tej irytującej ochrony – oznajmił.
Lu spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Ale czy oni nie są tu dla pańskiego bezpieczeństwa?
Aki machnął ręką, jakby to było nieistotne.
- Bezpieczeństwo to jedno, a zamienianie mojego domu w więzienie to drugie – stwierdził, zerkając jeszcze raz na kota, który wciąż uparcie tkwił przy drzwiach.
Skrzywił się bardziej, ale nie skomentował tego więcej, wracając do swojej kawy. Chłopcy wymienili ukradkowe spojrzenia, próbując ocenić, czy mają jakąkolwiek szansę na uratowanie puchatego intruza. Ale nikt nie odważył się odezwać, widząc wyraźny brak entuzjazmu ich Pana.
Makoto zbierał talerze i miski, sprzątając po śniadaniu z charakterystyczną dla siebie dokładnością. Jego ruchy były szybkie a twarz pozbawiona emocji, jakby chłopak pochłonięty był wyłącznie pracą, którą wykonywał już setki razy. W międzyczasie Kaname usiadł na podłodze przy drzwiach ogrodowych, obejmując nogi rękoma i opierając brodę na kolanach. Patrzył, jak biała kicia biega po ogródku, próbując łapać w łapki padające płatki śniegu. Jej ruchy były pełne gracji a jednocześnie uroczo niezdarne.
- Głupiutka... – chłopak mruknął z cichym śmiechem, obserwując, jak kotka podskakuje i przewraca się w śniegu.
Lu, widząc go, podszedł bliżej i z lekkim rozbawieniem poczochrał mu włosy.
- Daj temu spokój i lepiej weź się do roboty – powiedział, szturchając go lekko w ramię.
Kaname westchnął z rezygnacją, ale podniósł się z podłogi.
- Myślisz, że Księżniczka da sobie radę? – zapytał, spoglądając na Lu z wyraźnym zmartwieniem. – Dziś w nocy ma być naprawdę zimno
Lu pochylił się do niego lekko, zniżając głos.
- Ma budę z tyłu ogrodu – szepnął konspiracyjnie. – Więc nic jej nie będzie
Kaname uśmiechnął się z ulgą i skinął głową. Oboje, nieco pokrzepieni, odwrócili się od szyby, gotowi wrócić do swoich obowiązków.
Jednak tuż za nimi stał Makoto z rękoma splecionymi na torsie i wyrazem twarzy, który nie wróżył niczego dobrego.
- Naprawdę nawet nadaliście jej imię? – zapytał z przekąsem, unosząc brew. – Czy wyście całkiem postradali rozumy?
Lu od razu się speszył, wyglądając na zakłopotanego, przeczesując palcami włosy.
- Więc wiedziałeś? – zapytał, próbując ukryć zawstydzenie.
Makoto westchnął ciężko i pokręcił głową.
- O czym? A może o tym, że wynosicie jedzenie z domu, żeby dokarmiać tę przybłędę? – odpowiedział chłodno. – Oczywiście, że wiem. Nie jesteście zbyt dyskretni. A gdyby nie ja, już dawno wpadlibyście przed Panem. Powinniście mi dziękować, że was kryłem
Lu zaśmiał się nerwowo, lekko się kłaniając.
- Dzięki, Mako. Doceniamy to, serio – zapewnił.
Kaname natomiast nieco się naburmuszył, dziecinnie nadymając policzki, jakby chciał udawać, że oskarżenia starszego są kompletnie bezpodstawne. Widząc jednak jego srogie spojrzenie, spokorniał.
- Dziękuję… - mruknął półgębkiem.
Makoto przewrócił oczami, ale jego surowa mina złagodniała.
- Jesteście niepoważni – powtórzył, kręcąc głową.
W tym momencie z góry rozległ się cichy odgłos zamykanych drzwi a po schodach zszedł zaspany Mick. Przetarł oczy i spojrzał na całe to zgromadzenie z lekkim zdziwieniem. Nie zdążył się jeszcze przebrać a przez noc bandaże na jego torsie nieco się poluzowały i zsunęły, odsłaniając tworzące się na skórze siniaki. Z głowy również zniknął opatrunek, odsłaniając całą ferie barw na twarzy blondyna. Od środka odkażającego, którego domycie nie było wcale proste, po zaschnięte resztki krwi przy szwach na łuku brwiowym, aż do fioletu podbitego oka i czerwieni pokaleczonego kącika ust.
- Kto jest niepoważny? – zapytał, podchodząc do nich i ziewając szeroko.
Kaname i Lu odwrócili wzrok a Makoto westchnął ciężko, jakby w duchu modlił się o cierpliwość. Czasami czuł się jakby był jedynym dorosłym w tej posiadłości i miał pod opieką bandę rozwydrzonych dzieciaków.
Poranek Drake’a również był daleki od spokojnego. W jego apartamencie panował chaos – rozbite szkło, przewrócone meble, stosy porozrzucanych papierów i wyraźne ślady poszukiwań. Ludzie Miyazaki’ego nie tylko naruszyli jego przestrzeń, ale zrobili to z bezczelnością, która była tak zuchwała, że aż się w nim gotowało.
Drake przechadzał się po pomieszczeniach z telefonem w ręku, odbierając co chwilę raporty od ludzi z niższych pięter, którzy meldowali postępy w naprawach i sprzątaniu. Do wielu pomieszczeń intruzi nawet nie zajrzeli. Kaoru wiedział, gdzie ich poprowadzić.
Każda rozmowa tylko bardziej utwierdzała Drake’a w przekonaniu, że celem tej akcji było coś konkretnego a Mick nie był jedynym celem. Może dokumenty, które mogli uznać za kompromitujące lub wartościowe.
- Niczego nie znaleźli – mruknął do siebie, kończąc kolejną rozmowę.
Oczywiście, że nie znaleźli. Wszystko, co mogłoby zaszkodzić jego organizacji, już dawno zostało przeniesione w inne, bezpieczniejsze miejsce. I Kaoru doskonale o tym wiedział. Czego więc mogli szukać?
Drake wszedł na piętro apartamentu i zajrzał do swojej sypialni, gdzie również rozpościerał się obraz nędzy i rozpaczy. To, że ci idioci postanowili roznieść w pył wszystko, czego nie mogli zabrać, sprawiało, że złość wrzała w nim niczym gorąca lawa. Jedyną pociechą był fakt, że nie podłożyli ognia. To przynajmniej nie zniszczyło budynku. Ale świadomość, że ktoś wtargnął na jego terytorium w ten sposób, paliła go od środka.
Mimo zmęczenia, które odbijało się w cieniach pod jego oczami po nieprzespanej nocy, Drake poruszał się z energią, jaką dawała mu wściekłość. Zrzucił marynarkę, którą powiesił na jednym z ocalałych mebli. Podwinął rękawy swojej ulubionej czarnej koszuli, odsłaniając umięśnione przedramiona, a potem wziął się do pracy na równi ze swoimi ludźmi.
Zamiatał rozbite kawałki szkła, ustawiał przewrócone meble i segregował ocalałe dokumenty. Zawsze dbał o porządek, więc ten widok – jego przestrzeń zdewastowana przez obcych – sprawiał, że gniewnie zaciskał szczęki.
Jeden z jego ludzi, podszedł do niego właśnie z plikiem dokumentów.
- Szefie, to są resztki tego, co udało się ocalić z pańskiego gabinetu. Reszta... – urwał, widząc groźne spojrzenie Drake’a i po prostu wyciągnął rękę z plikiem.
Brunet wziął papiery, nie mówiąc ani słowa i przejrzał je pobieżnie. Nic istotnego – formularze, kilka starych notatek. Westchnął ciężko, odkładając je na bok.
- Czy wszystkie piętra są już zabezpieczone? – zapytał, nie podnosząc wzroku.
- Tak, sir. Hatoru przegląda monitoring, żeby ustalić dokładny przebieg napadu
- Dobrze – mruknął Drake, wracając do porządkowania. – Powiedz mu, że jutro ma dostarczyć mi pełny raport. Chcę wiedzieć, którędy Kaoru wprowadził ich do budynku. Trzeba będzie lepiej zabezpieczyć tamtą strefę na przyszłość
Mężczyzna skinął głową i szybko się oddalił, zostawiając swojego szefa z jego myślami.
- To nie koniec – pomyślał Drake, przecierając swoje biurko wilgotną szmatką.
Po chwili postawił przewrócony fotel i usiadł w nim, patrząc na roztrzaskane meble i rozrzucone papiery. Jego myśli, choć przyćmione zmęczeniem, krążyły wokół tego, co działo się w tej chwili i co musiało zostać zrobione w najbliższej przyszłości.
Kaoru nie żył a jego ciało, zgodnie z poleceniem, znaleziono dziś rano w Roppongi – zimne, porzucone w miejscu, gdzie każdy, kto miał choć minimalne powiązania z Yakuzą, zrozumiał przekaz. Zdrajców czeka okrutna kara.
Miyazaki z kolei, był w rękach służb. Przesłuchiwano go, ale Drake wiedział, że to tylko formalność. Wcześniej czy później znajdzie się w więzieniu. Żadne pieniądze, kontakty ani wpływy nie uchronią go przed gniewem Ryunosuke. Nie po tym, jak naraził młodszego brata księcia.
Drake uśmiechnął się pod nosem, choć jego oczy pozostały zimne. Książę miał teraz okazję zrobić piękną pokazówkę, udowadniając wszystkim – zarówno opinii publicznej, jak i swoim przeciwnikom – że walczy ze zorganizowaną przestępczością. A Takeda? Jego los był przypieczętowany.
Ale problem Miyazaki’ego był tylko wierzchołkiem góry lodowej. Pozostawali ludzie, którzy wciąż wiernie trzymali się jego odłamu i byli żadni zemsty. Drake westchnął ciężko, przeciągając dłonią po karku.
- Wuj stara się ich uspokoić... – pomyślał, choć nie był przekonany czy te zabiegi okażą się skuteczne.
Miyazaki mógł być odsunięty od władzy, ale lojalność niektórych była trudna do złamania. Ludzie tacy jak on zostawiali po sobie fanatyków, gotowych na wszystko w imię zachowania dobrego imienia ich przywódcy
Nie można było jednak tak po prostu wykosić ich niczym chwasty. To byłoby nierozważne, zwłaszcza teraz, gdy Ryunosuke i głowy rodów przyglądały się każdemu jego ruchowi. Ktoś musi pilnować terenów, na których zabrakło władzy. Dopóki nie zostanie wyznaczony nowy przywódca odłamu Miyazaki’ego, sytuacja pozostawała delikatna. Zbyt delikatna, by ryzykować otwarte działania.
Ale to też dobra okazja, by Drake pokazał własną siłę. Jeśli zagra dobrze swoje karty, może przejąć kontrolę nad terytoriami Miyazaki’ego. To wymagałoby dyplomacji, manipulacji i kilku układów z innymi rodami, ale wiedział, że jest w stanie to zrobić. Musiał tylko zaczekać na odpowiedni moment.
Westchnął, podpierając się biurka, by wstać. Był zmęczony a dzień dopiero się zaczynał. Zmarszczył brwi, gdy jego telefon znów zaczął wibrować. Wzdychając ciężko, odłożył na bok dokumenty, które właśnie podniósł i wyjął komórkę z kieszeni spodni. Widząc, kto dzwoni, uniósł brew w wyrazie zaskoczenia. Mimo to odebrał.
- Słucham? – powiedział chłodno.
Po drugiej stronie słuchawki odezwał się nieco niepewny głos Kaito.
- Dzień dobry, panie Drake... – zaczął wolno, jakby zastanawiał się, czy na pewno dobrze robi. – Otrzymałem informacje, że cała akcja przebiegła pomyślnie, ale chciałem zapytać, jak się pan czuje. Może... może trzeba w czymś pomóc?
Drake milczał przez chwilę, mierząc ścianę przed sobą zimnym spojrzeniem.
- Akihito kazał ci to zrobić? – zapytał w końcu, a jego głos był niczym ostrze noża. – Przekaż mu, że radzę sobie doskonale i nie musi się martwić. I niech przestanie nasyłać na mnie szczeniaków, którzy nie potrafią zająć się własnym podwórkiem, a próbują wtrącać się w cudze
Nie, to nie tak... – Kaito próbował zaprzeczyć, ale po chwili skapitulował, wzdychając z rezygnacją. – Owszem, to Akihito kazał mi zadzwonić. Przepraszam, że zawracam panu głowę w takim momencie. Ale w sumie... sam też chciałem zapytać, co i jak. Wiadomość, którą pan wysłał, była... bardzo lakoniczna
Drake parsknął krótkim śmiechem, ale jego ton pozostał chłodny.
- W takim razie już się dowiedziałeś. Nie zawracaj mi dupy - warknął.
Kaito natychmiast przeprosił i na chwilę zapadła między nimi cisza.
- To wszystko? – spytał Drake, a jego głos znów był ostrzejszy, niż zamierzał.
Młodzieniec odetchnął głęboko, jakby zbierał się na odwagę.
- Właściwie, to jest jeszcze coś – wyznał, zmieniając ton na bardziej poważny. – Za kilka dni przejmuję władzę w firmie ojca. A raczej w swojej własnej. Chciałem tylko poprosić, żeby pan się w to nie mieszał, jeśli mój ojciec zgłosi się do pana z czymkolwiek
Drake zmarszczył brwi, zaskoczony tą informacją.
- Dlaczego miałby to robić? – zapytał podejrzliwie.
- Nie wiem, co wpadnie mu do głowy, gdy będzie naprawdę zdesperowany – przyznał Kaito, jego głos zdradzał nutę niepokoju. – Po prostu wolę zabezpieczyć się na każdym froncie
Drake podniósł z podłogi kawałki szuflady, zastanawiając się przez chwilę.
- Możesz być spokojny – powiedział w końcu. – Twój ojciec nie ma czego u mnie szukać. Nie znoszę tego starego dziada
Kaito z trudem powstrzymał śmiech, a potem odetchnął z ulgą.
- Dziękuję, panie Drake
Brunet nie odpowiedział od razu. Zamiast tego uśmiechnął się lekko, choć jego głos pozostał twardy.
- Brawo za odwagę, chłopcze. Powodzenia – powiedział i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się.
Kaito spojrzał na ekran swojego telefonu, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Słowa mężczyzny, choć proste, niosły dla niego więcej znaczenia niż chciał otwarcie przyznać.
Był ciekaw, czy pan Akihito będzie z niego dumny, kiedy mu o tym opowie? Wyobraził sobie, jak jego mentor uśmiecha się w ten swój kuszący sposób, który zawsze go rozbrajał. Myśl ta sprawiła, że Kaito poczuł ciepło rozchodzące się po ciele. Aż zarumienił się lekko, na co jego własne myśli wywołały u niego jeszcze większe zmieszanie.
W tym momencie do jego gabinetu wparowała asystentka z filiżanką kawy.
- Panie Kaito, oto pańska...
- Ile razy mam powtarzać, żebyś nie wchodziła bez pukania?! – warknął na nią, momentalnie odzyskując swój chłodny wyraz twarzy.
Kobieta zbladła i szybko się ukłoniła.
- Przepraszam, panie Kaito! To się więcej nie powtórzy! – zapewniła.
Ewakuowała się z biura tak szybko, jak weszła, zostawiając kawę na jego biurku. Kaito odprowadził ją srogim spojrzeniem, ale jego usta wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu, jakby wygrał kolejną, małą bitwę. Odchylił się wygodniej na swoim fotelu, czując się bardziej pewny siebie niż kiedykolwiek wcześniej.
Wieczór w posiadłości Akihito był pełen napięcia, które wisiało w powietrzu od powrotu Pana. Ryunosuke, mimo jego licznych argumentów, nie zgodził się odprawić ochrony, uznając to za konieczność w obecnych okolicznościach. Akihito chodził więc po domu wściekły jak osa, rzucając kąśliwe uwagi na prawo i lewo, a wszyscy starali się schodzić mu z drogi.
Względny spokój przyszedł dopiero po tym, jak Makoto zajął się nim. Masaż, który zafundował Panu, był dokładny i kojący a wspólna kąpiel w gorącej wodzie, zakończona przyjemnym stosunkiem, pomogła Akihito uwolnić napięcie. Gdy w końcu zszedł na dół, owinięty miękkim szlafrokiem, wyglądał na znacznie spokojniejszego, choć na jego twarzy wciąż czaił się cień niebezpiecznej irytacji.
W salonie zobaczył Lu i Kaname, stojących przy drzwiach prowadzących do ogrodu. Obserwowali, jak ten cholerny, biały kot błąka się bez celu po śniegu, wydeptując chaotyczne ścieżki w jego głębokiej warstwie. Kot co jakiś czas podskakiwał, próbując złapać jakiś niesforny płatek, po czym z powrotem wtulał się w biały puch, wyglądając na zaskakująco zadowolonego, gdy w nim zasypiał.
Słysząc kroki Akihito, Lu natychmiast odgonił Kaname od szyby, stając niemal na baczność
- Życzysz sobie drinka, Panie? – zapytał uprzejmie, próbując odwrócić jego uwagę.
- Nie – Akihito odpowiedział sucho, siadając na kanapie.
Poprawił szlafrok i rzucił Lu wymowne spojrzenie. Nie dało się ukryć, że wyraz twarzy chłopaka, ewidentnie świadczył o tym, że chciał coś powiedzieć. Przez jego milczenie Aki zmarszczył brwi.
- Wykrztuś to wreszcie – warknął, wyraźnie zirytowany. – Widzę, że chcesz poruszyć temat tego kota
Lu przełknął ślinę, stojąc sztywno w miejscu. Kaname, stojąc nieco z tyłu, zerkał na starszego chłopaka z nadzieją, że ten się przełamie i zdoła przekonać Pana.
- Może… – Lu zaczął ze strachem, ważąc słowa. – Może jednak rozważysz Panie, żeby kot mógł tu zostać choć do wiosny? W nocy temperatura ma spaść do minus dwudziestu a wygląda na to, że nie ma gdzie się schronić…
Aki spojrzał na niego jak na wariata, krzyżując ręce na torsie.
- Próbujesz mi powiedzieć, że powinniśmy wziąć do domu jakąś przybłędę, która w dodatku zapewne ma pchły? – odpowiedział nieprzychylnie.
Lu wyprostował się, mimo że widać było, że cała sytuacja go stresuje.
- Nie wygląda na chorą ani brudną. Moglibyśmy chociaż wpuścić ją do garażu? Nie musiałby Pan nawet na nią patrzeć – zapewniał z całych sił.
Kaname, widząc, że Lu odwrócił uwagę Akihito od gniewu na niego samego, postanowił dodać coś od siebie.
- Ja się nią zajmę, Panie – wtrącił cicho. – Będę ją karmił, sprzątał po niej, wszystko
Akihito odchylił głowę i westchnął przeciągle, jakby cały ciężar świata spadł mu na barki.
- Chcecie mieć kota – zaczął, głosem ociekającym ironią. – W moim domu, gdzie wszystko ma być idealnie na swoim miejscu?
Lu żarliwie skinął głową.
- Prosimy, Panie... – Kaname błagał z całych sił.
Aki zmrużył oczy, przyglądając się obu chłopcom z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy, jakby oceniając, czy ich prośba była warta choć chwili zastanowienia. Lu, widząc to, zrobił krok do przodu i uklęknął przed nim z pełnym pokory wyrazem twarzy.
- Panie, naprawdę będziemy dbać o to, by kotek nie był dla pana uciążliwy – powiedział cicho, jego głos drżał lekko, jakby obawiał się odpowiedzi.
Nieśmiało dotknął kolana Pana, a Aki spojrzał na niego zaskoczony. Jego wzrok powędrował do bursztynowych oczu Lu, które były wilgotne od zbierających się łez. Te oczy błagały, ale w sposób, który nie był nacechowany bólem czy strachem – to było coś zupełnie innego, niemal wzruszającego.
Aki westchnął, jakby rozważając tę sytuację. Sięgnął dłonią do twarzy Lu i ujął ją delikatnie, przesuwając kciukiem pod jego okiem, jakby chciał zetrzeć ślad łzy, nim ta w ogóle zdążyła spłynąć.
- Bursztynowe oczy... – pomyślał, zapatrzony w niego. – Są takie piękne, kiedy patrzą na mnie w ten sposób
Nie do końca wiedząc, co nim kieruje, nachylił się i złożył krótki, niemal machinalny pocałunek na czubku głowy chłopaka.
- Dobrze już – powiedział z rezygnacją, ale jego ton był łagodniejszy. – Kot może zostać..., ale w ogrodzie – zaznaczył dobitnie.
Kaname i Lu rozpromienili się, ale Aki podniósł rękę, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć.
- Tylko dziś, w drodze wyjątku, możecie wpuścić go do garażu – dodał, tonem wyraźnie zaznaczając, że to koniec ustępstw. – Ale jeśli zobaczę tego pchlarza w pokojach, to natychmiast wezwę hycla i rozwiążemy ten problem raz na zawsze – ostrzegł.
Chłopcy pokiwali głowami z entuzjazmem.
- Dziękujemy, Panie! – powiedzieli niemal jednocześnie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Akihito machnął ręką, jakby chciał odpędzić ich wdzięczność i usadowił się wygodniej na kanapie.
- Lu, przynieś mi laptop z gabinetu – rzucił, ale zanim Lu zdążył ruszyć, na schodach pojawił się Makoto.
- Ja go przyniosę, Panie – powiedział spokojnie, wracając na piętro, by zaraz zejść na dół z gracją i szybko podać Aki’emu urządzenie.
- Dzięki – mruknął Akihito, otwierając laptopa i zerkając na Kaname i Lu z wyczekiwaniem. – Znajdźcie jakąś ładną budę dla tego mruczka. Skoro już ma tu zostać, jego domek nie może burzyć estetyki ogrodu – zarządził.
- Ale przecież Księżniczka ma już bu... – Kaname zaczął, lecz Lu zareagował błyskawicznie, śmiejąc się nerwowo i kładąc rękę na ramieniu młodszego chłopaka.
- Bujne futerko, które ją grzeje, ale buda zawsze się przyda – poprawił szybko. – Przecież nie może na stałe nocować w garażu – powiedział z uśmiechem, jakby nieco kpił z młodszego chłopaka.
Kaname zorientował się, że znów powiedział za dużo i naburmuszył się uroczo, jakby rzeczywiście poczuł się urażony tą uwagą. Akihito uniósł brew, ale nie skomentował sytuacji, nie zauważając niczego, a może nie chcąc zauważyć.
- Księżniczka? – powtórzył z niedowierzaniem, marszcząc brwi. – To okropne imię dla kota. Ale niech wam będzie
Po tych słowach przywołał do siebie Kaname i posadził go sobie na kolanie. Lu usiadł obok na kanapie, nachylając się nad ekranem laptopa. Przeglądając różne oferty, Akihito co jakiś czas rzucał zgryźliwe komentarze.
- Co to za paskudztwo? – spytał, wskazując na jedną z propozycji, która zdaniem Kaname była urocza.
- Panie, to tylko zdjęcie – tłumaczył Lu, powstrzymując się od śmiechu.
- Zdjęcie czy nie, psuje mi nastrój – odparł Aki, przewracając oczami.
Chłopcy śmiali się radośnie, choć starali się nie robić tego zbyt głośno, a Aki udawał, że irytuje go ich entuzjazm. Kpił też nieco z ich poczucia estetyki i komentował zgryźliwie wybierane kocie domki. Jednak w głębi duszy czuł, że ten wieczór, choć pełen drobnych ustępstw, był wbrew wszystkiemu... przyjemny.
Makoto stał za oparciem kanapy, spoglądając na Mick’a, który siedział po drugiej stronie rogówki. Wyglądał na nieco nieobecnego, wpatrując się przed siebie bez większego zainteresowania toczącymi się wokół rozmowami. Makoto uznał, że to pewnie efekt mocnych leków przeciwbólowych, które musiały nieco go otępiać.
Podszedł do Mick’a, kładąc mu dłoń na ramieniu, delikatnie, żeby go nie przestraszyć.
- Napijesz się kakao? – zapytał cicho.
Mick uniósł wzrok, wyraźnie zaskoczony, jakby Makoto wyrwał go z półsnu. Mrugnął kilka razy, nim był zdolny do odpowiedzi.
- Dziękuję, ale... nie mam ochoty – stwierdził.
Makoto skinął głową, nie naciskając i odwrócił się do reszty.
- A wy? – zapytał, zerkając na Kaname, Lu i Akihito.
- Ja chcę! – Kaname zawołał z entuzjazmem. – I chcę dużo pianek!
- Ja wolę bitą śmietanę – dodał Lu, zerkając na Akihito, jakby chciał upewnić się, czy Pan się zgodzi.
- W mojej żadnych dodatków – rzucił Aki, machając ręką. – Ale wyciągnij korzenne ciasteczka z szafki
Kaname skrzywił się, robiąc minę pełną obrzydzenia.
- Jak możesz to jeść, Panie? One smakują jak stare przyprawy – stwierdził, wystawiając język z odrazą.
Lu, słysząc to, zaśmiał się cicho.
- Do niektórych smaków trzeba dorosnąć – skwitował.
Kaname spojrzał na niego z niedowierzaniem, szeroko otwierając oczy.
- Chcesz mi powiedzieć, że kiedyś mogą mi zacząć smakować? – spytał z trwogą.
Na te słowa nawet Akihito zaczął się śmiać, zaskakując tym samym zarówno chłopców, jak i siebie. Jego dobry nastrój powoli wracał, a dziecinna wymiana zdań między Kaname a Lu skutecznie odciągała go od złych myśli i irytacji z wcześniejszego dnia.
- Może i tak będzie – powiedział, wciąż rozbawiony. – Ale póki co, ciesz się młodością i wybieraj słodsze opcje. Może dosłodzimy kakao syropem karmelowym? – zaproponował.
Kaname uśmiechnął się szeroko, choć nadal wyglądał na trochę wstrząśniętego ciastkową wizją, a Makoto tylko westchnął z rezygnacją, kręcąc głową.
- Dobrze, już dobrze – powiedział. – Zaraz przyniosę
Ruszył w stronę kuchni, zostawiając w salonie lekką, radosną atmosferę. Księżniczka chyba chciała dołączyć do zabawy, bo znów zaczęła drapać w szybę, jak dzisiejszego poranka. Lu wpuścił ją, ale zaraz wyniósł do garażu, gdzie kociak mógł szaleć do woli. Nawet Mick uśmiechał się pod nosem, choć ledwie zauważalnie, słuchając tej wymiany zdań.
Siedział na swoim miejscu, wpatrując się w toczące się wokół sceny, jakby oglądał coś zza szyby. Wszystko wydawało się dziwnie nierzeczywiste, jakby tkwił we śnie, z którego w każdej chwili mógł się obudzić. Wiedział, że już wcześniej widział codzienność w tej posiadłości, ale dzisiaj… dzisiaj było inaczej.
Było zwyczajnie. Ciepło. Wręcz rodzinnie.
Lu uśmiechał się lekko, rzucając kąśliwe uwagi Kaname, który wzruszał ramionami z przesadną teatralnością. Akihito, choć jego irytacja jeszcze niedawno zdawała się wylewać na wszystkich wokoło, teraz wydawał się odprężony, niemal zrelaksowany, gdy krytykował wybory chłopców co do dodatków do kakao. Makoto, jak zwykle opanowany, zmierzał w stronę kuchni, a radosny śmiech Kaname odbijał się echem w przytulnym salonie.
Mick czuł, jakby ten świat miał za nic jego własne dramaty i rozterki. Jakby to wszystko, przez co przeszedł w ostatnim dniu – porwanie, ból, strach, przemoc – nie miało żadnego znaczenia. Życie w tej posiadłości toczyło się dalej, spokojnie, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Choć słyszał ich śmiech, ciepły i szczery, przed jego oczami wciąż powracał ten jeden obraz. Rozbryzgujący się mózg Kaoru, jego ciało opadające na podłogę, i to, jak pistolet w jego własnej dłoni wydawał się absurdalnie ciężki.
Mick przełknął ślinę, czując znajomy ciężar na piersi.
- Jakby nic się nie stało... – powtórzył w myślach, choć czuł, że dla niego to nic było ogromne i przytłaczające. Było wszystkim. Rozmyło granice tego, co kiedyś uważał za siebie samego.
Zerknął na Kaname, który właśnie żywo gestykulował, próbując przekonać Akihito do swojej wizji kakao, w którym rozpuściłby tabliczkę orzechowej czekolady i zasypał całą górą pianek.
- Jak oni mogą tak po prostu się śmiać? – zachodził w głowę.
Po chwili przymknął oczy, ale obraz Kaoru i plama krwi na podłodze sali przesłuchań, powrócił z całą mocą. Świat wokół niego wydawał się tak ciepły i żywy, ale w jego głowie wciąż trwała cisza tamtego pokoju, przeszywana jedynie hukiem wystrzału.
Uniósł powieki, wbijając wzrok w stół przed sobą, jakby chciał oderwać się od tych obrazów. Zacisnął dłoń na materiale spodni, starając się skupić na czymkolwiek innym niż dźwięki, które nagle zaczęły wypełniać jego głowę. Odgłosy z tamtego pokoju powracały, coraz wyraźniejsze, jakby rozbrzmiewały tuż obok niego.
Nieustępliwa pięść Misaki’ego uderzająca raz za razem, miażdżąca kości twarzy Kaoru. Głuchy dźwięk ciosów mieszał się z rzężeniem ofiary, próbującej złapać oddech. Mick widział przed oczami twarz Kaoru – zmasakrowaną, nieprzypominającą już ludzkiej, przemienioną w krwawą masę.
Szept Drake’a owiewający jego ucho, niosący ciepło, które kontrastowało z przerażeniem. Nakieruję twoją rękę… Słowa, które wracały do niego jak echo, mieszając się z obrazem Kaoru stojącego nad nim, wymierzającego kolejne kopnięcia, każde pełne satysfakcji. A potem wystrzał. Rozbryzg krwi na ścianie. Mick poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zacisnął powieki, próbując odegnać te obrazy, ale one tylko nasilały się, wwiercając się w jego świadomość.
Nie mogąc już dłużej tego znieść, wstał gwałtownie. Ruch był tak nagły, że potrącił tacę, którą Makoto właśnie wnosił do salonu, zastawioną kubkami z kakao i ciasteczkami. Chłopak z trudem zachował równowagę, przechylając tacę na bok, żeby niczego nie rozlać.
- Mick! – zawołał, zaskoczony, ale w jego głosie nie było złości.
- Przepraszam... – Mick rzucił, nawet na nich nie patrząc, i pospiesznie wybiegł na górę, zostawiając za sobą ciszę, która nagle zapadła w salonie.
Kaname spojrzał na Lu a potem na Makoto, marszcząc brwi.
- Mick nie lubi kakao? – zapytał, jakby szczerze nie mógł zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby zrezygnować z czegoś tak pysznego.
Makoto odłożył tacę na stolik i spojrzał w kierunku schodów, z wyraźnym zmartwieniem.
- Powinienem za nim iść? – zapytał, kierując słowa do ich Pana
Aki pokręcił głową, biorąc jeden z kubków wypełnionych po brzegi piankami i podając go Kaname z lekkim uśmiechem.
- Zostaw go w spokoju – stwierdził spokojnie. – Potrzebuje czasu
Kaname uśmiechnął się, widząc swój ulubiony kubek i momentalnie zaczął wybierać największe pianki, zapominając o wcześniejszym zamieszaniu, a atmosfera w salonie powoli wróciła do normy.
Makoto, choć posłuchał polecenia Pana, wciąż co jakiś czas zerkał w stronę schodów, zastanawiając się, co działo się z Mick’iem i czy może jednak nie powinien był do niego zajrzeć. Ale rozkaz Pana był jednoznaczny. Zostawić go w spokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz