Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

6.11.2025

35.

Akihito przeszedł przez rozstępujący się przed nim tłum jak biblijny prorok przez morze. Goście milkli, odsuwając się z szacunkiem pomieszanym z ciekawością, tworząc korytarz z ciał i szeptów, pełen ukradkowych spojrzeń i stłumionych westchnień. Jego kimono szeleściło cicho przy każdym kroku, a twarz, zazwyczaj opanowana jak maska cesarskiego dworu, teraz wykrzywiona była w gniewie przez który jego oczy ciskały błyskawice, które zdawały się palić powietrze. Omiótł zamieszanie gniewnym wzrokiem, wyłapując z niego szczegóły z precyzją sokolnika dostrzegającego ofiarę: drżący Lu, którego smukła sylwetka trzęsła się jak w malarii, kulący się za jego ramieniem Hiro z płaczliwym wyrazem twarzy, policzkami mokrymi od łez i ustami wykrzywionymi w bezgłośnym szlochu; na podłodze leżała podarta spódniczka Lu, okraszona kawałkami łańcuszków, a obok niej zwijał się w bolesnych konwulsjach jakiś mężczyzna, rumiany i spocony, z twarzą wykrzywioną w agonii. Te elementy układały się w umyśle Akihito w mroczną mozaikę, podsyconą furią, która buzowała w jego piersi jak lawa pod wulkanem, gotowa wybuchnąć.

Mężczyzna na podłodze chyba zaczął dochodzić do siebie – uniósł bowiem głowę z wysiłkiem, jego oddech zaświszczał przez zaciśnięte zęby, a gdy mętne spojrzenie zatrzymało się na spodenkach Lu, tych bawełnianych, które na całe szczęście chłopak przezornie założył pod spódniczkę, chroniąc się przed pełnym obnażeniem, twarz poczerwieniała mu od gniewu a żyły nabrzmiały na szyi jak węże gotowe do ataku. Dostrzegł wybrzuszenie w kroku, którego w jego mniemaniu nie powinno tam być. Dowód męskości pod kobiecym przebraniem. Usta mężczyzny wypluły z siebie przekleństwo w akompaniamencie wyzwisk w obcym, bełkotliwym języku. Słowa splatały się w jadowitą papkę, pełną splątanych włoskich inwektyw, które brzmiały jak splunięcia: "frocio", "travestito", "puttana", mieszane z chrząknięciami i plwociną, niosące ze sobą falę nienawiści i obrzydzenia.

Akihito dostatecznie dobrze znał włoski, by zrozumieć, jakimi inwektywami został obrzucony jego chłopiec. Te słowa uderzyły go jak bat, podsyciły furię do czerwoności. Wykrzywiając twarz w gniewnym wyrazie, już chciał dokonać samosądu, ale wówczas poczuł uderzenie w klatkę piersiową, lekkie, lecz desperackie. Zaskoczony spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że Lu wpadł mu w objęcia, lgnąc do niego w przestrachu, wywołanym krzykami natarczywego jegomościa – szczupłe ciało chłopaka wtuliło się w kimono Księcia jak w tarczę, ramiona zacisnęły się wokół talii Akihito, a twarz ukryła w fałdach materiału, drżąc od szlochu.

Hiro poszedł w jego ślady i z piskiem ukrył się za Akihito jak za żywą zbroją, jego drobne dłonie chwyciły za brzeg kimona, ciągnąc je jak linę ratunkową. Ale gdy dojrzał swojego Pana, przedzierającego się przez tłum z twarzą ściągniętą troską i gniewem, pobiegł do niego, obejmując ciasno jego ramię.

– Co się dzieje? – spytał Kaito, jego głos przeciął gwar jak ostrze, niski i pełen napięcia, dłoń instynktownie opadła na głowę Hiro, gładząc go uspokajająco, choć oczy już błądziły po scenie, chłonąc chaos.

Akihito podobnie pogładził Lu, ale po ramieniu, nie chcąc naruszyć peruki, by, nie ograbić go z resztek komfortu.

– Co się właściwie stało? – spytał miękkim tonem, który jednak zdradzał nuty napięcia. – Co ten człowiek od ciebie chce?

Lu zacisnął mocniej palce na kimonie Akihito, materiał zgniótł się w jego dłoniach jak ostatnia deska ratunku, i spróbował wytłumaczyć, łamiącym się głosem.

– Nie wiem, Panie... Ten facet... zaczepił mnie w toalecie... Chciał mi zapłacić za seks... Myślał, że jestem... prostytutką... A kiedy odmówiłem... rzucił się na mnie... – wydukał między oddechami, starając się nie rozpłakać.

Kaito poczuł, jak budzi się w nim fala nieokiełznanego gniewu – gorąca, pulsująca w żyłach jak magma, zalewająca umysł czerwienią. Nie dość, że ten śmieć zakłócił jego bankiet w tak ordynarny sposób, rozsiewając chaos pośród eleganckich gości, że zaatakował jednego z jego gości, to jeszcze śmiał rzucać wyzwiskami sugerującymi, że Lu jest transwestytą i pedałem – te słowa, choć w obcym języku, dotarły do niego echem, podsycone reakcją Akihito. Zrobił krok do przodu, zaciskając pięść. Mięśnie napięły mu się pod garniturem gotowe rozpętać piekło, a oczy pociemniały jak burzowe chmury.

Ale wówczas czyjaś silna dłoń na ramieniu zatrzymała go w pół kroku – ciężka, pewna, jak kotwica wrzucona w morze. To był Drake, jego twarz pozostała spokojna, lecz oczy miał czujne jak u wilka. Nachylił się do ucha Kaito i mruknął cicho, wyważonym lecz stanowczym tonem:

– Opanuj się. Wokół jest za dużo ludzi. Nie chcemy skandalu na pierwszej stronie jutrzejszych gazet – ostrzegł.

Wymienił przy tym porozumiewawcze spojrzenia z równie wzburzonym Akihito – był to ledwie błysk w ich oczach, niemy pakt dwóch mężczyzn, którzy znali smak powściągliwości – ale to wystarczyło. Drake skinął nieznacznie głową.

– Ochrona! – zawołał donośnie.

Strażnicy wyłonili się jak spod ziemi – czarne uniformy przemknęły przez tłum z profesjonalną precyzją, choć nieco spóźnioną. Ich kroki zadudniły po marmurze niczym wojskowe buty, a ręce już sięgały po kajdanki, otaczając jęczącego na podłodze natręta jak wilki zwierzynę. Po nie w czasie, ale chociaż w ogóle – ich obecność rozproszyła napięcie, choć gniew wciąż tlił się w powietrzu jak żar pod popiołem.

Kaito, korzystając z niewielkiego zamieszania, powstałego przy wyprowadzaniu wrzeszczącego jegomościa, przywołał Eliasa. Asystent pojawił się niemal natychmiast, z twarzą napiętą od niepewności, lecz czujny i gotowy na wykonanie każdego rozkazu.

– Zabierz Lu i Hiro do mojej garderoby, Eliasie – polecił mu Kaito, tonem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując skinieniem głowy na drżących chłopaków. – I zostań tam z nimi do końca przyjęcia. Nie chcę, by więcej wychodzili między… gości – ostatnie słowo niemal splunął niczym przekleństwo.

Elias z pokorą skinął głową, ze stresu wyprostowany niczym struna, i delikatnie ujął chłopców za ramiona, stanowczo odrywając ich od swoich opiekunów i prowadząc w głąb hali, gdzie mogli zniknąć z oczu ciekawskich ludzi, komentujących żywo cichnące zajście.

Kaito natomiast odwrócił się do Akihito, skłaniając się przed nim głęboko, z mieszanką wstydu i irytacji wypisaną na twarzy.

– Wybacz za to zajście, Aki. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. To niedopuszczalne – przeprosił żarliwie, co najmniej jakby on sam pchnął Lu w objęcia tego obrzydliwca.

Akihito uśmiechnął się do niego wyrozumiale, kąciki ust uniosły mu się w grymasie, który czynił zdarzenie sprzed chwili błahostką, lekkim kaprysem losu, choć w jego oczach wciąż tlił się gniew, jak żar pod warstwą wygasłych węgli, gotowy wybuchnąć przy najmniejszym podmuchu.

– Nie mam ci niczego za złe – zapewnił spokojnie, kładąc dłoń na ramieniu Kaito w geście solidarności. – Przecież nie możesz odpowiadać za wszystkich gości. To tylko... niefortunny incydent – zapewniał.

Kaito przytaknął, ramiona opadły mu lekko w wyrazie ulgi, lecz dodał z nutą goryczy:

– Ale i tak...

Nie dokończył, bo nieoczekiwanie przerwał mu starszy mężczyzna, który z pośpiechem przedarł się przez rzednący tłum – goście powoli tracili zainteresowanie opanowaną sytuacją, wracając do konwersacji jak rzeka do koryta – jego twarz lśniła od potu, perlącego się na skroniach, a chusteczka w dłoni ocierała wilgoć drżącym ruchem. Ukłonił się w nieco koślawy sposób, chcąc zachować japońskie konwenanse, lecz jego ukłon był chwiejny, jak drzewo na wietrze, i wymamrotał ledwie zrozumiałym angielskim:

– Najmocniej przepraszam za zaistniałą sytuację, panie Yamaguchi. To mój współpracownik narobił tego zamieszania. Proszę o wybaczenie w imieniu całej firmy – kajał się żarliwie. – Nie poznaję go. Może wypił zbyt dużo alkoholu, co oczywiście nie tłumaczy jego haniebnego zachowania – usiłował tłumaczyć.

Kaito zmarszczył brwi, jego wzrok przesunął się po twarzy staruszka z chłodną kalkulacją, nie był pewien kogo ma przed sobą.

– Jeszcze raz najmocniej przepraszam – powtórzył mężczyzna, jego głos potykał się na niektórych sylabach, i wręczył Kaito wizytówkę drżącą dłonią. – Nasza firma poniesie wszelkie koszty i wypłaci zadośćuczynienie. To nie podlega dyskusji – zapewnił.

Zaskoczony Kaito aż nie wiedział, co powiedzieć – jego usta otworzyły się lekko, oczy zmrużyły w zdumieniu, a dłoń zawisła w powietrzu, trzymając wizytówkę jak nieoczekiwany dar. Akihito odebrał ją od niego płynnym ruchem, jego palce zacisnęły się na kartoniku, i ściągnął brwi, czytając nazwę firmy. Mimowolny uśmiech wykwitł na jego ustach, szeroki i paskudny, ociekający jadem, jak u kota dostrzegającego mysz w pułapce. Opanował się jednak od razu, odchrząknął cicho, nakładając maskę zimnego spokoju, która czyniła jego twarz nieprzeniknioną jak marmurowa płyta.

– Zdaje się, że mamy przed sobą menadżera tej małej galeryjki z Wenecji, która chciała podjąć z nami współpracę – powiedział do Kaito wyważonym tonem, lecz z nutą ironii, która wisiała w powietrzu jak dym.

Kaito zmrużył lekko oczy, a jego uśmiech stał się zimny, jak lód na jeziorze. Ścisnął rękę staruszka mocniej niż powinien, mówiąc spokojnie, głosem gładkim niczym jedwab:

– Nieporozumienia po prostu się zdarzają. Nie ma o czym mówić – stwierdził z udawaną lekkością.

Nachylił się jednak nieco bliżej, jego oddech owionął twarz mężczyzny, i dodał już dyskretniej, tonem ostrym jak sztylet:

– A teraz zabieraj swojego koleżkę i wynoście się z mojej imprezy, jeśli wam życie miłe.

Staruszek zbladł, jego twarz straciła kolor jak papier w słońcu a oczy rozszerzyły mu się w panice.

– Dziękuję... przepraszam... Już… wychodzimy – zapewnił, po czym ulotnił się czym prędzej, sunąc przez tłum jak płochliwy szczur.

Kaito wyprostował się z zadowoleniem, rzucając wzrokiem wokół w poszukiwaniu kolejnych niespodzianek. Ale hala cichła a goście wrócili do przerwanych rozmów, jakby nic się nie wydarzyło. Choć tematem owych niechybnie był ten niecodzienny pokaz. Kaito zauważył jednak pewien brak.

– Gdzie jest Drake? – spytał z niepokojem.

Akihito odpowiedział mu uśmiechem, kąciki ust uniosły mu się w figlarnym grymasie.

– Napijemy się czegoś lepszego niż ten sikacz, którego nazywają szampanem? – zapytał z pełną swobody lekkością.

Nim Kaito zdążył odpowiedzieć, Książę objął go za ramiona i poprowadził w stronę baru, gdzie butelki lśniły w blasku świateł jak klejnoty w skarbcu. Kaito nie protestował jakoś szczególnie, choć oburzył się nieco, czemu zaraz dał wyraz.

– Nie nazwałbym Dom Pérignon Vintage sikaczem – stwierdził z nieco urażoną dumą.

Akihito zaśmiał się gardłowo, dźwięk rozbrzmiał jak melodyjna nuta pośród szmeru plotek.

– Wintydż Srintydż! – parsknął z błyskiem w oku, ciągnąc go dalej, a ich kroki zlały się w rytm orkiestry, która właśnie podjęła nową melodię.


Drake wyszedł z magazynu na tyłach hali wystawowej, kończąc wycierać ręce z krwi wilgotnym ręcznikiem, który zabarwił się różowymi plamami jak abstrakcyjne dzieło sztuki. Jego twarz rozjaśniał wyjątkowo zadowolony wyraz, kąciki ust miał uniesione w grymasie satysfakcji, który rzadko gościł na jego surowych rysach – oczy błyszczały jak po solidnym treningu, a pierś unosiła się w głębokim, orzeźwiającym oddechu. Nie spodziewał się, że na tym nudnym bankiecie, pełnym sztywniaków w garniturach i pretensjonalnych dyskusji o sztuce, wydarzy się coś tak... orzeźwiającego. Coś, co przypomniało mu stare dobre czasy, gdy sprawy załatwiało się pięścią, a nie słowami. Choć musiał przyznać, że francuzik miał dość kościstą twarz, przez co teraz bolały go kostki w dłoni, pulsując tępo pod skórą, jakby ktoś wbił mu tam szpilki.

Rzucił wilgotny ręcznik za doniczkę z kwiatami, zdobiącymi korytarz – materiał wylądował z cichym plaśnięciem wśród zielonych liści, ginąc w cieniu jak niepotrzebny dowód – i rozmasował bolącą dłoń, ugniatając knykcie palcami drugiej ręki, mrucząc pod nosem:

– Ach, ochroniarz mówił, że to Włoch.

Drake wzruszył obojętnie ramionami, jakby to była drobnostka nie warta myśli. Dla niego to było wszystko jedno – Włoch, Francuz, co za różnica? W jego mniemaniu obie te nacje jadły żaby, smażone czy surowe, i tyle w temacie.

Wrócił na bankiet, sunąc przez korytarz z nonszalancją człowieka, który właśnie załatwił sprawę po swojemu, a gwar hali uderzył go niczym niewidzialna ściana – muzyka orkiestry sączyła się jak gęsty dym, mieszając się ze szmerem konwersacji i brzękiem kieliszków. Rzucił przelotne spojrzenie i nikły uśmiech kobiecie, z którą miał przyjemność zamienić ledwie słowo – tej o burzy kolorowych włosów na głowie, tęczowych pasmach falujących jak pióra egzotycznego ptaka, zbyt krzykliwej jak na jego gusta, jak neon w eleganckim salonie. Ale tylko tyle. Odnalazł w tłumie ulubioną blond czuprynę – jasne pasma lśniące w blasku żyrandoli jak złoto – i udał się w jej kierunku, mijając grupy gości z obojętną gracją.

Jego szare oczy spotkały się z brązowymi Akihito – wystarczył im ułamek chwili, by przekazali sobie oczywisty przebieg zdarzeń w magazynie na tyłach. Aki skinął mu głową w subtelnym wyrazie podzięki, za załatwienie tej sprawy, w której nie musiał osobiście brudzić sobie rąk. Ramiona Księcia rozluźniły się lekko, a w oczach błysnęła wdzięczność, ukryta pod maską opanowania.

– Napijesz się whisky? – Aki spytał spokojnie, gdy Drake zbliżył się dostatecznie.

– Mam dziś kierowcę, więc po co w ogóle pytasz? – Drake odparł z krzywym uśmiechem, wzruszając ramionami.

Kiedy została mu wręczona szklanka – ciężka, kryształowa, z bursztynowym płynem wirującym w środku – wypił jej zawartość na raz. Alkohol zapiekł go przyjemnie w gardle, a ciepło rozlało się po piersi jak nieokiełznana fala.

– Gdzie twój pieszczoszek? – spytał, rozprowadzając smak po podniebieniu.

– Odesłaliśmy chłopaków do garderoby, żeby się uspokoili – Książę odpowiedział z lekkim westchnieniem, jego wzrok błądził po hali bez celu.

Drake parsknął śmiechem, gardłowy dźwięk rozbrzmiał cicho nad barem, i doprecyzował z figlarnym błyskiem w oku:

– Miałem na myśli Kaito.

Akihito zmarszczył brwi, czoło ściągnęło mu się w lekkim grymasie, ale oczy pozostały rozbawione, iskrzące jak gwiazdy w nocy. Wskazał ruchem głowy na gospodarza znajdującego się niedaleko wejścia – sylwetka Kaito majaczyła wśród gości, jego gesty były uprzejme, lecz twarz wyraźnie zmęczona.

– Żegna gości – wyjaśnił Aki. – Wieczór dobiega końca.

– Atmosfera siadła po tamtym przedstawieniu? – spytał Drake, podając barmanowi szklankę, by ją uzupełnił.

Książę wzruszył ramionami w nonszalanckim geście.

– Wręcz przeciwnie, ale właściciel obiektu zaczął kręcić nosem. Trochę zbyt dużo dramatu jak na jego wrażliwe nerwy. Wolałby żeby galeria nie była kojarzona z tego typu incydentami – wyjaśnił zwięźle.

Drake odebrał od barmana pełną szklankę i zakręcił lekko jej zawartością, patrząc, jak whisky wiruje w krysztale niczym bursztynowa burza, nim znów się napił – płyn spłynął mu po gardle gładko, rozgrzewając wnętrzności.

– Kaito nie wie, jak załatwia się takie sprawy? – spytał z nutą ironii w głosie. – Przecież wystarczyło sypnąć gotówką i właściciel od razu stałby się ślepy i głuchy, nawet gdybyśmy urządzili tu zbiorową orgię.

Akihito przysłonił dłonią usta, ukrywając śmiech, który zrodził się w jego gardle. Spojrzał przy tym znacząco na przyjaciela, pytając:

– Sugerujesz coś, kochanie?

Drake odwzajemnił uśmiech.

– Może – mruknął pod nosem, rozprowadzając dymny, złożony smak alkoholu po podniebieniu.

Blondyn pokręcił głową z rozbawieniem, aż ramiona drgnęły mu lekko.

– Pozostawiam tę decyzję Kaito. Chyba jest zmęczony wrażeniami – stwierdził.

– No może. Ma ostatnio dużo na głowie – Drake odmruknął, kiwając głową ze zrozumieniem.

Akihito milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w podopiecznego wzrokiem przenikliwym jak sztylet wbijający się w samo jądro duszy. Aż nagle zaśmiał się gardłowo, pytając z nutą drwiny:

– Kim jesteś i co zrobiłeś z Drake'iem? Od kiedy unikasz okazji, żeby się z niego ponabijać? Żadnego tekstu o starzeniu się albo braku jaj? Nic?

Drake szturchnął go łokciem w bok, w żartobliwym, acz na tyle mocnym geście, by sprawić przyjacielowi ból.

– Zamknij się, przecież sam chciałeś, żebyśmy się pogodzili – burknął z udawaną irytacją.

Aki pomasował bok, palce ugniatały miejsce, gdzie trafił go łokieć Drake'a, a jego twarz wykrzywiła się w udawanym grymasie bólu.

– Uważaj bo poskarżę się Ryunosuke, że mnie bijesz – zagroził z nutą dramatyzmu w głosie, tonem przesyconym zabawą, jakby mówił o zdradzie stanu, a nie o lekkim szturchnięciu.

Drake uniósł brwi z prowokacyjnym uśmiechem, kąciki ust wygięły mu się w grymasie pełnym łobuzerskiego wdzięku, i spytał z udawaną troską:

– Wybrać ci do niego numer? Albo nie, – pstryknął palcami – od razu podstawie ci samochód i jeszcze odwiozę do szpitala na obdukcję. Patrz jaki jestem pomocny.

Książę tylko machnął ręką w lekceważącym, lecz pełnym ciepła geście, i ponaglił barmana skinieniem głowy, wskazując na ich puste szklanki – kryształ lśnił w blasku świateł, pusty jak obietnice polityków.

– Jeszcze raz to samo – rzucił, a barman skinął głową, nalewając bursztynowy płyn z precyzją artysty malującego arcydzieło.

Po dłuższym czasie, gdy whisky zdążyła rozgrzać ich pierś kilkukrotnie, a gwar hali zaczął cichnąć jak odpływająca fala, wreszcie wrócił do nich Kaito. Potarł dłonią nieco zmęczoną twarz. Jego palce przesunęły się po policzkach, rozcierając napięcie jak niewidzialny pył.

– To chyba wszyscy – powiedział z westchnieniem ulgi. – Możemy już iść po chłopaków.

Spojrzał przy tym podejrzliwie na obu mężczyzn, mrużąc oczy w kalkulacji, jak detektyw dostrzegającego podstęp, i spytał z nutą irytacji:

– Z czego jesteście tacy zadowoleni?

– Z niczego – zbył go Drake. – Po prostu to był dobry wieczór – stwierdził, wzruszając ramionami.

Wyjął komórkę z kieszeni marynarki, przebiegając palcami po ekranie, i dał znać kierowcy, że może już podjechać.

– Więc wpadniesz jutro na tego drinka? – spytał jeszcze przyjaciela.

Akihito potwierdził skinieniem głowy a jego uśmiech pozostał ciepły, jak słońce przebijające chmury. Gdy wszyscy już się pożegnali, udał się z Kaito do garderoby na tyłach. Korytarz ciągnął się jak tunel w głąb budynku, oświetlony miękkim światłem lamp, kończący się drzwiami oznaczonymi napisem "VIP".

Gdy tylko przekroczyli próg, Lu odstawił kubek z herbatą – porcelana zadźwięczała cicho na stoliku – i zerwał się na równe nogi, napięty od oczekiwania niczym struna. Jego bursztynowe oczy, które Akihito tak lubił – ciepłe, jak jesienne liście w słońcu – wciąż pełne były niepokoju, iskry strachu tańczyły w nich jak cienie w płomieniu. A gdy zobaczył, że za jego Panem wchodzi Kaito, momentalnie podbiegł do Księcia i wtulił się w niego tak jak na hali – jego smukłe ciało przylgnęło do kimona przesyconego zapachem męskich perfum, a drżące palce wpiły się w materiał, w którym mógł ukryć również twarz, jakby chciał schować się w tych silnych ramionach przed całym światem. Elias posłał mu pełne współczucia spojrzenie. Sądził, że zdołał go już wyciszyć, ale widać jego spokój był jedynie powierzchowny. Może udawał by nie stresować dodatkowo Hiro?

– Przecież już nic się nie dzieje, Lu – mruknął Aki, obejmując go ramieniem i gładząc uspokajająco, wręcz czule, po plecach. – Spokojnie, jestem tu – szeptał.

Lu zerknął na Kaito ponad ramieniem Pana, rozszerzonymi w mieszance wstydu i obawy oczami.

– Przepraszam, że wywołałem takie zamieszanie… – wydukał z niesłabnącym przejęciem. – Proszę, nie bądź na mnie zły…

Kaito uniósł brwi, czoło zmarszczyło mu się w niedowierzaniu, i pokręcił głową. Śmiech wymknął mu się z gardła jak niespodziewany gość.

– W ogóle nie jestem zły na ciebie, Lu. Bo niby dlaczego? Widzieliśmy na kamerach zajście – pięknie położyłeś tego gościa na deski. Brawo – pochwalił go ze szczerym uznaniem.

– Fakt – mruknął z nie mniejszą aprobatą Akihito. – Mój kociak pokazał pazurki – zażartował.

Gdy Lu wreszcie odkleił się od niego, rumieniąc delikatnie pod warstwą makijażu przez nagłą atencję, Aki zlustrował go nieco pożądliwym spojrzeniem. Jego wzrok ześlizgnął się po smukłej sylwetce chłopaka jak pieszczota, chłonąc każdy szczegół. Musiał przyznać, że szalenie podobał mu się taki odważny i waleczny Lu – pełen ognia, gotowy do walki jak młody lew. Choć wciąż lubił, kiedy klęczał mu u stóp, drżąc w oczekiwaniu przed tym, co nadejdzie, pełen słodkiej uległości.


Limuzyna sunęła przez nocne ulice Tokio jak czarny wąż przez mroczny ogród ze stali i szkła. Jej opony szumiały cicho po asfalcie, a neony miasta migały za przyciemnionymi szybami jak efemeryczne duchy, rozmazane w poświacie deszczu, który zaczął siąpić delikatnie, pokrywając szkło perlistymi kroplami. Wnętrze pojazdu było oazą luksusu – miękka skóra siedzeń pachniała bogactwem i dyskrecją, subtelne oświetlenie rzucało złote cienie na twarze pasażerów, a powietrze przesycone było nutą drogich perfum Akihito, mieszanką bergamotki i drzewa sandałowego, która wirowała jak niewidzialny dym.

Lu siedział okrakiem na kolanach Księcia, jego smukłe uda obejmowały biodra mężczyzny z mieszanką uległości i wahania, jakby jego ciało było mostem zawieszonym nad przepaścią pożądania, gotowym runąć w dół przy najmniejszym podmuchu. Akihito trzymał go pewnie, dłonie na wąskiej talii chłopaka zaciskały się jak kajdany z aksamitu, nie brutalnie, lecz z tą nieodpartą siłą, która czyniła opór jedynie złudną iluzją.

Pocałunek zaczął się powoli, jak rozkwitający kwiat w cieniu – wargi Akihito musnęły usta Lu z delikatnością, która kryła w sobie obietnicę burzy, a chłopak poddał się temu dotykowi. Jego własne wargi rozchyliły się w odpowiedzi, odwzajemniając gest z drżącą namiętnością, jakby jego język szukał schronienia w gorącym tańcu z językiem Pana. Smakowali się nawzajem – słodycz zielonej herbaty na podniebieniu Lu mieszała się z dymnym posmakiem whisky na ustach Akihito, tworząc eliksir, który palił gardło i rozpalał krew. Lu westchnął cicho w ten pocałunek, jego palce wplotły się we włosy Księcia, czując ich jedwabistą miękkość, a serce biło mu w piersi jak uwięziony ptak, walczący o wolność, lecz zbyt słaby, by uciec.

Akihito zjechał gorącymi wargami niżej, sunąc po linii szczęki Lu jak drapieżnik po tropie, aż dotarł do szyi – tam, gdzie skóra chłopaka była delikatna jak płatki wiśni, pulsująca pod wpływem przyspieszonego tętna. Ucałował ją z pasją, zęby musnęły delikatnie skórę, a oddech Księcia owionął to miejsce ciepłą falą, budząc dreszcze, które spłynęły po kręgosłupie Lu jak zimny deszcz po rozgrzanym ciele. Aki wychylił chłopaka do tyłu płynnym ruchem, jego plecy wygięły się w łuk, opierając o siedzenie, a dłoń Akihito sięgnęła do panelu sterującego. Palce nacisnęły przycisk z precyzją chirurga, i szyba oddzielająca ich od kierowcy wysunęła się cicho, jak czarna kurtyna w teatrze cieni, odgradzając ich od świata zewnętrznego. Ten mechaniczny szmer brzmiał jak westchnienie tajemnicy, tworząc intymną komnatę w sercu limuzyny, gdzie istnieli tylko oni dwaj – otuleni mrokiem, odizolowani od wścibskich spojrzeń. Powietrze między nimi zgęstniało od napięcia, jak przed burzą.

Lu był dostatecznie świadom, dokąd to zmierza – jego umysł, wyostrzony doświadczeniem, malował wizje jak malarz na płótnie, pełne nagich ciał i szeptanych rozkazów. Jego ciało spięło się w proteście. Mięśnie napięły jak struny lutni, gotowe pęknąć pod nadmiernym dotykiem. Gdy ręce Pana powędrowały pod jego koszulę, sunąc po gładkiej skórze brzucha jak wąż po piasku, kierowane chciwą ciekawością, Lu zaparł się rękoma o tors mężczyzny, dłonie wbiły się w materiał kimona jak kotwice w falującą wodę.

– Po tym wszystkim... boli mnie brzuch, Panie... – wymruczał cicho, drżącym głosem.

Akihito zamarł na chwilę, jego wargi oderwały się od szyi chłopaka, pozostawiając po sobie wilgotny ślad jak pocałunek zdrady, i uniósł wzrok. Jego spojrzenie było przenikliwe, zimne jak ostrze sztyletu wbijającego się w duszę, pełne tej bezlitosnej kalkulacji, która czyniła go władcą nie tylko ciał, ale i umysłów. Lu poczuł dreszcz na karku, lodowaty prąd spłynął po jego skórze jak szron po szybie, a serce ścisnęło mu się w piersi, jakby niewidzialna pięść zacisnęła się wokół niego. To spojrzenie lustrowało go bez litości, obnażając kłamstwo jak światło obnaża cienie.

– Na pewno aż tak cię boli, Lu? – Akihito spytał cicho, tonem gładkim jak jedwab, lecz ostrym jak brzytwa.

Chłopak wiedział, że to szansa – delikatna nić rzucona nad przepaścią, by wycofać się z tego jawnego kłamstwa, uniknąć kary, która czaiła się jak cień za rogiem, gotowa spaść na niego z całą siłą gniewu Pana. Przełknął z trudem, ślina spłynęła mu po gardle jak kamień, a wzrok uciekł w bok, skupiając się na mrocznej szybie, gdzie ich sylwetki odbijały się jak duchy w czarnym lustrze.

– Nie... nie tak mocno, Panie... – przyznał w końcu, szeptem pełnym wahania.

Akihito uśmiechnął się pod nosem – był to uśmiech drapieżny, podsycony irytacją jak ogień podlany oliwą, kąciki ust wygięły się w grymasie, który obiecywał rozkosz zmieszaną z karą. Wrócił do pieszczot z nową natarczywością. Jego dłonie stały się bardziej pożądliwe, palce wbijały się w skórę Lu z siłą, która naginała granice bólu, sunąc po brzuchu i bokach jak pazury kota bawiącego się myszą. Pocałunki na szyi zamieniły się w ssące ugryzienia, pozostawiające czerwone ślady jak pieczęcie własności, a oddech Księcia przyspieszył, niosąc ze sobą nutę gniewu, który czynił każdy dotyk ostrzejszym, bardziej wymagającym.

Lu przygryzł wargę, zęby wbiły się w delikatną skórę, tłumiąc westchnienie, lecz pisnął cicho, jak pisklę w szponach jastrzębia, gdy Pan wsunął rękę w jego spodnie. Palce ześlizgnęły się na pośladek z chciwą zaborczością, ugniatając miękkie ciało z siłą, która paliła jak ogień. W tym samym momencie Akihito ugryzł go w odsłonięty bark – koszula zsunęła się z ramienia chłopaka jak opadający welon, obnażając bladą skórę, a zęby wbiły się w nią z precyzją, pozostawiając ślad jak czerwony kwiat na śniegu. Lu cały zadrżał, jego ciało przebiegł dreszcz jak fala po jeziorze, mięśnie napięły się w instynktownym proteście, lecz tym razem nie śmiał się odsunąć – pozostał w miejscu, poddany, drżący jak liść na jesiennym wietrze, świadom, że każdy opór mógłby przywołać prawdziwą burzę, przed którą nie byłoby ucieczki.

Zamknął oczy, powieki opadły mu ciężko jak kurtyna w teatrze, gdy poczuł chciwe usta Pana na swoim sutku. Wargi objęły go z gorącą natarczywością, a wprawny język Akihito zaczął krążyć wokół wrażliwego punktu, muskając go z precyzją, ssąc i drażniąc z tą drapieżną irytacją, która czyniła każdą pieszczotę ostrzejszą, bardziej palącą. Lu westchnął cicho, jego oddech przyspieszył, mieszając się z szumem limuzyny, a ciało poddało się temu tańcowi, choć w sercu tlił się cień wahania, jak iskierka w gasnącym ogniu.


Drake przekroczył próg swojego apartamentu z ciężkim westchnieniem, które odbiło się echem w pustej przestrzeni holu. Zmęczenie osiadło na nim jak gęsta mgła, spowalniając ruchy i przygaszając ostrość spojrzenia, po całym wieczorze pełnym napięć i nieoczekiwanych zwrotów. Powietrze wewnątrz było nadzwyczaj ciche, niemal duszne w swoim bezruchu, jakby budynek wstrzymał oddech, czekając na jego powrót. Żaden szmer, żaden odległy dźwięk miasta nie przenikał przez grube szyby, tylko delikatny szum wentylacji, monotonny jak tykanie zegara w opuszczonej rezydencji.

Zdjął płaszcz z ramion niedbałym ruchem i rzucił go na wieszak w garderobie przy wejściu, gdzie zawisł krzywo, emanując jeszcze wonią nocnego powietrza, zmieszaną z nutą whisky i papierosowego dymu z hali bankietowej. Nie tracąc czasu na porządki, skierował się prosto ku schodom na piętro, jego buty dudniły głucho po drewnianych stopniach, a dłoń ślizgała się po poręczy z mechaniczną obojętnością, jakby ciało działało na autopilocie, ciągnięte przez instynkt troski, który tlił się pod warstwą zmęczenia.

Zatrzymał się przed pierwszymi drzwiami na korytarzu, jego sylwetka rzucała długi cień na podłogę w bladym świetle kinkietu. Nasłuchiwał przez chwilę, zbliżając ucho do drewna, wyłapując stłumiony oddech zza drzwi, nieregularny i płytkie, jak echo deszczu w oddali. Nacisnął ostrożnie klamkę, bezszelestnie, i wkroczył do pokoju Mick’a, gdzie powietrze było gęste od zapachu choroby, zmieszanego z lekką wonią lekarstw i potu. Pomieszczenie tonęło w przytłumionym blasku nocnej lampki, stojącej na szafce obok łóżka – jej ciepła poświata rzucała miękkie cienie na ściany, malując kontury mebli w odcieniach bursztynu i sepii, jakby cały pokój był kadrem z melancholijnego snu. Chłopak spał na łóżku, skulony pod cienką kołdrą, ale trudno było nazwać to odpoczynkiem – jego twarz wykrzywiał bolesny grymas, brwi ściągnięte były w cierpieniu, a skroń lśniła od kropel potu, perlistych jak rosa na liściu, świadczących o walce, jaką toczyło jego ciało nawet we śnie.

Drake podszedł bliżej i nachylił się nad łóżkiem – sięgnął po chusteczkę z paczki na szafce, delikatnie ocierając wilgotną twarz Mick’a. Jego palce musnęły skórę z nieoczekiwaną czułością, jakby bał się zakłócić ten kruchy spokój. Przez przypadek kopnął stojącą obok łóżka miskę – plastikowy pojemnik zachwiał się z cichym stukotem, a Drake skrzywił się mimowolnie na widok jej zawartości: mętnej mieszaniny wymiocin, przetykanej żółcią, emanującej ostrym zapachem, który uderzył go jak fala mdłości. Westchnął ciężko, podnosząc ostrożnie miskę, by nie rozlać resztek, i skierował się do przyległej łazienki. Tam, w blasku zimnego światła nad umywalką, wylał zawartość do sedesu, patrząc, jak żółtawa breja spływa w wirującej wodzie, po czym spłukał wszystko z głośnym szumem. Opłukał miskę pod strumieniem z kranu, woda pluskała czysto, zmywając ślady choroby, i odstawił ją z powrotem na podłogę przy łóżku, w to samo miejsce, gdzie ją znalazł. Przy okazji sięgnął do szafki po chłodzący kompres – żelowy plaster, który przykleił delikatnie na czoło Mick’a. Zimny dotyk powinien przynieść ulgę spoconej skórze, choć chłopak nie miał gorączki. Był to bardziej gest troski, jak chłodny powiew w upalny dzień, łagodzący napięcie na jego twarzy. Na koniec napełnił szklankę wodą z butelki na szafce i postawił ją w zasięgu jego ręki, zanim wycofał się cicho z pokoju, zamykając drzwi za sobą z lekkim kliknięciem.

Zszedł na dół do salonu i opadł na kanapę z głośnym westchnieniem, jakby cały ciężar dnia osiadł na jego barkach – materiał ugiął się pod nim miękko, otulając zmęczone ciało. Niedbale zsunął buty z nóg, kopiąc je na bok, gdzie potoczyły się po podłodze z głuchym łoskotem, a palce stóp rozprostowały się z ulgą. Zauważając rzucony na oparcie kanapy koc – pomięty i niedbale zwinięty, jak porzucona szmata – poczuł falę irytacji. Brwi ściągnęły mu się w grymasie, bo bałaganiarstwo Mick’a zawsze go drażniło, nawet w takich chwilach. Rozumiał, że chłopak jest osłabiony, ale przecież mógł zabrać ten koc ze sobą na górę, zamiast zostawiać go tu jak ślad po lenistwie. Rozdrażniony, sięgnął po materiał, poskładał go w schludną kostkę z mechaniczną precyzją i odłożył na bok, gdzie nie zakłócał już porządku w salonie.

Chciał sięgnąć po pilot, by włączyć telewizor – jego dłoń już sunęła po stoliku, szukając znajomego kształtu – ale wówczas zauważył leżącą tam manhwę o kolorowej okładce z rysunkami w stylu, który wydawał mu się obcy i egzotyczny, pełen dramatycznych linii i intensywnych spojrzeń postaci. Ściągnął brwi w zdumieniu, podnosząc książkę z zamiarem wyrzucenia jej do śmieci – skoro Mick nie potrafił dbać o swoje rzeczy, niech ponosi konsekwencje – ale nie miał ochoty wstawać, skoro dopiero co usiadł. Odnosił wrażenie, że jego ciało jest ciężkie jak ołów.

Wzdychając głęboko, klepnął się komiksem po nodze i przekartkował go od niechcenia. Strony zaszeleściły mu pod palcami, ujawniając kadry pełne emocji, dymków rozmów i dynamicznych kompozycji. Mimowolnie zaczął czytać losowe dialogi, jego oczy ślizgały się po słowach, wychwytując fragmenty intrygi, aż ciekawość pchnęła go do powrotu na początek. Zagłębił się w lekturze, zsuwając nieco z kanapy dla wygody – plecy oparł niżej, a nogi wyciągnął przed siebie. Czuł, że oczy nieco pieką go od zbyt długiego przebywania w sztucznym świetle hali, powieki nieco mu ciążyły, nawet ziewnął szeroko, ale fabuła zaskakująco go wciągnęła. Zawiłe relacje postaci, dramatyczne zwroty i bogate ilustracje splatały się w sieć, która nie pozwalała oderwać wzroku. Co więc szkodziło poczytać mu z pół godziny, nim pójdzie wziąć prysznic, zmywając z siebie zapach bankietu, i położy się spać, pozwalając by pochłonęło go zmęczenie?


Akihito cisnął półnagiego już Lu na łóżko w pokoju uciech z drapieżną siłą, która mieszała się z czułą zaborczością. Chłopak poleciał w tył jak liść porwany jesiennym wichrem, lądując na ciemnej pościeli, której głęboki, atramentowy odcień podkreślał bladość jego skóry, czyniąc ją niemal porcelanową, eteryczną w blasku przytłumionych świateł. Czerwone ślady pocałunków na szyi Lu rozkwitały jak płatki maku na śniegu, te niezaprzeczalne znaki posiadania, które w tej chwili podniecały Akihito do granic, budząc w nim falę pierwotnego głodu, jakby każdy siniec był pieczęcią jego dominacji, dowodem na to, że ten delikatny chłopak należy wyłącznie do niego, gotowy na kolejne żądania.

Lu uniósł się na łokciach, jego smukłe ramiona drżały lekko od impetu upadku, a bursztynowe oczy spojrzały na Pana niepewnie, pełne mieszanki ulgi i napięcia. Cieszył się, że zdążyli dotrzeć do domu, nim Akihito na dobre się rozkręcił, nim limuzyna stałaby się areną ich namiętności, wystawioną na ryzyko choćby przelotnego spojrzenia kierowcy; ale z drugiej strony, zmiana miejsca wcale nie czyniła tej chwili łatwiejszą, bo ten pokój, z jego ciężkimi meblami i aurą zakazanej rozkoszy, tylko potęgował intymność, czyniąc ją gęstszą, bardziej nieuniknioną, jak pajęczyna oplatająca muchę.

Aki zawisł nad nim jak drapieżny cień, jego sylwetka przesłoniła światło, a dłoń chwyciła Lu za tył głowy z pewną, władczą delikatnością. Palce wplotły się we włosy, przyciągając go bliżej. Zaś Książę, z pomrukiem zadowolenia, głębokim i gardłowym jak warkot lwa, wpił się w jego usta – język wdarł się chciwie, eksplorując wilgotną słodycz, smakując resztki ich wcześniejszych pieszczot zmieszane z nutą słonego potu. Po omacku, nie odrywając warg, odnalazł brzeg spodenek chłopaka, palce ześlizgnęły się po gładkiej skórze, zsuwając materiał wraz z bielizną w jednym płynnym, natarczywym ruchu, obnażając go całkowicie, jak obdzieranie owocu ze skórki, by dostać się do soczystego miąższu.

Poczuł, jak to szczupłe ciało drży pod nim, całkowicie obnażone, wrażliwe na każdy podmuch powietrza, na każdy dotyk – skóra Lu pokryła się gęsią skórką, a mięśnie napięły się w instynktownym proteście, choć poddanie było nieuniknione. Na moment Akihito oderwał się od tych rubinowych warg, spuchniętych od pocałunków, i przesunął nosem po jego szyi i ramieniu, wdychając głęboko, chłonąc cudowny, oszałamiający zapach jego ciała – mieszankę naturalnej słodyczy skóry, lekkiej słoności potu i idealnie dobranych perfum, waniliowych z nutą piżma, które wirowały w powietrzu jak narkotyczny eliksir, budząc w Księciu falę oszołomienia, jakby ten aromat był afrodyzjakiem stworzonym wyłącznie dla niego.

Lu rozsunął zapraszająco nogi w wyuczonym odruchu, jego uda rozchyliły się posłusznie, jak płatki kwiatu pod dotykiem słońca, oferując się w pełni, choć w oczach tlił się cień wahania. Aki przesunął opuszkami palców po jego boku, sunąc leniwie w dół, po krzywiźnie biodra i na udo, palce muskały skórę z lekkim naciskiem, budząc dreszcze, które spływały po ciele chłopaka jak iskry po suchym polanie. Rozbudzając w nim podniecenie gorące niczym płomień. Drobnymi pocałunkami Aki przemierzył jego tors, wargi muskały żebra, mostek, zatrzymując się nieco dłużej na podbrzuszu – tam ssał skórę delikatnie, drażniąc językiem, czując, jak mięśnie Lu napinają się pod nim w oczekiwaniu.

Celowo ominął oczywistą, nabrzmiałą już część ciała chłopaka, drażniąc go jedynie ciepłem oddechu, i ugryzł go nieco zaczepnie w wewnętrzną stronę uda. Zęby wbiły się lekko w miękką skórę, pozostawiając czerwony ślad jak prowokacyjną pamiątkę. Lu podskoczył lekko, zaskoczony tym nagłym ukąszeniem, jego ciało drgnęło jak napięta struna, a z gardła wyrwał mu się cichy, zduszony okrzyk, mieszanka bólu i podniecenia. Aki posłał mu zaczepny uśmiech, kąciki ust uniosły się w figlarnym grymasie, oczy błyszczały drapieżnie, i rozpiął te wysokie buty, w których Lu wyglądał tak seksownie – zamek ustąpił pod jego palcami, a buty zsunęły się z nóg, zrzucone z łóżka z głuchym łoskotem na podłogę.

Blondyn usiadł na klęczkach między nogami chłopaka, chwilę rozmasowując obie stopy, opierając sobie jego nogi o tors – palce ugniatały łuki stóp z czułą precyzją, krążąc po podeszwach, rozluźniając napięcie, a ciepło ciała Akihito przenikało przez rozchełstany materiał kimona, otulając Lu jak kojący okład. Chłopak opadł na poduszkę, głowa zapadła się w miękkość, i przygryzł zgięty palec, rumieniąc się trochę bardziej – policzki zapłonęły mu delikatnym szkarłatem. Nie mógł poradzić nic na to, że lubił, gdy Pan był dla niego tak czuły, ta rzadka delikatność kontrastowała z jego codzienną surowością, budząc w nim falę ciepła, jakby te gesty były obietnicą, że pod warstwą dominacji kryje się troska. Nawet jeśli później zapewne będzie boleć, to wiedział, że podniecenie zagłuszy niemal wszelkie niedogodności, rozlewając się po ciele jak gorący miód, tłumiąc dyskomfort w fali rozkoszy.

Ciche westchnienie wyrwało mu się z ust, melodyjne i drżące, gdy Akihito niespodziewanie ugryzł go w paluch – zęby musnęły skórę z lekkim naciskiem, prowokując dreszcz, który przebiegł po nodze Lu jak prąd. Mężczyzna, słysząc jego reakcję, uśmiechnął się zaczepnie, oczy zmrużyły mu się w figlarnym błysku, i założył sobie jego nogi na ramiona, sunąc po nich ciepłymi dłońmi od kostek, w górę po łydkach, kolanach, aż po biodra. Palce ślizgały się po gładkiej skórze z głębokim westchnieniem, które wyrwało się z jego gardła jak wyznanie, pełne podziwu i pożądania, jakby dotyk tego ciała był dla niego najsłodszą ambrozją.

Akihito oparł ręce przy głowie Lu, jego dłonie zacisnęły się na pościeli po obu stronach tej delikatnej twarzy, jakby chciał uwięzić chłopaka w ramach własnego spojrzenia – ramiona napięły się, a mięśnie zagrały pod skórą, podkreślając władczą postawę, która czyniła go nieodparcie dominującym. Zapatrzył się w te piękne, bursztynowe oczy nieco zbyt długo, tonąc w ich głębi jak w jesiennym jeziorze, gdzie złote refleksy tańczyły z cieniami tajemnicy i poddania; te oczy, pełne drżącego oczekiwania, odbijały jego własną żądzę, czyniąc chwilę gęstą od niewypowiedzianego napięcia, jakby czas zwolnił, by pozwolić mu delektować się tą chwilą władzy nad ciałem i duszą Lu.

Sięgnął wreszcie po lubrykant stojący na szafce nocnej, buteleczka lśniła w przytłumionym świetle jak klejnot w skarbcu rozkoszy, i otworzył ją jednym zręcznym ruchem kciuka, korek odskoczył z cichym kliknięciem, uwalniając subtelny zapach wanilii i śliskiej obietnicy. Już chciał oblać nim swój członek, ale zdał sobie sprawę z tego, że wciąż ma na sobie kimono, choć jedwabisty materiał zsuwał mu się już z ramion, odsłaniając fragmenty nagiej skóry, napiętej i rozgrzanej. Wówczas naszła go pewna myśl, figlarna i kapryśna jak podmuch wiatru w letnią noc – dlaczego to zawsze on musiał się tak wysilać, dlaczego nie mógł odwrócić ról, choćby na chwilę, by zobaczyć, jak chłopak wije się w sieci własnego pożądania? Uśmiechnął się nieco zaczepnie, kąciki ust uniosły się w grymasie pełnym prowokacji, i wylał nieco żelu na dłoń. Chłodny płyn spłynął mu po skórze jak strumień deszczu, po czym ujął członek Lu. Palce owinęły się wokół nabrzmiałego trzonu z leniwą precyzją, stymulując go powolnymi, pobudzającymi pieszczotami. Ruchy były miarowe, drażniące, budzące uczucie rozkoszy, które rozlewało się po ciele chłopaka jak fale po jeziorze.

Chłopak wbił paznokcie w prześcieradło, ostre końce wgryzły się w materiał jak kotwice w burzliwe morze, i instynktownie uniósł biodra w poszukiwaniu przyjemności, którą Pan tak ochoczo go obdarzał. Jego ciało wygięło się w łuk, mięśnie napięły w desperackim dążeniu do głębszego dotyku. Ale to nie trwało długo – po zaledwie kilku ruchach Aki przesunął wilgotnymi od żelu palcami po jego mosznie, muskając delikatną skórę z lekkim naciskiem, sunąc dalej przez szew aż do odbytu, gdzie zatoczył po nim kilka kółek samymi opuszkami, drażniąc pierścień mięśni z subtelną natarczywością, budząc dreszcze, które spłynęły po kręgosłupie Lu. Naparł na pierścień dwoma palcami, wciskając je powoli, a mięśnie ustąpiły z lekkim oporem, jak brama otwierająca się pod kluczem. Lu skrzywił się, z cichym jękiem dyskomfortu, który wyrwał mu się z gardła jak stłumiony szloch, twarz wykrzywiła się w grymasie chwilowego bólu.

Ten jednak prędko zniknął, zastąpiony nową feerią doznań. Palce Pana zagłębiły się w nim nie z zamiarem przygotowania go na przyjęcie czegoś znacznie większego, a by odnaleźć jego wrażliwy punkt i bezlitośnie go wykorzystać. Opuszek trafił w prostatę z precyzją strzały wypuszczonej przez łucznika w tarczę, drażniąc ją miarowymi ruchami. Akihito poruszał niespiesznie dłonią, z fascynacją obserwując zmiany zachodzące na twarzy Lu. Grymas niezadowolenia prędko zmienił się w wyraz zakłopotania, policzki zapłonęły rumieńcem wstydu, potem przyjemności, oczy przymknęły się w ekstazie, a wreszcie rozpaczy, gdy powolna stymulacja nie niosła upragnionego spełnienia, mimo iż jego ciało wiło się z rozkoszy, biodra falowały w rytmie pieszczot, a oddech przyspieszył do urywanych westchnień.

Akihito, czując, że sam już dłużej nie wytrzyma, że jęki chłopaka doprowadzają go do obłędu, nachylił się nad nim, wsunął ręce pod jego plecy i nagle odwrócił ich, zamieniając miejscami w jednym gwałtownym ruchu, jakby przewracał stronę w księdze rozkoszy. Teraz to on leżał na plecach a zaskoczony Lu stał nad nim okrakiem z bezwstydnie stojącym członkiem, ociekającym preejakulatem, którego kropla skapnęła właśnie na drogie kimono, lśniąc na jedwabiu jak perła na czarnym aksamicie. Chłopak aż wstrzymał oddech, gdy wzrok Pana zerknął w tamtą stronę, oczy rozszerzyły mu się w panice, jakby ta drobna plama była niewybaczalnym grzechem.

Akihito uśmiechnął się jednak, kąciki ust uniosły się w ciepłym, choć drapieżnym wyrazie, i rozłożył ręce na boki, ramiona opadły na łóżko w geście leniwego zaproszenia, oznajmiając tonem niskim i rozbawionym:

– Teraz ty się mną zajmij.

Chłopak zawahał się, jego dłonie drgnęły w powietrzu a oczy błysnęły niepewnością. Ale niemal od razu zabrał się do pracy, posłuszny wyuczonym instynktom. Sięgnął do pasa obi, palce zaczęły rozwiązywać węzeł z drżącą precyzją, szarpiąc za materiał pod czujnym, choć nieco rozbawionym spojrzeniem Pana, który obserwował go z mieszanką oczekiwania i pobłażliwej czułości, jakby ta chwila była preludium do większej symfonii.

Lu rozebrał go z niemal nabożną czcią, jego smukłe palce drżały lekko, sunąc po jedwabistym materiale kimona jak po świętej relikwii, jakby rozpakowywał najdroższy na świecie prezent, owiany aurą tajemnicy i bezcennej wartości – każdy fałd odsłaniany z delikatnością artysty dotykającego kruchego arcydzieła, odsłaniającego warstwę po warstwie nagą skórę Akihito, napiętą i rozgrzaną od pożądania, gdzie mięśnie grały pod palcami jak struny harfy gotowej do symfonii rozkoszy. Chłopak uniósł wzrok, jego bursztynowe oczy pełne były czci i wahania. Chciał poskładać starannie kimono, wygładzając dłońmi szlachetny jedwab, by nie pozwolić na najmniejsze zagniecenie, albo chociaż odwiesić je na jakiś mebel w pokoju – na oparcie krzesła czy wieszak w kącie, gdzie mogłoby spocząć godnie, nie splamione chaosem ich namiętności – ale Akihito zabrał mu je z rąk zdecydowanym ruchem i rzucił na podłogę, gdzie jedwab opadł w bezładnej fali, jak porzucona szata w świątyni grzechu. Chwycił potem Lu za biodra. przyciągając go do siebie, jakby odległość choćby cala była torturą nie do zniesienia.

Lu wiedział, że nie może już dłużej zwlekać – czuł dobitnie, że cierpliwość Pana była już na granicy, wisząca na włosku jak kropla deszczu na krawędzi liścia, gotowa spaść i rozpętać burzę na gładkiej tafli jeziora. Widział to nie tylko w jego rozognionym spojrzeniu, gdzie oczy płonęły jak rozżarzone węgle, pełne tego specyficznego głodu, ale dosłownie czuł między pośladkami, siedząc mu centralnie na kroczu, gdzie nabrzmiała męskość Akihito napierała na niego z palącą natarczywością, twarda i pulsująca jak serce bestii budzącej się do polowania. Nieśmiało poruszył biodrami, kołysząc się lekko w przód i w tył jak łódź na falach oceanu, dla równowagi opierając się o tors mężczyzny, czując pod palcami ciepło i napięcie mięśni, jakby dotykał rozgrzanego słońcem marmuru.

Akihito aż przymknął oczy, powieki opadły mu ciężko w ekstazie, i odchylił głowę z przyjemności, a z gardła wyrwał mu się niski, gardłowy pomruk, pełen pierwotnej satysfakcji, jakby ten drobny ruch był eliksirem gaszącym długotrwałe pragnienie. Wystarczyła chwila, by podzielili się wilgocią żelu, która spływała z ciała Lu jak leniwa rzeka, śliska i ciepła, smarując ich oboje w intymnym tańcu, czyniąc kontakt jeszcze bardziej gładkim i obiecującym. Powietrze zgęstniało od zapachu ich podniecenia, mieszanki perfum i naturalnej woni potniejącej skóry.

Chłopak uniósł się w wysokim klęku i nieco na oślep odnalazł ręką członek Pana – palce owinęły się wokół gorącego trzonu z drżącą pewnością, czując jego pulsującą twardość – po czym przystawił go do swojej dziurki, czując lekkie napięcie na wejściu. Opadł na niego powoli, nie całego od razu, lecz centymetr po centymetrze, czując rozciąganie i palący ból, który rozlał się po ciele jak gorąca lawa, od którego aż zaszkliły mu się oczy a twarz wykrzywiła się w mieszance dyskomfortu i determinacji.

Akihito, widząc to, sięgnął do jego twarzy i przyciągnął go do pełnego pasji pocałunku. Jego wargi wpiły się chciwie w usta Lu, język wdarł się głęboko, splatając się z drugim w wirze namiętności, smakując słodycz i słoność łez. Chłopak splótł się z nim językiem, oddając się temu tańcowi, a jego ciało rozluźniło się pod wpływem tej intymności, mięśnie ustąpiły, napięcie spłynęło jak woda po skałach, czyniąc penetrację łatwiejszą, bardziej płynną.

Gdy wyprostował się i znów wsparł o tors Pana, dłonie znalazły oparcie na ciepłej skórze, jego biodra zaczęły swawolny taniec – najpierw powoli, kołysaniem jak leniwa fala, by stopniowo przyspieszać, pochłaniając go coraz głębiej. Każdy ruch w dół wpuszczał męskość Akihito dalej, wypełniając go po brzegi, budząc fale rozkoszy, które mieszały się z resztkami bólu.

Aki złapał go za biodra narzucając mu właściwy rytm, dyktując tempo jak dyrygent symfonii, a gdy znalazł się w nim cały, aż po same jądra, przytrzymał go nieco dłużej, unieruchamiając w tej pełni, wydając z siebie głęboki, przeciągły jęk rozkoszy, który rozbrzmiał w pokoju jak echo pradawnego wołania, gardło zadrżało mu od natężenia doznań. Lu zgarbił się a dłoń opadła mu na własny brzuch, palce musnęły skórę, czując pod nią nabrzmiałą, twardą męskość Pana, która wypełniała go jak obcy, lecz pożądany intruz. Trochę bolało, dyskomfort palił jak ukryty żar, ale wiedział, że jeśli nieco zmieni pozycję, ból ustąpi miejsca ekstazie.

Wziął głębszy oddech i odchylił się w tył, opierając o nogi Pana, wyginając ciało w łuk jak most nad przepaścią rozkoszy. Zatoczył biodrami kółko, krążąc leniwie, i odchylił się nieco w bok, zmieniając kąt penetracji. Krzyk wyrwał mu się z gardła, dziki i niepohamowany, gdy żołądź przekroczyła tę magiczną barierę w jego ciele, dostając się do okrężnicy, budząc eksplozję doznań. Rozkosz zalała go jak tsunami, obezwładniająca i wszechogarniająca, aż pociemniało mu przed oczami.

Akihito ujął jego penis, dłoń owinęła się wokół nabrzmiałego członka z lekkim naciskiem, ale nie zrobił nic więcej, palce pozostały nieruchome, jak milczące wyzwanie. Lu zrozumiał sygnał, oczy błysnęły mu olśnieniem, i uniósł biodra w poszukiwaniu przyjemności, unosząc się w górę jak ptak wzbijający się w powietrze, by zaraz znów je opuścić, opadając z powrotem, i tak w kółko, rytmicznie, aż połączyli się w niezwykłym tańcu rozkoszy. Pełnym ich gorących oddechów, które mieszały się w powietrzu jak para nad wrzącym źródłem; dzikich pocałunków, gdzie wargi spotykały się w szaleńczym wirze; i wreszcie spełnienia dla nich obu, kulminacji, która rozlała się po ich ciałach jak eksplozja gwiazdy, pozostawiając ich drżących, splecionych w objęciach, w ciszy przerywanej tylko urywanymi, zmęczonymi oddechami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz