Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

12.12.2024

65.

Makoto, z wyraźnym napięciem widocznym w każdym ruchu, zaczął się rozbierać, jak nakazał mu Pan. Każdy jego gest był schematyczny i dobrze wyuczony, choć dłonie lekko mu drżały. Poskładał starannie ubranie i odłożył je na podłokietnik białej kanapy, stojącej pośrodku lustrzanego pokoju. Kiedy wreszcie został w samej bieliźnie, uklęknął przed swoim Panem, zniżając głowę w geście pokory.

Akihito, okrążył go powoli, oceniając jego postawę. Skorygował ją nieznacznie, lekkim pacnięciem skórzanej końcówki szpicruty, ale mimo to wyglądał na zadowolonego, co sugerował lekki uśmiech, który zamajaczył mu na ustach. Podsunął chłopakowi końcówkę narzędzia pod twarz.

- Całuj – powiedział cicho, ale jego głos miał w sobie niepodważalny autorytet.

Makoto uniósł głowę i z szacunkiem złożył delikatny pocałunek na skórzanym końcu szpicruty, zamykając na chwilę oczy. Ten gest był zarówno aktem poddania, jak i akceptacji. Akihito patrzył na niego przez chwilę z góry.

- Jestem tobą rozczarowany, Makoto – zaczął spokojnie, ale w jego głosie brzmiała wyraźna nuta chłodu. – Twoja postawa i zachowanie pogarszają się od kilku tygodni. To nie jest już tylko kwestia pojawienia się Kaname. Dawałem ci wiele szans na poprawę. Powtarzałem, że powinieneś się zastanowić, dokąd zmierzasz. Ale nic się nie zmieniło – streścił.

Chłopak utkwił wzrok w czubkach butów mężczyzny, opuszczając z rezygnacją ramiona, jakby ciężar słów Pana był trudny do zniesienia.

- Powtórzymy więc dziś podstawy – kontynuował Akihito, unosząc szpicrutę. – Może w ten sposób zrozumiesz, czego od ciebie oczekuję – stwierdził.

Mako milczał przykładnie, ale delikatnie skinął głową, by dać Panu do zrozumienia, że słucha.

- Unieś głowę – polecił Aki, sięgając do chłopaka szpicrutą i stukając go nią pod brodą, do momentu aż ich oczy się spotkały.

- Kim jestem, Makoto? – zapytał oschle.

- Moim Panem… - Mako odpowiedział bez zawahania, choć miał pewne trudności z utrzymaniem kontaktu wzrokowego.

- Kim ty jesteś?

- Pańską własnością…

- Gdzie jest twoje miejsce, Makoto? – Akihito spytał zimno.

Mako zadrżał lekko i momentalnie opuścił oczy. W ślad za nimi poszła głowa i reszta ciała, aż dotknął czołem podłogi w eleganckim, głębokim pokłonie.

- Na kolanach u twoich stóp, Panie – odpowiedział pewnie.

- Właśnie tak – zgodził się Aki. – Wstań – rozkazał.

Chłopak natychmiast wykonał polecenie. Blondyn znów go obszedł i stając za jego plecami przyjrzał się ich odbiciu, które wskazał szpicrutą, by zwrócić na nie jego uwagę.

- Patrz na siebie, Makoto – polecił. – Twoje zachowanie jest świadectwem mojej władzy. Każde twoje uchybienie odbija się na moim autorytecie i wpływa na zachowanie reszty. Rozumiesz?

- Tak, Panie – Mako odpowiedział, spuszczając wzrok, ale zaraz poprawił się, utrzymując kontakt z własnym odbiciem.

Akihito uniósł szpicrutę, lekko muskając nią jego plecy wzdłuż linii kręgosłupa.

- Wyprostuj się. Głowa wyżej – jego głos był nieubłagany, ale spokojny.

Kiedy chłopak zareagował, cofnął się o krok.

- Kim jestem? – spytał.

- Moim Panem

- Kim ty jesteś?

- Pańską własnością… – Makoto powtórzył, tym razem z większą pewnością, choć jego głos wciąż był cichy.

Akihito skinął głową z aprobatą.

- Za mną – rozkazał, wychodząc do sąsiedniego pokoju, którego atmosfera była zupełnie inna.

Gdyby nie porozstawiane meble, z których zwisały łańcuchy, albo które wyglądały niczym wyjęte żywcem z katalogu bdsm, można by powiedzieć, że jest nawet przyjemny, utrzymany w jasnych barwach. Makoto przyglądał się jak Pan ustawia pośrodku niewielki stolik, na którego blacie postawił staromodną klepsydrę w eleganckim, drewnianym stojaku.

- Oprzyj dłonie o podłogę i unieś ciało. Pozycja deski – Akihito odezwał się, gdy uznał, że wszystko jest gotowe, tonem chłodnym i pozbawionym emocji. – Będziesz mógł przerwać dopiero, gdy piasek się przesypie. Powiem ci, kiedy

Makoto uklęknął, po czym opuścił się na ręce, przyjmując pozycję, w której ciężar jego ciała spoczywał na przedramionach i palcach stóp. Akihito spojrzał na niego z góry, odwracając klepsydrę, by piasek zaczął przesypywać się z wolna.

- O czym przed chwilą mówiłem, Makoto? –Aki spytał po chwili. - Każde ugięcie, każde drżenie będzie znakiem twojej słabości, więc i mojej. Nie pozwól sobie na porażkę – upomniał chłopaka, wymierzając mu bolesny cios szpicrutą w biodro, które zanadto wypiął ku górze.

Makoto syknął i zachwiał się niebezpiecznie, ale utrzymał prawidłową pozycję. Nie mógł unieść głowy, więc nie wiedział jak wiele czasu jeszcze mu pozostało, ale w duszy modlił się, żeby jak najmniej. Ręce trzęsły mu się przez własny ciężar. Nigdy nie był dobry w tego typu ćwiczeniach, ale zazwyczaj Pan odpowiednio dobierał mu do nich czas, by przy odrobinie wysiłku i chęci, był w stanie je wykonać. Ale dziś nie był pewien, czy otrzyma taką szansę.

- Oddychaj równomiernie – rzucił Akihito, stając za nim i uderzając lekko szpicrutą o swoją dłoń, jakby odliczał kolejne sekundy. – Koniec – oznajmił po kilku dłużących się chwilach.

Makoto, nieco spocony, opadł na kolana, łapiąc oddech, ale zanim zdążył się w pełni zregenerować, usłyszał kolejny rozkaz.

- Pod ścianę. Krzesełko

Podniósł się chwiejnie i stanął we wskazanym miejscu, opierając się plecami o ścianę. Odetchnął głęboko i przykucnął, przykładając dłonie na płask do ściany, dla lepszej równowagi. Teraz przynajmniej mógł widzieć, jak mężczyzna obraca klepsydrę a piasek przesypuje się w niej powoli.

- Jeśli upadniesz do następnego podejścia dołożysz prostowanie na zmianę jednej z nóg – uprzedził Akihito, obserwując jego zmagania.

Mako szybko zaczął drżeć i musiał uderzyć go kilka razy w brzuch szpicrutą, by przypomnieć mu o oddychaniu. Wysiłek sprawił, że na policzkach chłopaka pojawiły się wypieki, które dodawały mu pewnego uroku. Jednak, gdy zaczął ordynarnie stękać ze zmęczenia, wymierzył mu kilka ciosów, by się uciszył.

- Koniec – obwieścił wreszcie, gdy w oczach Mako zaczęły zbierać się łzy a nogi trzęsły mu się już tak bardzo, że z ledwością utrzymywał pozycję.

Chłopak rozluźnił mięśnie i upadł na pośladki, łapczywie wciągając powietrze do płuc. Następne były pajacyki, przysiady i jeszcze kilka innych ćwiczeń, po których z ledwością stał. Wreszcie Akihito nakazał mu stanąć pośrodku pokoju. Pozwalając mu na chwilę odpoczynku przygotował drążek, który zawiesił u sufitu.

- Podejdź – polecił po chwili. - Uchwyć się. Będziesz wisiał aż przesypią się dwie klepsydry. Po upływie pierwszej wykonasz dziesięć podciągnięć aż drążek znajdzie się na wysokości twojej brody. Zrozumiałeś?

- Tak, Panie – Mako odparł niepewnie.

Był już tak zmęczony, że miał niemal pewność, że nie zdoła wykonać tego zadania. Spojrzał na klepsydrę, która nagle wyglądała na o wiele większą niż przed chwilą. Zacisnął jednak wargi, aż zmieniły się w dwie wąskie linie. Musiał wytrzymać. Nie chciał nawet myśleć, jaka kara spotkałaby go za porażkę.

Z nową determinacją uniósł ręce i podskoczył, łapiąc się drążka. Zawisł na nim bezwładnie i skinął głową, dając Panu znak, że mogą zaczynać. Akihito bez słowa obrócił klepsydrę i zaczął cierpliwą wędrówkę wokół niego, doszukując się czujnym spojrzeniem najmniejszego uchybienia.

- Podciąganie – przypomniał, gdy piasek się przesypał.

Mako uniósł głowę, patrząc z niedowierzaniem na drążek, który znajdował się tak wysoko. Poprawił uchwyt i z jękiem wysiłku podciągnął się pierwszy raz, wyciągając brodę ku górze, by jak najszybciej dosięgnęła celu. Akihito poganiał go bolesnymi ciosami w uda, przez które mało nie spadał, gdy krzyk wyrywał mu się z ust, odbierając na moment dech.

Jednak niebotycznym wysiłkiem wykonał dziesięć podciągnięć i znów zawisł na zmęczonych rękach. Gapił się z desperacją w klepsydrę, odliczając niemal każde pojedyncze ziarenko piasku.

Kiedy opadło ostatnie puścił drążek i upadł na podłogę, uderzając o nią boleśnie kolanami. Musiał zaprzeć się rękoma, by nie upaść na twarz. Cały trząsł się z wysiłku i przełykał ustawicznie, usiłując powstrzymać treść żołądka przed erupcją. Na szczęście Akihito dał mu czas, by doszedł do siebie.

Kiedy oddech chłopaka się wyciszył Aki stuknął j ego ramie szpicrutą, przypominając mu o właściwej postawie w klęku. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy Mako się poprawił.

- Kim jestem, Makoto? – powtórzył po raz kolejny pytanie, niczym mantrę.

- Moim Panem – chłopak odpowiedział pomiędzy oddechami.

- Kim ty jesteś?

- Pańską własnością

Akihito wyminął go i odstawił stoliczek z klepsydrą na swoje miejsce. Mako powiódł za nim wzrokiem, jakby oczekiwał czegoś więcej. Chciałby usłyszeć choć słowo pochwały, poczuć choć muśnięcie dłoni Pana na swoim policzku. Ale to nie zostało mu dane. Mógł liczyć jedynie na kolejne smagnięcia szpicrutą, które poprowadziły go z powrotem do pokoju wypełnionego lustrami.

Mężczyzna ustawił go przed jednym z nich i nakazał patrzeć na własne odbicie. Ciało wciąż miał napięte po wyczerpujących ćwiczeniach, a na twarzy odmalowywało mu się zmęczenie. Wiedział jednak, że nie ma prawa narzekać ani prosić o ulgę. Jego obowiązkiem było słuchać i przyjmować to, co postanowi jego Pan.

Ten stał za nim z wyrazem chłodnej determinacji, trzymając szpicrutę w dłoni. Obracał ją powoli, jakby delektując się chwilą ciszy, która była dla Mako równie intensywna, co każde polecenie.

- Teraz przejdziemy do właściwej kary, Makoto – Aki odezwał się wreszcie. – Otrzymasz pięćdziesiąt uderzeń w plecy. Po każdej dziesiątce podziękujesz i ucałujesz narzędzie. Zrozumiałeś?

- Tak, Panie…

- Plecy prosto – przypomniał jeszcze. – Zaczynamy – oznajmił, biorąc zamach.

Pierwsze uderzenie było precyzyjne, wymierzone w dolną część pleców, tuż nad linią bioder. Skóra zapiekła natychmiast a Mako zaczerpnął powietrza z głośnym syknięciem. To już nie były byle muśnięcia, które miały na celu jedynie korygować jego postawę.

Kolejne uderzenie, nieco wyżej, poczuł bardziej wyraźnie. Tym razem dźwięk szpicruty, uderzającej o skórę, odbił się echem w pomieszczeniu, gdyż zagryzł wargi, by być cicho. Zamknął przy tym oczy, ale Pan upomniał go zaraz, że ma na siebie patrzeć.

Pierwsza dziesiątka przeminęła a on drżał, jakby został co najmniej wybatożony. Ale pamiętał o swojej powinności. Odwrócił się przodem do Pana i ucałował podstawione mu pod twarz narzędzie.

- Dziękuje za lekcje, Panie – wymruczał przy tym, wracając do pozycji.

Kolejna dziesiątka nie była już tak łatwa do zniesienia. Akihito przesuwał się w górę, pozostawiając na jego zmęczonym wcześniejszym wysiłkiem ciele, szkarłatne pręgi. Kiedy przy dwudziestym uderzeniu trafił w łopatki, Mako poleciał niekontrolowanie do przodu, wspierając się lustra.

- D-dziękuje... za lekcje… Panie – wystękał z trudem.

Mężczyzna ściągnął brwi, wyraźnie niezadowolony.

- Oprzyj ręce o lustro, jeśli tak tego potrzebujesz – rozkazał zimnym głosem.

Makoto spojrzał na odbicie Pana z niemą prośbą, choć wiedział, że ta nie zostanie wysłuchana. Bez dyskusji wyciągnął wyprostowane ręce przed siebie i położył dłonie na zimnej powierzchni, której dotyk przeszył go dreszczem. Patrzył ze strachem we własne oczy, wiedząc, że to małe zachwianie przyniesie mu w konsekwencji o wiele więcej bólu. W tej pozycji bowiem, nie mógł już uginać się pod naporem uderzenia. Teraz musiał przyjmować na siebie cały jego impet.

Widząc jak Pan unosi rękę ze szpicrutą, zamknął oczy. Tym razem nie powstrzymał się od krzyku, gdy narzędzie zetknęło się z jego skórą. Tak niewielki detal a stanowił kolosalną różnicę. Kolejna dziesiątka była istnym piekłem, a pozostały jeszcze dwie.

- Dziękuje za lekcje, Panie! – wyrecytował na jednym oddechu, gdy trzydzieste uderzenie sięgnęło znów dołu jego pleców.

Oczy szkliły mu się od łez i gdy Akihito zbliżył się, mimowolnie przechylił się w jego stronę, niemal błagając o jakikolwiek dotyk. Mężczyzna jednak, z premedytacją, utrzymał dystans między nimi, zatrzymując go w miejscu szpicrutą, by ani myślał się poruszyć. Doskonale wiedział, że jego podopieczny potrzebuje bliskości, ale nie zamierzał mu jej dać. Nie zasłużył na nią.

- Wiesz, dlaczego to robimy, Makoto? – zapytał zimno.

- Tak, Panie – chłopak odparł drżącym głosem.

- Dlaczego?

- Aby przypomnieć mi, że moje ciało i dusza należą do Pana… – odpowiedział, czując przy tym, jak jego serce bije szybciej.

- Tak. I abyś zrozumiał, że każda twoja decyzja, każde twoje uchybienie, ma konsekwencje – dodał Akihito, unosząc szpicrutę. – Kontynuujmy

Makoto skinął głową i zacisnął dłonie na lustrzanej powierzchni, przygotowując się na kolejną dawkę bólu. Akihito nie spieszył się. Między kolejnymi uderzeniami robił krótkie pauzy, pozwalając Makoto w pełni odczuć skutki każdego z nich. Uderzał szpicrutą miejsce przy miejscu, znacząc jasną skórę chłopaka kolejnymi śladami.

Kiedy wszystkie pięćdziesiąt razów zostało wymierzonych Makoto nie próbował już nawet powstrzymywać płaczu. Trząsł się cały, ledwo stojąc na nogach. Akihito odwrócił go dźgnięciami szpicruty twarzą do siebie. Chłopak aż jęknął, gdy jego plecy zetknęły się z zimnym lustrem, do którego przylgnął. W jego oczach widać było mieszaninę bólu, pokory i ulgi.

Akihito przyglądał mu się przez chwilę, po czym ujął jego twarz i kciukiem starł mu łzy z policzka. Makoto zamrugał i popatrzył na niego z niewysłowioną wręcz wdzięcznością. Tak bardzo chciałby się teraz wtulić w Pana. Poczuć jego ciepło, jego zapach. Ale trwał posłusznie bez ruchu.

- Kim jestem, Makoto? – Aki spytał beznamiętnie.

- Moim... Panem – Mako odpowiedział, wstrząsany lekkim szlochem.

- Kim ty jesteś? – Akihito nie ustępował.

- Pańską własnością – chłopak odparł, wychylając się lekko do przodu, jakby zatrzymał się w pół kroku.

- Co przypomniała ci dzisiejsza lekcja, Makoto?

- Przypomniała mi o mojej roli, Panie… - Mako odpowiedział, choć płacz w nim wzbierał. – Proszę… Panie… Czy teraz możesz położyć się spać? - wystękał, unosząc ręce, jakby chciał objąć mężczyznę.

Blondyn uśmiechnął się do niego ciepło, co mogło sugerować, że również go obejmie, ale nagle cofnął się z zimną pogardą w oczach. Nie potrafił uwierzyć, że Makoto wciąż pozostawał tak uparty i miał czelność sugerować mu, że niewłaściwie rozporządza swoim czasem. Aż uniósł brew w niedowierzeniu.

- Ty naprawdę masz jeszcze siłę dyskutować? – powiedział tonem pełnym dezaprobaty, a na jego twarzy pojawił się okrutny grymas. – Skoro nie nabrałeś rozumu, to wygląda na to, że reszta chłopaków również powinna otrzymać karę – stwierdził z lekkością.

Makoto uniósł głowę gwałtownie, z oczami pełnymi protestu, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, spojrzenie Akihito go uciszyło. Lodowaty błysk w oczach Pana sprawił, że aż opuścił wzrok, niezdolny do wydania z siebie najmniejszego dźwięku.

- Zostań tutaj – Akihito polecił chłodno, odwracając się do wyjścia.

Wyszedł z pokoju, gasząc światło i zamykając drzwi za sobą z cichym trzaskiem. Makoto osunął się na podłogę, opuszczając bezwładnie głowę. Jego ciało czuło ciężar przebytej kary, po której nie zaznał ukojenia w kąpieli pachnącej lawendą, a w głowie kotłowały mu się myśli. Westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz.

Nie chciał, żeby Lu i Kaname musieli cierpieć z jego winy. Wiedział jednak, że takie były zasady panujące w domu Akihito. Wszyscy byli odpowiedzialni za siebie nawzajem. Jeśli jeden zawiódł, konsekwencje ponosili wszyscy. Że też posłuchał pana Drake’a! Ale jak mógł puścić jego uwagę mimo uszu, skoro sugerował, że niewłaściwie spełnia swoje obowiązki względem Pana?

- Mam tylko nadzieję, że Pan nie każe mi na to patrzeć – wyszeptał do siebie, czując ciężar winy.

Lu pewnie zniósłby chłostę bez większych problemów, bo był do nich przyzwyczajony. Może tylko trochę łamałby pozycję, gdyby Pan użył więcej siły. Jednak Kaname… Mako nawet nie musiał zgadywać, bo wiedział, że chłopak płakałby i krzyczał, przy każdym smagnięciu. Czym tylko rozsierdzałby Pana. Gdyby kazano mu to obserwować, pewnie nie powstrzymałby się od reakcji i w końcu zasłonił dzieciaka własnym ciałem. Wtedy dopiero mieliby przechlapane.

Westchnął ponownie, opierając skroń i chłodne lustro. Był zmęczony. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Kara wyczerpała go do granic możliwości a przed nim wciąż była noc w sypialni Pana. Wiedział, że Akihito nie będzie litościwy, a on musiał wytrwać mimo to, by nie zawieść go po raz kolejny.

Tymczasem Akihito wszedł do pokoju chłopaków i włączył górne światło. Lu natychmiast podniósł się do siadu, a Kaname, wybudzony ze snu, zmrużył oczy, zasłaniając je dłonią przed ostrym blaskiem.

- Przez zachowanie Makoto tracicie swoje przywileje – obwieścił Akihito chłodno, wbijając spojrzenie w Lu. – Oddaj szkicownik i farby – zażądał.

Chłopak skrzywił się lekko, niemal niezauważalnie, ale zdradzając swój żal. Dopiero co zaczął cieszyć się otrzymanym prezentem a już miał go stracić. Jednak natychmiast wstał z łóżka, starając się nie okazywać emocji. Podszedł do biurka, gdzie na blacie leżały jego farbki w różnych kolorach oraz kilka pędzli. Miał nadzieję, że Pan nie zauważy drobnego bałaganu, jaki tam zostawił. Zebrał wszystko starannie, zamykając tubki w metalowej kasetce, przeznaczonej na nie i dołączył do tego swój szkicownik z okładką w galaktyczne wzory, po czym, bez słowa, wręczył całość Akihito.

Mężczyzna wziął rzeczy, nie zwracając na niego większej uwagi. Spojrzał na Kaname, który wciąż siedział w łóżku, trzymając w ramionach swojego pluszowego pingwina.

- Ty też tracisz swoją zabawkę – powiedział zimno, wyciągając rękę w stronę chłopaka.

Kaname przygryzł wargę a w jego oczach stanęły łzy. Ścisnął pluszaka mocniej w obronnym odruchu.

- Nie oddam – wyszeptał.

Lu wytrzeszczył oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem. W pokoju zapadła cisza a powstałe napięcie stało się niemal namacalne. Akihito zmarszczył brwi a jego spojrzenie stało się gniewne.

- Powtórz – powiedział cicho, ale jego ton był lodowaty.

Kaname zacisnął powieki.

- Nie dam… - powtórzył, jeszcze ciszej.

Akihito nie czekał dłużej. W kilku krokach podszedł do łóżka Kaname i bez cienia wahania wyrwał pluszaka z jego ramion. Po czym odwrócił się, celem opuszczenia pokoju. Kaname, zrozpaczony, wyskoczył z łóżka i chwycił Pana za rękę, w której ten trzymał pluszaka.

- Oddaj mi go! – krzyknął z desperacją. – To moje!

Akihito spojrzał na niego z paskudnym uśmiechem, jakby chłopak właśnie popełnił największy błąd w swoim życiu.

- Twoje? – powtórzył z drwiną. – Tutaj nic nie jest twoje, Kaname!

Zamachnął się i uderzył go otwartą dłonią w twarz. Płaski dźwięk rozległ się w ciszy pokoju a Kaname zachwiał się na nogach, unosząc drżącą rękę do policzka, na którym szybko pojawił się czerwony ślad. Lu odwrócił wzrok, zaciskając szczęki. Wiedział, że nie mógł zrobić nic, by powstrzymać Pana, ale obraz ten z pewnością zostanie z nim na długo.

Akihito odwrócił się i skierował w stronę drzwi, trzymając w ręce pluszowego pingwina a pod pachą szkicownik i kasetkę z farbami.

- Następnym razem zastanów się dwa razy, zanim podważysz moje decyzje. Dziś okaże ci niebywałą łaskawość, bo jestem kurwa zmęczony – rzucił, zanim opuścił pokój, zostawiając chłopaków w osłupieniu.

Może jednak Makoto miał rację i powinien nieco się przespać? Słabość w ciele i pulsujący ból głowy zdradzały, że najprawdopodobniej wracała mu gorączka.

Lu odważył poruszyć się jako pierwszy. Podszedł do Kaname, który wciąż stał na środku pokoju, trzymając się za policzek.

- Życie ci nie miłe? – zapytał, unosząc delikatnie jego twarz do światła, by obejrzeć ślad po uderzeniu.

Skrzywił się lekko, widząc, jak czerwony odcisk dłoni Akihito zaczął się już odznaczać na bladej skórze chłopaka. Kaname pociągnął nosem, usiłując powstrzymać łzy, które zbierały mu się w oczach.

- Mój pingwinek… – wydusił z siebie z rozpaczą, a po chwili wybuchł płaczem, który rozdarł ciszę w pokoju.

Lu westchnął ciężko, pocierając dłonią twarz.

- Gorzej niż z dzieckiem – mruknął pod nosem, ale jego ton zdradzał więcej niedowierzania niż złości.

Objął Kaname ramieniem i zaprowadził go do łazienki. Tam troskliwie umył mu twarz, usuwając ślady łez i ogarniając włosy, które przykleiły mu się do wilgotnych policzków.

- To tylko zabawka – powiedział spokojnie, choć wiedział, że te słowa nie przyniosą ulgi. – Przeżyjesz bez niej

Kiedy skończył, poprowadził chłopca z powrotem do łóżka, usadził go na brzegu i położył na jego policzku zimny, mokry ręcznik.

- Trzymaj tak przez chwilę – polecił, przygaszając światło, by w pokoju zapanował delikatniejszy, bardziej uspokajający półmrok. – I kładź się spać

Sam wrócił do swojego łóżka, rzucając jeszcze jedno spojrzenie Kaname, który wtulił się w kołdrę, wciąż pociągając nosem.

- Lu? – chłopak odezwał się cicho, po chwili milczenia. – Co z Makoto? – zapytał.

Lu westchnął i odwrócił się twarzą do ściany.

- Pewnie nie wróci na noc – powiedział spokojnie.

W pokoju zapanowała cisza, przerywana jedynie nierównymi oddechami Kaname. Lu przymknął oczy, próbując zasnąć, ale w głowie wciąż krążyły mu obrazy wydarzeń z ostatnich minut. Wydawało się, że tej nocy nikt w domu Akihito nie znajdzie prawdziwego spokoju.


Poranek przywitał Mick’a bezdusznym odgłosem budzika, którego zapomniał wczoraj przestawić, albo wyłączyć. Niemal całą noc spędził na przewracaniu się z boku na bok, usiłując znaleźć pozycję, która choć odrobinę zmniejszyłaby ból w ręce. Drake nie podał mu żadnego środka przeciwbólowego a każda próba zignorowania pulsującego bólu kończyła się fiaskiem.

Przez to usiadł zrezygnowany i stwierdził, że równie dobrze może już po prostu wstać, skoro było już rano. Choć ciemność za oknem nie wskazywała na to. Z wysiłkiem stanął na nogi i odsłonił okno, podnosząc roletę. Skrzywił się na widok śniegu, sypiącego się gęsto z nieba. Właśnie odechciało mu się w ogóle istnieć.

Rozejrzał się niemrawo po pokoju, oświetlonym jedynie nocną lampką. Jego ciało było ociężałe a oczy piekły go od braku snu. Ręka bolała potwornie, promieniując aż do łokcia, przez co niemal nie był w stanie się ubrać. Po kilku nieudanych próbach, zrezygnowany wciągnął na siebie długą, luźną bluzę, która ukrywała fakt, że nie zdołał założyć bielizny.

Zmęczony, jakby co najmniej wysprzątał posiadłość od piwnicy aż po dach, usiadł na brzegu łóżka, wpatrując się w podłogę. Rozważał pewną kwestię. Czy powinien zejść na dół, by przygotować Panu śniadanie i kawę? Drake wyraźnie powiedział, że dziś ma dzień wolny na regenerację. Ale co dokładnie miał na myśli? Czy wolny dzień oznaczał tylko zwolnienie z pracy w biurze, czy może obejmował również jego domowe obowiązki?

Mick przygryzł wargę, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Poczucie obowiązku ścierało się z bólem i zmęczeniem, które nie pozwalały mu zebrać myśli. Najchętniej położyłby się z powrotem i spróbował jeszcze trochę przespać. Ale co, jeśli Pan oczekiwał śniadania? Co, jeśli znów wścieknie się i postanowi go znów ukarać? Przecież nie zniósłby więcej bólu.

Z drugiej strony, miał przecież wolny dzień. Jeśli zrobi coś, czego nie powinien, Drake również mógłby to uznać za niewłaściwe. Mick westchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach. Ból w ręce przypomniał mu o sobie, sprawiając, że syknął cicho.

Musiał podjąć decyzję, ale każda wydawała mu się ryzykowna. W głowie analizował różne scenariusze, ale żaden nie przynosił pewności.

W końcu westchnął ciężko i podniósł głowę, przyglądając się bandażom na palcach, przez które przez noc przesiąknęło nieco krwi. Decyzja, choć trudna, w końcu zapadła. Postanowił zejść na dół i choć przygotować kawę. Najwyżej, jeśli Pan będzie miał pretensje, że miał odpoczywać, powie, że ból nie pozwala mu na to. Może nawet dostałby jakiś lek? Było to pobożne życzenie, ale zawsze warto mieć nadzieję.

Wstał powoli, czując, jak jego ciało protestuje przy każdym ruchu. Zszedł po schodach ostrożnie, trzymając się poręczy zdrową ręką. Każdy krok okazał się sporym wysiłkiem a jego myśli wciąż krążyły wokół tego, jak Drake zareaguje, gdy zastanie go na dole.

Kiedy dotarł do kuchni, odetchnął głęboko, starając się uspokoić. Sięgnął po filiżankę i uruchomił ekspres. Jego ruchy były ostrożne, spowolnione bólem, który odczuwał, nawet gdy ręka wisiała mu bezwładnie przy boku. Zaparzenie kawy, które normalnie zajmowało mu kilka minut, dziś wydawało się zadaniem na granicy jego możliwości.

Nie wyobrażał sobie, żeby mógł jedną ręką przygotować posiłek. Co prawda w lewej miał jeszcze sprawne dwa palce, ale pozostałe emanowały takim bólem, że prędzej zsikałby się pod siebie, niż, na przykład, pokroił pieczywo. Całe szczęście, do obsługi ekspresu wystarczyła tylko jedna.

Kiedy urządzenie wypluło z siebie ostatnie krople aromatycznego naparu, zabrał filiżankę i postawił ją na stole. Teraz pozostało mu już tylko czekać, aż Pan wstanie.

Mick usiadł na kanapie, czując, jak jego serce bije szybko. Miał nadzieję, że Drake doceni ten gest, a nawet jeśli nie, to przynajmniej nie będzie na niego zły.


Drake zszedł na dół w pełni ubrany, w szykownie skrojonym garniturze, jak zawsze gotowy na intensywny dzień. W powietrzu unosił się aromat kawy, który wywołał na jego twarzy cień uśmiechu.

Zaskoczył się, widząc Mick’a śpiącego na kanapie. Chłopak leżał na boku, obejmując ostrożnie poranioną dłoń owiniętą bandażami. Jego twarz, choć spokojna, zdradzała ból. Delikatny grymas był widoczny nawet we śnie.

Drake przystanął za kanapą i oparł się łokciami o jej oparcie, pochylając się nad Mick’iem. Przez chwilę wpatrywał się w chłopaka a jego dłoń mimowolnie sięgnęła do jego włosów. Delikatnie przesunął palcami po miękkich kosmykach, bawiąc się nimi przez chwilę. Chciał sięgnąć po koc, żeby go nim okryć, ale w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.

Drake wyprostował się z westchnieniem irytacji a Mick nagle otworzył szeroko oczy, zdezorientowany i wystraszony.

- Spokojnie, to tylko dzwonek –Drake rzucił uspokajająco, po czym ruszył w stronę drzwi.

Otworzył je, wpuszczając do środka Misaki’ego, który przywitał się uprzejmie, jak zawsze.

- Wypiję kawę i możemy jechać – oznajmił Drake niedbale, machając ręką.

Mick usiadł z bolesnym jękiem, przyciągając uwagę ochroniarza, który podszedł do niego. Drake tymczasem sięgnął po filiżankę kawy, uniósł ją do ust i upił łyk. Mimo że kawa zdążyła już nieco wystygnąć, na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia.

Misaki pochylił się nad Mick’iem i wręczył mu ortezę przypominającą temblak.

- To pomoże ci unieruchomić rękę – powiedział neutralnym tonem, niemal chłodnym.

Mick spojrzał na niego z zaskoczeniem, przyjmując temblak bez słowa. Wzrok mężczyzny był pełen obojętności, która uderzyła go bardziej niż jakakolwiek kara fizyczna. To spojrzenie mówiło wprost, że po prostu się na nim zawiódł.

Blondyn zacisnął wargi, opuszczając głowę i starając się nie okazywać swoich emocji, choć czuł, jak coś w nim pęka. Zupełnie jakby stracił przyjaciela.

Drake odstawił pustą filiżankę na stolik i poprawił mankiety marynarki.

- Misaki, idziemy – oznajmił.

Bez dalszych słów mężczyźni opuścili apartament, zostawiając Mick’a samego w przytłaczającej ciszy.

Chłopak wpatrywał się w temblak, który trzymał na kolanach, a myśli w jego głowie kotłowały się bezładnie. Czuł się jak rozbitek, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Jego ręka pulsowała bólem a serce zdawało się ważyć tonę. Spojrzał na puste wnętrze apartamentu i westchnął ciężko.

Po raz pierwszy od dawna czuł, że nie ma siły ani celu, by cokolwiek zmienić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz